Od kilku dekad nie było w polskim kinie takiej eksplozji talentów, z jaką mamy do czynienia w ciągu ostatnich lat. Młodzi-zdolni zdobywają dziś nagrody prestiżowych światowych festiwali, a ich filmy dystrybuowane są we Francji, Niemczech, Japonii i Stanach Zjednoczonych. Czekaj, Skonieczny, Marczak, Wasilewski czy Smoczyńska to nazwiska rozpoznawalne w światowym art housie, ale wciąż zbyt mało znane rodzimej publiczności. Na czym polega ten fenomen? Co sprawia, że nasza filmowa awangarda lepiej przyjmowana jest w świecie niż na swoim podwórku?
Młode polskie kino nie idzie na kompromis. Za nic ma mały realizm i polskie "tu i teraz", bo woli opowiadać historie uniwersalne.
Nowe pokolenie reżyserów nie podejmuje się żadnych dziejowo-edukacyjnych misji. Filmowcy nie chcą już wychowywać narodu, mierzyć się z jego traumami, nazywać trapiących go bolączek. Chcą opowiadać historie, porywać widza, na kilkadziesiąt minut wciągnąć go w narracyjny wir. Oglądając ich filmy można odnieść wrażenie, że dziś zamiast Zanussiego i Wajdy młodych reżyserów prowadzą Polański i Dziworski, intuicjoniści wierzący w siłę pojedynczego kadru i kina jako nieokiełznanej energii.
Krzysztof Skonieczny |
Dzięki temu podbijają międzynarodowe festiwale. Nie są tu jedynie gośćmi wpadającymi na chwilę, ale stają się częścią międzynarodowego środowiska filmowego. Od czasów Wajdy, Skolimowskiego, Polańskiego i Zanussiego rodzimi twórcy nie gościli tak często na najważniejszych światowych imprezach.
Na międzynarodowych wodach
Tomasz Wasilewski |
Najlepszym tego dowodem jest Małgorzata Szumowska, która w ciągu ostatniej dekady stała się gwiazdą Berlinale i niemal wszystkie swoje filmy prezentuje premierowo na festiwalu w Berlinie. W ambasadorowaniu polskiemu kinu nie jest zresztą osamotniona. Tomasz Wasilewski na tej samym festiwalu zdobył przed rokiem Srebrnego Niedźwiedzia za "Zjednoczone Stany Miłości", Kuba Czekaj swoje debiutanckie "Baby Bump" realizował w ramach programu Biennale College-Cinema organizowanego przez festiwal filmowy w Wenecji, a "Wszystkie nieprzespane noce" Michała Marczaka zachwycały publiczność Sundance. Bo w ciągu kilku ostatnich lat polscy twórcy weszli do europejskiej elity jako równoprawni gracze, twórcy których trzeba oglądać i których warto podpatrywać.
Filmowi rebelianci znad Wisły coraz odważniej podążają za swoją intuicją. Nawet wtedy, kiedy wydaje się, że wiedzie ich ona na złamanie karku, albo co najmniej – przetrącenie kariery. Weźmy taką Agnieszkę Smoczyńską i jej "Córki dancingu". W polskich realiach ten film nie mógł się udać. Musical o morderczych syrenach rozgrywający się w świecie PRL-owskich dancingów? W polskim kinie? Z polskim budżetem?
Nie chcę się nawet domyślać, ile razy kolejni producenci odsyłali z kwitkiem młodą reżyserkę i ile razy słyszała od nich cierpkie uwagi. Z pewnością było ich wiele. A jednak nakręciła swój film, a chwilę później podbiła nim festiwal Sundance. O tym, jakie wrażenie wywarła na amerykańskiej publice, niech świadczy fakt, że w październiku tego roku "Córki dancingu" zostaną wydane w USA w prestiżowym wydawnictwie Criterion Collection. Smoczyńska dołączy tym samym do Wajdy, Polańskiego i Kieślowskiego, którzy dotąd byli jedynymi polskimi reżyserami wydawanymi przez Criteriona. Prawda, że niezłe towarzystwo?
Agnieszka Smoczyńska |
Swoimi słowami
Czego uczy sukces Smoczyńskiej i innych awangardzistów polskiego kina? Ano tego, że aby zaistnieć w światowym kinie, trzeba mówić własnym głosem. Wspomniani młodzi autorzy mają swój rozpoznawalny styl. Wasilewski podchodzi z kamerą blisko swych bohaterów, by wleźć im pod skórę i pokazać widzowi ich ból, tęsknotę i samotność. Skonieczny w "Hardkor Disko" wykorzystuje teledyskową formę, by opowiedzieć o rodzącej się potrzebie buntu, Marczak balansuje na granicy dokumentu i kina kreacyjnego by w zainscenizowanych ujęciach dotknąć najbardziej skrywanych prawd o swoich postaciach, a filmy Czekaja to wizualne petardy o niespotykanej sile ekspresji.
Jakub Czekaj |
Co jeszcze łączy wszystkie te obrazy? Fakt, że nie są idealne. Przed wieloma laty Janusz Morgenstern mawiał, że film nie może być zbyt gładki. "Musi zostać rysa" – tak brzmiało jego motto. Tylko film z rysą może zapaść w pamięci widza na dłużej. Oglądając filmy młodych-zdolnych polskiego kina można odnieść wrażenie, że ich autorzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że lepiej jest popełnić błąd, ale zrobić to na własną rękę, aniżeli bezpiecznie iść wydreptaną ścieżką.
Żaden z wymienionych powyżej filmów nie jest dziełem do końca spełnionym. "Córkom dancingu" brakuje dramaturgicznej dyscypliny, przez co film słabnie w finałowych sekwencjach. "Plac zabaw" po rewelacyjnych pierwszych sekwencjach stacza się w psychologiczne efekciarstwo, "Królewicz Olch" Czekaja rozczarowuje intelektualną powierzchownością , a "Wszystkie nieprzespane noce" wielu mogą wydać się pretensjonalnym bełkotem.
Kolejne tytuły można by mnożyć jeszcze długo. Nie po to, żeby pokazać, że awangardowe polskie kino nie jest tak dobre, jak mogłoby się wydawać, ale przeciwnie – by pokazać, że stoją za nim ludzie odważni, świadomi tego, jakie filmy chcą tworzyć, mówiących do widza własnym głosem.
Jagoda Szelc |
Nowi mistrzowie
Ale czy tylko własnym? Tym, co wydaje się szczególnie interesujące w kinie nadwiślańskich rebeliantów jest szeroka paleta inspiracji widocznych w ich obrazach. Skonieczny nawiązuje do Pasoliniego i Hanekego, Marczak na konferencjach prasowych mówi o Kiarostamim, a krytycy pisząc o jego filmie wspominają też Jarmusha czy Gaspara Noego, w filmach Kuby Czekaja odnaleźć można pokrewieństwo z obrazami Harmony Korine'a, a jeden z największych talentów młodej polskiej komedii, Grzegorz Jaroszuk w swoich filmach robi ukłon w stronę Roya Andersona. Polskie kino podejmuje polemikę z kinem mistrzów i współczesnych gwiazd art house'u, tym samym stając się dzięki częścią europejskiego i światowego krwioobiegu filmowego.
Do rewolucyjnej awangardy w najbliższych miesiącach zapewne trzeba będzie dopisać kilka kolejnych nazwisk. Na swoje kinowe premiery wciąż czekają bowiem obrazy bardzo entuzjastycznie przyjmowane na festiwalach i dyskutowane jeszcze przed festiwalowymi premierami: "Serce miłości" Łukasza Rondudy o poszukiwaniu języka, którym można się wyrazić w nadpobudliwym i przegadanym świecie, "Cicha noc" Piotra Domalewskiego, jeden z ciekawiej się zapowiadających obrazów tegorocznej Gdyni, "Atak paniki" Pawła Maślony czy "Wieża. Jasny dzień" Jagody Szelc, o którym Łukasz Maciejewski pisał w Onecie:
Z siłą filmów Yorgosa Lanthimosa (to była na pewno dla reżyserki mocna inspiracja) młoda absolwentka Szkoły Filmowej w Łodzi, dotyka metafizyki poprzez perwersję, demonologię".
Dobre kino sprzedam!
Piotr Domalewski |
Polska kinematografia stworzyła młodym autorom całkiem niezłe warunki do wejścia na artystyczny rynek. Polski Instytut Sztuki Filmowej dofinansowując kolejne produkcje od lat premiuje filmowe debiuty oraz drugie filmy. Efektem tego jest spora ilość nowych głosów, które usłyszeć można w nadwiślańskim kinie. Dość powiedzieć, że na 25 filmów, które powalczą o nagrody Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni jest aż 11 debiutów i 4 drugie filmy.
Ale sytuacja nowego, autorskiego kina nie jest jednak aż tak dobra, jak mogłoby się wydawać. Problemem wielu młodych artystów jest bowiem dystrybucja, a raczej jej brak.
Kino artystyczne sprzedaje się w Polsce z trudnościami i w niedużych ilościach. Nie wszystko da się wytłumaczyć tym, że ambitne filmy są mniej popularne niż hollywoodzkie blockbustery. Tym frazesem nie da się wyjaśnić, dlaczego świetne "Baby Bump" Kuby Czekaja podczas pierwszego weekendu wyświetlania obejrzało zaledwie 958 osób. Ani tego, że wybitny "Intruz" przyciągnął do kin ledwie 18 tysięcy widzów, hipsterskie "Wszystkie nieprzespane noce" osiągnęły wynik tylko o 9 tysięcy lepszy, a na głośne "Córki dancingu" sprzedano niespełna 70 tysięcy biletów (co i tak jest wynikiem bardzo dobrym, jak na polski film artystyczny).
Michał Marczak |
Lekcja ekonomii
Polski rynek dystrybucji wciąż nie potrafi sprzedawać nowych, młodych talentów. Najwięksi gracze tego rynku mają w swoich repertuarach kilkanaście filmów w sezonie, mniejsi często wprowadzają tylko kilka filmów rocznie. Pierwsi mają pieniądze i narzędzia umożliwiające skuteczną promocję, ale nie mają serca do walki o mniej dochodowe produkcje (zazwyczaj wpuszcza się je po chichu, inwestując w bardziej komercyjne projekty). Drudzy może mieliby serce, ale nie mają narzędzi. I tak koło się zamyka.
Choć nie do końca. Bo w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej działa też program wspierania dystrybucji artystycznego kina. Dzięki niemu dystrybutor chcący wprowadzić na ekrany tzw. "film trudny" może liczyć na dotację. I choć jest to program z założenia słuszny, nie zawsze przekłada się na dobre wyniki. Można bowiem odnieść wrażenie, że dystrybutorzy po otrzymaniu dotacji nie muszą już tak mocno walczyć o zaistnienie swojego filmu w mediach i w oczach widzów, żeby i tak wyjść na swoje.
Do tego dochodzą także błędy natury… strategicznej. Przykładem tego nich będzie premiera "Zjednoczonych Stanów Miłości" Tomasza Wasilewskiego. Film który w lutym 2016 roku zdobył Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie, trafił na ekrany kin 29 lipca, w samym środku sezonu urlopowego. Efekt – niespełna 48 tysięcy widzów w kinach. Nie najgorzej? Owszem, ale mówimy o filmie, który zdobył nagrodę na jednym z najważniejszych festiwali świata, a kilka tygodni później, podczas festiwalu w Gdyni zdobył aż pięć statuetek.
Polska branża filmowa nie boi się dziś artystycznych wyzwań, ale wciąż ma braki w ekonomii. Jeśli nie nauczy się odpowiednio promować młodych polskich talentów, ich kino zostanie zamknięte w niszy. Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie, bo polskie kino od wielu lat nie miało tak wielu młodych-zdolnych autorów i talentów tak czystych jak te Czekaja, Wasilewskiego, Jaroszuka czy Smoczyńskiej i paru innych, którzy przez kolejne lata powinni nadawać ton naszej kinematografii.
© Bartosz Staszczyszyn
18 sierpnia 2017
źródło publikacji: „Własnym głosem – jak młoda awangarda przejmuje polskie kino”
www.culture.pl
18 sierpnia 2017
źródło publikacji: „Własnym głosem – jak młoda awangarda przejmuje polskie kino”
www.culture.pl
Źródła podane przez Autora:
Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Onet, inf. własne i inne.
Ilustracje:
fot.1 © WFDiF / kadr z filmu „Córki dancingu” (2015) reż. Agnieszka Smoczyńska
fot.2 © Paweł Krzywicki
fot.3 © Tomasz Tyndyk
fot.4 © Wojciech Olszanka / East News
fot.5 © Domenico Stinellis / Associated Press / East News
fot.6 © Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
fot.7 © brak informacji / Teatr Wyvrzeże, Gdańsk
fot.8 © Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta
fot.8 © Mañana / kadr z filmu „Zjednoczone Stany Miłości” (2016) reż. Tomasz Wasilewski
Wszystko cacy, tylko dlaczego autor nawet słowem nie wspomniał o Bagińskim? Może i nie jest najmłodszy, ale z pewnością jest jednym z największych obecnie talentów polskiej kinematografii. Proszę tylko obejrzeć jego ostatnie krótkometrażówki z serii Legend Polskich, przecież to majstersztyki, a przy tym jeszcze promują Polskę. Owszem, film Smoczyńskiej o syrenach także to poniekąd zrobił i też był uniwersalnym filmem dla odbiorców pod każdą szerokością geograficzną, ale to tylko jeden film tej pani, podczas gdy Bagiński już od dekady to robi - a tu nawet nie ma o nim najmniejszej wzmianki?!
OdpowiedzUsuńT.T. ("FP777" na dawnym blogu)
Tak, a co robi na tej liście taka Szelcówna? Jakiż to film zrobiła, że autor uznał ją za godną wymienienia? Bo chyba nie to g...o, o jakm zacytował opinię z równie g...nianego onetu.
OdpowiedzUsuńJest żydówką. Wystarczy?
Usuń