Drugi dzień powstania warszawskiego dla II kompanii batalionu „Żubr” okazał się tragiczny.
Co wydarzyło się pod Boernerowem w czasie przemarszu do Kampinosu? Kolejna część wspomnień profesora Macieja Bernhardta z Powstania Warszawskiego.
POPRZEDNIA CZĘŚĆ WSPOMNIEŃ ☞ TUTAJ
Boernerów - wymarsz
Wieczorem ulokowano naszą kompanię w piwnicach domu, którego położenia nie jestem w stanie określić nawet w przybliżeniu. Byliśmy wszyscy bardzo zmęczeni, głodni i kompletnie zaskoczeni rozwojem sytuacji. Nie próbowaliśmy wykonywać zadania, do którego przygotowywaliśmy się; byliśmy tragicznie źle uzbrojeni, a przebieg naszej wędrówki i miny bezpośrednich przełożonych wyraźnie wskazywały, że nasi dowódcy nie bardzo wiedzą, co robić.
Nastroje były podłe, ale przeważała raczej złość na nieudolność organizacyjną, niż zwątpienie w powodzenie powstania.
Ktoś przyniósł wiadomość, że mamy iść do Kampinosu po zrzuty broni. Za chwilę wiadomość tę zdementowano. Po pewnym czasie znów zaczęto na ten temat mówić po kątach naszej piwnicy. Na dworze tymczasem zaczął padać rzęsisty deszcz. Lało jak z cebra. Jeżeli naprawdę mieliśmy przebijać się do Kampinosu, to wtedy była idealna okazja: deszcz dobrze tłumi kroki, widzialność w nocy i podczas ulewy jest praktycznie żadna i o celnym ogniu nie może być mowy. Nic się jednak nie działo. Wzrastało tylko nasze zmęczenie i zdenerwowanie sytuacją.