Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą "Czasy i ludzie". Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą "Czasy i ludzie". Pokaż wszystkie posty

Powstańcze wspomnienia

z cyklu „Tak było…”

Prof. Witold Kieżun mimo sędziwego wieku zaskakuje determinacją i siłą ducha. 

Wspomnienia powstańcze profesora przeplatane są fragmentami monodramów (recytują: Jerzy Zelnik i Robert Grudzień)

Po lepsze życie. Pierwszy rok w USA (IV)

Agnieszka i Rafał z córką Wiktorią i synem Patrykiem 8 czerwca 2016 r. przylecieli do Chicago. Przez pierwszy rok towarzyszymy im w ich amerykańskiej przygodzie, której początki dobrze pamięta każdy, kto uwierzył w mit o Ameryce. Ameryka wciąż ich zaskakuje. Najlepiej i najszybciej, jak to zwykle bywa, do imigracji przystosowują się dzieci.
Ostatnia część opowieści.

Marzec 2017


Rafał umył w końcu rodzinnego vana, pierwszy raz po zimie i pierwszy raz w ogóle. Myjnia automatyczna, to zdaniem Rafała kwintesencja amerykańskiego stylu życia, gdzie prawie wszystko załatwić można bez wychodzenia z samochodu.

Po lepsze życie. Pierwszy rok w USA (III)

Agnieszka i Rafał z córką Wiktorią i synem Patrykiem 8 czerwca przylecieli do Chicago. Przez pierwszy rok towarzyszymy w ich amerykańskiej przygodzie, której początki dobrze pamięta każdy, kto uwierzył w mit o Ameryce.

Grudzień 2016


Wigilię prawdopodobnie spędzą z sąsiadami, tradycyjnie, po polsku. Choinkę postawili już po amerykańsku – trzy tygodnie przed świętami. Zawiesili bombki i światełka. Święta. Trochę smutne, bo pierwsze tak daleko od najbliższych.
– Smutno jest. Nie dlatego, że nie jesteśmy w Polsce, ale dlatego, że nie jesteśmy z rodziną. W sumie to nawet cieszymy się, że te święta wypadają w weekend, że nie będą jakoś szczególnie zauważalne, szybko miną i będzie można pójść do pracy – mówi Rafał, który na święta życzy sobie tylko zdrowia.

Po lepsze życie. Pierwszy rok w USA (II)


Wrzesień 2016


Trzy miesiące w Stanach za nimi.
Tęsknota za Polską zaczyna dawać się we znaki. Powodzi im się nieźle, ale biorą pod uwagę „czarny scenariusz”, czyli powrót do kraju. Agnieszka i Rafał doświadczają całego wachlarza emocji dobrze znanych każdemu imigrantowi. Fascynacja miesza się z rozczarowaniem.


Wiktoria poszła do szkoły, w której zajęcia odbywają się po polsku i po angielsku. W klasie Wiktorii są dzieci, które prawie nie mówią po angielsku, jak i takie, które mówią tylko po angielsku, ale ich rodzice mają ambicje, żeby znały język polski. Może dlatego Wiktoria mówi po angielsku z coraz większą łatwością. Jest zachwycona koleżankami, rysowaniem kredą po podłodze, gimnastyką. Ostatnio powiedziała ojcu, że nie chce już wracać do Polski.

Po lepsze życie. Pierwszy rok w USA (I)

„Dziennik Związkowy” to najstarsza istniejąca i zarazem największa gazeta polska wydawana w Stanach Zjednoczonych. Ponad rok temu jeden z jej dziennikarzy postanowił śledzić losy nowoprzybyłej rodziny emigrantów z Polski i publikować ich perypetie w „DZ”. Oto ich historia.


Czerwiec 2016


Agnieszka i Rafał z córką Wiktorią i synem Patrykiem, zwanym Ptysiem, zaczynają nowe życie w Chicago.
Po wygranej w loterii wizowej wylądowali 8 czerwca 2016 r. na chicagowskim lotnisku O’Hare. Przez pierwszy rok będziemy im towarzyszyć w ich amerykańskiej przygodzie, której początki dobrze pamięta każdy, kto uwierzył w mit o Ameryce.

Wszystko przed nami!


Spotykam ich na terminalu piątym i pytam o pierwsze wrażenia.
Jakbym wylądował dzisiaj na innej planecie, nie byłbym w stanie opowiedzieć o pierwszych wrażeniach, taki jestem zmęczony. Spytaj jutro – mówi Rafał.

Rancho w Wilczej Dolinie

        Po maturze moja rodzina postanowiła wysłać mnie na budowę okrętów na Politechnikę Gdańską. Nie udało się: oblałem wstępny z matematyki i przyszło mi pracować w zaprzyjaźnionej firmie w Warszawie. Wśród różnych magazynów ilustrowanych, które trzymała dla nas kioskarka, było „Dookoła świata”. Byłem zachwycony, kiedy w tygodniku ukazała się informacja o organizowanych letnich wakacjach w dzikim, najdalszym zakątku Polski, gdzie dodatkowo można było zarobić! Trzeba było wypełnić przysłany przez redakcję długi kwestionariusz, mający na celu pomóc w selekcji kilkunastu młodych ludzi spośród paru tysięcy w całym kraju, którzy odpowiedzieli na zadane tam pytania dotyczące edukacji, doświadczenia w pracach gospodarskich, ale także hobby, zainteresowań i planów życiowych. Nie pamiętam, co napisałem, ale wspomniałem na pewno, że potrafię doić krowy (co nie było całkiem prawdą) i że w dużym stopniu wychowałem się na książkach o Dzikim Zachodzie i moją pasją byli Indianie Północnej Ameryki.

Jaki jest koń nie każdy widzi

Dość długo jeździłam konno na Służewcu jako tak zwany jeździec amator. Gdy się tym przechwalam, albo co gorsza pokazuję zdjęcia czuję się trochę tak jak była diva operetkowa , która pokazuje każdemu kto chce czy nie chce swoje zdjęcia w boa z piór. Cóż ma jednak zrobić człowiek jeżeli zostały mu tylko wspomnienia?
W głównej alei wyścigowej stała rzeźba Anny Dębskiej przedstawiająca dwa konie w galopie tak wyciągniętym, że nogi końskie były ustawione prawie poziomo. Rzeźbę znienawidzili pracownicy stajni Moszna nr 13 w której jeździłam (trenerem był Stefan Michalczyk) i wielokrotnie musiałam wysłuchiwać sarkastycznych uwag na temat tego- jak ją nazywali- „paskudztwa”. Zupełnie bezinteresownie, z przyczyn czysto ideologicznych stawałam w obronie praw artysty do własnego widzenia świata. Anny Dębskiej wówczas nie znałam, a zresztą jako wzięta artystka, realizująca liczne zamówienia zagraniczne nie potrzebowała bynajmniej mojej obrony.

O przedwojennych smakołykach

Wspomnienia pani Izydory Kolińskiej (rocznik 1924) o przedwojennym chlebie, owocarni w Syfonie oraz smaki i zapachy z przedwojennych sklepów żydowskich – w tym makagigi palone...

Izydora Kolińska: Ludzie kupowali u Żydów i lubili kupować u Żydów dlatego, że jak się szło do Żyda to, jeśli chodzi o powiedzmy o pieczywo, to tak jak sobie pan mógł wybrać takie fatałaszki czy jakieś inne historie, czy korale i tak dalej, można było przewracać, wybierać, przebierać i tak dalej, aż sobie coś wybrał.

Przemysław Olszewski: A u Polaków?

U Polaków nie. Nie lubili Polacy. Tylko było: „Co pan sobie życzy?” czy tam „co pani”, „Co potrzeba? Tyle tego?” czy tak dalej to było i to wszystko. Przeważnie szli ludzie do Żydów, więc tu Polacy byli źli, niezadowoleni, bo tego handel im się tam bardzo nie rozwijał.

Nawet w Wigilię Niemcy nie mówią ludzkim głosem...

Polskie Boże Narodzenia podczas niemieckiej okupacji


Z dniem 1 września 1939 roku nie odwołano nagle wszystkich świąt, a Boże Narodzenie nie zniknęło z kalendarza.
Kiedy nadchodził 24 grudnia, Polacy jak dawniej wypatrywali pierwszej gwiazdki, a pod obrus wkładali sianko. Zmieniła się za to cała reszta.

        Ludność polska obchodzi święta pod każdym względem niewesoło – choć ostatnie wiadomości o wypadkach wojennych dodały trochę otuchy – notował w 1942 roku Ludwik Landau, autor niezawodnej „Kroniki lat wojny i okupacji”.
Dalej pisał:

Boże Narodzenia podczas okupacji

Boże Narodzenia podczas okupacji niemieckiej we wspomnieniach Polaków to przeważnie smutna i tragiczna historia. Większość rodzin było rozbitych przez wojnę, ludzie tułali się, niektórzy członkowie rodzin byli wywiezieni do obozów albo zabici...

Tym bardziej dziś możemy docenić to, że w czasach pokoju mamy z kim podzielić się opłatkiem, i, że w drodze na spotkanie Wigilijne nikogo z rodziny czy bliskich nie złapią w łapance lub nie zabiją dla zabawy - jak często robili to Niemcy. Podczas Wigilii potrafili walić kolbą w drzwi i wtargnąć do mieszkania zabierając niewinnych ludzi do więzień.
A dziś?
Cisza...spokój.... radość wspólnych chwil... doceńmy to.

Wojenna wędrówka na Berlin

        Sierżant Tadeusz Międzybrodzki był serdecznym przyjacielem mojego ojca. To było ponad 40 lat temu. Wspólnie mieli małą spółkę. Hodowali owce. Ziemię dzierżawili od aeroklubu w Jeleniej Górze. Ziemia nie była dzierżawiona na głównym lotnisku, lecz na tak zwanej Górze Szybowcowej. Ja czasem też pasałem te owce i pomagałem przy sianokosach. Kiedy padał deszcz, był czas na rozmowy. Czasami, żeby się rozgrzać, wyciągali butelkę i wypijali na rozgrzewkę po kieliszku. Pamiętam, jak pan Tadeusz siadał skulony na taborecie z papierosem w ręku i mówił jakby do siebie: panie Michale, a to było tak...

        Na trzeźwo często zaczął coś opowiadać, odpowiadał na taty pytania, a później się jakby zacinał i nie kończył opowieści. Pan Tadeusz często opowiadał o swoich przeżyciach, a najwięcej o czasach drugiej wojny światowej, kiedy był żołnierzem kompanii fizylierów w 1. Pułku Piechoty 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki.

Podchorąży „Zdzich”: (5) Kolejne rany

Ostatnia część wspomnień profesora Macieja Bernhardta z Powstania Warszawskiego.
POPRZEDNIA CZĘŚĆ WSPOMNIEŃ ☞ TUTAJ

Kontuzja

Podczas wycofywania 14-ego września naszych oddziałów z Olejarni (najdalej wysuniętej placówki w dzielnicy) na Marymoncie zostałem kontuzjowany. W rowie łącznikowym, blisko już Straży Ogniowej, pocisk, chyba moździerzowy, wybuchł w odległości kilku metrów ode mnie, na szczęście, za załomem rowu łącznikowego. Uchroniło mnie to od odłamków, ale zostałem ogłuszony i straciłem przytomność.
Wyciągnęli mnie koledzy i przenieśli do budynku Straży. Tam ocucono mnie dość szybko. Okazało się jednak, że jestem całkowicie głuchy, nie mogę mówić i mam kłopoty z utrzymywaniem się w pozycji pionowej. Nie przekazali mnie do szpitala, bo brakowało już miejsc nawet dla ciężko rannych, a ja byłem tylko kontuzjowany. Kompanijny lekarz pozwolił na pozostawienie mnie w oddziale i zalecił zwolnienie na dwa, trzy dni od służby. Głuchota przeszła mi po kilku godzinach, pozostał tylko silny szum w uszach. Ciągle miałem też kłopoty z utrzymywaniem równowagi, a wraz z powrotem głosu zacząłem się potwornie jąkać.

Podchorąży „Zdzich”: (4) Pierwsze rany

Dalszy ciąg wspomnień profesora Macieja Bernhardta z Powstania Warszawskiego.
POPRZEDNIA CZĘŚĆ WSPOMNIEŃ ☞ TUTAJ

Dworzec Gdański

W drugim ataku na Dworzec Gdański (od strony Żoliborza w nocy z 20 na 21 sierpnia) kompania nasza nie brała udziału. Wprawdzie we wspomnianej książce „Żubry na Żoliborzu” jest wzmianka o plutonie prowadzonym przez por. „Gedroycia” (nowego dowódcę plut. 237), wzmocnionym granatnikiem ppanc Piat, ale moim zdaniem jest to informacja nieścisła. Ten nieudany i nieskoordynowany, z po­wo­du braku dobrej łączności z od­dzia­łami ze Starówki, atak przy­niósł, podobnie jak i pierwszy, kilka dni wcześniej, bardzo duże straty w zabitych i rannych.
We wspomnianej książce wymieniony jest tylko jeden zabity („Bończa” z obsługi mojego Piata). Przy ogromnym natężeniu ognia od strony dworca, Instytutu Chemicznego oraz spod wiaduktu nad torami i konieczności podejścia przez puste pole do stanowisk niemieckich, rozmieszczonych pod wagonami na torach dworca, wyklu­czone jest, aby nikt więcej z plutonu 237 nie został nawet draśnięty.

Atakowani byliśmy bez przerwy...

O Powstaniu Warszawskim opowiedziała znana aktorka Alina Janowska, która pod pseudonimem "Setka" była podczas Powstania łączniczką III plutonu 8 kompanii słynnego batalionu AK "Kiliński", którym m.in. zdobył budynek Poczty Głównej, pierwszy powstańczy "czołg" - niemiecki niszczyciel czołgów Hetzer,, a także był ostatnim polskim oddziałem, który po kapitulacji opuścił Warszawę 9 października 1944 r.


Jestem aktorką od "wesołych rzeczy". Zdążyłam się przyzwyczaić do tej opinii.
Rozmowa na temat wojny i Powstania Warszawskiego jakoś rzadko wchodziła w grę. Żyłam w takich czasach, że udział w patriotycznym zrywie, jakim było Powstanie Warszawskie, uważałam za normalny obowiązek i starałam się spełniać go najlepiej, jak mogłam. To wyniosłam z domu.

Czas Witosa

To były upalne sierpniowe dni 1920 roku. W powietrzu czuć było atmosferę strachu i przeświadczenia co do zbliżającego się wkrótce decydującego starcia. Dyplomaci zagraniczni w panice opuścili Warszawę, udając się do Poznania. W stolicy pozostał tylko nuncjusz papieski arcybiskup Achille Ratti, późniejszy papież Pius XI.

Warszawiacy zapamiętali mu to i w 1921 r. Uniwersytet Warszawski nadał duchownemu tytuł doktora honoris causa, a w 1922 r. został odznaczony Orderem Orła Białego. Spośród przedstawicieli najwyższej władzy na placu boju pozostał chłop – premier Wincenty Witos. On właśnie w krytycznym momencie wojny polsko-bolszewickiej 24 lipca 1920 r. stanął na czele Rządu Obrony Narodowej, który uzyskał poparcie wszystkich sił politycznych w kraju.

Powstanie oczami „Miłej” (II)

Powstanie oczami „Miłej” część I

Miła padnij

Nie miałam nigdy inklinacji na bohatera i nim nie byłam. Pokonywałam trudy w jakich znajdowałam się w powstaniu warszawskim, ale uporczywie prześladowała mnie myśl, że miałam kiedyś własne ciepłe łóżko i wtedy istniała szansa przespania spokojnej nocy. Trzeba było walczyć nie tylko z wrogiem, ale stale zwalczać swoje własne słabości, a z tym było coraz trudniej. Godzina "W" była już niejednokrotnie opisywana. W drugiej połowie września 1944 roku entuzjazm, radość i triumfy były już za nami. Towarzyszyło nam coraz mniej przyjaznych spojrzeń. Ale przeważali ludzie wspaniali - ci którzy nosili biało-czerwone opaski i ci którzy ich nie nosili, 28-30 września, ostatnie dni obrony ostatniej pozycji Zgrupowania "Żubr" Dywizji "Żywiciel" - budynku Gdańska 2 i Straży Ogniowej na rogu Potockiej i Słowackiego na Żoliborzu. Jedynym środkiem żywnościowym jest alkohol z rozbitych piwnic Gdańska 2 i opuszczonego przez nas domu Gdańska 4. Chłopcy na pozycjach są bez zmiany, bo nie mamy już kim zmieniać. Błagają o wodę - nosimy im spirytus. Poległych już się nie chowa, bo nie ma gdzie i pozostają w miejscach gdzie zginęli. Piwnice na Słowackiego i Krechowieckiej przepełnione rannymi - na jednakowych prawach traktowani są żołnierz Powstania i ranni Niemcy.

Powstanie oczami „Miłej” (I)

Zamiast wstępu

Jest miejsce na Żoliborzu, które było zbiorową mogiłą powstańczą.. Dzisiaj jest tam Ośrodek Zdrowia. W miejscu zbiorowej mogiły wyrosły trzy topole. Powstańcy, którzy tak desperacko ginęli ostatniego dnia Powstania mieli otrzymać pomoc, aby dojść do Wisły. Pomocy od sojuszników nie otrzymali. Dzisiaj nie mają nawet swoich grobów. Mój ulubiony autor pan Melchior Wańkowicz w książce "Wojna i pokój" cytuje za Peterem Churchillem "Straty ruchu oporu w Polsce przewyższają dwukrotnie straty poniesione przez wszystkie armie amerykańskie na wszystkich frontach w czasie całej wojny". I dalej od siebie: "To, że mimo wszystkich wysiłków nie mogliśmy z powodu Powstania Warszawskiego zdobyć należnego echa w opinii świata, nie można tłumaczyć tylko sobkostwem tego świata i jego wyrzutami sumienia. Samym męstwem nie zaimponuje się światu. Męstwo musi być narzędziem realnych wyliczeń". Nie mam podstaw wątpić, że wypowiedź P. Churchilla nie zawiera prawdy. Opinie, w świecie uzyskaliśmy raczej za odbudowę Warszawy. Też prawda. Natomiast męstwo w naszej sytuacji, kiedy byliśmy poddawani akcji wyniszczania, nie mogło być narzędziem realnych wyliczeń. Gdybyśmy pod okupacją niemiecką stosowali rachunek matematyczny męstwa, śmiem przypuszczać, że straty nasze byłyby większe i niepowetowane.

Podchorąży „Zdzich”: (3) Z Wawrzyszewa do Kampinosu

Dalszy ciąg część wspomnień profesora Macieja Bernhardta z Powstania Warszawskiego.
POPRZEDNIA CZĘŚĆ WSPOMNIEŃ ☞ TUTAJ

Bielany

Gdy wychodziłem z Wawrzyszewa, słońce stało już wysoko. Chyba było koło południa. Na Bielany dotarłem wczesnym popołudniem, klucząc po drodze z powodu nieznajomości terenu, a także starając się uniknąć spotkania z Niemcami. Jak mi się to udało - nie wiem. Miałem naprawdę dużo szczęścia.
Ulice na Bielanach były zupełnie wyludnione, nie było widać także nikogo w oknach domów. Wiedziałem, że przy ulicy Barcickiej mieszka ojciec Hanki. Nie znałem go i na podstawie opowiadań Hanki miałem o nim nienajlepszą opinię. Uznałem jednak, że skoro już jestem na Bielanach i nie wiadomo, co dalej ze mną będzie się działo, to trzeba spróbować powiadomić go, że Hanka prawdopodobnie zginęła dziś rano...

Podchorąży „Zdzich”: (2) Masakra pod Boernerowem

Drugi dzień powstania warszawskiego dla II kompanii batalionu „Żubr” okazał się tragiczny. 
Co wydarzyło się pod Boernerowem w czasie przemarszu do Kampinosu? Kolejna część wspomnień profesora Macieja Bernhardta z Powstania Warszawskiego.
POPRZEDNIA CZĘŚĆ WSPOMNIEŃ ☞ TUTAJ

Boernerów - wymarsz

Wieczorem ulokowano naszą kompanię w piwnicach domu, którego położenia nie jestem w stanie określić nawet w przybliżeniu. Byliśmy wszyscy bardzo zmęczeni, głodni i kompletnie zaskoczeni rozwojem sytuacji. Nie próbowaliśmy wykonywać zadania, do którego przygotowywaliśmy się; byliśmy tragicznie źle uzbrojeni, a przebieg naszej wędrówki i miny bezpośrednich przełożonych wyraźnie wskazywały, że nasi dowódcy nie bardzo wiedzą, co robić.
Nastroje były podłe, ale przeważała raczej złość na nieudolność organizacyjną, niż zwątpienie w powodzenie powstania.
Ktoś przyniósł wiadomość, że mamy iść do Kampinosu po zrzuty broni. Za chwilę wiadomość tę zdementowano. Po pewnym czasie znów zaczęto na ten temat mówić po kątach naszej piwnicy. Na dworze tymczasem zaczął padać rzęsisty deszcz. Lało jak z cebra. Jeżeli naprawdę mieliśmy przebijać się do Kampinosu, to wtedy była idealna okazja: deszcz dobrze tłumi kroki, widzialność w nocy i podczas ulewy jest praktycznie żadna i o celnym ogniu nie może być mowy. Nic się jednak nie działo. Wzrastało tylko nasze zmęczenie i zdenerwowanie sytuacją.

Podchorąży „Zdzich”: (1) Pierwszy dzień Powstania

Wspomnienia pana Macieja Bernahrdta, emerytowanego profesora Politechniki Warszawskiej i Instytutu Transportu Samochodowego. Pan Bernhardt (urodzony w 1923 roku) był uczestnikiem Powstania Warszawskiego jako podchorąży „Zdzich” w 237 plutonie 2-giej kompanii Batalionu „Żubr” Obwodu Żoliborz.

Dwa alarmy

Na pierwszą zbiórkę alarmową w dniu 28 lipca 1944 roku (piątek) stawiła się cała nasza sekcja, prócz Andrzeja Krupińskiego. Chyba były jakieś kłopoty z jego zawiadomieniem. Nie pamiętam jednak szczegółów. Nie pamiętam też kto mnie zawiadomił, ani pożegnania z Rodzicami.
Miejscem zbiórki była mała czynszowa kamienica, chyba dwupiętrowa, przy ulicy Podleśnej, na dolnym Marymoncie, w pobliżu ogrodzonego lasku CIWF (obecnie AWF). Spotkało się nas tam kilkudziesięciu stłoczonych w niewielkich piwnicach.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2