Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Wojna w której chętnie giniemy

Uważam za mało prawdopodobne, by ośrodki propagandy zaatakowały dziś Pałac Prezydencki lub niepokoiły szefów MSZ czy MSW. Trudno też sobie wyobrazić, że obiektem zmasowanej agresji propagandowej mogłaby stać się premier Beata Szydło.
Atak ze strony polskojęzycznych przekaźników jest wręcz nieomylną wskazówką – czyje i jakie działania wywołują poczucie zagrożenia antypolskich środowisk i gdzie dostrzegają one potencjał rzeczywistej siły.
A skoro życiem publicznym III RP rządzą koterie służb i grupki obcych interesów, ataki te służą eliminowaniu niewygodnych postaci i kształtowaniu pokomunistycznej rzeczywistości.
Nie ma cienia przypadku, że osoba Antoniego Macierewicza od wielu lat stanowi pierwszorzędny cel medialnej agresji, a ludzie z nim współpracujący stają się obiektem rozmaitych gier i kombinacji operacyjnych.  Tak było od początku lat 90., gdy konserwowano komunistyczną hybrydę i pod hasłami „pluralizmu i demokracji” legalizowano nową odsłonę PRL-u. Pojawienie się Macierewicza w roli wiceministra MON, likwidatora WSI i nowego szefa SKW, wywołało kolejną falę wściekłych reakcji. Tym mocniejszych, że twórca KOR zachwiał wówczas kluczowym ośrodkiem triumwiratu III RP i zlikwidował „peryskop, za pomocą którego Rosjanie pozyskiwali wiedzę o mechanizmach funkcjonowania naszego państwa”( © prof. A.Zybertowicz). Takich rzeczy się nie wybacza.
Od czasu, gdy kandydat na marszałka Sejmu Bronisław Komorowski, w reakcji na wezwanie przez Komisję Weryfikacyjną oświadczył- „Pan Macierewicz powinien zniknąć”, osoba likwidatora WSI znalazła się na celowniku reżimowych propagandystów, zaś czekistowska nienawiść do Macierewicza do dziś integruje twardogłowych idiotów i „skrzywdzonych” agentów.
Dlatego w latach 2008-2009 na wszelkie sposoby utrudniano pracę Komisji Weryfikacyjnej WSI, zniesławiano i zastraszano jej członków, a wokół procesu likwidacji wytworzono atmosferę oskarżeń i klimat nielegalnych działań. Pod koniec 2007 roku rozpoczęto zaś kombinację operacyjną z udziałem ludzi WSW/WSI, szefostwa ABW oraz ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, nazwaną przeze mnie aferą marszałkową. Częścią kombinacji, prowadzonej w dużej mierze przez ośrodki propagandy, była kampania oszczerstw i pomówień pod adresem Antoniego Macierewicza oraz akcja dezinformowania społeczeństwa na temat przyczyn i skutków likwidacji wojskowych służb.
W kolejnych latach rozgrywano ją również w sieci internetowej, gdzie obejmowała głównie te obszary, w których toczyło się tzw. śledztwo blogerskie w sprawie tragedii smoleńskiej. Pojawiały się publikacje, których autorzy w sposób niewybredny atakowali przewodniczącego zespołu parlamentarnego i usilnie podważali ustalenia ekspertów smoleńskich.
Gdy Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory parlamentarne, natychmiast przystąpiono do „palenia” kandydatury likwidatora WSI na stanowisko szefa MON. W tym kontekście trzeba odczytywać szereg publikacji zamieszczonych w jednym z „niezależnych” mediów.
Do ataku przystąpiły też ośrodki propagandy. Cytując zmanipulowane wypowiedzi z Chicago i Toronto na temat Aneksu WSI, próbowano ukazać kandydata na szefa resortu jako osobę nieodpowiedzialną i fanatyczną. Skorelowane z tym występy E. Kopacz oraz brednie wygłaszane przez pomniejszych funkcjonariuszy reżimu, pozwoliły ponownie nakręcić histeryczną kampanię pomówień.
Na uwagę zasługuje ówczesna reakcja Belwederu i klubowych kolegów Antoniego Macierewicza. Sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Krzysztof Szczerski, natychmiast pobiegł do TVN-u, by ogłosić, że nigdy nie rozmawiał z prezydentem na temat ewentualnej publikacji Aneksu i zadeklarować, że „rozpoczynamy temat, którego nie ma”, bo „w Polsce są sprawy, które wymagają większej uwagi niż kwestia aneksu”. W podobny sposób zachowała się „kandydatka na premiera w rządzie PiS”, odmawiając jakiegokolwiek komentarza, ponieważ nie chciałaby „wpisywać się w strategię wyborczą Platformy Obywatelskiej”. Od chwili rozpętania ubiegłorocznej kombinacji medialnej, za najważniejsze zadanie politycy PiS uznali pragmatyczne „odcięcie” od poglądów Macierewicza oraz „unikanie komentarzy”.  Tzw. wolne media określiły zaś atak na wiceprezesa PiS mianem „prowokacji, mającej zaszkodzić merytorycznej wizji PiS”, co mogłoby sugerować, że sprawy podnoszone przez Macierewicza nie sprzyjają budowaniu owej „wizji”. W podobny sposób potraktowano włączenie do apelu wojskowego nazwisk ofiar zamachu smoleńskiego, czyniąc z tego patriotycznego obowiązku rzecz wręcz „wstydliwą” i „kontrowersyjną”.
Tuż przed lipcowym szczytem NATO w Warszawie, przystąpiono do kolejnej operacji wymierzonej w szefa MON. Poprzez fałszywe i całkowicie irracjonalne oskarżenia, zaatakowano nie tylko osobę ministra, ale również jego małżonki, generując w ten sposób zainteresowanie opinii publicznej oraz budując atmosferę podejrzeń i pomówień. Następny krok polegał na włączeniu do akcji politycznej agentury wpływu i wykorzystaniu publikacji, jako pretekstu do sformułowania wniosku o odwołanie ministra obrony narodowej. Korelacja poszczególnych etapów dowodzi, że mieliśmy do czynienia z działaniem zsynchronizowanym i całkowicie zamierzonym, którego kulminacja miała nastąpić (i nastąpiła) w przededniu szczytu NATO. Dopuszczenie, by w przeddzień historycznego wydarzenia, mającego decydować o statusie bezpieczeństwa Polski, odbywała się sejmowa debata nad odwołaniem szefa MON, było rzeczą tyleż bezprecedensową w skali cywilizowanych państw, jak szkodliwą i groźną.
Od kilku tygodni mamy do czynienia z nową eskalacją wrogich działań, prowadzonych w ramach wojny hybrydowej, przy udziale środowisk ulokowanych wewnątrz zaatakowanego państwa. Schemat akcji propagandowo-dezinformacyjnej, w której atakuje się najbliższych współpracowników szefa MON i rozpowszechnia zmanipulowane „rewelacje” o ludziach zatrudnionych w tej instytucji, jednoznacznie wskazuje na proweniencję sprawców.
Nie jest to schemat nazbyt skomplikowany, bo występują w nim charakterystyczne cechy dezinformacji. Przykłady: do prawdziwej informacji o powołaniu B. Misiewicza na członka rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej (temat przewodni), dodano fałszywy komentarz (interpretację) o rzekomej bezprawności takiej decyzji z uwagi na brak wyższego wykształcenia. Informację o projekcie Obrony Terytorialnej sporządzonym w NCSS, skonfrontowano z wiedzą o koncepcji OT wdrażanej w MON, by wyprowadzić stąd fałszywy wniosek (negacja faktów) o bliskiej współpracy obu instytucji i ścisłych związkach personalnych. Ponieważ jedna z osób działających w NCSS została skojarzona z tzw. aferą reprywatyzacyjną, kolejny krok prowadził już w stronę sugestii (modyfikacja okoliczności), jakoby również MON miał związek z tą aferą. Posłużono się tu sprawdzoną metodą wykorzystania chwytliwej tematyki (afera warszawska) do przeniesienia i zaszczepienia treści dezinformujących.
O sprawcach i logice tych kombinacji świadczy efekt końcowy: grupa docelowa (społeczeństwo, wyborcy PiS) są utwierdzani w przeświadczeniu, że „coś jest na rzeczy” (stan pożądanej psychozy), klienci zaś, czyli środowiska zyskujące na operacji, zdobywają kolejne pseudoargumenty do walki politycznej i gromadzą narzędzia służące dezintegracji wrogiego (polskiego) środowiska. Zostaną one wykorzystane w przyszłości, a już dziś służą osłabieniu wymowy faktów ujawnionych w sprawie zamachu smoleńskiego.
Równie łatwo można zdefiniować cele tych działań. Chodzi o podważenie zaufania do osoby ministra obrony narodowej – również w kontekście ustaleń podkomisji MON, o odwrócenie uwagi opinii publicznej od sprawy smoleńskiej (konferencja), o wywołanie chaosu i szumu informacyjnego, osłabienie pozycji Polski w relacjach z NATO i USA, sparaliżowanie pracy MON oraz próbę utrudnienia nadzoru nad spółkami zbrojeniowymi. 
W tej odsłonie wojny hybrydowej dochodzi jednak do zdarzeń wyjątkowo niepokojących. Również, dlatego, że nie chcą ich dostrzegać wyborcy partii Jarosława Kaczyńskiego.
Wydarzenia te świadczą nie tylko o kompletnym zagubieniu grupy rządzącej i nierozpoznaniu celów kombinacji, ale mogą sugerować, że resort obrony narodowej i jego szef znajdują się „na marginesie” polityki PiS i nie mogą liczyć na realne wsparcie.
Za szczególnie groźny przykład nieodpowiedzialności i rażącej ignorancji uważam zachowanie premier Beaty Szydło.  15 września, w dniu, w którym odbywała się arcyważna konferencja podzespołu smoleńskiego, pani premier pobiegła rano do jednego z ośrodków wrogiej propagandy i ochoczo uczestniczyła w kombinacji wymierzonej w szefa MON. Pytana o tzw.sprawę Bartłomieja Misiewicza, Beata Szydło oznajmiła: „Rozmawiałam z ministrem Macierewiczem na temat tej sytuacji i mam nadzieję, że zostaną wyciągnięte wnioski. Wszyscy politycy Prawa i Sprawiedliwości, wszyscy ministrowie rządu, muszą pamiętać o jednym: jeżeli chcemy wywiązać się ze swoich zobowiązań, musimy pamiętać o tym, czego oczekują Polacy.(…) Polacy wybrali nas m.in. dlatego, że mają dosyć buty i arogancji władzy. Musimy powtarzać sobie: pokora, pokora i jeszcze raz pokora”.
Choć wypowiedź pani premier współbrzmiała z polityczną poprawnością i demagogią uprawianą przez rząd, była wyjątkowo fałszywym komentarzem do casusu B. Misiewicza i mogła sugerować, że w kwestii zatrudnienia szefa gabinetu politycznego doszło do nieprawidłowości i nadużyć. Słowa B. Szydło dały całodzienne „paliwo” ośrodkom propagandy i były częściej cytowane niż jakiekolwiek informacje z przebiegu konferencji smoleńskiej. 
Warto dodać, że w tym samym dniu pojawiła się wypowiedź dr Radosława L. Kwaśnickiego, z Kancelarii Prawnej RKKW, w której dokonano wyczerpującej wykładni okoliczności prawnych związanych z funkcją członka rady nadzorczej oraz sformułowano jednoznaczną konkluzję – „powołanie do rady nadzorczej PGZ pana Bartłomieja Misiewicza nie uchybiło żadnemu przepisowi powszechnie obowiązującego prawa”.
Ta powszechnie dostępna wiedza nie miała jednak wpływu na ignorancję pani premier, bowiem kilka godzin później, podczas konferencji prasowej powtórzyła swoje bezcenne myśli i ponownie publicznie "zdyscyplinowała" Antoniego Macierewicza w kontekście rzekomych problemów związanych z funkcjonowaniem spółek podległych MON.
Ostatnia odsłona tego spektaklu - wezwanie do Kancelarii Premiera ministrów, którym podlegają spółki Skarbu Państwa, również wpisuje się w cele kombinacji wymierzonej w resort obrony, bo podsuwa użyteczną myśl, że chodzi m.in. o powstrzymanie nieetycznych praktyk szefa MON. 
Jeśli do tego obrazu dodamy chętne uczestnictwo „wolnych mediów” w rezonowaniu tez dezinformacji i radosną twórczość „prawicowej” blogosfery, absorbującej każdą „wrzutkę”, otrzymamy widok, który powinien porażać ogromem dezorientacji, słabości i pospolitej głupoty.
Biorąc jednak pod uwagę zachowania polityków PiS sprzed kilku miesięcy oraz oceniając obecną postawę pani premier, nie mogę wykluczać, że w tle tych wydarzeń rysuje się poważny konflikt na linii MON – decydenci PiS. Sądzę, że dla znakomitej części polityków tego ugrupowania, działalność Antoniego Macierewicza jest niemałym problemem i może być postrzegana jako przeszkoda przed koncyliacyjnym zwrotem ku powszechnej „zgodzie i porozumieniu”. Ponieważ szef MON tworzy dziś najsprawniejszy i najmocniejszy resort spośród wszystkich ministerstw, nie wykluczam, że w grę wchodzą również względy ambicjonalne i obawy przed rosnącą pozycją Macierewicza. Jeśli takie racje miałby zdecydować o strategii PiS na najbliższe lata, MON i jego minister staną się zbyt wielkim wyzwaniem dla partyjnych wyrobników.
Nie sposób też nie zauważyć, że w zakresie polityki bezpieczeństwa narodowego, istnieją dziś „dwie prędkości”: belwederska, sprowadzona do bezczynności i konserwacji „dorobku” (również personalnego) B. Komorowskiego oraz MON-owska, skoncentrowana na szybkiej modernizacji Sił Zbrojnych, wzmocnieniu naszego bezpieczeństwa przed zagrożeniem rosyjskim i twardej polityce proamerykańskiej, w ramach której nie należy wykluczać przystąpienia Polski do programu Nuclear Sharing. Można się jedynie domyślać, że efektem starcia tych „dwóch prędkości” są m.in. niektóre nominacje i decyzje personalne (czasem dalekie od preferencji szefa MON) oraz systematyczna ucieczka pana prezydenta od podejmowania projektów związanych z bezpieczeństwem.
Za mocno niepokojące uważam też reakcje MON w związku z obecną kombinacją. Choć staram się zrozumieć intencje Antoniego Macierewicza, to nie podzielam przekonania, że wobec zgrai funkcjonariuszy propagandy należy stosować cywilizowane reguły gry lub pokazywać demokratyczny sznyt.  Wyjaśnienia, komunikaty i spektakularne „zawieszenia” nie mają żadnego znaczenia w zderzeniu z kombinacją wojny hybrydowej, a jedynie generują negatywne efekty operacji i pogłębiają zagubienie odbiorcy.
Politycznej agenturze wpływu i ośrodkom propagandy nie chodzi przecież o ustalenie stanu faktycznego lub naprawę rzekomych patologii. Tym bardziej, nie chodzi o dotarcie do prawdy.
Nie od dziś wiadomo, że konstrukcja ataków na Antoniego Macierewicza opiera się na odwoływaniu do negatywnych skojarzeń i najbardziej prymitywnych odczuć (strach, zawiść, obawa przed prawdą, chęć zachowania „świętego spokoju”, konformizm, obskurantyzm). Obecna kampania nie odróżnia się od poprzednich, w których sięgano po dowolne łgarstwa, manipulacje i intrygi. Jeśli nie mają one żadnego związku z faktami i prowadzą na bezdroża rozumu – tym gorzej dla faktów i logiki. Efekt nie jest bowiem zależny od miary intelektu lub normy sumienia, ale od możliwości dotarcia do odbiorcy i zmuszenia go obcowania z zatrutym źródłem. Odbiorca jest tym bardziej podatny na dezinformację, im dłużej trwa kombinacja i częściej utrwalają się negatywne skojarzenia. Dla osiągnięcia celu nie trzeba nic więcej. Dlatego jakiekolwiek decyzje szefa MON oraz reakcje osób zaatakowanych, nie przyczynią się do zakończenia kombinacji i nie będą miały wpływu na jej przebieg.
Wobec dezinformacji istnieje tylko jedna skuteczna broń – nie dopuszczać do jej rozpowszechniania i rezonowania, zaś wobec agentury wpływu, dywersji politycznej i ośrodków dezinformacji – zakaz działalności, areszt i więzienie.
Ponieważ takie metody są nieznane i niepraktykowane przez zakładników demokracji III RP, ataki hybrydowe będą się powtarzały, a ich efekty zatruwały świadomości Polaków.  


© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
20 września 2016
www.bezdekretu.blogspot.com





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2