Rządy mediów uczą podejrzliwości i wielu obserwatorów życia publicznego kolejne wydarzenia od ręki traktuje wyłącznie jako „przykrywkę” bądź „przestawienie wajchy”. Takie podejście wydaje mi się dość nużące: bezustanne wypatrywanie kolejnych, nawarstwiających się przykrywek sprawić może, że po pewnym czasie rzeczywistość zacznie nam przypominać ciasto francuskie. Idea wajchy też jest pewnym uproszczeniem: jeśli pozostawać w kręgu metaforyki transportowej, rzeczywiste zmiany narracji przypominają raczej funkcjonowanie zwrotnicy obrotowej, cenionej przez widzów serialu animowanego o wesołych lokomotywkach „Tomek i Przyjaciele”: dokonują się stopniowo, mogą zmierzać w różnych kierunkach.
Uczyniwszy to zastrzeżenie, chciałbym odnotować nową jakość w zachowaniach i wypowiedziach artystów i dziennikarzy związanych z opozycją spod znaku KOD. Świadczy ona zapewne nie tyle o dokonanym przez mityczną grupę ukrytych decydentów „przestawieniu wajchy”, co o pewnym trwałym sposobie postrzegania świata. W sytuacji jednak wygasania części dotychczasowych narracji (spór o Trybunał i uchwalenie ustawy budżetowej) oraz skandali związanych z dwoma liderami opozycji powstanie nowego pola konfliktu może zapewnić pożądany przez opozycję rezonans medialny o bardzo niepożądanych dla kraju skutkach.
Wydaje się, że co najmniej od czasu tragedii, jaka miała miejsce w Ełku, nasileniu uległ przekaz, obecny od dawna w życiu publicznym III RP, a mocno nagłaśniany od momentu zmiany u władzy w roku 2015: przekaz, mówiący o Polakach jako zbiorowości szczególnie nietolerancyjnej, której z wyjątkową łatwością przychodzą akty ksenofobii i przemocy wobec mniejszości.
Znacie? Znamy, oczywiście. W ciągu ostatniego tygodnia w przekazach tego rodzaju pojawił się jednak nowy rys: oponenci obecnej władzy (i popierającej ją większości, konsekwentnie prezentowanej jako niewykształcony, zakompleksiony i mściwy ochlos) sięgają po najbardziej ryzykowny z historycznych kostiumów: Żyda, ofiary Shoah.
Pierwsza była oczywiście Magdalena Cielecka z głośną już wypowiedzią dla „Newsweeka”: w wywiadzie dla tego tygodnika stwierdziła, że jadąc zatłoczonym tramwajem ze znaczkiem KOD wpiętym w kurtkę poczuła się „jak – przepraszam za porównanie – żydowskie dziecko w tramwaju w czasie okupacji. Dziecko, które jest wystraszone i wie, że nie powinno w tym tramwaju być”.
W dwa dni później Andrzej Mleczko, głośny i świetny grafik, ostatnio rutynowo portretujący mohery z haczykowatym nosem, łysych kiboli i sklerotycznych „patriotów” z gracją godną tria Kukryniksy, narysował samotnego człowieka z jednoznacznie kojarzącą się żółtą opaską na ramieniu. „Inteligent” – głosi podpis. Niemal równolegle wybuchła mikroburza o awanturę w jednej z warszawskich kawiarni: zdarzenie nieskończenie błahe, jedną z tysięcznych awantur, jakie zdarzają się między barmanem i klientami, gdzie jednak – według będącej stroną sporu blogerki – goście wyrzuceni zostali z lokalu, zelżeni, pobici i upokorzeni za to, że „rozmawiali o kulturze żydowskiej”, co rozzłościło deklarującą się jako „katoliczka” barmankę.
Relacje innych gości prezentują diametralnie inną wersję wydarzeń, wedle której to wstawieni goście (w tym blogerka) to bluźnili, to przeklinali i rwali się do bójki – i, jak to w barowych, sylwestrowych sporach, trudno sobie wyobrazić, jak możnaby dojść do prawdy. Pretekst do happeningu jest jednak niezły i sięgnął poń związany z „Gazetą Wyborczą” i TVN dziennikarz Mikołaj Lizut, zapraszając „wszystkich przeciwników antysemityzmu w Polsce” do przybycia do wspomnianego lokalu – żeby było śmieszniej, wyraziściej i bardziej prowokacyjnie, w jarmułkach.
O tym, jak żenujące jest podobne sięganie po kostium „ofiary Shoah”, wpisujące się w nurt „tabloidyzacji Holocaustu”, zbyteczne mówić, tym bardziej, że interesuje mnie nie moralizowanie, lecz namysł nad konsekwencjami politycznymi podobnych inicjatyw. Demonstracyjne sięganie przez opozycjonistów spod znaku KOD po „kostium Żyda-ofiary” oczywiście doskonale umacnia fałszywy stereotyp „resortowych dzieci żydokomuny” w szerokich kręgach zwolenników obecnego regime’u – od tradycjonalistycznego elektoratu wiejskiego, poprzez mobilizujących się narodowców różnych odcieni, aż po rozmaite fringe groups, których jedynym spoiwem i wyróżnikiem ideowym jest obsesyjny antysemityzm. Odtąd, konfrontując się z KODem et consortes, konfrontować się będą – w swoim przekonaniu, rzecz jasna – z „tymi Żydami”.
Bodaj konfrontowali się tylko na forach Facebooka i Onetu: byłoby to wystarczająco niesmaczne. Tyle, że abyssus abyssum invocat, a głupota przywołuje głupotę: w odpowiedzi na inicjatywę Lizuta powstała już na Facebooku grupa „W obronie Cafe F. – STOP obrażaniu chrześcijan w Warszawie!”.
Mon Dieu, „obrażaniu chrześcijan”! – ta fraza natychmiast przypomniała mi okrzyki „Lwów dla chrześcijan”, wznoszone przez pałkarzy w krużgankach Uniwersytetu Jana Kazimierza w latach 30. Obrażanie chrześcijan naturalnie ma miejsce, i to nie tylko w kilku knajpach warszawskich: trwa, lekko licząc, od dwóch tysięcy lat z okładem („Potem podchodzili do Niego i mówili: «Witaj, Królu Żydowski!» I policzkowali Go”. J 19,3). Pomysł jednak, by dawać mu odpór idąc do knajpy i przepychać się przy barze z Mikołajem Lizutem strojnym w jarmułkę byłby może pocieszny, gdyby nie był tak nieprawdopodobnie kretyński.
Takie sny o konfrontacji ulicznej śnią się coraz częściej: a to Piotr Duda zaproponuje „zarzucenie czapkami”, a to marszałek Joachim Brudziński bąknie coś o Marszu Poparcia dla rządu. Każda sytuacja, w której doszło by do „zarzucania czapkami” zwolenników KOD z użyciem przemocy jest – czy trzeba to mówić? – upragniona dla zwolenników czarnego PR: wiemy, jak bardzo wyglądał jej red. Jacek Hugo-Bader podczas ostatniego Marszu Niepodległości. Ale konfrontacja tego rodzaju, dokonująca się już nie na politycznej linii PiS-KOD, lecz ustawiona na osi Polacy/chrześcijanie – Żydzi – to coś, co zasługiwałoby na prime time nie tylko w TV Sputnik, lecz i o wiele ważniejszych telewizjach.
To naprawdę działa: począwszy od porozumienia dworów w Berlinie i Petersburgu w obronie innowierców w Rzeczypospolitej w styczniu 1767 roku, przez nagłośnienie podczas Konferencji Wersalskiej pogromów dokonywanych we Lwowie w roku 1918, aż po echa pogromu w Kielcach – nie było i nie ma skuteczniejszego kompromatu na Polskę niż ukazywanie jej jako kraju pogromów. Desperackie poszukiwanie odpowiednio krzykliwego kostiumu ofiary, jakie zaczyna uprawiać opozycja, może mieć fatalne skutki. Dlatego marzy mi się, by nikt nie rzucał czapkami (bo zimno), by żadni obrońcy chrześcijan nie spieszyli do kawiarni – i by redaktor Lizut siedział tam przy barze sam, nad ciepłą wódką, zastanawiając się, po co mu była ta maskarada.
© Wojciech Stanisławski
9 stycznia 2017
źródło publikacji: „Jarmułka z rekwizytorni (Teatru Nowego)”
www.nowakonfederacja.pl
9 stycznia 2017
źródło publikacji: „Jarmułka z rekwizytorni (Teatru Nowego)”
www.nowakonfederacja.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz