Ten najwybitniejszy pianista i chopinista XX w. był uwielbiany przez świat i popularny niczym gwiazda filmowa. Zaprzyjaźniony był z dworami królewskimi, arystokracją, mężami stanu, największymi artystami. Nagrodzono go Oscarem za udział w filmie dok. „L’Amour de la Vie” (1970), otrzymał najwyższe honory i ordery, doktoraty honoris causa wielu uczelni i honorowe obywatelstwa wielu miast świata. Jako nieliczny z Polaków otrzymał amerykański prezydencki Medal Wolności.
Był polskim Żydem, czuł się Polakiem, dobrymi uczuciami darzył państwo Izrael. Nie angażował się w politykę, ale potrafił dosadnie zwrócić uwagę świata na rzeczy ważne.
Pianista urodził się w Łodzi 28 stycznia 1887 r., zmarł 20 grudnia 1982 r. w Genewie. Wyjechał z kraju na stałe, mając 9 lat, ale do końca życia mówił nienaganną polszczyzną. Kochał Polskę szczerze, nigdy nie powiedział o niej złego słowa. Znał świetnie polską historię i sztukę, poezję i literaturę; już jako kilkuletni chłopiec przeczytał „Trylogię”. Wielbił Chopina, zachwycał się Mickiewiczem, Conradem – Korzeniowskim, Sienkiewiczem, Reymontem, Szymanowskim. Był wdzięczny księciu W. Lubomirskiemu za otrzymaną w młodości pomoc finansową; gdy zyskał sławę i pieniądze, pomagał młodym polskim muzykom, poetom. Bardzo hojnie wspierał finansowo swojego przyjaciela Karola Szymanowskiego (następcę Chopina), promował w świecie polską muzykę. Zostawiał nad Wisłą honoraria za koncerty, dotował fundusz odbudowy Warszawy, Zamku Królewskiego, fundował stypendia młodym pianistom. W Ameryce otwierał bale Polonii, w paryskim domu tygodniami gościł polskich artystów. Podarował Polsce milionowej wartości kolekcję chopinowską – w tym listy, faksymile nut, paszport kompozytora.
Pisał o Polsce: „Kocham mój kraj rodzinny, ale jest to miłość, która nie ma nic wspólnego z nacjonalizmem czy szowinizmem. [...] Wszystko, co polskie, ma dla mnie nieodparty urok i często przyprawia mnie o nostalgię. Źródłem tego może być coś, co nazwałbym autentycznością. Pory roku na przykład są tu autentyczne: nie ma mowy o pomyłce, są tym, czym powinna być symfonia – czterema częściami, idealnie ze sobą zharmonizowanymi. [...] Wielki polski pisarz Władysław Reymont w nagrodzonej nagrodą Nobla powieści „Chłopi” pokazał, jak życie chłopów, ich namiętności i nadzieje, radości i smutki podyktowane są w całości rytmem pór roku. Ja osobiście ponad wszystko przedkładam polską jesień i jej miękkie melancholijne zmierzchy, kiedy kraj przybrany we wszystkie odmiany złota i brązu staje się naturalną scenerią najpiękniejszych nokturnów Chopina”. O Chopinie mówił: mój rodak.
Rubinstein wstawiał się w polskiej sprawie podczas obu wojen światowych u polityków wielkich mocarstw, brał udział w koncertach charytatywnych na rzecz ofiar wojny. Bohaterski był jego gest w San Francisco w 1945 r. podczas konferencji założycielskiej ONZ. Otóż dawał tam recital fortepianowy dla trzech tysięcy gości i delegatów, a gdy zobaczył, że na scenie w sali obrad (gdzie grał) wśród innych flag nie ma polskiej flagi, zareagował oburzeniem. Stalin zabronił obecności na konferencji delegacji Polski, na co Churchill i Roosevelt zgodzili się. Po latach wspominał: „Szukałem polskiej flagi. I chorągwi polskiej nie było. Jak to?! Cała wojna szła o Polskę. Niby to Anglia, Francja, Ameryka walczyły za Polskę. Co to jest?! Byłem absolutnie wściekły! Ale raptem na koncercie coś we mnie wezbrało, moja żona stała za kulisami, widziała, co ja robię. Wstałem z krzesła, zamiast grać dalej program, powiedziałem: Tutaj w tej sali brakuje mi polskiej flagi! Ja zagram hymn Polski. I zagrałem nasz hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”, powoli, za całego serca… To bardzo ich uderzyło, wszyscy wstali, byli bardzo pod wrażeniem, wszystkie gazety pisały tylko o tym. To się bardzo rozeszło, i armia polska nigdy tego nie zapomniała. Nigdy”.
Po tym wydarzeniu, gdy pianista „postawił na baczność” delegację sowiecką, długo nie mógł odwiedzić Polski. Z nostalgii często beczeli z żoną (jak mówił) na występach „Mazowsza”. Pierwszy raz mógł przyjechać do kraju po śmierci Stalina, po tzw. odwilży; przyjechał siedem razy, w latach: 1958, 1960, 1964, 1965, 1966, 1975 i 1979.
Winniśmy mu uznanie i szacunek, wdzięczność i pamięć – także za jego polski patriotyzm.
© Wojciech Grochowalski
Prezes zarządu Fundacji Artura Rubinsteina
6 grudnia 2013
źródło publikacji: „Gazetka” nr.127 / Grudzień 2013 (Belgia)
Prezes zarządu Fundacji Artura Rubinsteina
6 grudnia 2013
źródło publikacji: „Gazetka” nr.127 / Grudzień 2013 (Belgia)
ARTYKUŁ PRZYWRÓCONY Z KOPII ZAPASOWYCH, Z TEGO POWODU ORYGINALNY FORMAT ARTYKUŁU MOŻE NIE PASOWAĆ DO FORMATU OBECNEGO BLOGU. NIEKTÓRE ILUSTRACJE MOGĄ BYĆ OBECNIE NIEDOSTĘPNE, A LINKI MOGĄ BYĆ NIEAKTUALNE.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz