W stołecznym ratuszu poleciały głowy. W związku z aferą „reprywatyzacyjną” stołki straciło dwóch zastępców prezydent miasta: Jarosław Jóźwiak i Jacek Wojciechowicz. Odgrywają oni role kozłów ofiarnych, bo Jóźwiak jest odpowiedzialny za kwestie zwrotu mienia dopiero od 2014 roku – uznanie roszczeń spornych działek nastąpiło o wiele wcześniej – a Wojciechowicz w ogóle nie zajmował się tematem.
Czytam te doniesienia, słucham komentarzy i zastanawiam się: i co z tego?
Obiektywnie rzecz ujmując sprawa jest czysto lokalna i personalne roszady w tamtejszym ratuszu mają znaczenie jedynie dla Warszawiaków, czyli jakichś 3 proc. obywateli RP. Powiem więcej, dla mieszkańca Lublina czy Zbuczyna nie ma znaczenia także to, jak długo prezydentem tego miasta pozostanie Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Tymczasem temat znajdziemy na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej”, „Rzeczpospolitej” i „Gazety Polskiej Codziennie”, nie znika on z telewizji informacyjnych i ogólnopolskich stacji radiowych. A przecież roszady personalne to nic wyjątkowego, zdarzają się we wszystkich polskich samorządach. Także „afera reprywatyzacyjna” w Warszawie nie wyróżnia się, niestety, niczym wyjątkowym: z podobnymi przewałami mieliśmy już wielokrotnie do czynienia w licznych miastach i gminach wiejskich. Tyle, że wtedy nie było to newsem dla całej Polski, który należało ciągnąć tygodniami.
Można by tego przykładu użyć do rytualnego biadolenia nad stanem polskich mediów, gdyby nie fakt, że to wcale nie jest problem (tylko) dziennikarzy. Obecna sytuacja to niestety dowód na postępującą warszawizację polskiej polityki, co odbija się negatywnie zarówno na stolicy, jak i na reszcie kraju. Przecież decyzja o odwołaniu Jóźwiaka i Wojciechowicza zapadła na zarządzie krajowym Platformy Obywatelskiej.
Fakt, że do składu zarządu miasta stołecznego wtrąca się gremium ogólnopolskie powinien być dla Warszawiaków niepokojący, bo stawia pod znakiem zapytania ich samorządność. Ogólnopolsko zaś sprowadzenie problemu reprywatyzacji do afery związanej z Chmielną 70 (gdzie to w ogóle jest?- zapyta jakieś 99 proc. Polaków) i kwestii personalnych zakrywa istotę problemu. A jest nią to, że przez 27 lat nie uchwalono w naszym kraju ustawy reprywatyzacyjnej. Nie zastąpi jej sklecony naprędce projekt autorstwa PO, bo dotyczy on znów… jedynie Warszawy.
Partia Grzegorza Schetyny może sprzedawać taki marnej jakości erzac jako „ustawę reprywatyzacyjną”, ponieważ mało kto się zapyta, dlaczego odnosi się ona tylko do stolicy. Mnie bardziej od kawałka pustej przestrzeni pod Pałacem Kultury interesuje los pałacyku mieszczącego się kilkadziesiąt kilometrów od Lublina w Gardzienicach, który prawdopodobnie – po kilkunastu latach starań – wróci do rodziny Rzewuskich.
Problem w tym, że w budynku swoją siedzibę ma Ośrodek Praktyk Teatralnych „Gardzienice”, niezgodność z prawem odebrania nieruchomości przez komunistów nie jest oczywista dla artystów (co zrozumiałe), jak i dla marszałka województwa, i w ogóle sprawa jest skomplikowana. Takich sporów mamy w Polsce wiele, podobnie jak dworków czy kamienic, które pozostając w rękach samorządów niszczeją, zamiast kwitnąć pod zarządem prywatnych właścicieli.
Brak jednoznacznych regulacji prowadzi do szkód i ludzkich tragedii. Warto, by politycy i dziennikarze sobie o tym przypomnieli, zanim ponownie zanudzą Szczecinian czy Rzeszowiaków pasjonującą opowieścią o budowie drugiej linii metra, przetargu na rowery miejskie czy zepsutym tramwaju na Marszałkowskiej.
© Stefan Sękowski
9 września 2016
źródło publikacji:
„Nowa Konfederacja” nr 9 (75)/2016
9 września 2016
źródło publikacji:
„Nowa Konfederacja” nr 9 (75)/2016
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz