Chrześcijanie - do Mosulu, muzułmanie – do Europy
W polskiej debacie na temat imigrantów dominuje skrajna niekompetencja i brak doświadczenia szeregu ludzi, którzy w niej biorą udział. Jestem pewien, że politycy którzy zabierają głos domagając się otworzenia drzwi do polskiego domu na oścież dla przybyszów spoza Europy, powinni pofatygować się do obozów dla uchodźców, porozmawiać z nimi, a nie mówić co im ślina na język przyniesie.
Byłem w takich obozach w Iraku, Kurdystanie, Jordanii i Libanie. Wiem o czym mówię. Także dla tego w dyskusji o imigrantach-uchodźcach funkcjonuję w realu, a nie w wirtualu. Tym bardziej więc chciałem rozwiać szereg mitów związanych z – głównie islamskimi ‒ imigrantami. Gdy w Erbilu (Irbilu) rozmawiałem z chrześcijańskimi uchodźcami w paru różnych obozach, a także z ich pasterzami, zrozumiałem, że – obojętne od tego czy to paradoks czy nie ‒ nasi „bracia w Chrystusie” bynajmniej nie chcieli jechać do chrześcijańskiej Europy. Chcieli natomiast jechać, a raczej wracać do w dużej mierze chrześcijańskiego Mosulu, gdzie ich dziadowie i pradziadowie mieszkali od wielu setek lat. Gdy uczestniczyłem we Mszy Świętej w obozowym baraku na przedmieściach stolicy irackiego Kurdystanu wśród tłumu rozmodlonych ludzi, zrozumiałem, że oni chcą być „na swoim”, w mieście odległym o ledwie 100 kilometrów ‒ Mosulu właśnie. Stary Kontynent zbudowany na fundamentach chrześcijaństwa nie pociąga jako cel destynacji syryjskich czy irackich chrześcijan tak bardzo, jak pociąga muzułmanów. Europa zamieszkana wciąż jeszcze w większości przez wyznawców Chrystusa jest marzeniem przede wszystkim wyznawców, głównie młodych, proroka Mahometa. To wyraźnie widać, słychać i czuć w obozach, w których byłem na szeroko rozumianym Bliskim Wschodzie. Ale mam wrażenie graniczone z pewnością, że zachodnioeuropejska political correctness (polityczna poprawność ) nakazuje w tej sprawie milczenie. Ale kto ma wiedzieć, ten wie. I to właśnie jest mit numer jeden: iż wśród uchodźców spoza Europy będzie bardzo wielu chrześcijan i naszym chrześcijańskim obowiązkiem jest ich przyjąć… Powiedzmy wprost: kolosalna większość imigrantów przybywających na nasz kontynent to wyznawcy islamu i to się nie zmieni.
Mitem numer dwa jest ten, który sugeruje, że będziemy sobie mogli owych imigrantów (uchodźców) wybrać jak wybiera się potrawy z menu w restauracji. Ot, na przykład, weźmiemy chrześcijańskie sieroty, chrześcijańskie matki z dziećmi, a nie młodych muzułmanów o niejasnych powiązaniach czy bijących rekordy w statystykach przestępczości w ich europejskich krajach osiedlenia. Niestety, nic z tych rzeczy. Unijne regulacje i międzynarodowe reguły gry jednoznacznie zabraniają dzielenia przyjmowanych imigrantów ze względu na wyznawaną przez nich wiarę i płeć. Zatem, wbrew pozorom i sugestiom płynących z różnych mediów, nie możemy „obstalować” chrześcijan czy kobiet. Proszę nie wciskać takich „kitów”.
Unijny szantaż
Mit trzeci mówi: „co nam szkodzi przyjąć 100 uchodźców, żeby pokazać dobrą wolę”. Nie będę w tym kontekście cytował starego polskiego przysłowia: „daj diabłu palec, a weźmie całą rękę”. Otóż Ewa Kopacz w imieniu rządu PO-PSL we wrześniu 2015 na szczycie UE w Brukseli zgodziła się przyjąć nie 100 uchodźców, ale prawie 12 tysięcy w dwóch ratach. Pierwsza zakładała sprowadzenie do Polski 7 tysięcy, a druga niespełna 5 tysięcy. Z oczywistych względów obrońcy PO i zwolennicy przyjmowania imigrantów eksponują tylko tę pierwszą „kwotę”. Jasne jest, że przyjęcie 100 czy 500 imigrantów unijnych roszczeń nie zaspokoi, Unia przypomni zobowiązania poprzedniego rządu i osobiste ‒choć złożone w imieniu Polski ‒ premier Kopacz. Bruksela może to zrobić cytując inne znane polskie porzekadło: „słowo się rzekło, kobyłka u płotu”. Skrajną naiwnością jest oczekiwanie, że Polska, cwaniakując, dla świętego spokoju weźmie parę setek imigrantów, a zachwycona Bruksela machnie ręką na pozostałych paręnaście tysięcy.
Mit czwarty to już rekord Guinnessa, gdy chodzi o łatwowierność w kontekście imigracji. Zakłada on, że zgodzimy się na – tu padają różne liczby ‒powiedzmy 7 tysięcy i szlus: więcej nie przyjmiemy. Otóż nic bardziej mylnego. Prawo międzynarodowe jednoznacznie nakazuje łączenie rodzin, gdy uchodźca tego sobie życzy. W przypadku imigrantów-muzułmanów są to bardzo liczne rodziny, co pokazuje praktyka wielu krajów Europy Zachodniej, Północnej i Południowej, które to państwa, chcąc nie chcąc, musiały sprowadzać od kilku do nawet ponad dziesięciu(!) członków rodzin każdego imigranta. Do tego dochodzi porażający czynnik demograficzny czyli ogromna reprodukcja, co powoduje wielki wzrost liczebny społeczności muzułmańskich w każdym kraju, który przyjął wyznawców islamu, nawet początkowo w skromnej ilości.
„Cudowne rozmnożenie” w Finlandii – czy tak będzie i u nas?
Skądinąd dobitną ilustracją tego olbrzymiego wzrostu imigrantów spoza Europy jest przykład Finlandii, kraju, który w odróżnieniu od innych państw skandynawskich jak Szwecja i Dania bynajmniej nie otwierał bram na oścież dla pozaeuropejskich przybyszów. W 1990 roku, ze względów humanitarnych, przyjął, jak opowiadali mi politycy współrządzącej w Helsinkach Partii Finów, 100 Somalijczyków. Ich liczba w ciągu ćwierćwiecza wzrosła… 180 razy, osiągając przed 2015 rokiem 18 tysięcy. Teraz już zresztą zdecydowanie przekroczyła 20 tysięcy.
Mit numer pięć jest często serwowany nawet przez umiarkowanych przeciwników imigrantów, którzy jednak bojąc się reperkusji międzynarodowych, argumentują; przyjmijmy ich, bo potem i tak uciekną od nas do bogatszych krajów… Rzecz w tym, że i tu, przy tej narracji, wychodzi kompletna niewiedza. Bogatsze państwa zabezpieczyły się na brukselskim szczycie ustalając, że po przymusowej relokacji imigranci, którzy na przykład uciekną z Polski do Niemiec, Austrii czy Szwecji będą nie tylko odstawieni z powrotem na terytorium Rzeczypospolitej, ale za te obligatoryjne powroty służby na przykład RFN wystawią rachunek, za który zapłaci polskie państwo ‒ czyli polski podatnik. Zatem skończyły się czasy, gdy z blisko 100 tysięcy przyjętych przez Polskę w końcu lat 1990 Czeczenów-muzułmanów zostało… około tysiąca, bo reszta wybrała Kopenhagę, Sztokholm, Berlin i Wiedeń (do tych właśnie państw Czeczeni wyjeżdżali z Polski najczęściej). Teraz imigranci spoza Europy będą osiedlani u nas przymusowo i nie będą mogli stąd wyjechać. To świadczy zresztą, jak bardzo niehumanitarna jest dla nich ta „pomoc”.
Mit numer sześć mówi, że ze względów humanitarnych właśnie trzeba imigrantów spoza Europy zaprosić do Polski. Często jego promotorzy powołują się na papieża Franciszka i polskich biskupów. Rzecz w tym, że ci uchodźcy, głównie muzułmanie wcale do Rzeczpospolitej nie chcą przyjeżdżać. Po pierwsze ze względu na niski socjal dla imigrantów (dla polskich obywateli zresztą również). Polska jest przecież jednym z siedmiu najbiedniejszych krajów UE – obok Bułgarii, Rumunii, Chorwacji, Węgier, Łotwy i …Grecji – i nie stanowi atrakcyjnego adresu dla Afgańczyków, Syryjczyków czy Irakijczyków. Po drugie, imigranci spoza Europy wolą jechać do państw z milionowymi czy wielusettysięcznymi wspólnotami muzułmańskimi: do Francji, Niemiec, Holandii, Belgii czy Wielkiej Brytanii, a nie do Polski, gdzie muzułmanów jest tyle co kot napłakał.
To nie rewanż za emigracje stanu wojennego – nasi nie emigrowali do Syrii…
Mit numer siedem podkreśla, że po parudziesięciu latach, gdy to Polaków przyjmowano jako imigrantów nadszedł czas na rewanż i teraz my powinniśmy przyjmować uchodźców. Rzecz w tym, że w latach 1970, 1980, 1990. setki tysięcy Polaków nie wyjeżdżało do Kabulu, Bagdadu czy Damaszku tylko do krajów Europy Zachodniej, USA, Kanady czy Australii, a więc państw o podobnej jednak do naszej kulturze, cywilizacji oraz profilu i korzeniach religijnych. To kompletnie co innego. Myślę, że Polacy, jak trzeba będzie, przyjmą proszących o azyl z powodu drastycznych zmian demograficzno-kulturowych w ich krajach Niemców, Francuzów, Belgów czy Holendrów. Ale doprawdy nie ma powodów, abyśmy powołując się na historię przyjmowali imigrantów z Afganistanu, Iraku czy Syrii. Taki moralno-historyczny szantaż jest fałszywy.
Te siedem mitów o imigrantach pokazuje, że zwolennicy sprowadzenia do Polski nie tyle kilku czy parunastu tysięcy imigrantów, ale po akcji łączenia rodzin i przy założeniu olbrzymiego wzrostu demograficznego tych środowisk ‒ 70-80 tysięcy przybyszów spoza Europy – po prostu nie mają żadnych ku temu merytorycznych argumentów i podstaw. Dlatego przyjęta przez polski rząd, zgodnie z nastrojami olbrzymiej większości społeczeństwa, „opcja zerowa” czyli decyzja o nieprzyjęciu żadnych imigrantów jest całkowicie słuszna.
© Ryszard Czarnecki
29 maja 2017
źródło publikacji: „Gazeta Polska Codziennie”
www.gpcodziennie.pl
29 maja 2017
źródło publikacji: „Gazeta Polska Codziennie”
www.gpcodziennie.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz