Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

List ze skrwawionej ziemi – recenzja filmu „Wołyń”

„Wołyń” to intensywne studium zła, nadchodzącego jak widoczna z oddali burza czy olbrzymi pożar, którym można się jedynie biernie przypatrywać lub uciekać w popłochu. Zło, które wkrada się powoli do miasteczka, obejścia, domu. Zło, które pęta. I właśnie o opętaniu złem jest ten film.

Znając poprzednie filmy autora (np. „Wesele”), można się było spodziewać dawki zintensyfikowanej brutalności. Krwawych scen, które – znając choćby relacje ocalałych z ludobójstwa – miały sprawić, że ludzie będą mdleć lub wychodzić z kina, nie wytrzymując emocji. Obawiano się gry szczegółami, przewlekłych, ciągnących się przez długie minuty obrazów katowania Polaków przez Ukraińców. Ale nie tylko obawiano. Część komentatorów wręcz się ich domagała:. „Oby Smarzowski pokazał wszystkie sceny i wszystko, co tam się działo. Tak aby ludzie mdleli i rzygali. Świat musi się dowiedzieć, jak tam było”
– czytamy jedną z opinii na największym polskim serwisie filmowym Filmweb. Podobne stanowisko zajmowali bynajmniej nie anonimowi komentatorzy, widzący w takim ukazaniu sprawy jedyną drogę do triumfu prawdy. Szczęśliwie reżyser nie poszedł w tę stronę. Postawił na grę napięciem, osaczeniem, strachem i niepokojem, które nieuchronnie prowadzą nas w stronę zagłady.

Pierwotnie film miał mieć tytuł „Nienawiść”. Dobrze się stało, że z tego pomysłu ostatecznie zrezygnowano. Bo to nie jest obraz o nienawiści. To film o metafizyce, która ciąży nad tą geograficzną krainą – tytułowym Wołyniem. Metafizyce zła. Wołyń staje się areną, na której zdaje się ono triumfować. Atmosfera nadciągającej pożogi towarzyszy od pierwszych scen filmu. Przeciągająca się celowo scena zaślubin Polki i Ukraińca, którzy w jednej z kresowych wsi tuż przed wybuchem II wojny światowej obiecali sobie miłość, daje możliwość wglądu w życie społeczności. Ta, choć podzielona pomiędzy Polaków, Żydów i właśnie Ukraińców, jest w stanie koegzystować w sposób względnie pokojowy.

Kiełkujące zło


Pomimo tej pozornej idylli widmo zagłady pojawia się już na samym początku, w scenie, kiedy pannie młodej odcinany jest siekierą warkocz. Już wtedy widz czuje, że ten motyw powróci bezlitośnie. Nim jednak tak się stanie, Wołyń będzie zdeptany na przemian niemieckim i sowieckim butem. Zobaczymy zagładę Żydów i wywózki Polaków ze „skrwawionych ziem” (by posłużyć się określeniem ukutym przez historyka Timothy’ego Snydera) na ziemię nieludzką. Tu krytyce można poddać sposób ukazania przez twórców Niemców, którzy po wkroczeniu na Wołyń i „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej” zmieniają się w niewtrącających się w życie społeczności administratorów ziem i pobieraczy kontrybucji. Również partyzantka sowiecka ukazana jest we względnie pozytywnym świetle, co zapewne ucieszy widzów na Kremlu.

Obserwujemy wypieranie się bliskich przyjaciół i mimikrę, która każe ludziom wpasowywać się naprzemiennie w przynoszone przez okupantów formy. Tak jak Stepan Szuma, miejscowy ukraiński urzędnik, na przemian stawiający kolejnym najeźdźcom bramy powitalne. Strach, kryjówki zajmowane naprzemiennie przez Polaków i Żydów, śmierć mogąca nadejść z każdym końskim tętentem i każdym rykiem silnika. Prócz totalitaryzmów widzimy oczywiście kiełkujący jeszcze przed wojną ukraiński nacjonalizm. Banderowców, wciskających prostym chłopom propagandowe ulotki. Czy jednak ta zwykła wołyńska wieś jest dobrym podglebiem dla takich nastrojów?

Samostijna Ukraina


Jak to się stało, że bandom ukraińskich nacjonalistów, którzy w filmie przybywają nie wiadomo skąd, udało się podzielić wsie i obrócić jednych ludzi przeciwko drugim? Nic nie zapowiadało takiej apokalipsy. Smarzowski nie tłumaczy tego, bo i chyba nie da się tego prosto wytłumaczyć, że widzianego jeszcze rano na gościńcu znajomego chłopczyka owija się na sygnał w stożek siana i z uśmiechem na ustach podpala, fetując zbrodnię.

Czy odpowiedzią na to, co się stało, jest piekielna wręcz scena, kiedy ukraiński duchowny błogosławi sierpy i kosy, narzędzia świętej pracy? Zaraz potem posłużą one ukraińskim chłopom do rozprawy ze swoimi sąsiadami. Wymiar symboliczny tej sceny jest wstrząsający – w uświęconej przestrzeni niemal namacalnie wyczuwa się obecność diabła. Na „skrwawionej ziemi”, na ziemi pozostawionej przez Boga, pojawiają się szatan i opętanie. Wkraczają nawet do kościoła, by porwać Ukraińców i w „krwawą niedzielę” 11 lipca pchnąć ich do innej świątyni, gdzie mordują oni swych polskich współbraci.

To właśnie szatańskim opętaniem czasami tłumaczy się stopień bestialstwa, z jakim mordowano Polaków. To już nie „zwykła nienawiść”. To nie są mordy w afekcie czy nawet zabójstwa z premedytacją. To piekło na ziemi zgotowane ludziom przez ludzi. I wciąż nie ma odpowiedzi: dlaczego? Bo czy rzeczywiście po czterech latach wojny z totalitaryzmami winne temu mają być kolportowane pomiędzy ukraińskimi chłopami informacje o niesprawiedliwej przedwojennej polskiej polityce? Czy wizja „samostijnej Ukrainy”? Czy tym przekonano tych prostodusznych ludzi?

Film nie pozostawia nikogo bez winy. Oczywiście winy są niewspółmierne. I tak jak nie można przyrównać do zagłady dokonanej na Żydach przez Niemców pokazanego tu i ówdzie uprzedzenia części Polaków i Ukraińców do żydowskich sąsiadów, tak nie sposób tłumaczyć późniejszego ludobójstwa na Polakach pogardliwymi tekstami, rzucanymi przed wojną przez polskich osadników. Widzimy odwet Polaków. Niemal równie brutalny i gwałtowny co rzeź. Czy sprawiedliwy? Gdzie zdaje się nie być Boga, nie ma miejsca na sprawiedliwość. A jednak przebija się ona momentami, jak w scenie, gdy inny duchowny wschodniego obrządku apeluje o pojednanie lub gdy dla ratowania Polki i jej dziecka Ukrainiec posuwa się do bratobójstwa, likwidując zaślepionego banderyzmem brata bandytę.

Rozchwiany most


Czy film, jak chce tego reżyser, stanie się mostem, który połączy Polaków i Ukraińców? Dla radykalnych środowisk ukraińskich taka wizja historii jest nie do przyjęcia. Kult Ukraińskiej Armii Powstańczej nie chce pomieścić strasznych historii z Wołynia i Małopolski Wschodniej. Dla władz Ukrainy to także nie lada problem. Jak pogodzić składanie kwiatów pod warszawskim pomnikiem ofiar ludobójstwa na Polakach i nadawanie głównej arterii Kijowa imienia Stepana Bandery?

Nie mam jednak wątpliwości, że są wśród naszych wschodnich sąsiadów tacy, którzy wiedzą, że historii się nie zmieni i trzeba się z nią rozliczyć: „Ci bojownicy walczący o wolność i niepodległość naszego kraju mogą znaleźć miejsce w Panteonie Narodowym, którzy nie mordowali dzieci, kobiet, starców, nie popełniali zbrodni na ludności cywilnej” – te słowa pochodzą z oświadczenia podpisanego przez liderów ukraińskich nacjonalistów wydanego w przeddzień polskiego Święta Niepodległości, kiedy Ukraińcy złożyli kwiaty przed pomnikiem Rzezi Wołyńskiej. To ich miałem na myśli, kiedy po projekcji filmu Smarzowskiego wspomniałem, że zrozumieją go nawet niektórzy ukraińscy nacjonaliści (czym wywołałem rechot części naszych „ekspertów”). Jeśli taką postawę przejawiają nawet ludzie o skrajnych poglądach, ileż musi być takich pośród „zwykłych Ukraińców”? Znakomita większość.

„Wołyń” rozpoczyna się cytatem z Jana Zaleskiego:
Kresowian zabito dwukrotnie. Raz przez ciosy siekierą, drugi raz przez przemilczenie, a to drugie morderstwo jest gorsze od pierwszego
I choć jest to prawda, to jedynie w części. Kresowian mordowano na wiele sposobów. Ginęli od niemieckich kul, sowieckich kul, zabłąkanych kul. Z głodu i wycieńczania. Wywożono ich na zesłanie i zamęczano na śmierć. Zamęczyli ich jednak także ukraińscy nacjonaliści. Film Smarzowskiego oddaje im cześć i przywraca tę całą zbiorowość naszej pamięci, prawdopodobnie już na stałe. Kresowianie wracają niczym Wyklęci. A poza tym? Jak dało się usłyszeć po projekcji filmu – dzięki „Wołyniowi” Wojtek Smarzowski został… Wojciechem Smarzowskim.


© Wojciech Mucha
3 października 2016
źródło publikacji: za „Gazeta Polska”:
www.niezalezna.pl








Ilustracje: kadry z filmu „Wołyń” © brak informacji

3 komentarze:

  1. Film to medium obrazkowe. "Niepokoje, grę napięciem, osaczeniem, strachem" można świetnie przedstawić w prozie, w filmie - dla współczesnego widza - takie "wajdowskie" pokazanie rzezi wołyńskiej to po prostu niedoróbka w swoisty sposób zakłamująca fakty. Wajda tak samo pokazał Katyń - widz nie znający polskiej historii, czyli odbiorca zachodni, po jego obejrzeniu nadal nie ma pojęcia o ogromie zbrodni i najgorsze, że po takich filmach jak Katyń czy Wołyń nadal nic o nich nie wie, bo nawet doczytując końcowe napisy (których naprawdę wielu omija!) i dowiadując się, że film jest oparty na wydarzeniach autentycznych, to po ich obejrzeniu nadal myśli, że były to nieliczne lub nawet liczne, ale jedynie "przypadki" i "wypadki".
    Jestem pewien, że i Wajda, i Smarzowski, z pewnością widzieli znakomity film "Hotel Rwanda". Dlaczego nie wzięli z niego przykładu? Nie wiem. Ale wiem, że tak właśnie należało pokazać i Katyń i Wołyń w filmach; po obejrzeniu "Hotelu Rwanda" widz nie ma najmniejszych wątpliwości o skali ludobójstwa i o tym, kto jest w nim zły, a kto dobry. Dokładnie tak: łopatologicznie, bez żadnych podtekstów. Natomiast zabawa w subtelności naszych filmowców daje tylko niepożądane pomieszanie w najczęściej pustych główkach współczesnych widzów, od dawna przyzwyczajonych do szybiej akcji, krótkich dialogów i obowiązkowych hektolitrów czerwonej farby.
    I chociaż osobiście nie lubię takich filmów, to jednak film o rzezi wołyńskiej nie przedstawiający okrucieństwa ukraińskich bandytów, film, którego "najmocniejsze" sceny nawet "nie dorastają do pięt" dokumentalnym fotografiom ofiar, to moim zdaniem film zakłamany. Dlatego mam żal do Smarzewskiego za tak perfidne spartolenie tematu i zrobienie filmu, który nie zadowala ani Polaków, ani Ukraińców, ani też dobrze nie informuje innych nacji o tym, co na Wołyniu się wydarzyło.
    DeS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma pan racji. Gdyby „Wołyń” zrobiono według pańskiej „recepty” to powstałaby z tego hollywoodzka strzelanka. Uważam, że film w takiej postaci, w jakiej został zrobiony, bardzo dobrze ukazuje powoli narastające zagrożenie i nagły wybuch agresji ze strony ukraińskich nacjonalistów. Zgadzam się, że do „Hotelu Rwanada” mu rzeczywiście brakuje, ale też należy pamiętać o skali i możliwościach polskich filmowców gdy porównujemy ich produkcje z tymi z Hollywood, finansowanymi przecież setkami milionów dolarów.

      Jan Tomasz X.

      Usuń
    2. Macie panowie refleks :-)) Normalne że nie każdy ogląda nowinki filmowe od razu, ale Wołyń miał premierę już 2 lata temu . . .

      Usuń

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2