Dziś wiemy, że cały proces „transformacji ustrojowej” był kierowany i nadzorowany przez bezpiekę. Nim rozpoczęły się rozmowy okrągłego stołu, instrukcje SB wskazywały na potrzebę „wspierania zwolenników konstruktywnego nurtu opozycji w naszym kraju, kosztem wyhamowania najbardziej agresywnych inicjatyw podejmowanych przez ekstremistów". W ramach dyspozycji wydanych przez szefa bezpieki, inspirowano więc powstawanie nowych partii i środowisk politycznych.
Udział w tym procederze brali ludzie powiązani z policją polityczną PRL, którzy po roku 1990 przemienili się w biznesmenów, bankierów i polityków. Jedną z partii, w której znalazły się takie postacie, był Kongres Liberalno Demokratyczny, z którego, w roku 2001 powstała Platforma Obywatelska.
Gdy w świetle kamer telewizyjnych „trzech tenorów” obwieszczało powołanie „nowej siły” zapowiadając przy tym „uwalnianie tkwiących w nas talentów”, Ludwik Dorn w Tygodniku „Nowe Państwo” (z 2.03.2001) pisał: „Niezależnie od tego, że udział w tym przedsięwzięciu bierze szereg osobistości politycznych o życiorysach związanych z opozycją wobec PRL, to zarówno Andrzej Olechowski, główny animator Platformy (zarejestrowany tajny współpracownik kontrwywiadu zagranicznego PRL), jak i jego bezpośrednie zaplecze intelektualno-organizacyjne w postaci funkcjonariuszy komunistycznych służb specjalnych (generałowie Petelicki i Czempiński) oraz grupa finansowego wsparcia (Business Centre Club, gdzie czołową rolę odgrywają byli pracownicy biur radców handlowych PRL-owskich ambasad) kojarzeni są z komunistycznym wywiadem – dawnym I Departamentem MSW. Platforma Obywatelska nie jest wyłącznie ekspozyturą “jedynki”, ale w rękach realnej grupy kierowniczej stanowi użyteczne, w dużym stopniu kontrolowane narzędzie realizacji jej ekonomicznych interesów.”
Zdaniem niektórych mediów, powołanie PO poprzedziło intrygujące wydarzenie. W styczniu 2001 roku, w warszawskim gmachu Intraco doszło do spotkania zorganizowanego przez byłego funkcjonariusza Departamentu I SB MSW Gromosława Czempińskiego. W latach 70. Czempiński był oficerem prowadzącym Andrzeja Olechowskiego (KO ps.”Must”, „Tener”). Zebranych wówczas „przyjaciół jednej służby”, pułkowników: Krzysztofa Smolińskiego, Romana Deryłę, Marka Szewczyka, Zygmunta Cebulę i Wojciecha Czerniaka, Czempiński miał namawiać do wsparcia Platformy i zachęcać do budowania wokół tej partii grupy doradców i specjalistów od służb specjalnych.
Przypominam ten charakterystyczny rys „liberalnej” formacji, zwanej dziś „opozycją”, bo ma on zasadnicze znaczenie dla oceny działań tej grupy w latach 2007-2015, ale pozwala też lepiej zrozumieć mechanizmy rządzące obecnymi akcjami środowiska PO.
Analizowanie ich w kontekście strategii politycznych lub działań wynikających z „pluralizmu parlamentarnego”, jest kardynalnym błędem wszystkich „ekspertów”, publicystów i polityków obozu rządzącego.
W moim poprzednim tekście znalazł się fragment bezpośrednio odnoszący do tej błędnej kwalifikacji: „Logika obecnej wojny hybrydowej nie jest zależna od tego, co zrobi lub czego nie zrobi PiS w ramach pokracznej „demokracji parlamentarnej”, bo żadne z dotychczasowych działań w niczym nie zagroziły decydentom III RP. Jest natomiast zależna od pragmatyki pracy służb specjalnych i metod operacyjnych, bo z takim mechanizmem i środowiskiem decydenckim mamy dziś do czynienia. Tzw. politycy „opozycji” oraz poszczególne indywidua wystawiane na widok publiczny, spełniają tylko rolę „słupów ogłoszeniowych” i nie posiadają żadnych właściwości sprawczych.”
Jest zadziwiające, że ludzie, którzy publicznie stawiają (słuszny) zarzut środowisku „opozycji”, iż broni ono i wspiera byłych esbeków i działa na rzecz interesów sukcesorów komuny, nie chcą jednocześnie przyjąć, że działaniami owej „opozycji” rządzą mechanizmy zaczerpnięte z arsenału policji politycznej PRL, a ona sama stanowi tylko „użyteczne, w dużym stopniu kontrolowane narzędzie realizacji ekonomicznych interesów”. Przyjęcie takiej tezy zrujnowałoby jednak mitologię demokracji III RP i zmusiło rządzących do zastosowania środków adekwatnych do skali zagrożenia. Łatwiej zatem posługiwać się efekciarską demagogią i stawiać publicystyczne zarzuty o puczu i próbie zamachu stanu, nie podejmując przy tym żadnych działań, niż powiedzieć Polakom, że mają do czynienia z elementami wojny hybrydowej, prowadzonej przez polityczną agenturę wpływu, pod dyktando wrogich ośrodków i „realnej grupy kierowniczej”.
Pytanie – gdzie szukać tej grupy, nie powinno nastręczać trudności. Wystarczy dostrzec genezę Platformy Obywatelskiej i grup współtworzących obecną „opozycję” oraz prawidłowo ocenić narzędzia i środki używane przez to towarzystwo. Pomocne będzie również (dość powszechne) przekonanie, że w III RP ścierają się zwykle interesy dwóch środowisk decydenckich i ich agentury – ludzi komunistycznej „wojskówki” (Zarządu II Sztabu Generalnego WP i Wojskowej Służby Wewnętrznej) oraz tzw. służb cywilnych PRL, na czele z esbekami z Departamentu I SB MSW.
Jest w tym zestawieniu spora doza uproszczenia, ale nie można mu odmówić sensu i cech wiarygodności. Obecność wśród „ojców założycieli” PO Gromosława Czempińskiego czy Andrzeja Olechowskiego, sugerowałaby przyporządkowanie tej inicjatywy politycznej ludziom „wywiadu” cywilnego i poszukiwanie wśród nich źródeł mecenatu i inspiracji.
Byłoby to założenie tym trafniejsze, jeśli przyjąć, że zainicjowane w roku 2013 „nowe rozdanie”, zakończone prezydenturą Andrzeja Dudy i rządami Prawa i Sprawiedliwości, nosi znamiona kombinacji operacyjnej, rozegranej z kolei przez środowisko byłej „wojskówki”. Gdy w roku 2013 twierdziłem, że zapoczątkowane wówczas roszady zakończą się odejściem Tuska i ujawnią rzeczywistych decydentów, były to tezy kompletnie odosobnione i przemilczane.
W tekście „NIEDYSKRETNY UROK REŻIMU PREZYDENCKIEGO” z października 2014 mogłem już napisać, że „Odsunięcie nadto skompromitowanego Donalda Tuska i kilku innych osób, szczególnie zaangażowanych w sprawę kłamstwa smoleńskiego, jest zabiegiem od dawna planowanym i korzystnym dla triumwiratu III RP. W tle obecnej kombinacji znajdziemy bez wątpienia interesy środowiska belwederskiego, ale ma ona również szerszy wymiar dotyczący interesów rosyjskich i niemieckich. (…) Mocnym preludium, zapowiadającym te roszady była tzw. afera podsłuchowa, w której ludzie bliscy kręgom belwederskim wystawili figurantów mających uwiarygodnić pochodzenie komprmateriałów. Ich dozowanie powierzono środowiskom medialnym działającym na rzecz Komorowskiego”.
Ówczesne roszady i dymisje związane z tzw. aferą podsłuchową, łączył wspólny mianownik – dotyczyły ludzi blisko związanych z D. Tuskiem i pozbawiały wpływów osoby z „pierwszego garnituru” PO. Nie było wśród nich polityków powiązanych z Belwederem ani kojarzonych z tzw. frakcją G. Schetyny. Jedynymi "nieumoczonymi" w owej służbowej „aferze” pozostali uczestnicy dawnych biesiad u agenta WSI Jeremiusza Barańskiego oraz środowisko zbliżone do lokatora Belwederu.
W III RP, kombinację zmierzającą do zdyscyplinowania grupy Tuska i wymiany ówczesnej ekipy, mógł podjąć tylko taki ośrodek władzy, który dysponował realnymi narzędziami wpływu i potrafił zapewnić mechanizmy bezpiecznego przeprowadzenia „nowego rozdania”. Bezpiecznego, a zatem takiego, które nie doprowadzi do niekontrolowanego upadku triumwiratu (politycy-oligarchowie-służby) i nie zagrozi fundamentom magdalenkowego tworu.
Dzisiejsza kondycja tzw. dobrej zmiany, wydaje się potwierdzać te przypuszczenia, a zakres celowych zaniechań i przemilczanych kwestii stanowi istotną wskazówkę.
Prezydencka zasłona nad Aneksem do Raportu z Weryfikacji WSI, nierozliczenie kadencji B. Komorowskiego i jego zaplecza ani żadnego z przestępstw poprzedniego reżimu, ignorowanie sądowych zeznań świadka Winiarskiego i innych osób zeznających w sprawie afery marszałkowej, ucieczka od tematów związanych z odpowiedzialnością ludzi „wojskówki” (szczególnie zbrodnia założycielska III RP czy afera marszałkowa), uczynienie z BBN skansenu „komorowszczyzny” oraz kontynuacja niektórych projektów politycznych poprzednika – mogą wskazywać, że środowisko byłych WSI znajduje się dziś pod politycznym parasolem ochronnym lub posiada mocne gwarancje bezpieczeństwa.
Sygnalizuję jedynie ten ważny temat i postaram się rozwinąć go w kilku innych tekstach.
Przyjęcie takiej perspektywy, pozwalałoby ocenić akcje „opozycji” jako próbę odzyskania wpływów przez środowisko cywilnej bezpieki i widzieć w nich frondę skierowaną przeciwko „nowemu rozdaniu”. Analiza narzędzi wykorzystywanych przez „opozycję”: akcji propagandowych i dezinformacyjnych, prowokacji, szantażu i dywersji politycznej, prób destabilizacji i dezorganizacji instytucji państwa, wskazuje natomiast na silne inspiracje metodologią i technikami operacyjnymi służb specjalnych.
W tym kontekście, warto zapoznać się z treścią publikacji, jaka ukazała się na stronie internetowej Fundacji Po.Int. Fundację zarejestrowano 19 kwietnia br., zaś założyciele napisali o sobie: „Stanowimy zespół złożony z reprezentantów środowisk akademickich, byłych oficerów służb specjalnych, byłych dyplomatów, ekspertów wojskowości oraz przedstawicieli biznesu i mediów.”
Powoływanie tego typu stowarzyszeń i organizacji zrzeszających byłych esbeków lub żołnierzy „wojskówki”, jest wręcz tradycją III RP i regułą skoordynowaną z bieżącą sytuacją polityczną. I tak - przejęcie władzy przez PO-PSL poprzedziło powołanie (we wrześniu 2007) stowarzyszenia ProMilitio, założonego przez gen. Tadeusza Wileckiego i Marka Dukaczewskiego. W styczniu 2010 roku, tuż przed zamachem smoleńskim powstało natomiast stowarzyszenie „Sowa”, założone przez ludzi b.WSI. Pisałem wówczas, że w obu przypadkach, mieliśmy do czynienia z inicjatywą ludzi, którzy w zwycięstwie Platformy trafnie upatrywali szansę na umocnienie wpływów i realizację własnych interesów.
Prezesem zarządu fundacji Pro.Int jest b. funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa Włodzimierz
Sokołowski (ps. literacki Vincent Viktor Severski)- od 1982 r. w Wydziale XI Departamentu I SB MSW. Wydział ten zajmował się tzw. dywersją ideologiczną, czyli rozpracowaniem i zwalczaniem „Solidarności” oraz walką z organizacjami wspierającymi solidarnościowe podziemnie. Funkcjonariuszami Wydziału XI byli też- Aleksander Makowski, S.Petelicki czy jeden z „ojców założycieli” PO, Gromosław Czempiński. Wśród członków rady fundacji znajdziemy m.in. W.Sokałę – „popularyzatora Wolnomularstwa”, „Wielkiego Mówcę Rady Federacji Polskiej Międzynarodowego Mieszanego Zakonu Wolnomularskiego „Le Droit Humain” oraz Kamila Niemira, byłego dziennikarza Gazety Wyborczej. Ekspertami Pro.Int są zaś Piotr Niemczyk, autor „słynnej” instrukcji 0015/92 UOP, na mocy której inwigilowano środowisko polskiej prawicy, Witold Janczys, korespondent rosyjskiej sekcji „Deutsche Welle” czy Wojciech Martynowicz, funkcjonariusz Departamentu I SB MSW.
Tekst Martynowicza, zatytułowany „Manifest”( w podtytule –„Ale my wiemy”) powinien nie tylko zainteresować kontrwywiad III RP, ale wzbudzić szczególną uwagę obserwatorów życia publicznego. Rzadko się zdarza, by w sposób tak bezceremonialny zaprezentowano logikę „byłych oficerów służb specjalnych” i sformułowano równie wyraziste sugestie i ostrzeżenia pod adresem obecnego rządu.
Logika panów „byłych oficerów” nie jest skomplikowana i sprowadza się do klasycznej manipulacji, w której pracę w organach okupanta sowieckiego nazywa się „pracą dla Polski”, zaś między „obroną socjalizmu”, a służbą na rzecz suwerennego państwa, stawia znak równości. Przez cały okres III RP, to ordynarne kłamstwo pozwalało ludziom bezpieki kreować się na polskich patriotów oraz znawców problematyki bezpieczeństwa narodowego. Zainteresowany tematem, odsyłam do książki „BEZPIEKA. O MITOLOGII SŁUŻB SPECJALNYCH PRL”, w której obszernie uzasadniam fałszywość tego mitu.
Bardziej interesująca jest natomiast ta część „Manifestu”, w której autor roztacza przed adresatami (Panie Prezydencie, Panie i Panowie Posłowie, Szefowie Służb Specjalnych, Szanowni Czytelnicy) wizję konsekwencji wprowadzenia tzw. ustawy dezubekizacyjnej i zadaje dramatyczne pytanie – „Jaką wiadomość i komu przekazuje rząd Beaty Szydło (a raczej Jarosława Kaczyńskiego) oraz Pan Prezydent, realizując plan radykalnego zmniejszenia uczciwie nabytych praw emerytalnych? Państwo zapewne nie wiedzą. Ale my wiemy.”
„Wiadomość” o braku lojalności państwa wobec byłych esbeków, nie musi nas interesować. Intryguje jednak, że tę samą „wiadomość” mają również odbierać „młodsi oficerowie, pozostający w służbie”. Zdaniem autora, im także rząd PiS „przekazuje podobny komunikat – nie liczcie na naszą lojalność, bo jak coś nam się nie spodoba, to widzicie co możemy zrobić. Rząd może was usunąć ze służby pod pretekstem „dobra służby”, a potem wykastrować wasze emerytury, jeśli nie będziecie wierni – wierni „nam”, bo przecież nie „im”!
Dalej dowiemy się, że „Naruszanie fundamentalnej w całym świecie zasady bezwzględnej lojalności oficera wobec Państwa i Państwa wobec oficera wiedzie do relatywizacji tej więzi. (…) Skoro Państwo może bywać lojalne lub nie według zasady „widzimisię”, to oficer wywiadu (lub inny funkcjonariusz Państwa) może zachować się co najmniej symetrycznie albo gorzej – spodziewając się „wystawienia do wiatru”, taki oficer może uprzedzająco się „do wiatru” ustawić. A znając inteligencję obecnie służących oficerów kontrwywiadu (tych w ABW i tych w AW), którzy także są bystrymi czytelnikami ustaw, przewidujemy, że ich gorliwość w tropieniu obcych szpiegów będzie umiarkowana.”
Jakby mało takich nieszczęść, b. funkcjonariusz Departamentu I SB MSW ostrzega rządzących, że „w tej ustawie widzimy ukryty komunikat rządu do służb specjalnych innych państw. Te mniej nam przyjazne uzyskały potężną dźwignię werbunkową wobec polskich funkcjonariuszy. Argument o państwie nielojalnym wobec własnego urzędnika, użyty w odpowiednim kontekście, może przekonać osoby nawet bardzo uparte i nieprzejednane. Wiemy co mówimy. Akurat w tym jesteśmy fachowcami.”
Można byłoby przejść do porządku na tym ahistorycznym i niedorzecznym wywodem i uznać go za wyraz frustracji środowiska byłych esbeków, gdyby nie fakt, że wielu z tych ludzi ci nadal posiada wpływ na służby III RP i jest aktywnymi uczestnikami życia publicznego. Lekceważenie takiego sygnału, byłoby tym bardziej pochopne, że sugestia o możliwej nielojalności „młodszych oficerów, pozostających w służbie” wpisuje się w szereg innych gróźb, próśb i deklaracji, które w normalnym państwie byłyby potraktowane z uwagą przez służby i prokuraturę.
Zaledwie przed miesiącem, jeden z byłych esbeków groził – „Ingerencja pisiorów w wypracowane emerytury za czasów PRL stawia mnie oraz moich kolegów pod ścianą. Jestem po rozmowach z kolegami po fachu, którzy nie zdali broni służbowej i może być wkrótce gorąco. Obym się mylił, ale ktoś z nas w końcu pęknie”. Znane są też występy jednego z wysokich rangą żołnierzy LWP, który wzywał do „wyjścia na ulicę 13 grudnia” i zapewniał, że przemawia „w imieniu młodszego pokolenia wojskowych, które nie może już znieść tego ciągłego poniżania armii i robienia sobie żartów z jej modernizacji.”
Z kolei w tzw. „Odezwie do wszystkich Polaków” z 3 grudnia 2016, przedstawiciele wszystkich środowisk „opozycji” wezwali m.in. „sędziów, prokuratorów, policjantów i wojskowych”, by „wypowiedzieli posłuszeństwo tej władzy”.
Nigdy wcześniej nie było jednak „sugestii”, które w tak newralgicznym obszarze sygnalizowałyby „argument o państwie nielojalnym”.
Można oczywiście uznać, że III RP nie była i nie będzie państwem prawa i demokracji, zatem wzywanie armii do puczu, a służb do nielojalności, jest naturalną cechą bękarta PRL. W cywilizowanym świecie nie ma przecież krajów, w których takie przypadki nie byłyby uznane za poważne przestępstwa i działania dywersyjne. Podobnie, jak nie ma „byłych oficerów służb”, którzy takim językiem przemawialiby do rządów swoich państw.
„Manifest” byłego esbeka, zawiera jednak zbyt groźne „sugestie”, by poprzestać na takiej konstatacji. Traktuję go w kategoriach ostrzeżenia, wydanego przez przedstawiciela środowiska Departamentu I SB MSW i rodzaj swoistej deklaracji złożonej obecnej „opozycji”. Ale też i coś więcej.
To bowiem, co Oni „wiedzą” jest rzeczywiście niedostępne cherlawym politykom PiS i dla „dobrej zmiany” może okazać się „obosieczną brzytwą”. Kto potrafi czytać, zrozumie, że w tekście „Manifestu” nietrudno dostrzec fragmenty pisane „sympatycznym atramentem”.
Nie interesuje mnie, co i jak odczytają z tego politycy PiS. Jeśli stali się zakładnikami mitologii demokracji, równie łatwo będą zakładnikami tych, którzy ustawili „nowe rozdanie”.
Część wyborców dostrzeże ten rodzaj zniewolenia, gdy dojdzie do prób „pojednania polsko-rosyjskiego” i zagłaskiwania niektórych postaci „opozycji”, w obawie przed powrotem Tuska i reaktywacją Komorowskiego. Inni ockną się podczas eskalacji operacji hybrydowych i zaczną pytać o granice przyzwolenia na bezprawie i zło.
Jeśli proponowana tu perspektywa jest prawdziwa i, choćby w części dotyka realiów III RP, takie granice zostaną wkrótce zniesione.
Link: http://fundacjapoint.pl/2017/01/ale-my-wiemy/
© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
9 stycznia 2017
www.bezdekretu.blogspot.com
bezdekretu@gmail.com
9 stycznia 2017
www.bezdekretu.blogspot.com
Ilustracja © ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz