Szkoda, że nie zajął się tym zagadnieniem żaden z tęgich teologów, jacy objawili się w „Gazecie Wyborczej” przy okazji Światowych Dni Młodzieży, na przykład pan Tadeusz Bartoś, były ojczyk z zakonu dominikanów, albo ojczyk aktualny w osobie przewielebnego Józefa Puciłowskiego. Myślę, że każdy z nich, w ramach teologii służb bezpieczeństwa, mógłby ten fenomen wyjaśnić. Niestety teologowie dlaczegoś zaniedbują ten odcinek i starannie unikają roztrząsania wpływu tajnych służb na zdolności profetyczne. W rezultacie skazani jesteśmy na domysły. Ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się tym bardziej, że nie jest to ostatnia deklaracja Bronisława Komorowskiego, której można by przypisać cechy proroctwa. Oto jeszcze w maju tego roku Bronisław Komorowski powiedział, że jak tylko zakończy się szczyt NATO i Światowe Dni Młodzieży, to w naszym nieszczęśliwym kraju zostaną otwarte „nowe fronty”. I rzeczywiście – jeszcze nie przebrzmiały echa Światowych Dni Młodzieży, podczas których papież Franciszek zachwycił się młodzieżą świata, a młodzież świata zrewanżowała się zachwytem nad papieżem Franciszkiem nie tylko za zbawienne pouczenia, ale również – za „intensywne milczenie”, jakie za radą pani Naomi Di Segni, przewodniczącej Związku Żydów Włoskich zademonstrował w obozie w Oświęcimiu – więc jeszcze nie przebrzmiały echa tych niezapomnianych Dni – a już otwarty został nowy front, tym razem między powstańcami warszawskimi a ministrem obrony narodowej Antonim Macierewiczem. Poszło o to, czy podczas apelu poległych w Powstaniu Warszawskim odczytać również nazwiska ofiar katastrofy smoleńskiej, czy też nie. Wyglądało na to, że w ogóle nie będzie żadnego apelu poległych, ani wojskowej asysty podczas rocznicowych uroczystości, ale w ostatniej chwili delegacje różnych powstańczych organizacji – jak wyjaśniła Maria Dmochowska, siostra Jana Józefa Lipskiego, ongiś wiceprezes IPN sprzeciwiająca się ujawnianiu agenturalnej przeszłości Kukuńka, będąca rzecznikiem Światowego Związku żołnierzy AK – również takich, o których powstańcy „nigdy nawet nie słyszeli” - zostały zaproszone do MON na spotkanie, w następstwie którego zawarty został kompromis: do apelu poległych zostanie dołączonych kilka nazwisk ofiar smoleńskiej katastrofy, które za życia przyczyniły się do popularyzacji Powstania Warszawskiego. I tak się stało, ale okazało się, że nie jest to jedyny odcinek frontu, bo drugi ukształtował się między powstańcami, a prezydentem Andrzejem Dudą w związku z poparciem przez niego inicjatywy Instytutu Pamięci narodowej, by generałowi Zbigniewowi Ściborowi-Rylskiemu wytoczyć proces lustracyjny. Zwolennicy generała twierdzą, że to nie on współpracował z bezpieką, tylko bezpieka nieświadomie, to znaczy - „bez swojej wiedzy i zgody” - współpracowała z nim, „nieświadomie dawała mu materiał, który on wykorzystywał by ratować kolegów”. Tak w każdym razie napisał do prezydenta Dudy powstaniec Andrzej Wiczyński, prosząc go też by „uciął tę chamską działalność IPN”. Wygląda na to, że obrona generała Zbigniewa Ścibora-Rylskiego przez IPN może być ostatnią redutą Powstania Warszawskiego.
Ale to jedna sprawa, podczas gdy sprawą osobną jest to, skąd wyszedł pomysł, by do apelu poległych w Powstaniu Warszawskim podłączyć ofiary katastrofy smoleńskiej. Czy to był pomysł ministra Macierewicza, czy też minister Macierewicz był tylko wykonawcą polecenia prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Ani jednego ani drugiego wykluczyć nie można bo zaangażowanie Antoniego Macierewicza w przedstawienie katastrofy smoleńskiej jako zamachu jest powszechnie znane, ale jeszcze bardziej znane jest pragnienie prezesa Jarosława Kaczyńskiego, by swego nieżyjącego brata otoczyć kultem podobnym jeśli już nie do kultu Matki Boskiej, to przynajmniej do kultu Józefa Piłsudskiego. Wreszcie sprawą osobną jest to, skąd o tym pomyśle już pod koniec maja dowiedział się Bronisław Komorowski – czy zwyczajnie wspierały go proroctwa, czy też w otoczeniu ministra Macierewicza, albo nawet – horribile dictu – samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego jest jakiś konfident Wojskowych Służb Informacyjnych, któremu w dodatku prezes zwierza się z najbardziej sekretnych pragnień?
Na tym zresztą wątpliwości się nie kończą, bo oto w dniach ostatnich (czyżby rzeczywiście nadchodziły zapowiadane „dni ostatnie”?) otwarty został jeszcze jeden front i to w miejscu chyba najmniej oczekiwanym. Utworzona niedawno Rada Mediów Narodowych w składzie: Krzysztof Czabański, jako przewodniczący, Elżbieta Kruk, Joanna Lichocka, Juliusz Braun i Grzegorz Podżorny, której zadaniem było, jak to mówią, zrobienie porządku w mediach, przede wszystkim państwowych, z inicjatywy Joanny Lichockiej odwołała Jacka Kurskiego ze stanowiska prezesa TVP, a jednocześnie Krzysztof Czabański zapowiedział, że w najbliższych dniach zostanie przedstawiony tymczasowy prezes, który pokieruje telewizją do października, kiedy to zostanie ogłoszony konkurs na to stanowisko. Na mieście mówiono, że tą osoba ma być Małgorzata Raczyńska-Weinsberg, która nie tylko że była w przeszłości dyrektorem TVP 1, no a poza tym jest żoną Jana Weinsberga, reprezentującego tzw. Żydów postępowych. Ale – jak zauważył poeta - „tymczasem na mieście inne były już treście”, bo nie minęło kilka godzin kiedy się okazało, że żadnego „tymczasowego prezesa” nie będzie, tylko że Jacek Kurski będzie, jak gdyby nigdy nic, pełnił swoją funkcję aż do października, kiedy to … i tak dalej. Tedy „zachodzim w um z Podgornym Kolą”, cóż takiego mogło się stać, że Joanna Lichocka ośmieliła się na taką samowolkę, a po drugie – że Rada w podskokach Kurskiego odwołała i to w trybie niemal natychmiastowym, jakby nie można było dłużej czekać ani chwili? Bo dlaczego prezes Kaczyński musiał wszystkim dać po łapach, to jasne; gdyby puścił to płazem, to zraz by się okazało, że na własną rękę próbowałby działać i prezydent Duda i premier Beata Szydło. Tylko skąd o tym wszystkim już w maju wiedział Bronisław Komorowski?
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz