Izydora Kolińska: Ludzie kupowali u Żydów i lubili kupować u Żydów dlatego, że jak się szło do Żyda to, jeśli chodzi o powiedzmy o pieczywo, to tak jak sobie pan mógł wybrać takie fatałaszki czy jakieś inne historie, czy korale i tak dalej, można było przewracać, wybierać, przebierać i tak dalej, aż sobie coś wybrał.
Przemysław Olszewski: A u Polaków?
U Polaków nie. Nie lubili Polacy. Tylko było: „Co pan sobie życzy?” czy tam „co pani”, „Co potrzeba? Tyle tego?” czy tak dalej to było i to wszystko. Przeważnie szli ludzie do Żydów, więc tu Polacy byli źli, niezadowoleni, bo tego handel im się tam bardzo nie rozwijał.
No to później właśnie zaczęła się ta cała historia taka z tymi Żydami. Potem było „Nie kupuj Żyda, tylko u Polaka”. Były takie też wywieszki.
Ale te wywieszki były w jakim okresie?
No w czasie, to przed wojną.
Przed wojną?
To było przed wojną. To było przed wojną. Były budki z pieczywem. Pamiętam gdzie chodziłam, to był, prowadził właśnie taki pan Żyd – był chleb razowy, bardzo dobry, pieczywo było wspaniale wypieczone. Ten właśnie bochenek chleba musiał być trzeszczący, bo moja mama bardzo lubiła tą przylepkę, gdzie ja dzisiaj te przylepki też bardzo lubię, te skórki, to mi bardzo odpowiadają i każda bułka – ja nie lubię tych właśnie miękkich, lubię pieczywo też właśnie wypieczone takie. Tam to pieczywo było wspaniałe. Mimo wszystko, że to te, leżały tam, prawda, w tym pojemniku, ale każdy sobie brał, wybierał tą bułkę, brał. Pamiętam też mama: „To też idź kup mi tam”, ile tam, deko, czy tej kawy gdzie tam szłam mamie, to tam ona też kręciła w młynku tą kawę i na wagę. No masło to też po 10 deko się budowało. To odklejane było. Takich pakowanych nie. Jedyne co opakowane pamiętam były nazwa Ceres. To jest chyba też jakiś taki tłuszcz, ale do czego ogrzewali ten Ceres to ja nie mam zielonego pojęcia.
Czyli może tłuszcz gorszej jakości niż masło?
Nie wiem. Bo tego mama nie kupowała. Wiem, że mama mnie wysyłała do tego, gdzie tam była ta Żydówka, taki miała sklepik Żydówka. Takie różne, ale tam pieprz czy inne chyba takie, takie drobiazgi, czy jeszcze coś takiego.
Przyprawy?
Tak. Bo najlepiej to pamiętam sklepik tam na ulicy Szerokiej, też na gdzie prowadziła Żydowska ten sklepik i bardzo lubiłam ten zapach tego sklepiku, bo tam były i ogórki w beczce, i kapusta, i te inne tam takie różne przyprawy i tak dalej, i tak dalej, gdzie jak tam szłam czy po masło, czy po coś, tylko jedynie lubiłam zapach jak wchodziłam do tego sklepu. A najlepszy dowcip, że jeszcze co lubiłam, zapach jakiego sklepu? Mydło, nafta – rozmaite właśnie takie mydlarskie, mydlarskie te wszystkie.
Czy on się mydlarnia nazywał?
No chyba mydlarnia. I tam w tym połączeniu tych różnych zapachów, nie chemicznych, czy innych, tam lubiłam też gdzie chodziłam po naftę. Róg tu Ząbkowskiej i Targowej była, znaczy sklep z wędliną i bliżej tutaj właśnie. To był, to był sklepik Ujczaka. I to najlepsze było to, że właśnie po lewej stronie za tym domem były te, no bo ja wiem, budka no można powiedzieć, gdzie były kiełbasy, serdelowa, zwyczajne jakieś i w piątek zawsze na tych nieckach z Ząbkowskiej ulicy na ten czeladnik nieśli na te gorące, parujące kichy tu właśnie do tych sklepów – proszę pana, pachnące. Nieraz jak przechodziłam, drzwi były uchylone u tego, bo to był nieduży sklep, to właśnie u tego Ujczaka, to już przychodziłam tutaj, bo były tak zwane oprawki. Pamiętam zapach tej wędliny! To ja mówię, do dzisiejszego dnia. Tak samo szukam nieraz smaku parówki tej przedwojennej. Niestety. Ten zapach był taki wydobywający się z tych sklepów, bo to przeważnie sama wędlina, szynki tam parówki, była cytrynowa, była pasztetowa, pasztetowa też była wspaniała. Także w ogóle… mimo wszystko, mimo tutaj się starają, ale to się nie umywa do tych wędlin, co to było. To było luksus.
Mówiła pani o rybach i o tym dużym wyborze śledzi. A minogi?
To pamiętam! I o nich marzę, żeby się kiedyś trafiło coś takiego. Bo wiem, że jadłam kiedyś bo ja bardzo lubię i w tej chwili. Jak mi coś skrzypi w zębach i lubię, po prostu czy jak jest ikra ze śledzia, to bardzo to lubię. I tą minogę właśnie miałam szczęście, że przed wojną, że była w domu. W którym sklepie to było sprzedawane… w jakiejś takiej niedużej, drewnianej beczułce i tam była nawet trochę jakby tam galaretka, tak sobie ją pamiętam w tym, że to tak było jakoś zakonserwowane, a to było tak jak wąż taki długi, cienki, coś takiego. Może to i było drogie, może to było sporadycznie sprowadzane, czy sprzedawane gdzieś tam, bo tak na co dzień tego chodząc po tych to nie spotykałam.
A może pani wie co to są makagigi palone?
Z tego co pamiętam, to chyba to co jadłam. To jest, było z makiem, czy to było z miodem, czy z jakimś słodkim, to było w takich kawałkach, to chyba zawinięte było w jakichś papierkach zawijane, tylko wiem, że to było słodkie, tak jak gdyby ten mak tam z czymś był jakby sklejony. I to bodajże chyba było nazywane makagigi. Kobiety jak te stały z tymi, gdzie lody same co to dawniej to wyrabiali, mleko co tam kupowali, to kręciło tam, lodem obłożone było, ta bańka, kręciły, ręką nawet to kręciły, żeby to razem do kupy się zeszło. Jak pamiętam to raczej [5:21]. Na ten wafel nakładała łyżką, no były smaczne bo tam i mleko, tam jajka były dodawane, także było, nie było tam po prostu oszukiwane, tylko po prostu po swojsku.
No dobrze. A taki charakterystyczny ponoć element dla dwudziestolecia międzywojennego i Bazaru Różyckiego – taki wielki syfon.
Tak, to był na środku mniej więcej tych wejść postawiona powiedzmy budka jest, budka czy coś takiego, na górze zamiast dachu był właśnie zrobiony, po prostu zakończenie syfonu, czyli ta główka, te naciskanie i tak dalej. To była taka jak gdyby owocarnia, o, w rodzaju, bo to nie kawiarnia, to była owocarnia, gdzie były właśnie… tam i były banany, i pomarańcze, i cytryny. I właśnie różne te takie luksusowe właśnie te takie.
© Przemysław Olszewski
bez daty
źródło publikacji:
www.pragagada.pl
bez daty
źródło publikacji:
www.pragagada.pl
Warszawa, 1938
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz