Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Demokracja sięga bruku. Wrogowie i interesy. Ruscy agenci w Białym Domu i MON

Demokracja sięga bruku


        Po przeforsowaniu przez Sejm ustaw oznaczających przejście rządu na ręczne sterowanie niezawisłymi sądami, w szeregach totalnej opozycji zawrzało. Podniósł się klangor, że „gewałt” i „koniec demokracji”. Tymczasem nie jest to żaden „koniec demokracji”, tylko jej triumf. Demokracja oznacza przyznawanie racji większości, w mysl zasady – im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. Czyż nie na tę zasadę powoływali się mikrocefale z żydowskiej gazety dla Polaków przy uzasadnianiu legalizacji aborcji – że mianowicie Większość tego właśnie sobie życzy? Ale trudno od mikrocefali domagać się logiki, skoro mikrocefale, właśnie dlatego, że są mikrocefalami, nie myślą? Bo gdyby myśleli, to zauważyliby nieusuwalne sprzeczności w art. 2 konstytucji z 1997 roku, stanowiącym, iż Rzeczpospolita Polska jest „demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”.
Otóż państwo może być albo demokratyczne, albo prawne, to znaczy – albo rządzić się według zasady, że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja, to znaczy – według zasady demokratycznej, albo prawne, to znaczy – rządzone według zasad uznanych za słuszne w porządku niedemokratycznym, które w związku z tym żadnym głosowaniom poddawane być nie mogą. Tę różnicę najlepiej zilustrować przykładem. Wyobraźmy sobie, że tak się złożyło, iż wszyscy posłowie wybrani do Sejmu urodzili się w latach parzystych. Kiedy się w tym zorientowali, jednogłośnie uchwalili ustawę, w myśl której majątek obywateli urodzonych w latach nieparzystych podlega konfiskacie i rozdzieleniu między obywateli urodzonych w latach parzystych. Z punktu widzenia zasady demokratycznej wszystko jest w jak najlepszym porządku; ustawa przeszła jednogłośnie, została oparta na kryteriach obiektywnie istniejących i łatwo sprawdzalnych. Natomiast z punktu widzenia praworządności byłby to horror – ale właściwie dlaczego? Dlatego, że ustawa ta byłaby oczywiście sprzeczna przynajmniej z dwoma prawami naturalnymi, a więc prawami wynikającymi z porządku niedemokratycznego, to znaczy – wolnością i własnością. Prawa naturalne mogą i powinny być podstawą systemu prawnego, bo w przeciwnym razie prawo stanowione może stać się niewykonalne. Taką możliwość ilustruje rozmowa między Królem, a Małym Księciem, kiedy odwiedził on planetę zamieszkałą przez Króla. Wprowadzając Małego Księcia w arkana sztuki rządzenia Król retorycznie zapytał: jeśli rozkażę generałowi, aby jak motylek przeleciał z kwiatka na kwiatek, albo żeby zamienił się w morskiego ptaka, a generał nie wykona tego, to czyja to będzie wina? - Waszej Królewskiej Mości – odparł Mały Książę. A właściwie dlaczego? A dlatego, że ten rozkaz byłby niewykonalny z powodu oczywistej sprzeczności z właściwościami natury ludzkiej. Generał, pragnąć zadośćuczynić żądaniu króla z pewnością próbowałby zamienić się w morskiego ptaka, ale jest to niemożliwość pierwotna i obiektywna. A właściwości natury ludzkiej, jak życie, zdolność do świadomego wybierania oraz zdolność do wytwarzania bogactwa i dysponowania nim, przełożone na język prawa, tworzą właśnie katalog praw naturalnych w postaci życia, wolności i własności. Prawa stanowione, jeśli mają być praworządne, przynajmniej nie powinny godzić w prawa naturalne – żeby w ogóle były wykonalne. Dlatego też Jan Paweł II w jednej ze swoich publikacji zauważył, że demokracja, aby była bezpieczna, musi być zakotwiczona w porządku niedemokratycznym.

        Ale dla mikrocefali to są zbyt trudne kwestie, chociaż ich zrozumienie nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego. Dlatego zamiast poddać pryncypialnej krytyce zasadę demokratyczną, manifestowali przed Sejmem w obronie... demokracji! Przewodził im niejaki Paweł Kasprzak, który – jak wynika z życiorysu na Wikipedii – studiował i fizykę i historię, ale chyba żadnych studiów nie dokończył. Potem był w ruchu „Wolność i Pokój”, którego uczestnicy w trakcie transformacji ustrojowej licznie zasilili szeregi Urzędu Ochrony Państwa, zakolegowując się tam z ubekami pod dowództwem generała Gromosława Czempińskiego, co to z bezpieczniackiego komina wygartywał jeszcze za głębokiej komuny. W tej sytuacji nic dziwnego, że i pan Kasprzak mógł zostać zmobilizowany do „obrony demokracji” - bo stare kiejkuty też musiały dostać stosowne rozkazy od pierwszorzędnych fachowców z niemieckiej BND, którzy takiej okazji do rozpoczęcia kolejnej kombinacji operacyjnej w Polsce nie mogą przecież przepuścić. Nic też dziwnego, że w obronę demokracji w Polsce zaangażowało się tutejsze lobby żydowskie, które na tym etapie ściśle kolaboruje z Niemcami w charakterze folksdojczów. Najwyraźniej po latach sprawdziła się prorocza wizja anonimowego autora wierszyka z czasów okupacji: „Popatrz matko, popatrz ojcze – oto idą dwaj folksdojcze. Co za hańba, co za wstyd! Jeden Polak, drugi Żyd!” W dodatku z obfitości serca usta mówią, toteż Sebastian Słowiński z żydowskiej gazety dla Polaków ujawnia, o co naprawdę w tej obronie demokracji chodzi. Rozszerzając przedwojenne hasło środowisk żydowskich w Polsce: „wasze ulice, nasze kamienice”, rzuca hasło zawłaszczenia również ulic. „Bruk pod Sejmem powinien być nasz”. Czegoż trzeba więcej?

Wrogowie i interesy


        Ach, ten cykl wydawniczy! Kiedy ten felieton ukaże się w druku, Czytelnicy już będą wiedzieli, jaki był przebieg wizyty prezydenta Donalda Trumpa w Warszawie, co powiedział na Placu Krasińskich, no i przede wszystkim – jakie były ustalenia podczas Forum Państw Trójmorza, po którym – przyznam się – wiele sobie obiecuję, chociaż oczywiście dopuszczam też myśl, że jeśli nawet wszyscy będą chcieli dobrze, to mimo to, może wyjść jak zawsze. Tedy będąc skazanym na domysły, chciałbym nakreślić polityczne tło wizyty prezydenta Trumpa w Warszawie, którą – o ile oczywiście sprawy potoczą się w pożądanym kierunku – będziemy mogli stawiać na równi z 13 punktem deklaracji prezydenta Woodrowa Wilsona, mówiącym o Polsce wolnej z dostępem do morza.

        Ponieważ do Ameryki, po której moja podróż powoli dobiega końca, docierają echa nie tylko wydarzeń zachodzących w naszym nieszczęśliwym kraju, ale nawet echa rozmaitych wypowiedzi, to nie mogę powstrzymać się przed spostrzeżeniem, że i w Ameryce i w Polsce niektóre wypowiedzi maja wspólny mianownik. Mianowicie w prasie zdominowanej przez Żydów powtarzają się oskarżenia prezydenta Trumpa o kolaborację z Rosją i tylko patrzeć, jak zostanie on wprost oskarżony, że tak naprawdę jest agentem Putina. W tych oskarżeniach prawdziwą zapamiętałość przejawia pani Anna Applebaum, nasza Jabłoneczka, a poza tym – małżonka Księcia-Małżonka, czyli Radosława Sikorskiego. W swoim czasie napisałem, że jest ona mądrzejsza od Księcia-Małżonka, który akurat dostał posadę marszałka Sejmu i może byłoby lepiej, gdyby to ona objęła tę posadę – za co nie przestają chłostać mnie do dzisiaj niektórzy Czytelnicy, a zwłaszcza – osoba pisująca pod pseudonimem „Danka” - podejrzewająca mnie że jestem zakamuflowanym agentem Mosadu. Ja się o to nie gniewam, bo na przykład judeochrześcijański portal „Fronda”, któremu nie wypada demaskować mnie jako agenta Mosadu, co pewien czas demaskuje mnie jako agenta Putina, podczas gdy środowisko skupione wokół tygodnika „Myśl Polska”, demaskuje mnie z kolei jako „rusofoba”. Czasami myślę sobie, że szkoda, że to wszystko nieprawda, bo w przeciwnym razie rozwiązałbym sobie problemy socjalne, ale cóż; nie ma rzeczy doskonałych. Jak ktoś chce był publicystą samodzielnym, to musi pielęgnować w sobie cnotę rezygnacji i wzbudzać skłonności do ascezy. Co innego media „niezależne”. Te opływają w dostatki; „mają winka i pieczyste, sosy i smaki zawiesiste, jajca kładzione, z octem, świeże” - jak tęsknie wyliczał najwyraźniej nieco wygłodzony, średniowieczny poeta francuski Franciszek Villon. Więc kiedy w żydowskich mediach w Ameryce mnożą się oskarżenia prezydenta Trumpa o wysługiwanie się Putinowi, w Warszawie pan redaktor Tomasz Piątek na łaskawym chlebie w „Gazecie Wyborczej” zdemaskował ministra Antoniego Macierewicza jako zakamuflowanego putinowca. Ciekawe, że i tu i tam Żydzi demaskują agentów Putina – chociaż na poprzednim etapie przewodniczący redakcyjnego Judenratu z Czerskiej był bywalcem Klubu Wałdajskiego, gdzie zimny ruski czekista karmił i poił swoich gości wedle upodobania. Ale mądrość etapu ma to do siebie, że zmienia się diametralnie: „palę wszystko co kochałem, kocham wszystko, co paliłem” - oczywiście z pewnymi wyjątkami, zwłaszcza gdy chodzi o palenie, bo etapy – etapami, ale są sprawy ponadczasowe.

        Na tym etapie, jak się wydaje, Żydzi, którzy oczywiście pasożytują na Ameryce, podobnie jak na innych krajach – o czym ciekawie piszą amerykańscy politolodzy w książce „Lobby izraelskie w USA” - kolaborują też z Niemcami, zwłaszcza w sferze polityki historycznej. Niemiecka polityka historyczna nastawiona jest na stopniowe zdejmowanie z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę światową, a historyczna polityka żydowska nastawiona jest w związku z tym na stopniowe przerzucanie tej odpowiedzialności na winowajcę zastępczego, czyli Polskę – w czym wspiera ją piąta kolumna w kraju, forsująca tak zwaną „pedagogikę wstydu”, która ma wzbudzić w Polakach poczucie winy wobec Żydów, by mogli eksploatować ekonomicznie mniej wartościowy naród tubylczy bez nadużywania terroru.

        Tymczasem prezydent Trump, jeszcze jako kandydat, krytycznie odnosił się do niemieckiej hegemonii w Europie i podtrzymał tę krytykę już po wyborze i objęciu stanowiska, co znalazło spektakularny wyraz w odmowie podania ręki Naszej Złotej Pani podczas jej wizyty w Waszyngtonie. Trzeba nam bowiem wiedzieć, że Niemcy po 12 września 1990 roku, kiedy to w Moskwie podpisany został traktat „dwa plus cztery”, likwidujący w Niemczech okupację i otwierający drogę do zjednoczenia, które nastąpiło miesiąc później – więc Niemcy stały się wyznawcami doktryny „europeizacji Europy”, nawiasem mówiąc – do spółki z Francją – to znaczy – delikatnego, ale cierpliwego i metodycznego wypychania USA z europejskiej polityki, zwłaszcza – z funkcji jej kierownika. Niemcy bowiem pamiętają, że na skutek dwukrotnego wtrącenia się USA do europejskiej polityki, przegrały dwie wojny, które mogły wygrać, więc nie życzą sobie tu obecności amerykańskiej. Tymczasem USA wcale nie chcą dać się wypchnąć z europejskiej polityki – za co prezydenta Trumpa niedawno ofuknął pan red. Jacek Żakowski, któremu najwyraźniej uderzyły do głowy jakieś trujące gazy. Etap – etapem – ale czy redakcyjny Judenrat naprawdę życzyłby sobie zwycięstwa Niemiec, zwłaszcza w II wojnie światowej? Panuje dość powszechna opinia, że Żydzi są mądrzy i przebiegli. Przebiegli może tak, ale czy aby na pewno mądrzy? Zresztą mniejsza z nimi, bo ważniejsze jest co innego – to mianowicie, że amerykańska intencja pozostania w europejskiej polityce wychodzi naprzeciw pragnieniu wielu narodów Europy Środkowej rozluźnienia niemieckiej hegemonii. Pan mec. Bartosiak zwrócił uwagę, ze USA maja w Europie swoje interesy. To oczywista oczywistość – bo gdyby ich nie miały, to do żadnego spotkania w ramach Forum Państw Trójmorza by nie doszło. Sojusze bowiem dzielą się na realne i egzotyczne. Sojusz realny polega na tym, ze jak jeden sojusznik traci niepodległość, to drugi zaraz po nim. Sojusz egzotyczny tym się odznacza, że jak jeden sojusznik utraci niepodległość, to drugi może tego nawet nie zauważyć. Sojusz amerykańsko-polski jest sojuszem egzotycznym, co wynika z obiektywnych okoliczności. My tej egzotyki wyeliminować nie możemy, ale możemy ją zmniejszać – właśnie poprzez umiejętne harmonizowanie polskiego, czy szerzej – środkowo-europejskiego interesu z interesem amerykańskim. Trójmorze, a więc obszar, na którym USA mogą postawić w Europie stopy, wychodzi naprzeciw interesowi amerykańskiemu, by w polityce europejskiej trwale pozostać, wychodząc jednocześnie naprzeciw pragnieniom narodów Europy Środkowej, by emancypować się spod niemieckiej hegemonii. Dlatego jest to szansa dziejowa.

Ruscy agenci w Białym Domu i MON


        Któż z nas nie pamięta słynnej opinii Klucznika Gerwazego z „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza, który na wieść o zbliżającej się wojnie między cesarzem Napoleonem i rosyjskim carem Aleksandrem, wzywa zgromadzona w karczmie Jankiela szlachtę do czynu zbrojnego? Powiada: „Gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych – każdy swego!” Oczywiście ma na myśli Sędziego Soplicę, któremu Targowica nadała dobra po Horeszkach („Dano mi dobra – wziąłem” - bąka Sędzia, który przy innych okazjach nie unika patetycznego pouczania innych). Ale nie będziemy tu dokonywać jakiegoś literackiego, czy nawet politycznego rozbioru „Pana Tadeusza” - co, mówiąc nawiasem, byłoby szalenie ciekawe i kiedyś nawet sam się tym zająłem w książce „Targowica urządza się przy Napoleonie”, dopatrując się daleko idącej analogii między postępowaniem Targowicy oraz starych kiejkutów i wysługującego się im Salonu – a jeśli przypomniałem tę opinię Klucznika Gerwazego, to z powodu oskarżeń ministra Antoniego Macierewicza, że jest ruskim agentem.

        Otóż w Ameryce, skąd właśnie wróciłem, jest to główny motyw oskarżeń, jakie tamtejsza żydokomuna wysuwa pod adresem prezydenta Donalda Trumpa. Jeszcze nie zarzucają mu tego wprost, ale tylko patrzeć, jak ten zarzut się pojawi. Celują w tym, ma się rozumieć, żydowskie media, co jest o tyle dziwne, że prezydent Trump nie tylko nie zrobił nic złego Izraelowi, przeciwnie – idzie mu na rękę, jak tylko może, i nawet ma Żydów wśród najbliższej rodziny – ale to nie ma nic do rzeczy w sytuacji, gdy idzie o zrobienie innego interesu. Otóż Żydzi, jak wiadomo, chcą wyłudzić od państw Europy Środkowej haracz w postaci tak zwanych „roszczeń majątkowych” po Żydach zamordowanych przez Niemców podczas II wojny światowej. Roszczenia te nie mają żadnej podstawy prawnej, a tylko rasowo-plemienną, w postaci przekonania, że do majątku pozostałego po Żydzie mają jakieś bliżej nieokreślone prawa wszyscy inni Żydzi, choćby w świetle prawa cywilnego nie byli sukcesorami. W stosunku do Polski te „roszczenia” szacowane są na 65 mld dolarów. Toteż na tym etapie Żydzi a ściślej – żydowskie organizacje przemysłu holokaustu, z którymi Izrael oficjalnie kolaboruje co najmniej od 2011 roku - koordynują swoją politykę historyczną z historyczną polityką niemiecką, której celem jest stopniowe zdejmowanie z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę. To się właściwie udało, bo po roku 1961, kiedy to w Nowym Jorku doszło do spotkania kanclerza Adenauera z Dawidem ben Gurionem, pojawili się „naziści”, którzy teraz stali się nie tylko głównymi sprawcami II wojny ze wszystkimi jej makabrami, ale nawet „okupowali” Niemcy, które w ten sposób ze sprawcy jednym susem wskoczyły do pierwszego szeregu ofiar. Polityka historyczna żydowska „nazistami” się oczywiście nie zadowala, bo jej celem jest zagwarantowanie możliwości materialnego eksploatowania holokaustu. Od „nazistów” żadnego szmalcu wycisnąć się nie da, toteż celem historycznej, a i „politycznej” polityki żydowskiej, jest przerzucanie zdjętej z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę na winowajcę zastępczego, na którego została wyznaczona Polska. Widać to gołym okiem, ale niestety nie wszyscy są spostrzegawczy tym bardziej, że żydowskie organizacje stawiają znak równości między spostrzegawczością, a „antysemityzmem”. Toteż nie tylko szubrawcy z „piątej kolumny”, której Sanhedryn wyznaczył zadanie aplikowania Polakom tzw. „pedagogiki wstydu”, obliczonej na wywołanie u Polaków trwałego poczucia winy wobec Żydów i w ten sposób doprowadzenie narodu polskiego do stanu bezbronności, by można go eksploatować bez konieczności uciekania się do terroru – ale również JE Rafał Markowski, wyznaczony przez Episkopat Polski do „dialogowania” między innymi „z judaizmem” - w podskokach włączył się do tej „pedagogiki”. Co Jego Ekscelencja z tego ma, na co też liczy kierownictwo Kościoła w Polsce, prowadząc te wszystkie „dialogi na cztery nogi” – trudno zgadnąć, bo przecież łatwo przewidzieć, że doprowadzenie narodu polskiego do stanu bezbronności oznacza też pozbawienie go WSZELKIEGO przywództwa – a więc również religijnego. W takiej sytuacji biskupi będą Żydom potrzebni, jak psu piąta noga i nadejdzie etap surowości. Inna sprawa, że trochę surowości może by się i przydało, bo nic tak nie przywraca poczucia rzeczywistości, jak wygarbowanie skóry – czy jednak warto wciągać do tej terapii cały, Bogu ducha winny, naród? „Komu post miły, niech gryzie śledzia” - radzi poeta – ale nawet i on nie sugerował, by tego śledzia wpychać w gardło bliźniemu swemu. Mam tedy nadzieję, że i Ekscelencja – o ile oczywiście nie przeszedł na utrzymanie „filantropa” - w końcu się opamięta i zacznie ćwierkać z innego klucza. Co innego nasza Jabłoneczka, czyli pani Anna Applebaum, która chłoszcze prezydenta Trumpa za co tylko może, a już specjalnie – za bycie ruskim agentem. Co ona osobiście z tego ma, oprócz, ma się rozumieć – wynagrodzenia, które w tej sytuacji trudno określić mianem „honorarium” - trudno zgadnąć, chociaż być może inwestuje w ten sposób w Księcia-Małżonka, co to ostatnio zaczyna słynąć w świecie z tęgiej głowy i nawet „stanął między pany” w Klubie Bilderberg, niczym ów „obszarpany żołnierz” z polskiej piosenki. A ponieważ prezydent Trump krytykuje niemiecką hegemonię w Europie, toteż łatwiej rozumiemy przyczyny, dla których żydokomuna w Ameryce jest w awangardzie jego krytyków, oskarżając go o niebezpieczne związki z Moskalikami.

        W tej sytuacji aż się prosiło, by koordynująca działania wspomnianej piątej komuny w naszym nieszczęśliwym kraju żydowska gazeta dla Polaków postąpiła zgodnie ze wskazówką Klucznika Gerwazego i zgodnie z leninowskimi przykazaniami o „organizatorskiej funkcji prasy”, zatrąbiła do ataku na znienawidzonego przez folksdojczów i Salon Antoniego Macierewicza – że jest mianowicie ruskim agentem. Jak to z agentami – sprawa od razu zrobiła się rozwojowa i o agenturę został podejrzany również wiceminister pan Bartosz Kownacki, którego zdemaskował znany dotąd z rozmaitych narkotykowych halucynacji i żyjący na łaskawym chlebie w redakcji żydowskiej gazety dla Polaków, pan red. Tomasz Piątek. Powołuje się on na „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, która z kolei chlipie michnikowszczyny prosto z Czerskiej. Tak się robiło i za komuny; jak RAZWIEDUPR chciał komuś przylutować, to brał jakiegoś agenciaka, najlepiej absolwenta komunizmu z ul. Gęsiej lub Smoczej w Warszawie, a uplasowanego w „Morning Star”, czy „L’Humanite” i on pisał swoimi słowami, co tam było trzeba, a potem „Trybuna Ludu”, czy inny „Żołnierz Wolności” te rewelacje przedrukowywały pokazując, że to „na Zachodzie” tego ananasa zdemaskowali. Pan red. Michnik takie umiejętności wyniósł z rodzinnego domu, podobnie jak niektórzy inni członkowie redakcyjnego Judenratu. Ale najwyraźniej do sprawy włączyła się również BND, z pierwszorzędnymi korzeniami sięgającymi „Fremde Heere Ost” generała Reinhardta Gehlena, do której – jak podejrzewam – w drugiej połowie lat 80-tych przewerbowały się niektóre stare kiejkuty. Jakże inaczej wyjaśnić, że po wizycie prezydenta Trumpa w Warszawie, podczas przejażdżki po warszawskich ulicach z panem red. Kuźniarem, który reprezentuje już drugie pokolenie starej rodziny, Najstarszy Kiejkut III Rzeczypospolitej w osobie samego pana generała Marka Dukaczewskiego, wyraził swoje „zaniepokojenie” z powodu „niejasnych kontaktów” wiceministra Kownackiego z Rosjanami. Całkowicie to zaniepokojenie rozumiemy; pan generał Dukaczewski z Rosjanami miał kontakty całkowicie jasne: co oni mu kazali, to on robił, nie zaniedbując przy tym – jak przypuszczam – żadnej okazji, żeby zarobić sobie na boku, podobnie zresztą, jak i przy Amerykanach, którzy starym kiejkutom za stanie na świecy, żeby nikt im nie przeszkadzał przy oprawianiu delikwentów z Guantanamo, dali napiwek w postaci 15 mln dolarów w gotówce, od których stare kiejkuty podobno nawet nie zapłaciły podatku. Ciekawe kiedy pan wicepremier Morawiecki odważy się również i ich „uszczelnić”, czy też może ma to surowo zakazane – bo chociaż się przekomarzamy, a nawet demaskujemy agentów, to świętych pieczęci nikt przecież nie będzie wyskrobywał?


© Stanisław Michalkiewicz
15-17 lipca 2017
www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2