Na filmie „Walka o ogień” mogliśmy obejrzeć sobie dwie hordy praludzi (niektórzy uważają, że np. australijscy Aborygeni stanowią odrębny gatunek człowieka, podobnie jak człowiek neandertalski był gatunkiem odmiennym od człowieka rozumnego), które najpierw przyjmują wobec siebie „postawę imponującą”, czyli – mówiąc po ludzku – straszą się nawzajem, a dopiero potem, gdy już się tym straszeniem dostatecznie podniecą – atakują. Okazuje się, że od tamtych czasów nic się nie zmieniło i konflikt między Stanami Zjednoczonymi a Koreą Północną właśnie wkroczył w fazę, którą w Średniowieczu nazywano „łajaniem”. Przed bitwą wojownicy najpierw wyzywali się nawzajem, czyli „łajali”, a dopiero potem się bili. Szef Pentagonu James Mattis wezwał władze w Phenianie, by przestały myśleć o działaniach, które „doprowadziłyby do końca reżimu i zagłady narodu”.
Chodzi oczywiście o groźbę zaatakowania pociskami nuklearnymi amerykańskiej bazy na wyspie Guam na Pacyfiku – co z punktu widzenia wojskowego jest możliwe. Prezydent Trump pogroził jeszcze bardziej – że jeśli Korea Północna nie zaprzestanie gróźb pod adresem USA, to „spotka się z furią i ogniem, jakich świat jeszcze nie widział”. To oczywiście też jest możliwe z punktu widzenia wojskowego, chociaż nie ma pewności, czy nie zapoczątkowałoby politycznej reakcji łańcuchowej, która doprowadziłaby do globalnego konfliktu nuklearnego. Wydaje się, że właśnie obawa przez wymknięciem się tego konfliktu spod kontroli powstrzymuje Stany Zjednoczone, a w każdym razie – powstrzymywała je dotąd przez prewencyjnym uderzeniem na Koreę Północną. Jej władze z kolei próbują odcinać od tej sytuacji polityczne kupony, demonstrując mocarstwową postawę nie tylko wobec swoich poddanych, ale również – wobec sojuszników USA w rejonie, którzy też musieliby doświadczyć „furii i ognia”. Jednak – jak pisał Machiavelli w „Księciu” - „Rzymianie nie pozwalali dojrzewać niebezpieczeństwom przez uchylanie się od wojny”. W tym jednak przypadku niebezpieczeństwo chyba już dojrzało, więc USA stanęły przed decyzją, czy zniszczyć Koreę Północną, ryzykując nawet polityczną reakcję łańcuchową, czy przyznać przed światem, że są już tylko jednym z członków światowego dyrektoriatu. Znakomitą ilustracją takiej rezygnacji jest zamieszczony przez Konrada Lorenza opis dwóch psów biegnących wzdłuż płotu z drucianej siatki. Wydawało się, że gdyby nie ta siatka, psy rzuciłyby się na siebie i pożarły w mgnieniu oka. Ale gdy tak biegły charcząc na siebie z wściekłością, płot nagle się skończył i psów nic już nie rozdzielało. Wtedy nagle cała wściekłość z nich wyparowała i zamiast rzucić się na siebie i pożreć, w pozach pełnych godności, na sztywnych łapach, rozeszły się, każdy w swoją stronę.
Pieriedyszka przed kampanią wrześniową
Wkroczywszy na drogę emancypacji, pan prezydent Andrzej Duda kroczy nią zdecydowanie ku swemu przeznaczeniu. Jakie ono będzie – tego, ma się rozumieć, jeszcze nie wiemy, ale wiemy, że kroczy. Kilka dni przed świętem Wojska Polskiego, które – jak wiadomo – przypada 15 sierpnia, pan prezydent ogłosił, że nie wręczy nominacji generalskich ponad 40 oficerom, których kandydatury przedstawił mu znienawidzony minister obrony narodowej Antoni Macierewicz. No i nie wręczył, zaś podczas przemówienia poprzedzającego defiladę powiedział między innymi, że – po pierwsze – armia nie jest niczyją własnością prywatną, tylko własnością całego państwa – zatem – po drugie – nie wolno jej dzielić, ani różnicować. Jest to pogląd zdecydowanie odmienny od prezentowanego przez nienawistnego Antoniego Macierewicza, który przeprowadził w naszej niezwyciężonej armii kurację przeczyszczającą. W jej następstwie z wojska „odeszło” ponad 30 generałów – akurat tylu, że starczyłoby na Wojskową Radę Ocalenia Narodowego. Nie jest wykluczone, że jeszcze tego doczekamy, bo przecież jak tylko skończą się tak zwane „letnie kanikuły”, to zaraz upłynie termin ultimatum, jakie niemiecki owczarek w osobie Fransa Timmermansa wystosował wobec Polski, no a jak on upłynie, ten termin, to muszą pojawić się jakieś następstwa – więc dlaczego nie Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego? Spiżowe słowa, że armia nie jest prywatna, tylko państwowa i że nie wolno jej różnicować, dowodzą, że pan prezydent wkroczywszy na drogę przetartą przez Kazimierza Marcinkiewicza, musi szukać sobie jakichś sojuszników i to nie tylko, a nawet – nie przede wszystkim – na terenie parlamentarnym, tylko przede wszystkim w naszej niezwyciężonej armii, z zwłaszcza – w jej najtwardszym jądrze, czyli starych kiejkutach. Bo jeśli chodzi o teren parlamentarny, to mówi się na mieście o Kukiz 15 i Polskim Stronnictwie Ludowym, które, jak wiadomo, charakteryzuje się stuprocentową, a w porywach serca gorejącego nawet większą zdolnością koalicyjną. Oczywiście nie za darmo – co to, to nie – bo – jak przed laty śpiewał Kazimierz Grześkowiak - „ważne to je, co je moje”, więc i PSL gotowe jest wykorzystać swoją zdolność koalicyjną, jednak pod warunkiem, że – jak tenże Kazimierz Grześkowiak zauważył - „niech mi chociaż dyferencjał dadzą!” To oczywiście też jest konieczne, ale znacznie ważniejszy będzie foedus pana prezydenta ze starymi kiejkutami, które – jak przypuszczam – mają coś do powiedzenia również w klubach parlamentarnych. Wskazuje na taką możliwość również wypowiedź pana pułkownika Bartłomieja Sienkiewicza, byłego ministra spraw wewnętrznych w rządzie PO-PSL („ch..., d... i kamieni kupa”), który jeszcze przed zawetowaniem przez pana prezydenta ustaw uchwalonych przez rządowa większość, wezwał opozycję do aliansu z prezydentem Dudą. Najwyraźniej coś tam już musiał wiedzieć, no a skąd – jeśli nie od starych kiejkutów, którym to i owo mogła szepnąć niemiecka BND? Ale i stare kiejkuty, niczym ewangeliczny setnik – wprawdzie „mają pod sobą żołnierzy”, ale też podlegają władzom wyższym, toteż dla nikogo nie było zaskoczeniem, że pan prezydent nie tylko osobiście wręczył order Zasługi Rzeczypospolitej panu generałowi Fryderykowi Beniaminowi Hodgesowi, dowodzącemu wojskami amerykańskimi w Europie, ale sporą cześć swego przemówienia poświęcił laudacji odznaczonego. Znaczy – i pan prezydent próbuje lawirować między Scyllą i Charybdą.
Wcześniej, to znaczy – 10 sierpnia – odbyła się w Warszawie tradycyjna miesięcznica smoleńska, podczas której pan prezes Jarosław Kaczyński nie tylko zapowiedział ostateczne zwycięstwo w dążeniu do prawdy - „jakakolwiek by ona nie była”, ale przede wszystkim ogłosił termin zakończenia tych procesji, sprytnie wykorzystując arytmetyczną koincydencję. Chodzi o to, że ponieważ ofiar katastrofy było 96, to i procesji też powinno być tyle samo. Pan prezes Kaczyński uznał, że widomym znakiem ostatecznego zwycięstwa powinien być pomnik prezydenta Lecha Kaczyńskiego przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, zaś odnosząca się do „prawdy” uwaga: „niezależnie od tego, jaka ona będzie” - świadczy, że i pan prezes nie wiąże wielkich nadziei z pracami podkomisji działającej przy Ministerstwie Obrony Narodowej. Wprawdzie pan prof. Nowaczyk ogłosił, iż podkomisja ustaliła, że przyczyną destrukcji skrzydła była „fala uderzeniowa”, ale nie zrobiło to takiego wrażenia, jak w swoim czasie rewelacja pana red. Gmyza o odkryciu na wraku samolotu „śladów trotylu”. Wtedy, jak pamiętamy, w środowisku mądrych, roztropnych i przyzwoitych zapanowała konsternacja granicząca z paniką, podczas gdy teraz żadnego wstrząsu nie było. Najwyraźniej katastrofa smoleńska powoli wyczerpuje swój potencjał mobilizujący, z czego wyciągnął wnioski również pan prezes Kaczyński, zapowiadając podczas mityngu Prawa i Sprawiedliwości wystąpienie do Niemiec o wypłatę reparacji wojennych. „Dążenie” do uzyskania od Niemiec reparacji może trwać jeszcze dłużej, niż „dążenie do prawdy” w sprawie katastrofy smoleńskiej, a jego zdolność do emocjonalnego rozhuśtywania wyznawców PiS najwyraźniej jest jeszcze większa niż „dążenia do prawdy”, więc nic dziwnego, że pan prezes Kaczyński, jako wirtuoz intrygi, nie wahał się ani chwili i w ten klawisz uderzył. Na to, iz może być to tylko kolejny samograj, zwrócił uwagę Wielce Czcigodny poseł Andrzej Mularczyk zapowiadając wystąpienie do Biura Analiz Sejmowych o zbadanie, czy jest to w ogóle możliwe. Na razie żadnych wystąpień w tej sprawie do Niemiec w imieniu Polski nie było, ale to nic nie szkodzi, bo sprawa reparacji zaczyna żyć własnym życiem i niedawno w rządowej telewizji doszło do skandalu, kiedy to Wielce Czcigodna europosłanka Róża Thun und Handehoch „poczuła się obrażona” przez pana red. Sakiewicza właśnie na tle reparacji i nawet opuściła studio. Pojawiły się też głosy, by sprawę reparacji od Niemiec powierzyć Żydom, którzy, jak wiadomo, trochę od Niemiec już wyciągnęli. Coś może być na rzeczy, bo „Wirtualna Polska” doniosła o „tajemniczym spotkaniu” pana prezesa Kaczyńskiego z przedstawicielami środowisk żydowskich, podczas którego, w podobno niezwykle miłej atmosferze rozmawiano „o przyszłości Żydów w Polsce”. Hmmm.
Tymczasem przez niektóre rejony województwa pomorskiego nawiedziła trąba powietrzna, powodując ogromne zniszczenia. Rząd zorganizował akcję pomocową, angażując do niej również wojsko, ale opozycja skrytykowała go za opieszałość. Jestem przekonany, że pan Grzegorz Schetyna zorganizowałby akcję zanim jeszcze trąba powietrzna by nadeszła, bo nie ma nic lepszego, jak profilaktyka.
Ilustracja © ICC International Cinema Corporation / kadr z filmu „Walka o ogień”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz