Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Jaki jest koń nie każdy widzi

Dość długo jeździłam konno na Służewcu jako tak zwany jeździec amator. Gdy się tym przechwalam, albo co gorsza pokazuję zdjęcia czuję się trochę tak jak była diva operetkowa , która pokazuje każdemu kto chce czy nie chce swoje zdjęcia w boa z piór. Cóż ma jednak zrobić człowiek jeżeli zostały mu tylko wspomnienia?
W głównej alei wyścigowej stała rzeźba Anny Dębskiej przedstawiająca dwa konie w galopie tak wyciągniętym, że nogi końskie były ustawione prawie poziomo. Rzeźbę znienawidzili pracownicy stajni Moszna nr 13 w której jeździłam (trenerem był Stefan Michalczyk) i wielokrotnie musiałam wysłuchiwać sarkastycznych uwag na temat tego- jak ją nazywali- „paskudztwa”. Zupełnie bezinteresownie, z przyczyn czysto ideologicznych stawałam w obronie praw artysty do własnego widzenia świata. Anny Dębskiej wówczas nie znałam, a zresztą jako wzięta artystka, realizująca liczne zamówienia zagraniczne nie potrzebowała bynajmniej mojej obrony.
„Jeżeli chcesz ośle jeden zobaczyć jak wygląda koń to idź do boksu. Rzeźba jest to koń przetworzony zgodnie z wizją artysty”- mówiłam. Tym dyskusjom przysłuchiwał się z dobrotliwym uśmiechem nasz starszy stajenny pan Kazimierz Piwko. Pan Piwko był moim idolem. Zawsze grzeczny, uśmiechnięty, nigdy nie mówił podniesionym głosem. Gdy ktoś spadł z konia na kółku przed stajnią i zaczynał się zwykły w tej sytuacji tumult, pan Piwko wychodził ze swojej kanciapy i pytał cicho: „ co tu się znowu dzieje?”, a konie natychmiast się uspokajały. Lubiły go i szanowały. Pewnego dnia w przerwie pomiędzy przejażdżkami robiliśmy sobie kanapki z pasztetówką zwaną w tych czasach popularnie szpachlówką. Tylko na pasztetową było nas wówczas stać, poza tym lepsze wędliny kupowało się wówczas stojąc w tasiemcowych kolejkach. „ Ta pasztetówka jest już chyba przetworzona, lepiej ją wyrzućcie” powiedział pan Kazio. Odtąd wszystko co zepsute nazywano mi na złość w stajni „przetworzone”. Przetworzone było zjełczałe masło i przetworzone było podarte siodło.
Pomyśleć, że sprawy sztuki potrafiły tak bardzo angażować wówczas zwykłych ludzi. Moi rozmówcy posługiwali się w ocenie dzieła sztuki dwiema kategoriami - „ podoba się” i „ wygląda jak żywy”. Nie umiałam ich przekonać, że koń na obrazku, aby się podobał, nie musi wyglądać jak żywy. Sama jednak zmieniłam chyba z wiekiem zdanie. Przed samym moim nosem stoi rzeźba Joanny Waliszewskiej (córki Anny Dębskiej) przedstawiająca dwa brykające źrebaki. Znajomy trener wyścigowy powiedział kilka dni temu oglądając tę rzeźbę : „ baba przynajmniej wie jak wygląda koń” i Joanna potraktowała to stwierdzenie jako najwyższy komplement.
Nieporadność rysunku może być wzruszająca gdy oglądamy rysunki dzieci, malarzy prymitywnych takich jak Henri Rousseau czy nasz rodzimy Nikifor, albo freski z okresu paleolitu. Na obrazku Rousseau pod tytułem „La carriole du Père Juniet” zaprzężony do bryczki konik wygląda jak dziecięca drewniana zabawka. Na obrazku Nikifora Krynickiego pokraczne koniki czy osiołki z powyginanymi wbrew naturze i logice nogami korespondują z atmosferą obrazu przedstawiającego jakiś świętych, a może ucieczkę do Egiptu. Freski z paleolitu dowodzą, że przyjaźń człowieka z koniem trwa już dosyć długo. Natomiast rysunki i obrazy współczesnych artystów gdzie rzekome przetworzenie ma ukryć nieporadność ręki, albo jest wręcz świadomą stylizacją na prymityw budzą we mnie podobną niechęć jak obrazy hiperrealistyczne , przekopiowane ze zdjęć i slajdów.
Od dzieciństwa byliśmy wdrażani do paradoksalnej estetyki zgodnie z zasadami której im gorzej tym lepiej, im głupiej tym mądrzej, im brzydziej tym ładniej. Pierwszą lekcję tej estetyki otrzymałam jeszcze w szkole podstawowej gdy pani od rysunków oceniła zaledwie na „dostateczny” narysowany przeze mnie pokój w perspektywie, przy linijce z wyraźnymi konturami wszystkich mebli, natomiast na „bardzo dobrze” pokój narysowany przez moją koleżankę Betę Berezowską jakimś patykiem z którego ściekał tusz zostawiając nierówne plamy. Zbuntowałam się. Uznałam, ze ja też potrafię rysować brudno, nieporadnie, moim zdaniem brzydko i faktycznie odtąd byłam mistrzem stylizacji na prymityw co znalazło swój wyraz w ocenach. Dziś nie byłabym tak rygorystyczna w swoich tezach. Beta pochodziła ze środowiska architektów czy plastyków i dobrze znała reguły tej gry, jej zasady:” krzywo dobrze, prosto źle” równie jasne jak orwellowskie: „ cztery nogi dobrze, dwie nogi źle”. O ile wiem zajmuje się projektowaniem strojów z lnu i jej projekty robią furorę w Kanadzie. Nie mogę wykluczyć, że rysowała naprawdę jak umiała, jak jej dyktowało serce i nie była to perfidna stylizacja na prymityw lecz, że naprawdę tak widziała swój pokój. Wynika stąd, że ktoś kto naprawdę nie umie jak Nikifor narysować konia, jest dla mnie do zaakceptowania natomiast odpycha mnie nieszczera stylizacja, maniera wynikająca ze znajomości niepisanych środowiskowych reguł, z podszywania się pod kogoś kim się nie jest. Zatem o wartości dzieła sztuki miałaby decydować szczerość i spontaniczność artysty a nie uzyskany efekt, dzieło sztuki oddziaływałoby na odbiorcę miedzy innymi dzięki swojej legendzie, dzięki wiedzy na temat losów artysty dzięki wyjaśnieniu przez kogoś kompetentnego , że dzieło to zachwyca. Inaczej mówiąc dzieło sztuki jest rodzajem pieniądza zaufania, za którym stoi umowa społeczna, a nie parytet złota. Zaufaniem tym można manipulować, można je kreować, można na nim spekulować. Koniki Nikifora mają w rogu wpisaną wzruszająco niską cenę 50 złotych. Gdyby wszyscy ci , którzy- jak ja- dawali artyście drobne kwoty nie biorąc w zamian rysunków mieli rozum albo intuicję bylibyśmy dzisiaj bogaci. „Nikifory” wylansowane przez osoby skupujące je w celach handlowych nie spadają w cenie i już nie spadną. Stały się walutą jak inne dzieła sztuki, które umówiliśmy się podziwiać, albo do podziwiania których nakłonił nas jakiś Bladaczka mówiąc: „Jak to nie zachwyca.. jeśli tysiąc razy tłumaczyłem, że ..zachwyca”.


© Izabela Brodacka Falzmann
20 maja 2017
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2