Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Rubinstein, Artur

Uznawany przez znawców i koneserów muzyki za największego pianistę XX wieku, był zarazem jednym z największych orędowników polskości i niepodległej Polski od czasów zaborów aż po komunistyczną okupację PRL-u.

        Był najmłodszym, siódmym synem żydowskiego przedsiębiorcy Izaaka Rubinsteina i Felicji Blima Fajgi z domu Heiman, urodzonym 28 stycznia 1887 roku w Łodzi (wówczas pod zaborami, czyli okupacją rosyjską), gdzie jego ojciec posiadał m.in. małą fabryczkę włókienniczą. Pierwotnie rodzice chcieli nadać mu imię Leo, jednak ulegli namowom jego brata, który koniecznie chciał, aby najmłodszy braciszek miał na imię Artur.

        Już jako dwuletni brzdąc przejawiał idealny słuch (bardzo rzadko spotykana, wrodzona umiejętność rozpoznawania wysokości dźwięku jedynie na podstawie własnego słuchu, bez porównywania z innym dźwiękiem) i był zafascynowany pianinem obserwując lekcje gry, jakie otrzymywała jego starsza siostra. Nic dziwnego więc, że mając 4 lata samemu pobierał już lekcje gry na fortepianie u Adolfa Prechnera w Łodzi, pomimo, że jego ojciec - wielbiciel muzyki na skrzypce - chciał, aby został wiolonczelistą. W szkole Prechnera czteroletni Artur zagrał m.in. dla Józefa Joachima, węgierskiego dyrektora berlińskiej akademii muzycznej, który był zdumiony talentem chłopca i przekonał Izaaka Rubinsteina, aby syn kontynuował naukę gry na fortepianie i gdy trochę podrośnie, aby przysłano go do niego. Wkrótce rodzice wysłali go do Warszawy, gdzie Artur uczył się u Aleksandra Różyckiego. Stamtąd wyjechał do Berlina w 1897 roku, aby pobierać dalsze nauki w Wyższej Szkole Muzycznej pod nadzorem Józefa Joachima.
Trzy lata później zaledwie 13-letni Artur w 1900 roku zadebiutował na scenie Filharmonii Berlińskiej, a Józef Joachim przekazał dalszą edukację Artura w ręce Henryka Bartha, znanego pedagoga muzycznego, który samemu był uczniem m.in. Liszta i Czernego (który był uczniem Beethovena). [...]

        Od chwili przeprowadzki do Paryża w 1904 roku dalsza nauka i kariera Artura Rubinsteina jest doskonale znana i została opisana w setkach publikacji. Jednak większość zachodnich publikacji pomija „sprawy polskie”, z którymi już od dzieciństwa Artur był zaznajomiony. Oficjalnie nie istniejąca wówczas Polska nadal żyła w sercach wszystkich Polaków, a pamięć o Niej i domaganie się przywrócenia państwa polskiego nigdy nie wygasło poza granicami krajów okupujących dawne ziemie polskie. Młody Artur, obracając się w kręgach polskiej emigracji, spotykając, ucząc się i koncertując ze znanymi Polakami takimi jak Juliusz Wertheim, Paweł Kochański, Karol Szymanowski czy Ignacy Paderewski, po prostu nie mógł nie przesiąknąć polskością i nie zaangażować się w końcu w sprawę przywrócenia niepodległego państwa polskiego. Prawdopodobnie wpływy tych Polaków stały się zalążkiem jego niechęci do Cesarstwa Niemieckiego, a wybuch I wojny światowej tylko go w tej niechęci utwierdził. Przebywając w Londynie podczas wojny, po jednym z niemieckich nalotów bombowych zdecydował, że już nigdy nie zagra w Niemczech. Słowa dotrzymał do końca życia, ale to osobna historia...

        Gdy wolna i niepodległa Polska stała się faktem, Artur Rubinstein wielokrotnie wracał do kraju i koncertował w polskich miastach, a pomimo stałego zamieszkania w Londynie, po świecie dumnie podróżował jednak z polskim paszportem. Pomimo, że wyjechał z Polski jeszcze jako dziecko, do końca życia mówił piękną i nienaganną polszczyzną, którą mógłby zawstydzić niejednego Polaka (szczególnie dzisiaj, w czasach zalewu naszego języka obcojęzycznymi śmieciami, tak bardzo uwielbianymi przez niedouczony „wykształcony” motłoch). O Polsce twierdził: „mój kraj”.
Kocham mój kraj rodzinny, ale jest to miłość, która nie ma nic wspólnego z nacjonalizmem czy szowinizmem. [...] Wszystko, co polskie, ma dla mnie nieodparty urok i często przyprawia mnie o nostalgię. Źródłem tego może być coś, co nazwałbym autentycznością. Pory roku na przykład są tu autentyczne: nie ma mowy o pomyłce, są tym, czym powinna być symfonia – czterema częściami, idealnie ze sobą zharmonizowanymi. [...]

Wielki polski pisarz Władysław Reymont w nagrodzonej nagrodą Nobla powieści „Chłopi” pokazał, jak życie chłopów, ich namiętności i nadzieje, radości i smutki podyktowane są w całości rytmem pór roku. Ja osobiście ponad wszystko przedkładam polską jesień i jej miękkie melancholijne zmierzchy, kiedy kraj przybrany we wszystkie odmiany złota i brązu staje się naturalną scenerią najpiękniejszych nokturnów Chopina.
Jeszcze będąc dzieckiem mały Artur z wypiekami na twarzy przeczytał całą Trylogię Sienkiewicza i od tego momentu zafascynował się polską literaturą już na całe życie. Później przyszły dzieła Mickiewicza, Conrada–Korzeniowskiego, Reymonta i innych, które – jak sam powiedział – czytał tak wiele razy, że niektóre fragmenty mógł cytować z pamięci. Z wiekiem poznał polską kulturę dogłębnie i przez nią pokochał Polskę jako swą Ojczyznę.
        Podczas jednego z tournee po Polsce poznał Anielę, córkę znanego wówczas polskiego dyrygenta, Emila Młynarskiego i Anny Talko-Hryncewicz z rodu Iłgowskich. W 1932 roku 45-letni wtedy Artur i 24-letnia Aniela pobrali się, a rok później, podczas tournee w Argentynie, przyszła na świat ich córeczka Eva (znana później pod małżeńskim nazwiskiem jako Lily Oswald, argentyńska pianistka).
W chwili niemiecko-sowieckiej napaści na Polskę, rozpoczynającej II wojnę światową, państwo Rubinsteinowie przebywali w swym domu w Brentwood w Kalifornii, który kupili w 1937 roku podczas jednego z kolejnych amerykańskich tournee pianisty. Przez cały okres wojny Artur Rubinstein wielokrotnie koncertował na rzecz organizacji polskich, nierzadko przeznaczając dla nich cały dochód z koncertów, właśnie w Stanach Zjednoczonych doczekał końca wojny.[...]

        Podczas uroczystości inauguracyjnej podpisania Karty Organizacji Narodów Zjednoczonych 26 czerwca 1945 w San Francisco przez 50 z 51 krajów członkowskich (przedstawiciele Polski podpisali ją dopiero pół roku później z powodów politycznych), Artur Rubinstein ponownie zwrócił uwagę świata na polskie sprawy publicznie wyrażając swe oburzenie i niezadowolenie brakiem polskiej flagi i nieobecnością przedstawicieli Polski. Do zgromadzonych dyplomatów i pełnomocników rządów powiedział wówczas:
W tej Sali, w której zebrały się wielkie narody, aby uczynić ten świat lepszym, nie widzę flagi Polski, za którą toczono tę okrutną wojnę. [...] A więc teraz zagram polski hymn narodowy. – i rozpoczął swój koncert od wykonania Mazurka Dąbrowskiego w niesamowitej interpretacji, grając go o wiele wolniej i akcentując niektóre fragmenty o wiele głośniej niż jest to zwyczajowo przyjęte, czasami przechodząc nawet w burzliwe forte i fortissimo. Zgromadzona widownia nagrodziła pianistę bardzo długą owacją na stojąco, a opisy tego wydarzenia pojawiły się we wszystkich gazetach i kronikach świata.

        Jak wielu Polaków, których koniec wojny zastał na Zachodzie, Rubinsteinowie nie chcieli wracać do przejętej przez sowieckich komunistów Polski i w 1946 roku oficjalnie przyjęli obywatelstwo amerykańskie, a ich stałym miejscem zamieszkania stał się dom w kalifornijskim Brentwood. Po wojnie na światło dzienne wyszły też niemieckie zbrodnie hitlerowskiego reżymu III Rzeszy na okupowanych przez nich terytoriach i okazało się wtedy, że wielu z członków jego rodziny mieszkających w granicach przedwojennej Polski zginęło w Holokauście.
Prawdopodobnie wtedy niechęć Rubinsteina do Niemców wzrosła i z czasem przerodziła się w germanofobię do tego stopnia, że gdy Filharmonia w Chicago zamierzała występować w 1949 roku ze znanym niemieckim dyrygentem, Wilhelmem Furtwänglerem (który przebywał podczas wojny w III Rzeszy, ale nigdy nie był członkiem NSDAP i nigdy nie popierał nazistowskich rządów niemieckich), Rubinstein publicznie wyraził swój sprzeciw i zagroził, że nigdy więcej nie zagra w Filharmonii Chicago. [...] W tym czasie zaczął też baczniej zwracać uwagę na swe żydowskie korzenie i publicznie popierać utworzenie i późniejsze działania państwa Izrael. Samemu będąc agnostykiem, Rubinstein nie miał nic przeciwko religijnym wpływom żydowskich rabinatów w tworzeniu oficjalnie świeckiego, a w rzeczywistości wyznaniowego państwa żydowskiego i do końca życia Rubinstein pozostał wielkim przyjacielem Izraela i nie tylko wielokrotnie tam koncertował, ale też spędzał wakacje wraz z rodziną.
Pomimo to przez cały okres swej kariery jako światowej klasy pianista zawsze podkreślał, że jest Polakiem (od lat 1950. zaczął też dodawać: i Żydem), nigdy nie pozwalając nikomu na żadne złe słowo o Polsce. Nawet po II wojnie światowej, gdy komuniści całkowicie opanowali Polskę, a PRL stała się jednym z satelickich krajów ZSRS i wrogów Zachodu, wolał przemilczeć swą opinię o komunizmie, niż wypowiadać się niepochlebnie o Polsce, której nawet nie mógł odwiedzić (pierwszy raz komuniści pozwolili mu na krótkie odwiedziny dopiero w 1958 roku).
Z czasem przełamał swą niechęć do komunistów [...] uznając ich za fakty dokonane i z czasem kilkakrotnie odwiedził komunistyczną Polskę. Po raz pierwszy od 1939 roku przyjechał do Polski w 1958 roku, na krótką, prywatną wizytę. Dwa lata później przyjechał do Polski już oficjalnie, na zaproszenie organizatorów VI Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, [...] którego został wybrany honorowym przewodniczącym jury. Podczas otwarcia konkursu wykonał wtedy niezwykle brawurowy koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina z udziałem Orkiestry Filharmonii Narodowej (pod dyrekcją Witolda Rowickiego).[...] W sumie odwiedził komunistyczną Polskę siedem razy.

Koncert fortepianowy Fryderyka Chopina Nº 2 Op.21
Artur Rubinstein i Londyńska Orkiestra Symfoniczna (1975)

        Przez wiele lat wzdragał się przed przyjęciem jakiekolwiek ucznia. Słusznie uważał, że talent jest przede wszystkim wrodzony i nie można się go nauczyć, a tym, którzy urodzili się już z talentem – poza pierwszymi latami – nie jest potrzebna dalsza nauka. W opinii niektórych krytyków sugerował tym samym, że jego nauczyciele niczego go nie nauczyli i do swej wirtuozerii doszedł samemu, przez co uważano, że „zadziera nosa”, a niektórzy krytycy nie mogli mu wręcz wybaczyć, gdy odrzucił prośbę wschodzącej wówczas gwiazdy, amerykańskiego pianisty z polskimi korzeniami, Williama Kapella.
Gdy ostatecznie dalszą nauką Kapella zajęła się Olga Samaroff (żona znanego polskiego dyrygenta mieszkającego w Ameryce, Leopolda Stokowskiego), amerykańska prasa nie pozostawiła wtedy na Rubinsteinie przysłowiowej suchej nitki. Nie wiadomo, czy przedwczesna śmierć Kapella w wieku 30 lat w wypadku lotniczym wpłynęła za zmianę zdania przez Rubinsteina, jednak parę lat później, podczas recitalu w nowojorskim Town Hall Rubinstein słysząc grę – nastoletniej wtedy – Dubravki Tomšič Srebotnjak, sam zaproponował, że będzie ją uczył. Później przyjął jeszcze kilku innych studentów, a wśród nich także polską pianistkę, Joannę Fiałkowską.[...]

Do końca życia twierdził jednak, że młodym talentom nie jest potrzebna wieloletnia nauka u wielkich mistrzów i konsekwentnie udzielał lekcji swym pupilom wręcz sporadycznie. Twierdził, że „nadmiar nauki” najczęściej prowadzi do odruchowego naśladownictwa stylu mistrza przez ucznia i po prostu zabija ich własny talent. Sugerował też, aby adepci gry na pianinie nie przesadzali z praktykami i nie ćwiczyli więcej niż 2-3 godziny dziennie.
[...]

Miejsce pochówku w Jerozolimie
(widok obecny; z niegdysiejszego
lasku pozostało jedynie kilka drzew)
        Artur Rubinstein zmarł w wieku 95 lat 20 grudnia 1982 roku we śnie w swym domu w Genewie w Szwajcarii.
Zgodnie z jego wolą urna z jego prochami została pochowana w pierwszą rocznicę jego śmierci w sosnowym lesie na zachód od Jerozolimy, w specjalnie wydzielonym do tego celu „lasku Rubinsteina”. Artur Rubinstein do końca życia pozostał agnostykiem i nie życzył sobie, aby pośmiertnie wiązano go z żadnym wyznaniem, dlatego rząd Izraela wymusił na miejscowych rabinach zgodę na zniesienie religijnego charakteru „lasku Rubinsteina” (gdyż zgodnie z tamtejszym prawem miejsce pochówku jest miejscem kultu religijnego) [...]

        Przykre jest, że tak wielki Polski Patriota, z czysto politycznych uwikłań naszego kraju w okresie PRL-u i przez okupację komunistyczną nie został pochowany w kraju, który On sam uważał za swą Ojczyznę. Jestem przekonany, że gdyby Artur Rubinstein żył dzisiaj, nie tylko, że byłby ogromnie oburzony na celowo lub nieumyślnie fałszowane biografie jego osoby (jak to ma miejsce w np.  prestiżowej Encyclopaedia Britannica czy ogromnie popularnej Wikipedii), w których opisuje się Go jako Żyda, a nawet Amerykanina, a nie jako Polaka przede wszystkim - ale też z pewnością zmieniłby swój testament i na miejsce swego wiecznego spoczynku wybrałby wolną już Polskę, a najpewniej ulubione przez niego przed wojną okolice Zakopanego.


© DeS
(Digitale Scriptor)
20 grudnia 2012 (skróty za zgodą autora przez FilmyPolskie888)
specjalnie dla FilmyPolskie888 ☞ tiny.cc/fp888



P.S.
Polemika z panem T. Korczyńskim, którego komentarz został już usunięty (!?) *
        Swego czasu także natrafiłem na próbę powiązania łódzkiej rodziny Izaaka Rubinsteina (ojca Artura) z Josephem Rubinsteinem z Chicago, który był ojcem Jacka Ruby (zabójcy Harveya Lee Oswalda, który oficjalnie był „samotnym strzelcem”, który zabił amerykańskiego prezydenta Johna F. Kennedy'ego w Dallas w 1962 r. – co jest też osobną, jakże fascynującą historią... ).
Faktem jest jedynie to, że Jack Ruby w rzeczywistości nazywał się Jakub Leonard Rubinstein, a jego rodzice byli żydowskimi emigrantami z okupowanej pod zaborami Polski. Jak napisałem też powyżej, Artur Rubinstein rzeczywiście miał otrzymać na imię Leo, jednak polskim odpowiednikiem Leo jest Leon, a nie Leonard.
I na tym kończą się fakty i zaczyna fantastyka.
Nigdzie nie ma najmniejszych dowodów na to, aby Yosef (pol. Józef, ang. Joseph) Rubinstein, ojciec Jacka Ruby'ego, był w jakikolwiek, nawet najmniejszy sposób skoligacony z Izaakiem Rubinsteinem, ojcem Artura. Jestem przekonany, że to zwykła, przypadkowa zbieżność nazwisk, tym bardziej, że Rubinstein było dość popularnym nazwiskiem żydowskim i według ówczesnych spisów ludności, w samej tylko Łodzi mieszkało mnóstwo rodzin o tym nazwisku. Szukanie ogólnoświatowego spisku żydowskiego w przypadkowym podobieństwie nazwisk przodków sprzed wieku to (nie tylko moim zdaniem) głupota w najczystszej postaci. Oczywiście możnaby na siłę cofać się w genealogii aż do biblijnych postaci Adama i Ewy i w taki sposób uznać nawet Gandiego za brata Hitlera, jednak paranoja tak naciąganych „teorii spiskowych” to szczyty absurdu, najczęściej wymyślane w sezonie ogórkowym przez niezbyt lotnych i z pewnością leniwych pismaków, którym nawet nie chce się przeprowadzić najprostszej kwerendy w archiwach.
A najgorsze w takim idiotyzmie jest to, że zajmowanie się (i przez to ich propagowanie) tak absurdalnymi wymysłami tylko przyczynia się do nabierania automatycznej niewiary zwykłych ludzi w stosunku do rzeczywistych spisków i „teorii spiskowych” trwających od lat i odbywających się wręcz przed naszymi oczami, gdy garstka najbogatszych na świecie Żydów z londyńskiego City i będące ich marionetkami lub pod ich wpływami rządy już prawie wszystkich tzw. „wolnych” i „demokratycznych” państw oplatają już większość ludzkości swymi mackami – co chyba nawet największy laik powinien też zauważyć, albowiem działają oni coraz szybciej (ogromnie przyspieszyli przecież dekonstrukcję zachodnich społeczeństw w ostatniej dekadzie), coraz ciaśniej i coraz mocniej wymuszając ogłupianie kontrolowanych przez siebie społeczeństw, gdyż głupcami i ludźmi niby–wykształconymi łatwiej rządzić i bez problemu można robić im wodę z mózgu. Nie jest przypadkiem, że tak wielu współczesnych ludzi posiada uniwersyteckie dyplomy i jest zarazem zupełnymi ignorantami bez absolutnie żadnej rzeczywistej wiedzy o czymkolwiek, a inteligentnych ludzi dużo łatwiej można spotkać wśród przysłowiowych „roboli” bez wykształcenia, ale za to podążających za swym zdrowym rozsądkiem nieskażonym żadną lewacką polit-poprawną propagandą – no, ale to już kolejna, zupełnie osobna historia...
DeS
28 stycznia 2013







Artur Rubinstein w Polsce w 1979 r.
Proszę zwrócić uwagę na piękną polszczyznę człowieka, który w tym czasie już od pół wieku przebywał poza granicami Polski...
-  Jak się wraca do Polski, to człowiek jest szczęśliwy... na nowo.






ARTYKUŁ PRZYWRÓCONY Z KOPII ZAPASOWYCH, Z TEGO POWODU ORYGINALNY FORMAT ARTYKUŁU MOŻE NIE PASOWAĆ DO FORMATU OBECNEGO BLOGU. NIEKTÓRE ILUSTRACJE MOGĄ BYĆ OBECNIE NIEDOSTĘPNE, A LINKI MOGĄ BYĆ NIEAKTUALNE.

* od Redakcji ITP: Komentarz o którym wspomina Autor został usunięty na już nie istniejącej witrynie FilmyPolskie888 (z której pochodzi kopia tego tekstu). Nie znamy przyczyny, z powodu której został tam usunięty.

1 komentarz:

  1. Komentarz może nie na temat, za co przepraszam (na muzyce nie znam się zupełnie i nie przepadam za klasyczną). Autor napisał:
    „wielu współczesnych ludzi posiada uniwersyteckie dyplomy i jest zarazem zupełnymi ignorantami bez absolutnie żadnej rzeczywistej wiedzy”
    - no właśnie. Wszyscy chyba zauważyliście wykwit i rozkwit ogromnej ilości idiotycznych rodzajów pseudonauk szczególniw na uniwesytetach krajów zachodnich. O co w tym chodzi? Ano dokładnie o to, aby - jak autor to zgrabnie ujął - wyprodukować rzesze ignorantów bez absolutnie żadnej rzeczywistej wiedzy, ale z dyplomami aby wydawało im się, że są kimś…
    Wesołych Świąt Bożego Narodzenia i niech Pan Bóg błogosławi ś.p. Arturowi Rubinsteinowi za promowanie polskości.

    OdpowiedzUsuń

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2