Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Pogonowski, Iwo Cyprian

Rok temu dszedł od nas jeden z największych Patriotów mieszkających na obczyźnie, pan Iwo Cyprian Pogonowski. Przy tej smutnej rocznicy przypominamy elegię o panu Pogonowskim pióra jego bliskiego przyjaciela, jaka została opublikowana tuż po śmierci tego znamienitego Polaka na osieroconej przezeń witrynie.

        W starej Rzeczypospolitej był taki zwyczaj, że gdy umarł zacny obywatel, szczególnie żołnierz wyśmienity, podczas mszy pogrzebowej do kościoła wjeżdżał rycerz w pełnej zbroi i spadał z konia przy trumnie żegnanego szlachcica. Ksiądz wzywał go do zmartwychwstania, do przyjścia znów na pomoc Ojczyźnie w potrzebie. Takie było symboliczne pogrzebanie. Tak powinniśmy żegnać mego przyjaciela, Iwo Cypriana Pogonowskiego.

Inżynier Iwo Cyprian Pogonowski (ur. 3 września 1921 r. we Lwowie – zm. 21 lipca 2016 r. w Sarasota na Florydzie, USA) – człowiek renesansu: inżynier przemysłu naftowego, literat, koniarz, szermierz, farmer, wykładowca akademicki, architekt, rzeźbiarz i malarz, lingwista, historyk. Lwowianin żyjący według dewizy swego miasta: „Semper Fidelis”.
Szlachcic herbu Ogończyk. Żonaty przez 59 lat z dr. med. Magdaleną z Czarnków herbu Półkozic. Jej ojciec, Zbigniew Czarnek, był płk. WP, lekarzem, zamordowanym w Katyniu, a brat Stanisław, podporucznik AK, przeszedł przez Auschwitz, Gross-Rosen, a zamęczony został w KL Mittlebau.


        Iwo Cyprian Pogonowski urodził się w rodzinie inteligenckiej, wielce świadomej swego szlacheckiego pochodzenia. Wywodzą się z Podlasia. Mają rozpisane drzewo rodowe mniej więcej od bitwy pod Grunwaldem.
Z domu wyniósł patriotyzm i umiłowanie tradycji, wraz z szaloną erudycją. Jego ojciec Jerzy był adwokatem i dyplomatą z dwoma doktoratami: z historii prawa i literatury słowiańskiej. Był też kronikarzem, historykiem, tłumaczem i genealogiem. Matka Wanda z Żygulskich była rzeźbiarką, malarką i pianistką. W domu był jeszcze młodszy brat Iwa, Krzyś.
W zasadzie rodzina prowadziła żywot miejski. Ojciec był w MSZ, ale prowadził też kancelarię prawną. Iwo w niej terminował jako nastolatek. A Iwo był krnąbrny i urwisowaty. Hardy, honorowy i dumny. Ale przede wszystkim błyskotliwy. Życie miejskie, warszawskie pp. Pogonowskich przerywane było wyprawami do majątków rodziny i przyjaciół. Tam Iwo uczył się strzelać, także z łuku. W dzieciństwie Ojciec przyłożył go również do szermierki. Iwo raz zademonstrował mi jak się fechtuje dwoma szablami na raz. Lekcje fechtunku też miały miejsce konno.
Iwo trafił do gimnazjum Kreczmara, gdzie był w jednej klasie z Rysiem Pipesem, znanym dziś historykiem Rosji. Richard Pipes napisał nawet wstęp do jednej z książek Iwa.
Najważniejsza dla Iwa była Prawda. O nią się stale wykłócał, stąd na przykład gorące zaangażowanie w sprawę Jedwabnego. Tak go uczono w domu. A najcenniejsze wzorce to służba społeczeństwu. Pogonowscy od zawsze służyli Rzeczypospolitej. Ojciec walczył o Lwów w stopniu kaprala. Jego brat kpt. dr. Adam Pogonowski, weteran wojny z Ukraińcami, poległ w obronie miasta Semper Fidelis przed bolszewikami 8 sierpnia 1920. Kuzyn ojca, por. Stefan Pogonowski z 15 pułku strzelców kaniowskich padł wiodąc pierwszy atak na czerwonych na przedsionku Warszawy 15 sierpnia 1920 r.

Heroizm miał zaszczepiony w domu. Miał go w krwi. Gdy wybuchła II wojna światowa, Iwo właśnie kończył 18 lat. 7 września na apel płk. Umiastowskiego wraz z oddziałem junackim odszedł na wschód. Tam miał otrzymać broń i walczyć. Nie udało się, wszystko poszło w rozsypkę. Iwo zrzucił mundur i przemknął się do Warszawy. Tam zastał zbombardowany dom, spaloną bibliotekę. Wnet matkę zaaresztowało Gestapo. Wylądowała na Pawiaku.

Po świętach bożonarodzeniowych w grudniu 1939 r. Iwo wyszedł z Warszawy. Postanowił przebijać się do Francji, do wojska. Złapali go na granicy z Węgrami ukraińscy chłopi. Po prostu wskazali obcego policji niemieckiej. Było to w styczniu 1940 r. Uwięziono go w Krośnie, Jaśle, a potem Tarnowie. W sierpniu 1940 r. jednym z pierwszych transportów posłano go do Auschwitz. Okazało się, że dla wszystkich jeszcze nie było miejsca. Wyładowano część transportu, ale Iwo wraz z innymi współwięźniami czekali na bocznicy w wagonie. Po dwóch dobach oczekiwania zdecydowano się ich nie rozładowywać, a wysłano do Sachsenhausen-Oranienburg. Podróżowali głodni, spragnieni. Wywalono ich z wagonu, posypały się na nich kopniaki, przekleństwa.
Wbiło mi się w głowę kilka opowieści Iwa o niemieckich lagrach. O tym jak przeżył gruźlicę, stracił ponad 30 kilo wagi, ale kolega Kazimierz Więcek dał się prześwietlić za niego (dzięki dr. Stanisławowi Kellus-Krauzowi). I Iwo dlatego przeżył selekcję, nie poszedł do gazu. Chyba najbardziej niesamowita historyjka to ta, gdy Iwo podpadł kapo i trafił do komanda śmierci. Przeżył, bo nauczył się spać chodząc. Po prostu niósł wraz ze współwięźniami belkę i drzemał. Budził się jak trzeba było ją zrzucić, a potem znów spał.

        W obozie Iwo wyrobił w sobie niesamowity odruch błyskawiczności i inicjatywy. I to mu kilkakrotnie ratowało życie, a służyło świetnie również po wojnie. W kwietniu 1945 r. Iwo i innych współwięźniów popędzono na marsz śmierci. 6 maja zmordowana kolumna ledwo słaniających się na nogach więźniów usłyszała komendę: „Halt!” Następnie oficer szczeknął do SS-manów: „Odbić na lewo.” Iwo natychmiast zrozumiał, że szykuje się egzekucja. Chwycił kolegę za ramię, szarpnął, wskoczyli do rowu. Rozległy się salwy. Na Iwa posypały się posiekane, krwawiące ciała. Siedział jak trusia. Przeżył on i kolega. Niedługo potem pojawili się Amerykanie, traf chciał, że byli wśród nich polskiego pochodzenia chłopacy z Chicago. Dogadali się. Amerykanie zebrali okolicznych Niemców-cywili i kazali im grzebać wymordowanych więźniów.
Iwo poszedł na zachód. Nie chciał zemsty. Z niesmakiem odpowiadał mi jak był świadkiem, gdy wracający z przymusowych robót Polacy złapali żołnierza niemieckiego na stacji i skatowali do nieprzytomności, zrywając mu buciorami ucho. „To nie po rycersku, nasz lud potrafi być okrutny”, komentował. Pan Bóg nad Iwem czuwał dalej. Uniknął zagonu sowieckiego i trafił do swoich, do Maczkowa.
Wnet nawiązał kontakt z rodziną w kraju. Dowiedział się, że i matka i ojciec ledwo przeżyli więzienie Gestapo. Jego stryjna, dr. Maria Pogonowska zginęła w sowieckich kazamatach we Lwowie. Jego kuzyn Janusz Pogonowski został powieszony w Auschwitz, a nastoletni brat Krzysztof zginął w Powstaniu Warszawskim pod koniec sierpnia 1944 na Starym Mieście. Walczył w plutonie „Mieczyków” wywodzącym się z Konfederacji Narodu. Matka Iwa była w powstaniu ciężko ranna. Rodzina właściwie straciła wszystko. Ojciec zabronił wracać mu do Polski, która znalazła się pod sowiecką okupacją. Z kraju dochodziły wieści o komunistycznym terrorze, aresztowaniach, wywózkach, egzekucjach, pacyfikacjach i walce.

        Cudownie ocalony Iwo chciał do Wojska Polskiego. Ale władze polskie wolały, aby doszedł do siebie i zabrał się za studia. Udało mu się uzyskać stypendium w jezuickim Uniwersytecie św. Ignacego Loyoli w Antwerpii (dzisiejszy Uniwersytet Antwerpski) na wydziale handlowym. Po dwóch latach skończyły się fundusze. Iwowi udało się uzyskać zapomogę ONZ i wyemigrował do Wenezueli, gdzie pracował jako kreślarz. Zapoznał się też z tamtejszym, jeszcze wtedy będącym raczej w powijakach, przemysłem naftowym.

W 1949 r. zachorował na chorobę Heine-Medina. Sparaliżowało go. Tylko żelaznym wysiłkiem woli powrócił do zdrowia, ale nie całkiem. Choroba dopędziła go w starszym wieku. Po przejściu na emeryturę poruszał się na dwóch laskach albo jeździł wózkiem inwalidzkim. Pchałem go często, chyba ostatnią wielką frajdę, jaką mu urządziliśmy, to zabraliśmy Iwo z Magdą (oraz grupą innych przyjaciół, a w tym i pp. Poncetami) na bal The American Institute of Polish Culture w Miami, gdzie kręcąc się w wózku tańczył z przemiłą panią major, spadochroniarzem US Army.

        W 1950 r. Iwo, jako uchodźca polityczny przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych. Pomagał mu w tym znajomy pisarz Clarence Pendelton oraz senator William Fulbright. W USA natychmiast wstąpił na wydział inżynierski University of Tennessee. Ukończył najpierw licencjat (BS) a potem magisterium (MS) w inżynierii. Jako student utrzymywał się m.in. wykładając geometrię. Wolałby studiować nauki humanistyczne, ale trzeba było z czegoś żyć, powiadał.
W 1955 r. przyjęła go do pracy prestiżowa firma Shell Oil. Zajmował się projektami naftowymi m.in. w stanie Luizjana i Texas. Miał ponad 50 patentów. Chyba najważniejszym wynalazkiem była platforma wiertnicza-trójnóg, inna to sześciokąt. Te pionierskie rozwiązania ograniczyły do dużego stopnia przypadki wywracania się platform podczas sztormów i huraganów.
Od 1972 r. Iwo Pogonowskki nauczał inżynierii oceanicznej i naftowej na prestiżowej Virginia Polytechnic Institute and University (Virginia Tech) w Blacksburg, w stanie Wirginia. I coraz bardziej poświęcał się humanistyce, szczególnie lingwistyce, a właściwie wszystkiemu co dotyczyło Polski i jej kultury oraz historii. Raz na publicznym odczycie skorygował badziewia Czesława Miłosza, który potem gniewnie odgryzł się na łamach Kultury. Zdenerwowany, że „jakiś inżynier” ośmielił się mieć opinię o literaturze. A Iwo nic sobie z tego nie robił. Ukoronowaniem jego pracy był trzy tomowy Unabridged Polish-English Dictionary. Wydanie skrócone tego dzieła jest absolutnym bestsellerem. Miało przynajmniej pięć edycji i służy każdej nowej fali emigrantów z Polski do krajów anglojęzycznych do dnia dzisiejszego. W 1987 r. Iwo opublikował Poland: A Historical Atlas zawierający mapy i odredakcyjny komentarz; oprócz tego w 1993 r. wyszło jego dzieło Jews in Poland: Rise of the Jews as a Nation from Congressus Judaicus. Dzieło to docenili tacy jak Richard Pipes i Zbigniew Brzeziński.

        Iwo był wielkim zwolennikiem polsko-żydowskiego dialogu i przyjaźni. Ale uważał, że wszystko powinno odbywać się w oparciu o prawdę historyczną i wzajemność. A z tym z ubiegiem lat było coraz bardziej krucho. Pod koniec lat 90. pokłócił się nawet z Janem Karskim o Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Ostatnią ekspozycją tej wystawy jest informacja o pogromie w Kielcach. Iwo wściekł się. Podkreślał, że nie godzi się twierdzić, że Kielce to był ostatni akt Holocaustu. Wychodzi na to, że Zagładę Żydów popełnili jacyś tam naziści, a skończyli Polacy. Karski się obraził, wyszedł, trzasnął drzwiami i nigdy już nie rozmawiali. A przyjaźnili się kilkadziesiąt lat. Iwo opowiadał, że Jan Karski był taki jak on – polski patriota. Ale nikt o nim nie wiedział, nikt nie zwracał uwagi, dopóki Elie Wiesel go nie wyciągnął z mroków historii pod koniec lata siedemdziesiątych. I wtedy Karski zaczął wczuwać się w rolę. Z politycznego kuriera polskiego podziemia stał się posłańcem z Polski do USA właściwie wyłącznie w sprawie Holocaustu. Taka metamorfoza.
U Iwa też nastąpiła metamorfoza. Wściekł się na Upiorną dekadę Jana Tomasza Grossa, któremu od dawna nie ufał bowiem jego znajomy Stefan Korboński chyba w 1980 r. bardzo negatywnie ocenił najwcześniejszą pracę socjologa dotyczącą okupacji niemieckiej w Polsce. Kroplą, która przelała czarę goryczy była sprawa Jedwabnego. Iwo poświęcił się absolutnie odkłamaniu „grossjady”. Była to jego ostatnia wielka wojna. Nigdy nie był cierpliwy. Tutaj dwoił się i troił. Działał błyskawicznie. Popędzał mnie – zresztą zgodnie ze swoim kolegą profesorem Marianem Kamilem Dziewanowskim. Wyskakiwał przed szereg. Publikował. „Jak post-PRLowska inteligencja chce być na kolanach, to dobrze. Ja będę pisać dla ludu, prości ludzie prędzej zrozumieją logikę, bo nie są tak otwarci na wyrafinowaną propagandę grossjady”. Zaczął współpracować z Radio Maryja i „Naszym Dziennikiem”, z Arcanami.

        Do końca pozostał wierny zasadzie „in corpore sano spiritus sanus”. Gimnastykował się codziennie, potrafił nogę założyć niemal na głowę, jeździł na skonstruowanym przez siebie rowerem. Był niecierpliwie błyskotliwy. Używał skrótów myślowych. Był osobą publiczną, co często powodowało kłopoty rodzinne. Najbliżsi bowiem najbardziej doświadczali jego bojów. A on walczył bez przerwy o to, co święte, piękne i dobre. Nigdy nie poddawał się i zawsze został sobą.

Cześć pamięci ostatniego husarza I RP.


© Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton D.C. 28 września 2016
źródło publikacji:
www.pogonowski.com





Ilustracja © brak informacji / naszdziennik.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2