Strajkujący nauczyciele postulują, żeby nie likwidować gimnazjów, bo jest dobrze (nie wątpię, że im jest dobrze, a nawet bardzo dobrze), podwyżek pensji, jakżeby inaczej, a nawet gwarancji zatrudnienia do któregoś tam roku. Inaczej mówiąc, dalej chcą żyć kosztem innych, tylko jeszcze więcej dostawać pieniędzy. Albo jeszcze inaczej, zdobyli koryto, okupują je i chcą więcej i więcej. Jak im się nie podoba, to niech się zwolnią. Dziesięciu na ich miejsce czeka i założę się, że nie mieliby tak wygórowanych wymagań finansowych.
Po zajęciu Polski przez Niemców i Sowietów w 1939 roku, obaj okupanci wzięli się za zwalczanie polskiej inteligencji, słusznie uważając, że łatwiej będzie im zapanować nad Polakami, jeśli wytępią ową inteligencję. A do owej inteligencji należeli m. in. nauczyciele. Moja Babcia do dziś wspomina nauczyciela, który uczył w tej ich maleńkiej wioseczce. Został zamordowany w Katyniu. W 1944 roku została przez ZSRS zainstalowana nad Wisłą władza komunistyczna. Komuniści dalej zwalczali „przedwojenną inteligencję”, zarówno fizycznie, jak i poprzez uniemożliwienie jej przedstawicielom zajęcia miejsca w państwie odpowiedniego do ich wykształcenia, gospodarności, inteligencji itd. A co gorsze, z biegiem czasu, wyhodowali własną taką niby inteligencję – inteligencję pracującą – czyli stado durniów gotowych do każdej niegodziwości, którzy co mają myśleć dowiadywali się z Dziennika Telewizyjnego i Trybuny Ludu i ich właśnie kierowali do szkół jako nauczycieli.
Co różni normalną inteligencję od inteligencji pracującej? Otóż ta pierwsza coś społeczeństwu daje, ta druga jest tylko dla społeczeństwa ciężarem. I takim ciężarem są teraz nauczyciele. Właściwie wszyscy o tym wiedzą, tylko niewiele osób ma odwagę to powiedzieć. A świadczą o tym choćby postulaty nauczycieli (na słowo belfer trzeba sobie zasłużyć), którzy chcę tylko więcej i więcej dla siebie, czy wypowiedzi rodziców, którzy narzekali, czy to podczas tego strajku, czy poprzedniego, że jeśli szkoły będą zamknięte, to oni nie będą mieli co zrobić z dziećmi.
Zauważmy, że nie biadolili, że ich dzieci przez ten nieszczęsny strajk, nie zostaną czegoś przez nauczycieli nauczone, ale na to, że nie będą mieli gdzie przechować dzieci, gdy sami pójdą do pracy. I tak niestety jest, szkoły w Polsce to przechowalnie dla dzieci i dla głupków przebranych za nauczycieli, a jednocześnie tzw. miejsca pracy dla członków miejscowych sitw. W mieścinie, w której mieszkam, nawet żeby liście grabić wokół szkoły, trzeba mieć znajomości. To jakie plecy trzeba mieć, żeby zostać nauczycielem! Za obowiązek uczęszczania do takich szkół, należy się dzieciom i starszemu pokoleniu, również oczywiście mojemu, odszkodowanie za zmarnowany czas.
Gdyby teraz okupant chciał wybić nauczycieli, to zrobiłby tylko przysługę i polskim dzieciom i polskiemu społeczeństwu, bo pozbawiłby i społeczeństwo i dzieci kłopotu, a tych drugich również przymusu przebywania wśród durniów i nikczemników. Zauważmy, że nauczyciele nie strajkowali, gdy szkoła zaczęła po „europejsku” indoktrynować dzieci (chodzi i o codzienną indoktrynację, jak i akcje typu „przekonaj mamę, przekonaj tatę” itd.), że miejsce Polski jest w Unii Europejskiej, żeby czasem w głowach dzieci nie pojawiła się myśl niepodległościowa. Świadczy to o wyjątkowej nikczemności tego środowiska. Spełniają podobną rolę do pruskich belfrów, którzy germanizowali polskie dzieci w Wielkopolsce i nauczycieli, którzy kazali za komuny wierzyć w Stalina, Bieruta, później w Gomułkę, Gierka, Jaruzelskiego i wmawiali, że Związek Sowiecki jest niezwyciężony.
Przerażające jest, że znaczna część młodszych ode mnie osobników, ma straszliwie ponasrywane we łbach. Oczywiście, że nie tylko za to odpowiada szkoła, ale propaganda jest tym skuteczniejsza, im z większej ilości źródeł dociera do odbiorcy, a jednym z takich źródeł jest właśnie szkoła. Bo to o jednym pani powie, a o innym już nie, o jednym trajkocze z zachwytem, o innym wspomni z odrazą, a do tego program, podręczniki itd. A skąd wiem, że nauczyciele to durnie? Byłem, widziałem. Kiedyś, gdy jeszcze widywałem się z kolegami ze szkolnej ławy, to dosłownie płakaliśmy ze śmiechu wspominając głupotę nauczycieli. A po drugie, pamiętam siebie z chwili, gdy kończyłem historię. Zapewniam, że niewiele wiedziałem i potrafiłem, ale też zapewniam, że najgłupszy to ja tam nie byłem.
Na zakończenie. Nie ma znaczenia, czy podstawówka liczy 6 lata czy 8, bo zmienianie nazw niczego nie poprawi. Otóż, trzeba zmienić system w Polsce na taki, w którym liczy się kto co wie, potrafi a nie to, kim są jego rodzice. Bo co z tego, że jakiś młody człowiek jest dobry z biologii, fizyki, archeologii, zna się na prawie itd., skoro lekarzami zostają dzieci lekarzy, adwokatami dzieci adwokatów, pracownikami naukowymi wyższych uczelni dzieci pracowników naukowych wyższych uczelni, policjantami dzieci policjantów, urzędnikami dzieci urzędników, nauczycielami dzieci nauczycieli itd. A jak ktoś nie ma znajomości, to może sobie co najwyżej posortować listy, razem z więźniami, przynajmniej dopóki ci nie pouciekają, albo sprzedawać kredyty we frankach, czego można nauczyć się na dwugodzinnym kursie.
Artykuł ten napisał bezrobotny z małego miasteczka, więc wybaczcie, że poziom tekstu jest tak niski. Gdyby to pisał nauczyciel, ech to co innego!
© Michał Pluta
5 kwietnia 2017
źródło publikacji:
www.michalpluta.bloog.pl
5 kwietnia 2017
źródło publikacji:
www.michalpluta.bloog.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz