Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

„Wichry życia” (2) Spór z michnikowcami

Dalsze fragmenty przygotowywanej do druku książki pana profesora Jerzego Roberta Nowaka p.t. „Wichry życia”, która jeszcze w tym miesiącu ma ukazać się drukiem.
Poprzednia część fragmentów książki:

„Wichry życia” (1) Madziary, Holender i Tatiana


Prezentowany tu rozdział wspomnień mógł powstać dużo wcześniej jako opracowanie dla IPN-u już w 2010 r. Akurat na tydzień przed tragedią smoleńska dzięki pośrednictwu prof. Janka Żaryna miałem możliwość odbycia ponad godzinnej rozmowy z nieodżałowanym prezesem IPN-u prof. Januszem Kurtyką. Jedną z najważniejszych rzeczy, którą poruszyłem w czasie rozmowy była sprawa macoszego traktowania w książkach i mediach historii studenckiej opozycji patriotycznej, która rywalizowała z michnikowcami o rząd dusz wśród ówczesnej opozycji na uczelniach. Prof. Kurtyka całkowicie zgodził się ze mną, ze jest to sprawa niesłusznie marginalizowana i umówiliśmy się, że w krótkim czasie podejmę ten temat dla IPN-u.
(Świadkiem tej rozmowy był prof. J. Żaryn).. Niestety tragiczna śmierć prof. Kurtyki w Smoleńsku i objęcie kierownictwa IPN przez jakże odległego od niego swą mentalnością (pro-platformiarską) Łukasza Kamińskiego przekreśliła wówczas plany realizacji tej propozycji. Teraz nadrabiam zwłokę.

Podziały w opozycji uniwersyteckiej


W latach 1965 -1966 doszło do jednoznacznego podziału w kręgach uniwersyteckiej opozycji wobec władzy. Wtedy wyłonił się odrębny nurt patriotycznej opozycji, jednoznacznie różniący się z dominującą dotąd opozycją michnikowców. Nasz nurt opozycyjny przeciwnicy nazywali „bogoojczyźnianą opozycją’, co nam wcale nie przeszkadzało. Myśmy mówili o michnikowcach dużo bardziej złośliwie „kominternowcy”, zarzucając im, że dalej, pomimo zerwania ze Stalinem, czule pielęgnują bardzo wielką część idei komunistycznych, od Lenina począwszy. (Dla nas już wtedy Lenin był tylko zbrodniarzem). Główną przyczyną zerwania z michnikowcami była postawa dużej części spośród nich, nacechowana skrajną nienawiścią do Kościoła katolickiego, który dla nas był głównym źródłem otuchy i nadziei na zmiany w Polsce. Szczególną, wręcz fanatyczną niechęcią do Kościoła, z a zwłaszcza personalnie wobec Kościoła katolickiego, personalnie do Prymasa Tysiąclecia Stefana kardynała Wyszyńskiego „wyróżniał się” personalnie Adam Michnik, o czym dziś ciągle za mało się pamięta. Przypomnijmy fakty.

Michnikowcy przedstawiali Prymasa Stefana Wyszyńskiego jako anachronicznego wstecznika i popierali ideologiczną wojnę PZPR przeciw Kościołowi. Nawet w najostrzejszym punkcie tej wojny po ogłoszeniu „Listu biskupów” w 1965 roku Michnik „wsławił się” gwałtownym atakiem na kardynała Wyszyńskiego na łamach ateistycznych „Argumentów”. Atakiem, który jak przyznał po latach odzwierciedlał „głębię myśli kompletnego troglodyty”. (Podkr.- J.R.N.) (Por. A.Michnik, J. Tischner, J. Żakowski: „między Panem a Plebanem“, Warszawa 1995,s.73). Trzeba przyznać, że to samokrytyczne spostrzeżenie Michnika było jedną z niewielu jego prawdziwie trafnych ocen po 1989 r. Czasem rzeczywiście przypominał duchowego troglodytę. Już w 1977 r. Michnik krytycznie ocenił w wydanej w Paryżu książce „Kościół, lewica, dialog” (s.61) swój udział w potępianiu listu biskupów polskich w 1965 roku: „w tym nieprzyzwoitym spektaklu sam wziąłem udział i na samo wspomnienie rumienię się ze wstydu. Wstydzę się swojej głupoty (…)”. W innych częściach tej książki (ss.31 i 139) Michnik tak pisał o swoim środowisku lewicy laickiej: „Popieraliśmy politykę represji, często okrutnych, widząc w niej drogę o „nowego wspaniałego świata”, oskarżaliśmy Kościół o reakcyjność i wszystkie inne grzech główne (podkr.- J.R.N.), nie bacząc na to, że w atmosferze totalitarnego zniewolenia Kościół bronił prawdy, godności i wolności człowieka (…) Tradycyjnie przywykliśmy sądzić, ze religijność i Kościół to synonimy wstecznictwa i tępego Ciemnogrodu. Z tej perspektywy wzrost indyferentyzmu religijnego traktowany był przez nas jako naturalny sojusznik umysłowego i moralnego postępu. Pogląd taki… sam byłem jego wyznawcą- uważam za fałszywy (…).”.
Warto uważnie przeczytać tę „samokrytykę” Michnika, gdyż cała linia „Gazety Wyborczej” od 1989 r. była i jest faktycznym bardzo zręcznym i dużo lepiej zakamuflowanym rozwinięciem tej samej postawy antykościelnej i antyreligijnej, za którą tak się kajał na pokaz w powyższej wypowiedzi. Faktem jest, że w połowie lat sześćdziesiątych Michnik jeszcze nawet nie próbował ukrywać tego, iż uważa, że „wszystko, co pochodzi od episkopatu katolickiego jest reakcyjne, nacjonalistyczne i perfidne” (jak przypomniał w interesującym szkicu o Michniku Adam Krzemiński na łamach „Polityki” z 18 maja 1989 roku.).
Nic dziwnego, że nie mogliśmy dłużej współpracować z ludźmi głoszącymi tak fanatyczne antyreligijne poglądy i stopniowo się od nich całkowicie odseparowaliśmy. Michnik nigdy nie przyznał nam jednak racji, nawet po latach. Za to umieścił mnie i innego członka naszej grupy patriotycznej Antka Zambrowskiego na opublikowanej w „Gazecie Wyborczej” długiej liście swych wrogów.

Poprzednicy michnikowców – walterowcy


Warto przypomnieć, że opozycyjna grupa michnikowców wywodziła się w wielkiej mierze z młodzieżowej organizacji tzw. walterowców powstałej w 1954 r. i nazwanej od pseudonimu gen. Karola Świerczewskiego (Waltera) Kręgiem Walterowskim. Później organizacja ta już w ramach Związku Harcerstwa Polskiego, reaktywowanego w 1956 r. , przechrzczona została na tzw. Hufiec Walterowski. Organizacja ta od początku miała na celu kopiowanie sowieckich wzorców wbrew narodowym tradycjom polskiego harcerstwa. Dążyli do stworzenia w Polsce drużyn młodzieżowych, na wzór sowieckiej Organizacji Pionierskiej im. W.I. Lenina. Ich guru był Jacek Kuroń, który już 30 listopada 1956 r. pisał na łamach „Drużyny” : „My "walterowcy", jesteśmy komunistami i dlatego nasze wychowanie jest komunistyczne. Czy w ogóle w naszym kraju budującym komunizm można wychowywać inaczej? Naszym zdaniem protesty przeciw wychowaniu komunistycznemu - to jakieś wielkie nieporozumienie”. Już dwa lata poźniej walterowcy w liście do Naczelnej Rady Harcerskiej donosili, skarżąc się na „niebezpieczne tendencje wychowawcze”: „Drugi typ gawęd opiera sie na niepełnej tradycji II wojny światowej (Szare Szeregi, powstanie warszawskie, Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie)..W połączeniu z brakiem pracy nad wyjaśnieniem trudnych problemów współczesności”.
Trzeba przyznać, że walterowcy wybrali sobie dość szczególnego patrona. Generał „Walter” (Karol Świerczewski był przez wiele lat agentem NKWD. Po wojnie jako wiceminister obrony narodowej był odpowiedzialny za liczne pospiesznie sfabrykowane wyroki śmierci na AK-owcach. Do najbardziej znanych walterowców należeli obok Kuronia: Adam Michnik, Seweryn Blumsztajn, Jan Lityński, Józef Chajn. Warto tu dodać informację o stosunkowo najmniej znanej z nich personie Józefie Chajnie. Był on. synem jednego z najobrzydliwszych przedstawicieli żydokomuny w Polsce. Był synem komunistycznego polityka, który jako wiceminister sprawiedliwości w latach 1945-1949 był szczególnie bezwzględnym niszczycielem demokracji i uczciwości w wymiarze sprawiedliwości.
. Część walterowców była skrajnie antypolska. Bronisław Wildstein przypomniał w swym dłuższym książkowym wywiadzie, że : „Walterowcy śpiewali o Budionnym, który dorzynał białych i „polskich panów”..(Podkr.- J.R.N.) (Por. B. Wildstein: „Niepokorny”- rozmowa Michała Karnowskiego i Piotra Zaremby z B. Wildsteinem, Warszawa 2012, s.98). Niektórzy walterowcy pozostali antypolscy po dziś dzień. Dość przypomnieć choćby osławionego Seweryna Blumsztajna, któremu nadano ksywę „Pier…, nie rodzę”, od użytego przezeń w marcu 2012 r. dość obrzydliwego określenia. Przypomnę, że Blumsztajn 8 marca 1991 r .napisał w „Gazecie Wyborczej” :„ Przez setki lat Żyd nie był traktowany w Polsce jako bliźni i przez ogromną część społeczeństwa był tak traktowany w czasie okupacji”. Pozwolę sobie określić to stwierdzenie Blumsztajna mianem wyjątkowo nikczemnej łobuzerii umysłowej, po której żaden Polak nie powinien temu gamoniowi podawać reki. Dość przypomnieć, że przez kilka stuleci Polska była jedynym schronieniem dla Żydów, uciekających od prześladowań z całej Europy. Stąd w XVIII –wiecznej Wielkiej Encyklopedii Francuskiej, redagowanej skądinąd przez ludzi nieprzychylnych Polsce, nazwano nasz kraj „rajem dla Żydów”.Słynny krakowski myśliciel żydowski rabin Mojżesz Isserless pisał w XVI wieku, że jeśliby Bóg nie dał Żydom właśnie Polski jako schronienia, „los Żydów byłby rzeczywiście nie do zniesienia”. (Cyt. za żydowskim historykiem B.Weinrybem: “The Jews of Poland”, Philadelphia 1972,s.166). W monumentalnym dziele innego żydowskiego historyka Barnetta Litvinoffa “The Burning Bush. Antisemitism and Word History”, (London 1988,s.92) czytamy ,że : „Prawdopodobnie Polska ocaliła Żydów przed wytępieniem, ocaliła od zupełnego zaniku”. (Podkr.- J.R.N.)

I taki nikczemny oszczerca Polski jak S. Blumsztajn w 2006 r. został redaktorem naczelnym warszawskiego dodatku lokalnego („Gazety Stołecznej ”)., a w 2012 roku objął funkcję prezesa zarządu Towarzystwa Dziennikarskiego. Bardzo się dziwię, że takiego kalumniatora Polski prezydent Lech Kaczyński odznaczył w 2006 r. Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Za co? Czy w kancelarii Prezydenta Polski nikt nie przyjrzał się antypolskim wyczynom Blumsztajna.. A potem w efekcie w 2008 roku Blumsztajn order ten zwrócił po wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego odnoszącej się do części działaczy opozycji wypowiedzi, która zdaniem Blumsztajna znieważała dorobek, historię i symbole opozycji demokratycznej i „Solidarności” I po co dano Blumsztajnowi okazję do takiego gestu ? Czy Polacy są masochistami?!

Znany historyk z IPN-u Piotr Szubarczyk tak skomentował na portalu „Wolnej Polski” z 1 marca 2012 r. jedną z najohydniejszych antynarodowych wypowiedzi Blumsztajna: „We wtorkowej "Gazecie Wyborczej" ukazał się „komentarz" Seweryna Blumsztajna „Zostawcie tych żołnierzy", skierowany przeciwko tym, których ustawa Sejmu RP nazwała w zeszłym roku Żołnierzami Wyklętymi, ustanawiając 1 marca Dniem Narodowej Pamięci o nich (…)_Blumsztajn pisze z nieukrywaną złością o "żałobnikach smoleńskich", o "skrajnie nacjonalistycznej prawicy", o "patriotycznych kibolach" i "nieodzownym profesorze Janie Żarynie". Nie podoba mu się, że głośno manifestujemy przywiązanie do Polski, nazywa to "patriotycznym wrzaskiem i szmirą, historycznym prostactwem". Cóż, nie byliśmy walterowcami, tak jak Blumsztajn, nie nosiliśmy sowieckich chamskich czuwajek zamiast polskiej lilijki harcerskiej. Nie ta tradycja! (…) Czy to się Blumsztajnowi podoba, czy nie, jesteśmy świadkami narodowego odrodzenia, które już nigdy więcej nie da się nabrać na "dziedzictwo" walterowców, naprawiaczy komunizmu i ich mętną "dialektykę marksistowską".
Z kolei red. Stanisław Michalkiewicz wspominał w tekście „Wrogowie polskiej niepodległości” na łamach krakowskiego „Dziennika Polskiego ” z 9 listopada 2011 r.: „Lewica jednak po staremu jest do niepodległości Polski usposobiona wrogo, czego wyrazem jest próba zablokowania Marszu Niepodległości już przez trzecie pokolenie tych moskiewskich psiaków - m.in. cierpiącego na bolszewicką wściekliznę potomka Wandy Nowickiej - których inspiruje Żyd, były walterowiec, Seweryn Blumsztajn”.

Adam Michnik wspominał po latach: „Nie umiem bez sentymentu myśleć o tej gromadce dziewcząt i chłopców, która latem 1958 roku, w czerwonych chustach, nawiedzała chłopskie zagrody śpiewając piosenki po rosyjsku i żydowsku. Było w tym jakieś bezczelne wyzwanie rzucone potocznej mentalności, było też jakieś głębokie niezrozumienie pokaleczonej narodowej pamięci, ale była tez i ta cudowna aura zbratania, dzięki której nikt z nas nie czuł się w tym gronie intruzem”. (Cyt. za: A. Michnik i In.: „miedzy…op.cit.,s.56). Ksiądz J.Tischner skomentował te słowa Michnika :”Kiedy wyobrażam sobie to lato 1958 roku i tych biednych chłopów, którzy dopiero co odzyskali ziemię, bo jeszcze dwa lata wcześniej byli zrównani z ziemią, i pewnie po prostu bali się przegnać was kijami (podkr.- J.R.N.), to mam uczucie mieszane”. (Por.tamże,s. 56).
Antek Zambrowski napisał 10 listopada 2003 r. w tekście „Sprawa komandosów”, publikowanym na łamach bardzo ciekawego portalu asme (skrót od Antysocjalistyczne Mazowsze) o walterowcach m.in.: ´Do tego hufca z lekkim sercem wysłało swe dzieci wielu działaczy komunistycznych, zwłaszcza żydowskiego pochodzenia Po jakimś czasie władze partyjne spacyfikowały ZHP, narzuciły mu swe kierownictwo ideowe i organizacyjne oraz zrobiły porządek z hufcem walterowskim. Gdy oburzony tym Jacek Kuroń przeszedł do opozycji antypartyjnej, pociągnął za sobą wielu swych wychowanków - walterowców. Skutek był taki, że gdy 3 marca 1968 roku grono komandosów pod przewodnictwem Jacka Kuronia podjęło decyzję o organizacji wiecu na Uniwersytecie w dniu 8 marca, uczestniczący w tym zebraniu mój kolega zwierzył mi się po jakimś czasie, iż w życiu nie widział tylu Żydów naraz”, (Podkr.- J.R.N.).

Rodowód Adama Michnika


Na zachowania i ideologię michnikowców w niemałym stopniu wpłynęła postawa ich lidera Adama Michnika. Sam Michnik kiedyś potrafił szczerze wyznać o środowisku, w którym wyrósł w katolickim czasopiśmie „Powściągliwość i Praca”)( nr 6 z 1988 r.) : „Jak na pewno wiecie, środowiskiem,. z którego pochodzę, jest liberalna żydokomuna. (Podkr-J.R.N.)To jest żydokomuna w sensie ścisłym, bo moi rodzice wywodzili się ze środowisk żydowskich i byli przed wojną komunistami”. Wspominał: „Moja biografia nie jest typowa dla Polaków. Pochodzę z rodziny całkowicie spolonizowanych Żydów, którzy polonizowali się przyjmując komunizm. Był to rodzaj czerwonej asymilacji i dlatego ja, mając klasyczne emocje narodowe Polaka, nie miałem kla­sycznego odwołania się do narodowych symboli. Normalnie, w polskiej rodzinie, młodego chłopca prowadzono do kościoła katolickiego. Ja byłem wychowany w sposób całkowicie bezreligijny. Zwykle domową legendą był udział w antyhitlerowskiej Armii Kra­jowej, albo w jakichś powstaniach narodowych. Ja tego w sposób tak ścisły w domu nie miałem. Mój ojciec był bardzo znanym działaczem komuni­stycznej partii przed wojną… cała jego kultura umysłowa, to była kultura marksizmu leninizm”. Z braku miejsca nie będę bardziej szczegółowo opisywał danych o komunistycznej rodzinie Michnika, przedstawionych już przez mnie szczegółowo w książce „Czarny Leksykon”, (Warszawa 1998,ss.151-156).Przypomnę tylko, że jego ojciec Ozjasz Szechter ,członek KC Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, dążącej do rozbicia Polski, w 1934 r. był skazany za zdradę kraju przez polski sąd .Matka Michnika- Helena w latach stalinowskich wypisywała niezwykle podłe antyreligijne teksty w podręczniku szkolnym.. Przyrodni brat A. Michnika Stefan Michnik, był stalinowskim „mordercą sądowym”, bez wahania szafującym wyrokami śmierci w ówczesnych sfabrykowanych procesach politycznych.
Wychowany w skrajnie komunistycznym otoczeniu mały Michnik początkowo bez reszty żył bolszewickimi ideałami. W rozmowie z ks. J. Tischnerem i J. Żakowskim wspominał po latach jak zareagował na śmierć Stalina jako mały chłopak: „ Pamiętam nawet rok 1953, śmierć Stalina. Zupełnie nie mogłem zrozumieć, dlaczego mój ojciec nie podziela straszliwej rozpaczy, która ogarnęła całe społeczeństwo. Nie włączył się do powszechnej żałoby i okropnie mnie tym wkurzał”. (Cyt. za : A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski: „między Panem a Plebanem”, Warszawa 2995, s.45). Nie wiadomo, kiedy samemu Michnikowi przeszło upojenie kultem Stalina. Wiadomo za to, że jeszcze w wieku czternastu lat wziął udział w manifestacji antyamerykańskiej. Jak sam wspominał : „Kiedy się zaczęła amerykańska inwazja w Zatoce Świń, przeciwko komunistycznej Kubie, poszedłem pod ambasadę amerykańską, żeby zobaczyć jakąś organizowaną przez partię demonstrację protestacyjną. Mój ojciec wtedy o mało nie oszalał. Krzyczał : „Gówniarzem jesteś. Trzeba było iść pod sowiecka ambasadę, żeby protestować przeciw inwazji na Węgry”. Pamiętam jego wściekłość, że dałem się użyć dla brudnej sprawy”.(Podkr.-J.R.N.) (Cyt. za : A. Michnik i in.: „między…op..cit ,s.52.). No cóż antyamerykańskość w owym czasie równała się z prosowieckością. Tertium non datur. Ciekawe, że mówiąc o sobie Michnik przyznawał, że przed marcem 1968 r. „byłem właściwie narodowym nihilistą”. (Cyt. za: A. Michnik i in.: „między…op.cit.,s.91). Ciekawe, że jeszcze w 1975 r. Michnik pod pseudonimem A. Zagozda wystąpił we „Więzi”(nr 9 z 1975 r.) w obronie najsłynniejszej przeciwniczki niepodległości Polski Róży Luksemburg. Tej, co mawiała: „Niech nam dadzą spokój z Niepodległą Polską" .

Andrzej Mencwel w 1968 r. o korzeniach antypatriotycznej „klitki”


Już w połowie lat 60-tych widać było wyraźne zręby ukształtowanej w oderwaniu od Narodu egoistycznej elitki” (najpierw walterowców, a później michnikowców), przygotowywanej w separacji od większości społeczeństwa do rządzenia i dyrygowania w sposób kastowy. Świetnie sportretował oblicze tej kastowej „klitki” doskonale ją znający Andrzej Mencwel (dziś bardzo znany lewicowy profesor historii literatury, eseista i publicysta). Oto, co pisał na jej temat w maszynopisie sporządzonym w lipcu 1968 r. w okresie przebywania w areszcie śledczym m.in.: „Między Aleją Róż a Parkową, w centrum Warszawy, pośród rządowych gmachów, w sąsiedztwie ambasad i cichego szumu ministerialnych limuzyn sunących gładkimi jezdniami najlepiej wyasfaltowanych ulic stolicy, w kamienicach, w których sama lista lokatorów mogłaby skromnego prowincjusza, gdyby nie miał on odrobiny ironicznego dystansu wobec rzeczywistości, przyprawić o zawrót głowy, rośli w spokoju i ciszy, w mieszkaniach nie mających nic wspólnego z normalnymi standardami przyszli „raczkujący rewizjoniści" (…)Kiedy podrośli na chwałę dzielnicy, a więc i na chwałę Rzeczpospolitej (bo chwała dzielnicy była chwałą Rzeczypospolitej), poszli do szkół również będących chwałą dzielnicy, a zatem chwałą Rzeczypospolitej, oraz wcielono ich do harcerstwa także rzec by można dzielnicowego, bo specjalnego - postanowiono bowiem zrobić z nich duchowe dzieci generała Waltera. Ponieważ jednak generał Walter był tylko symbolem, dzieło konkretnej realizacji tych zadań wziął na siebie znany harcmistrz, takoż do specjalnych zadań przeznaczony, a mianowicie Jacek Kuroń. Były to dziwne szkoły i było to dziwne harcerstwo. Z urywków wspomnień i strzępków opowiadań wyłania się obraz świata nie przystający bynajmniej do potocznych wyobrażeń. W szkołach tych przede wszystkim nie natykamy się na nazwiska uczniów, które nie byłyby znaczącymi nazwiskami rodziców; spotyka się w nich dzieci elity partyjnej, administracyjnej, dziennikarskiej. (…) Gdy zdawali maturę znali więc lepiej życiorys Róży Luksemburg, niż historię Sejmu Wielkiego; (…) pod szkołę zajeżdżały rządowe limuzyny, w znaczniejszych kłopotach pomagały kolegom wysokie interwencje, nim jeszcze dorośli do tych praw obywatelskich, które wiążą się z otrzymaniem dowodu osobistego, już otrzymywali, w drodze najwyższych ułatwień paszporty zagraniczne. Jednocześnie tworzyli owe specjalne oddziały „czerwonego harcerstwa”(..) system wakacji zorganizowano im również w specjalny sposób. Czy to w kraju, czy za granicą, spędzali je w ekskluzywnych enklawach pozostających w gestii pewnego dzielnicowego urzędu, enklawy te zaś były na tyle dobrze zorganizowane, aby nikomu nie stwarzać żadnych problemów życiowych, były też na tyle ekskluzywne, żeby nikt nie wszedł w nich przypadkiem w bliższy kontakt z jakimkolwiek normalnym człowiekiem. (…) elementy polityki wraz ze współtworzącą je atmosferą odcinały dzielnicę od autentycznej więzi ze społeczeństwem. Należała do nich przede wszystkim nieufność wobec tak patriotycznej części społeczeństwa, jak i patriotycznej tradycji, nieufność ta i związana z nią walka rozpinała się między zawartością szkolnych podręczników a praktykami pewnego, złej sławy departamentu. Były to tendencje samobójcze - w społeczeństwie mającym za sobą dwieście bez mała lat niewoli i tradycji niepodległościowej różnych odcieni, zerwać usiłowały najważniejsze, o jego istocie stanowiące spoiwo, toteż musiały skończyć się nie czym innym, jak pogłębiającą się izolacją dzielnicy, zwłaszcza od czasów, gdy oczywiste błędy tej polityki zaczęły być naprawiane. Była to po drugie, absurdalna polityka prowadzona wobec religii; w kraju, w którym ostatnie przynajmniej dwieście lat splotły ze sobą los religii i los narodu, w sposób niesłychanie skomplikowany (jako, że zaborcy byli na ogół innowiercami), antykatolicki przymus obracał się swym drugim ostrzem przeciwko jego twórcom, pogłębiając ich społeczną izolację. Wreszcie, po trzecie wszczynając znaną hecę z odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym, odcięto od wpływu na praktykę polityczną tę grupę wewnątrz partii, która najmocniej z realiami kraju i społeczeństwa była związana. Było to więcej niż polityczna ślepota, był to polityczny egoizm najgorszej proweniencji. W wytworzonej społecznej' próżni autorzy tej polityki, podświadomie lękając się własnych poczynań, kultywowali uniwersalistyczną mitologię komunistyczną, której ostatnie pogłosy znajdziemy w "Liście otwartym" (opozycyjny list J. Kuronia i K. Modzelewskiego- J.R.N)- nie pojawiło się w niej w ogóle pojęcie narodu, jej wydętym do demonicznych wymiarów wrogiem okazywała się być religia. Każdy odcień związków z tym, co było najgłębszą rzeczywistością tego społeczeństwa, a więc z jego poczuciem narodowym, z jego tradycją religijną, z jego ruchami radykalnymi wreszcie był tropiony ze szczególną zaciekłością przez urzędowych ideologów (wielu z nich odnajdziemy dzisiaj pośród najbardziej hałaśliwych "liberałów") lub przez mocodawców osławionego departamentu (…) tu wkraczamy w następny zespół uwarunkowań. Dzielnica była w przeważającej większości pochodzenia żydowskiego. Wywodząc się na ogół ze środowiska żydowskiego proletariatu i drobnomieszczaństwa, które jedyną szansę swojej emancypacji widziało w akcesie do ruchu komunistycznego, wychowana ponadto w szkole stalinowskiego Kominternu, (…) wyrosło pokolenie kalekich dzieci, które samo słowo "Żyd" brały za objaw antysemityzmu i dla którego samo słowo "naród" budziło podejrzenie o nacjonalizm”. (Podkr.- J.R.N.). (Cyt.za ::Sypiąc. Zeznania i rozważania, „Brulion”,1992,zesz.19A,,s.75=76,78,79,
80).

Pozbawieni etyki i przykazań Dekalogu


Wielka część naszych znajomych z tzw. opozycyjnej lewicy laickiej była całkowicie pozbawiona jakikolwiek zasad etycznych i nie stosowała się do przykazań Dekalogu. Zabrakło im wychowania religijnego w starych komunistycznych lub lewackich domach i byli pod tym względem ogromnie zubożeni. Dość typowy pod tym względem był napompowany jak balonik pochwałami przez „Gazetę Wyborczą” jako rzekomy „Autorytet” Jacek Kuroń. Ojciec Kuronia- ateista wychowywał go wyraźnie wbrew przykazaniom Dekalogu. Sam Kuroń wyznawał we wspomnieniowej książce „Wiara i wina”( Warszawa 1989,s.9), że jego ojciec był „nałogowym bezbożnikiem” i nie miał poważania dla żadnych wartości chrześcijańskich. Było nawet wręcz przeciwnie. Jak wspominał Kuroń o ojcu : „Nawet potrafił być dumny jak coś zręcznie ukradłem w sadach otaczających nasz dom”.(Por. tamże,s.5).Jakże to wychowanie było inne od edukacji w typowych domach katolickich, gdzie ojciec małego złodziejaszka złoił by mu solidnie skórę i na zawsze oduczyłby od kradzieży.
Podobne jak Kuroń podejście do przykazań Dekalogu reprezentowali liczni inne przedstawiciele laickiej opozycji. Sam aż nadto dobrze pamiętam historię z 1965 roku, gdy z jednym takim opozycjonistą weszliśmy do znanej księgarni im. Bolesława Prusa na przeciw gmachu Uniwersytetu Warszawskiego. Jak wiadomo ma ona charakter dużego podłużnego pomieszczenia. Gdy wraz z tym znajomym lewicowcem doszliśmy na sam koniec tego pomieszczenia, z parędziesiąt metrów od kasy, do stoiska z książkami socjologicznymi spotkała mnie niesamowita siurpryza. Otóż mój znajomek –opozycjonista zapragnął za darmo zdobyć jakąś bardzo drogą książkę socjologiczną i poprosił, abym go odpowiednio zasłonił przy dokonywaniu kradzieży. Byłem mocno skonsternowany, ale oczywiście nie ułatwiłem realizacji zamysłu potencjalnego złodziejaszka z lewicowego „Salonu”.

Powróćmy jednak do Kuronia. Młody Kuroń grzeszył nie tylko przeciwko siódmemu przekazaniu, ale i przeciw szeregu innym nakazom z Dekalogu., choćby przeciw przykazaniu głoszącemu : „Czcij Ojca Swego i Matkę Swoją Jacek Kuroń z dość zadziwiającą dumą opowiadał kiedyś dla „Vivy” (być może był wtedy akurat „trzeźwym inaczej”) jak to kiedyś zatriumfował w bójce z własnym ojcem: „Bił (ojciec Kuronia- J.R.N.) metodą :w mordę albo kopa. A trzeba pamiętać, że techniką wówczas powszechnie przyjętą było : „połóż się, zdejmij spodnie”
W moim przypadku to nie skutkowało, bo umiałem szybko uciekać z naszego parterowego mieszkania. Kiedyś strzelił mnie w pysk, a ja w niego rzuciłem papierośnicą. Jemu krew rzuciła się do nosa, a ja skoczyłem przez okno. Ojciec za mną „skokiem złodziejskim, czyli takim, że od razu lądujesz na nogach. Ja nie widząc innego wyjścia, rzuciłem mu się pod nogi. On się potknął i pierdyknął łbem w mur i leży nieprzytomny. To ja poszedłem po deszczówkę. Chlusnąłem”. ( Cyt. za rozmową A. Kaplińskiej z J. Kuroniem: Będziesz u mnie król , „Viva” z 18 listopada 2002 r.

Można długo wymieniać również i inne przejawy skrajnego immoralizmu wolnego od Dekalogu Jacka Kuronia. .Bardzo interesujący pisarz, publicysta, doktor habilitowany filozofii, estetyk a także podróżnik, fotograf i malarz Roman Konik pisał o cytowanej już wspomnieniowej książce J.Kuronia „Wiara i wina’: „W tej też książce tkwi ukryty klucz do zrozumienia, dlaczego socjalistyczny dwór tak łatwo znajdował sługusów – Kuroń wspomina, jak to jeżdżąc po kraju z prelekcjami jako walterowiec, wystawiał lewe rachunki, a za otrzymane w ten sposób pieniądze birbantował. Jednak nawet w alkoholowym zamroczeniu musiał widzieć, jeżdżąc po kraju, po której stronie barykady stoi. Podobnie wspomina swoje perypetie z dostaniem się na studia. Wystarczył jeden telefon do członka partii. I tak pryska mit robociarsko-rewolucyjny – pozostaje nostalgia po czasach, gdy się wiodło życie bonzy partyjnego.”. (Por. Wypisy z amnezji narodowej, czyli syndrom kameleona- „Opcja na prawo”,www.opcja na prawo .pl/…)2986-wypisy- z amnezji- narodowej – czyli- syndrom-kameleo.O3.10.20110).
Z kolei jak stwierdzał harcmistrz Stanisław Trepka Kuroń bezczelnie gwałcił postanowienia punktu 10 prawa harcerskiego, zakazującego picia alkoholu tytoniu . Jak pisał harcmistrz Stanisław Trepka „ Przyjęło się bowiem od jego (Kuronia- J.R.N.) czasów, że w Głównej Kwaterze pali się i pije w czasie godzin pracy”. (Por.S.Trepka: Wąlterowska skorupka Kuronia, macierewiczowski „Głos” z lipca 1998 r.).
Antek Zambrowski, przez wiele lat współpracujący w działaniach opozycyjnych z Jackiem Kuroniem, ale różniący się z nim fundamentalnie w poglądach na temat Kościoła i Narodu polskiego, napisał::„Lewica tradycyjnie odrzucała zasady chrześcijańskiej moralności, wiec nie ma co się dziwić, że ich nie przestrzegała. Jacek Kuroń pisał wprawdzie o Dekalogu dla niewierzących, ale były to puste deklaracje bez pokrycia. W życiu codziennym nagminnie zdarzały się jemu i jego przyjaciołom kłamstwa i obłuda”. (Por. A. Zambrowski : Jak się prowadził św. Jacek, „Najwyższy Czas” z 8 września 2006 r.) . Tu znów jako przerywnik dodam barwną story, dobrze ilustrującą brak jakichkolwiek hamulców moralnych u niektórych przedstawicieli tzw. opozycyjnej lewicy laickiej, którą opowiedzieli mi ksiądz prałat Henryk Jankowski i znany badacz najnowszej historii Polski profesor Peter Raina.i To był chyba rok 1989, gdy do Gdańska przyjechała słynna polska milionerka z USA Barbara Piasecka -Johnson, oferując zakup Stoczni Gdańskiej. Zamieszkała w Hotelu Heweliusz (niegdyś siedzibie „Solidarnośći”), położonym na przeciw Dworca. Hotel ten jak wiadomo znajduje się stosunkowo blisko kościoła Św. Brygidy, gdzieś na 600 metrów odległości od niego. Któregoś wieczora Piasecka Johnson bawiła wieczorem na sutym przyjęciu u ks. prałata Jankowskiego w gronie licznych biesiadników. Znalazł się tam też pewien znany lewicowy opozycjonista,. Szybko zapił się wprost niemiłosiernie, korzystając ze znakomitych trunków księdza prałata. Po paru godzinach B. Piasecka- Johnson pożegnała się z biesiadnikami, udając do Hotelu Heweliusz. I wtedy lewicowy opozycjonista, na całkowitym rauszu, odsłonił swą prawdziwą bardzo chciwą naturę. Chełpliwie zapowiedział : „Idę teraz do „Heweliusza”, przelecę Piasecką – Johnson i wystawi mi czek na sto tysięcy dolarów”. I poszedł w kierunku hotelu. Z jego „ambitnego” „zamysłu wyszły jednak nici, bo ochroniarze Piaseckiej- Johnson w ogóle nie wpuścili pijaka do pokoju milionerki. Wyrzucony przez nich pijaczyna był w tak zdezelowanym stanie, że nie zdołał przejść nawet 600 metrów, które oddzielały go od parafii Św. Brygidy, gdzie nocował w gościnie u księdza prałata,. Biedaczyna w końcu całą noc przespał na jakieś niewygodnej m twardej ławce. Tak go pokarał Bóg!
Warto przypomnieć, że młody Kuroń zaczynał swój udział w życiu publicznym jako niezwykle zajadły, wręcz fanatyczny stalinowiec.. Już w 1952 r. – w wieku 18 lat, gdy awansował na pełnomocnika prezydium Zarządu Stołecznego ZMP na Żoliborz stał się prawdziwym postrachem uczniów żoliborskich szkół. W „Gazecie Polskiej” z 18 czerwca 1995 r. zacytowano wspominek znakomitego tłumacza literatury i publicysty Lecha Jęczmyka o „niebezpiecznych działaniach ZMP-owskich Kuronia: „Na Żoliborzu słynny stał się inny incydent. Kuroń chodził po szkołach i wygłaszał pogadanki namawiające m.in. do donosów na rodziców – czy ktoś słucha BBC, itp. Ojciec jednej z dziewcząt, znany pisarz Stanisław Strumph –Wojtkiewicz, kiedy usłyszał o tym, wziął laskę i wybrał się do lokalu ZMP. Tam spytał, który to Kuroń i zaczął go okładać laską. Ten widząc, że to nie przelewki, wyskoczył przez okno. Wtedy okazało się, że Jacek jest człowiekiem zaufanym, wypadł mu z kieszeni pistolet”. (Cyt. za : P. Bączek ;Kandydat wszystkich termosów ,”Gazeta Polska’ z 15 czerwca 1995 r.). Raz jeszcze przypomnę wspominany na tym blogu tekst z kwietnia 1953 r. świetnie ilustrujący stalinowski fanatyzm młodego 19 –letniego Jacka Kuronia. Drukowany na łamach „Politechnika” z 11 kwietnia 1953 r. artykuł Kuronia wzywał do wzmożenia czujności i czystek. Czytamy tam m.in.: „(…) Wzmocnienie Związku Młodzieży Polskiej na naszej uczelni jest równocześnie osłabieniem wroga. Towarzysz Stalin uczy nas, że wróg im słabszy, tym jego uderzenia są boleśniejsze, dlatego równocześnie z poprawą stylu naszej pracy musi się zaostrzyć nasza czujność. I to nie tylko czujność instancji organizacyjnych, ale czujność każdego członka naszej organizacji. Czujność nie polegająca na rejestrowaniu wrogich wystąpień, ale czujność polegająca na wykrywaniu i likwidowaniu wroga”.(Podkr.- J.R.N.)

Później jako przywódca komunistycznego „czerwonego harcerstwa”, tzw. walterowców. Kuroń odegrał bardzo znaczącą rolę w niszczeniu tradycyjnego harcerstwa, usuwaniu harcerskich instruktorów i harcmistrzów ,reprezentujących idee skautingu etc. (Por. szerzej wspomnienia byłego powstańca warszawskiego z Harcerskiego Batalionu „Zośka” ppor. harcmistrza Stanisława Trepki : op.cit.) Kuroń odpowiednio wychował podległych mu walterowców w szkole donosów. Jaki „etos” panował wśród walterowców na co dzień aż nadto wymownie świadczy casus donosu na Hannę Szarzyńską – Rewską („Hankę”, „Renatę”), uczestniczkę zamachu na Kutscherę, a w czasie Powstania Warszawskiego łączniczkę dowódcy 3 kom. Batalionu „Zośka”. Za przywieziony z Paryża prohibit, dostrzeżony w jej domowej bibliotece przez walterowca została posadzona na dwa lata więzienia. (Por.. S. Trepka : op.cit.). Sam Jacek Kuron ma na swym koncie wiele podłych wyczynów, dokonanych w ramach osobistych działań dla „oczyszczenia” harcerstwa z obrońców tradycyjnego modelu tej organizacji. Między innymi doprowadził do wyrzucenia z funkcji komendanta Gdańskiej Chorągwi ZHP Józefa Grzesiaka – Czarnego Harcmistrza, oficera AK, komendanta Szarych Szeregów W Wilnie i b. więźnia Workuty. Warto zobaczyć jak sam Kuroń spowiadał się z tej sprawy .(Por.J. Kuroń; „Wiara i wina’…op.cit., s. 152.). W poświęconym Kuroniowi długim rozdziale „Trzeźwy inaczej” szeroko omawiam dokonywane przez Kuronia czystki w harcerstwie .(Por. J. R. Nowak : „Czarny leksykon”,Warszawa 1998,ss. 95-99).

Etyczne łamańce Adama Michnika


Podobny jak u Kuronia lekceważący stosunek do podstawowych zasad etycznych dominował również u innego czołowego przedstawiciela tzw. opozycyjnej lewicy laickiej Adama Michnika. Wypaplał na ten temat najlepszy przyjaciel Michnika J. Kuroń, w wywiadzie dla „Res Publiki” z marca 1996 r. pt. „Na trzy sposoby”. (s.51). Mówiąc o Michniku ,Kuroń powiedział: „Adaś jest książkowym wariatem. Swego czasu wylansował modę na kradzież książek. Kradł, to znaczy brał u kogoś z półki i sobie zabierał”. Jarosław Kaczyński, opisując kiedyś zachowanie Michnika, podkreślał jego niebywałą skłonność do kłamstwa, to , że potrafił łżeć w żywe oczy, dosłownie iść w zaparte. Trzeba przyznać, że prawdziwe szczyty łgarstwa zdobywał Michnik przy opisach rodowodu swojej rodziny. Kiedy na przykład starał się maksymalnie wybielić postać swego ojca Ozjasza Szechtera, członka Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Mówił o swym ojcu, iż czuł się on jak „absolutnie polski Polak” (Por. „Między Panem a Plebanem”, Kraków 1995,s.50). Nie wyjaśnił tylko, co ten „absolutnie polski Polak” szukał w dążącej do rozbicia i rozbioru Polski Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy i jak zawędrował na sam jej wierzchołek z tą swoją rzekomą „dumą z polskiej tożsamości”.(Por.tamże,s.50). Innym przykładem ordynarnych kłamstw A. Michnika było wybielanie przez niego swego brata Stefana Michnika –„sądowego mordercy”, który wydał szereg wyroków śmierci w sfabrykowanych procesach. Usprawiedliwiając wydanie przez jego brata tych wyroków, Michnik stwierdził: „Kiedy zapadały najgorsze wyroki, Stefan był dwudziestoparoletnim człowiekiem,. który niewiele rozumiał z tego, co się działo”.(Por. Między panem…op.cit.,s.48) Wyjaśnijmy więc, że młody porucznik Stefan Michnik sam gorączkowo rwał się do sądzenia w sfabrykowanych procesach wojskowych nad dużo wyższymi od niego w hierarchii wojskowej majorami czy pułkownikami, bo widział w tym szanse błyskawicznego przyspieszenia swojej kariery. I rzeczywiście ulega ona radykalnemu przyspieszeniu .Dzięki serwowanym przez niego nikczemnym wyrokom śmierci. Michnik już w wieku 27 lat zawansował na kapitana, choć nie miał nawet matury.

Niewdzięczność, to jego hobby


W poświęconym A. Michnikowi obszernym rozdziale „Eurołgarz” w książce ‘Czarny leksykon” (Warszawa 1998,ss.162-165) szerzej opisałem inną trwałą cechę Michnika, jego absolutną niewdzięczność wobec swych dobroczyńców, od redaktora paryskiej „kultury” Jerzego Giedroycia począwszy po ks. prałata Henryka Jankowskiego. Tu skupię się tylko na tej ostatniej sprawie. Otóż w latach osiemdziesiątych, kiedy jeszcze Michnik czuł się dosyć słabym politycznie, ogromnie przymilał się do księdza (wówczas kanonika) Henryka Jankowskiego. Przede wszystkim dlatego, że u ks. Jankowskiego składali wizyty niemal wszyscy czołowi zachodniacy, odwiedzający Polskę, od premier Margaret Thatcher po któregoś z rodu Kennedych. Michnik tym chętniej więc przybywał na sute bankiety urządzane na rzecz zachodnich gości przez księdza H. .Jankowskiego. Chętnie odwdzięczał mu się też obfitymi pochlebstwami, w których był prawdziwym mistrzem. W bogatym księgozbiorze księdza prałata Henryka Jankowskiego znalazłem już przed laty dwie książki A. Michnika z jakże wymownymi dedykacjami. Na książce: „Z dziejów honoru w Polsce” widniała dedykacja jej autora- Michnika: „Kochanemu ks. kanonikowi Henrykowi Jankowskiemu z przyjaźnią oraz wdzięcznością, marzec 1987,Gdańsk, Adam”. Na książce „Szanse polskiej demokracji” Michnik złożył jeszcze bardziej entuzjastyczną dedykację: „Kochanemu ks. Henrykowi Jankowskiemu, memu Przyjacielowi i Mentorowi z pogańską pokorą, maj 1988 r.). Z dziesięć lat temu miałem jakiś kolejny wykład w kościele Św. Brygidy w Gdańsku w obecności m.in. córki gen. Fieldorfa-Marii, słynnego partyjnego reformatora T. Fiszbacha i b. przewodniczącego „Solidarności” w Stoczni Gdańskiej A. Szablewskiego. W obecności kilkuset zebranych przeczytałem powyższą dedykację Michnika i zwracając się do ks. Jankowskiego powiedziałem: „Patrz Henryku. Michnik nazwał cię swoim Mentorem (Wychowawcą)..Aleś ty tego Michnika wychował”. Sala wybuchnęła rzęsistym śmiechem.

W latach 90-tych, kiedy wsparcie ks. Jankowskiego nie było Michnikowi już do niczego potrzebne, podle odpłacił się swemu byłemu dobroczyńcy, organizując przeciw niemu wielką nagonkę medialną. Ogromnie mocno przyczyniła się ona do pogorszenia stanu psychicznego i fizycznego księdza prałata. Można powiedzieć, że ks. Jankowski sobie wyhodował żmiję. Michnik walił w „kochanego księdza Jankowskiego”, ile wlezie, .Podczas jakiegoś sympozjum w Stanach Zjednoczonych nazwał ks. Jankowskiego nawet „głupcem”. W przygotowanym przez mnie i wydanym w 2002 r. w Pelplinie wyborze homilii, wywiadów i polemik ks. prałata Jankowskiego pt. „Ksiądz Jankowski na przekór kłamstwom” (s.67) . pisałem o czerpaniu przez Michnika swoistego wzorca wdzięczności od samego Josifa Wisarionowicza Stalina. Wypracował on dość szczególną interpretację pojęcia „wdzięczność”. W odpowiedzi na pytanie usuniętego przezeń i bezwzględnie tępionego Grigoruika K. Zinowjewa, który kiedyś tak mocno pomógł mu w walce o władzę: „Czy towarzysz Stalin wie, co to jest wdzięczność?”, Stalin odpowiedział bez zmrużenia oka: „Dobrze wiem. To jest psie uczucie!”.

W 1992 r. Michnik dość szczególnie zdefiniował lansowane przez siebie wzorce wychowawcze, pisząc na łamach „Gazety Wyborczej” z 31 grudnia 1992 r. : „Zwycięski Bill Clinton, który w młodości palił „trawkę”, nie chciał walczyć w Wietnamie i ponoć nawet miał pozamałżeńska kochankę, będzie – być może – i dla nas propozycja jakiegoś innego wariantu amerykańskiego mitu, jakiejś innej, bardziej nowoczesnej propozycji cywilizacyjnej”. Oto propozycje „cywilizacyjne’ na miarę „nowoczesnego „ wychowawcy A. Michnika: „palenie trawki”, niechęć do walczenia w narodowej armii i niewierność małżeńska. Jest to oczywiście pewien dość konsekwentny styl życia. Cóż to ma jednak wspólnego ze wzorcami wychowawczymi? Tym bardziej groteskowy wydaje się więc fakt, że immoralista Michnik kilka lat temu został uhonorowany przez krakowski Uniwersytet Pedagogiczny (!) tytułem doktora honoris causa.

Michnika poznałem dobrze jak zły grosz już w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych. Kiedyś w 1965 r. rozmawiałem z nim przez całą noc w jego ogromniastym mieszkaniu przy ul. Przyjaciół. Chciał mnie wtedy na trwałe pozyskać do swych poglądów. Nie wyszło, bo nie mogłem się pogodzić z jego wówczas już aż nadto wyraźną nienawiścią do Prymasa Tysiąclecia, którego określał jako „anachronicznego nacjonalistę”. Dziś widzę tegoż Michnika jako największego szkodnika transformacji po 1989r., jako człowieka, który poprzez swa zajadłą wrogość do Kościoła i Narodu wszedł w haniebne sojusze z Kwaśniewskim, Jaruzelskim i Kiszczakiem i niezwykle mocno osłabił siły reform w Polsce. A przecież ten sam Michnik z jego wielkim i talentami i erudycją mógł się stać nawet jednym z czołowych przywódców demokratycznej Polski po 1989 r. Dziś jest coraz bardziej izolowanym i ma szansę na trwałe przejść do lamusa historii z fatalną opinią Naczelnego Destruktora. Jak komentował Bronisław Wildstein w w świetnym tekście ‘Koniec świata Michnika’ („Wprost z 16 października 2005 ) : „W nowej rzeczywistości teksty Michnika wydają się wywoływać więcej zażenowania niż rezonansu,. .Można o nim powiedzieć top, co mówiono o francuskich reakcjonistach ;”Nic nie zapomniał, niczego się nie nauczył”.

Z drugiej strony podsumowując ilość strasznych głupot, jakie zrobił lub wypowiedział Adam Michnik, trudno nie ukryć zdumienia, że taki ktoś mógł być wywindowany po 1989 r. do roli czołowego Autorytetu. Jak mu się to udało – dojść do takiej pozycji? Patrząc na dziesięciolecia jego działań myślę, że główna role w trym jego awansie odegrały niebywałe zakłamanie i wyrafinowane lizusostwo wobec wszystkich, na których poparciu w danej chwili mu szczególnie zależało, od Lecha Wałęsy po księdza Henryka Jankowskiego. Smutne, że takie rzeczy mogły tak silnie pomóc w przyspieszeniu kariery.

Według donosu z lat sześćdziesiątych Michnik kiedyś zwierzając się na mój temat powiedział, iż „Roberta Nowaka bardzo ceni jako twardego i zdecydowanego. Robert za bardzo tylko nieufnie odnosi się do dzieci dygnitarzy, a przecie nie można ich odrzucać".(Por.’Marzec 1968 w dokumentach MSW’.Tom I. Niepokorni, IPN,.Warszawa 2008,s.465) )Muszę przyznać, że ta tak dawno zauważona przez Michnika moja cecha utrzymała się po dziś dzień. Dotąd nie mam zbytniego zaufania do wszelkich synalków i dynastii.

Była walterówka i komandoska Irena Lasota, która zerwała z michnikowcami

Nigdy nie twierdziłem i nie twierdzę, że wszystkie osoby, które przeszły przez hufiec walterowców i i szeregi komandosów- michnikowców były osobami cynicznymi i skrajnie nastawionymi na wspieranie monolitycznego lewicowego modelu władzy. Szczególnie pięknym wyjątkiem pod tym względem była i jest Irena Lasota, świetna publicystka,wydawca i działacz społeczny. Znana jest z tego min., że założyła w 1984 r. fundację (.Institute for Democracy in Eastern Europe (IDEE) (1984). Inicjatywy tej fundacji skutecznie wspierały część opozycji w Polsce, a i po 1989 przyczyniały się do rozwoju demokracji. I.Lasota stanowczo zerwała z Michnikiem, niejednokrotnie oskarżając go o totalitaryzm myślenia, nazywając go wręcz „postrachem wolności słowa”.
W rozmowie z Robertem Mazurkiem w „Plus-Minus” w marcu 2015 r. I. Lasota stwierdziła, że „Michnik ma totalitarną mentalność, z nim nie można prowadzić dialogu, tylko wysłuchiwać – We wspomnianej rozmowie Lasota akcentowała: „Tak było zawsze, tak jest teraz w sprawie Putina - jeszcze półtora roku temu Michnik był apologetą prezydenta Rosji. Teraz, kiedy zmienił zdanie, jego oddziały prześcigają się w udowadnianiu, jakim to Putin jest zbrodniarzem, ale to się oczywiście może zmienić. Odejdzie Putin, przyjdzie jakiś Kutin, zmienią się dekoracje, ale „Wyborcza” wróci do zachwytów (…) Były podziały towarzyskie. Jednak jeszcze w 1969 roku, przed wyjazdami, zaczęły się klarować podziały na tych wiernych lewicy i tych, którzy, jak ja, stają się antykomunistami. To o mnie Michnik powiedział „zoologiczny antybolszewik, który przypomina bolszewika”. Nakładał się na to inny podział: ja byłam zwolenniczką otwarcia na inne środowiska, bardzo przywiązaną do pluralizmu, a Michnik był bardzo elitarny.(Cyt.za: wpolityce.pl/.../237297-irena-lasota-michnik-ma-totalitarna-mentalnosc-jesli-naczelny...15.03.2015).

Lasota niejednokrotnie krytycznie wypowiadała się o zagrożeniach dla wolności słowa w Polsce, jakie jej zdaniem stanowią pozwy sądowe Adama Michnika. 2 kwietnia 2010 pisała w Salonie 24 w tekście zatytułowanym: „Adam Michnik postrachem wolności słowa”: „Uważam, ze już (dawno) nadszedł czas by powstał po angielsku tekst o zagrożeniach dla wolności słowa w Polsce. Coś w rodzaju "Czarnej Księgi Adama Michnika", w której, krotko ale dokładnie opisane byłyby wszystkie przypadki, kiedy Michnik podawał, skutecznie czy nie, dziennikarzy i autorów do sądu żądając przeprosin i odszkodowań. Tę "Czarną Księgę" należałoby wysłać do różnych organizacji dziennikarskich i wolnościowych na świecie z prośbą o zajęcie stanowiska. Gdyby coś takiego powstało, zgłaszam swoją gotowość do pilotowania tego co najmniej do kilku znanych organizacji.”(…) Od kilkunastu lat Adam Michnik pozywa do sądu dziennikarzy i komentatorów, redaktorów i naukowców. W każdym normalnym kraju nazywałoby się to zastraszaniem ("intimidation"), nakładaniem kagańca ("muzzling free speech") i wywołałoby zorganizowany protest organizacji dziennikarskich i organizacji broniących praw człowieka. Zwłaszcza, że jest to pozywanie przez bogatego człowieka, za którym stoi przebogate przedsiębiorstwo "Agora", ludzi, którzy nie tylko są niezamożni, bo zajmują się pracą naukową, ale i mają trudności z zarabianiem swoim piórem, będąc często na czarnej liście.”.

Nader ciekawy był również inny tekst Ireny Lasoty, poświęcony krytyce pseudo-autorytetów moralnych. W tekście tym umieszczonym na portalu „Salon 24” 18 marca 2008 r. I. Lasota pisała m.in.: „Nadawaliśmy tytuły „autorytetów moralnych” ludziom, którzy często szybko popadali z sobą nawzajem w konflikty (jeśli nie wojny słowne) i wymyślali sobie od najgorszych (sprawdź listę Komitetu Obywatelskiego). Co mają robić obywatele gdy autorytety moralne nazywają się nawzajem karłami moralnymi?”.

Warto tu przypomnieć, że pierwszy nazwał Michnika „totalitarystą” nieodżałowany Kisiel (Stefan Kisielewski) już na początku lat 90-tych na łamach gdańskiej „Młodej Polski”. (Por. szerzej J. R.. Nowak : „Czarny leksykon”, Warszawa 1998,s.171). Tym bardziej znaczący jest fakt, że to samo tak negatywne określenie pada pod adresem Michnika spod pióra jego dawnej towarzyszki opozycyjnej Ireny Lasoty.

Brak jednoznaczności w stosunku michnikowców do Związku Sowieckiego i jego sojuszników


Jedną z największych różnic między naszą opozycyjną grupą patriotyczną a michnikowcami było to, że my nie mieliśmy żadnych złudzeń co do komunizmu i Związku Sowieckiego i jako ostateczny cel uważaliśmy udział w tworzeniu warunków, które umożliwią „wybicie się Polski na niepodległość”. Uważając sowiecki totalitaryzm za największe zagrożenie dla Polski i świata, gorąco kibicowaliśmy wszystkim siłom, które walczyły przeciw komunizmowi w różnych krajach świata. Stąd byliśmy zdecydowanymi wrogami zarówno rządów Castro na Kubie, jak i komunistycznych wojsk walczących przeciw Amerykanom w Wietnamie, Kambodży czy Laosie. Dokładnie odwrotna była postawa michnikowców i samego Michnika. Wspominałem już o jego udziale w antyamerykańskiej manifestacji po stronie reżimu Castro na Kubie. Szczególnie radykalnie antyamerykański był krąg opozycyjnych lewicowych „komandosów” skupionych wokół Henryka Szlajfera syna Ignacego Szlajfera, wrocławskiego ubeka, a później warszawskiego cenzora. (Por. szerzej tekst :”Hańba Henryka Szlajfera” w mojej książce ‘Czerwone Dynastie”, Warszawa 2013, tom 2,ss.108-112.). Do kręgu Szlajfera należał m.in. obecny zastępca przewodniczącego Stowarzyszenia Autorów ZAIKS Michał Komar, syn Wacława Komara, w Komunistycznej Partii Polski specjalisty od wykonywania wyroków śmierci na zlecenie partii, a w latach 1945-1947 szefa II Oddziału Sztabu Generalnego WP (1945–1947), czyli wywiadu wojskowego.

Głupoty antyamerykańskich i prowietnamskich wystąpień lewackich „opozycyjnych’ komandosów


Krąg Szlajfera był szczególnie zaangażowany we wspieranie walki komunistycznego Wietnamu przeciw Amerykanom. W 1 maja 1966 r. po pochodzie 1-majowym ludzie z tego kręgu zorganizowali manifestację protestacyjną przed ambasadą amerykańską, w lutym 1967 r. po spotkaniu z ambasadorem komunistycznego Wietnamu w Sali Kongresowej skutecznie zaagitowali na rzecz pochodu protestacyjnego pod ambasadę USA. W maju 1967 r. demonstrowali przed ambasadami Grecji i Stanów Zjednoczonych. (Wszystkie dane o tych prowietnamskich zaangażowaniach podaję za: ksiązką lewicowego historyka Andrzeja Friszke : „Opozycja polityczna w PRL: 1945-198)”, Warszawa 1994,s 232). Dla naszej .patriotycznej i jednoznacznie antykomunistycznej grupy tego typu wystąpienia to nie była żadna opozycja, lecz przejaw skrajnej głupoty i ślepoty.. Trudno nam było współdziałać z ludźmi organizującymi tego typu manifestacje..

Prawdziwym szczytem głupoty pseudo-opozycji komandosów była wyprodukowana przez nią w październiku 1967 r..antyamerykańska i prowietnamska ulotka. Roiło się od niej od zwrotów pełnych apoteozy dla walki komunistycznego Wietnamu w stylu : „(…) Od kilku lat mały samotny kraj walczy o niepodległość, dowodząc swym przykładem, że czołgi i napalm nie zawsze są skuteczną bronią w walce z rewolucyjnym ludem (…) W tej sytuacji, my, polska lewica, nie możemy milczeć (…) Nie możemy milczeć dlatego, że sprawa, za którą oddał życie Che Guevara, za którą codziennie giną ludzie w Ameryce Łacińskiej i w Wietnamie (wytłuszczonym drukiem podaję fragment w kompromitujący sposób opuszczony w książce A. Friszkego-J.R.N.) jest sprawą wolności każdego małego kraju w starciu z wielkim mocarstwem, że walcząc o suwerenny i socjalistyczny Wietnam, walczymy o suwerenną i socjalistyczną Polskę (…) Dlatego jesteśmy solidarni z lewica amerykańską, która walcząc o pokój i wolność dla Wietnamu, walczy o prawa człowieka i demokrację we własnym kraju”. (Cyt. za: A. Friszke :op.cit.,s.238). Jak z tego widać w owej lewackiej ulotce wyrażano hołd zarówno agresywnemu komunistycznemu Wietnamowi, który napadł na Wietnam Południowy, jak i skrajnemu komunistycznemu terroryście Che Guevarze. Przypomnijmy, ze Che Guevara odegrał wręcz zbrodniczą rolę przy tłumieniu opozycji antycastrowskiej. To on, nie Castro, jako pierwszy wpadł na pomysł zorganizowania na półwyspie Guanacha w 1960 r. pierwszego komunistycznego obozu ciężkich robót na Kubie. Jako komendant więzienia La Cabana, uznawał tylko dwa rodzaje wyroków - rozstrzelanie lub ciężkie roboty. Doprowadził do egzekucji licznych byłych towarzysz broni, którzy nadal pozostali demokratami. M.in. był odpowiedzialny za egzekucję rannego podczas jednego ze starć Jezusa Carrerasa, dawnego przywódcy partyzantki antybatistowskiej. (Por. szerzej: : Pascal Fontain: Che Guevara, odwrotna strona mitu w „Czarnej księdze komunizmu”, Warszawa 1999,ss. 609-6110. W rozpowszechnianiu tej tak głupawej prokomunistycznej ulotki brał udział m.in. Adam Michnik. Przypomnijmy, że ta „walka o wolność dla Wietnamu” skończyła się strasznym komunistycznym terrorem w Wietnamie i ucieczką setek tysięcy zdesperowanych Wietnamczyków przez morze (tzw. boat people).

Idealizowanie przez michnikowców czasów Lenina


Niejednokrotnie spotykałem się u michnikowców z wręcz głupawym idealizowaniem czasów Lenina, w tym z panegirycznym wręcz przedstawianiem pierwszych leninowskich lat w sferze kultury. Sprzyjała temu skrajnie idealizująca tamte lata w Rosji Sowieckiej twórczość jednego z idolów opozycyjnej lewicy laickiej - poety i pisarza Wiktora Woroszylskiego, autora biografii W. Majakowskiego i S. Jesienina. (Warto przypomnieć, że Woroszylski należący w swoim czasie do grupy tzw. „pryszczatych”, głoszącej pochwałę twardej rozprawy z wszelkimi „wrogami ludu”. W grudniu 1949 r. Woroszylski opublikował obrzydliwy pean na cześć „dzielnych” towarzyszy ze Służby Bezpieczeństwa „Czuwającym w noc noworoczną”.) Prowadziłem przez pewien czas ( z przerwami) dziennik wydarzeń. Dość wymowny jest w nim opis spotkania z Woroszylskim w dniu 4 listopada 1967 r. w jednym klubów (chyba w „Hybrydach’) W spotkaniu m.in.. uczestniczyli Michnik, Karol Modzelewski i z dziesiątka ich sympatyków. Woroszylski niezwykle ciepło, wręcz panegirycznie nakreślił obraz rozwoju sowieckiej literatury w latach 20-tych. Dość brutalnie przerwałem tę apologetykę kilku niesfornymi pytaniami, bardzo ostrymi w zamyśle. Najpierw zapytałem o egzekucję dokonaną przez czelistów w 1921 r. na świetnym poecie rosyjskim Nikołaju Gumiłowie, przewodniczącym oddziału Związku Poetów w Petersburgu.

Później zapytałem o sprawę listu Lenina z 1919 r. .do Gorkiego z ogromną pogardą wyrażającego się o intelektualistach bezpośrednio po aresztowaniu kilkudziesięciu wybitnych uczonych, rosyjskich przez bolszewików. Dodałem do tego sprawę aresztowania i wydalenia z Rosji stu sześćdziesięciu znanych intelektualistów, pisarzy, filozofów i historyków w sierpniu 1922 r.. Zapytałem też o okoliczności zaszczucia i samobójstwa słynnego poety Siergieja Jesienina w 1925 r. Woroszylski próbował w tej sytuacji jakoś wybraniać rosyjską politykę kulturalną lat 20-tych, powoływać się na Anatolija Łunaczarskiego, etc., ale jakoś mu to nie bardzo szło. Michnikowscy zaś byli zupełnie skonsternowani i milczeli, bo nie bardzo mieli jakieś argumenty. Najbardziej rozzłoszczony był Michnik. Według ówczesnej relacji W. Kuczyńskiego skomentował moje dość „prowokacyjne" pytania wobec Woroszylskiego słowami : „Nowak w piętkę goni”.

Fundamentalne różnice między naszymi wzorcami i ideałami a wzorcami michnikowców


Istniały dosłownie kolosalne różnice miedzy wzorcami etycznymi i twórczymi, ,pielęgnowanymi przez nas i michnikowców. Niewiele osób wyobraża sobie rozmiary tych różnic, a były to jakby dwa odrębne światy. U michnikowców dalej panowały wzorce różnych sowieckich, polskich i zachodnich marksistów (typu Gramsciego).My zdecydowanie odrzucaliśmy te wzorce, sięgając do uważanych przez nich za „reakcjonistów” postaci typu Feliksa Konecznego, Mariana Zdziechowskiego i o. Maksymiliana Kolbe. I do myśli największego żyjącego autorytetu Prymasa Tysiąclecia Stefana kardynała Wyszyńskiego. W historii filozofii naszym nauczycielem był wspaniały profesor Władysław Tatarkiewicz,. Dla michnikowców alfą i omegą był Leszek Kołakowski, tak skompromitowany w czasach stalinizmu, ale także i później swa walką z religią. Dość typowy pod tym względem był jego tekst: Nauka przed sądem Ciemnogrodu, publikowany w „Myśli Filozoficznej” (nr 2 z 1953 r.). Warto przypomnieć, ze w czasach stalinizmu Kołakowski z fanatyczną zajadłością walczył z „reakcyjną ” profesurą, napadając na profesorów na wykładach, przerywając wywody Tatarkiewicza czy Ajdukiewicza i grożąc, że „jeżeli będą mówić takie głupstwa, to partia ich nauczy”. (Cyt. za tekstem słynnego socjologa prof. Adama Podgóreckiego : Nie mam rozliczeń osobistych, „Rzeczpospolita” z 14 lipca 1998).. Synowa prof. Tatarkiewicza Anna przypomniała: „Mój teść, prof. Władysław Tatarkiewicz, podobnie jak prof. ,prof. Ingarden i Kotarbiński – za sprawą młodych fanatyków, m.in. Leszka Kołakowskiego- był zawieszony w funkcjach profesorskich”. (Por. „Przegląd Tygodniowy:, nr 1 z 1988 r.)

Fanatyczne i antykościelne dywagacje Kołakowskiego wcale nie zakończyły się wraz z upadkiem stalinizmu i nadejściem tzw. „Odwilży”. Jeszcze w wiele lat później zadziwiał skrajnością swych antyreligijnych dywagacji, co jak widać wcale nie przeszkadzało we wpatrującego się w niego jak w Boga michnikowcom. Przypomnijmy tu choćby stwierdzenia Kołakowskiego z książki „Świadomość religijna i więź kościelna” (Warszawa 1965,ss.483,484). Pisał tam m.in. z absolutną pogardą dla religii: „Przypadki intelektualistów poszukujących gorączkowo autorytetu i i gotowych z ostentacyjną perwersją zaprzeć się własnej wiedzy i własnego rozumu, aby ukorzyć się przed barbarzyństwem objawienia, przed szaleństwem wiary (podkr.- J.R.N.) znane są w chrześcijaństwie od najdawniejszych czasów. (…) Ludzie uczeni (…) korzą się nagle z owym szczególnym masochizmem intelektualistów przed prostacką mową Ewangelii (podkr.- J,.R.N.), zapierając się manifestacyjnie swojej ludzkiej mądrości wysilają umysł, aby w owych z gruba ciosanych i pełnych sprzeczności tekstach wykryć tajemnicze a zawrotne głębie boskiego objawienia”. Dość znamienne, że początkujący Adam Michnik nie wahał się sięgnąć po protektora dla swego Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności do osoby tak zakłamanej jak czołowy „inkwizytor” w nauce polskiej w dobie stalinizmu – filozof profesor Adam Schaff. Przypomnijmy, że jeszcze w 1953 r, w drugim numerze „Myśli Filozoficznej” Schaff opłakiwał śmierć Stalina w słowach: „Odszedł od nas Stalin- gigant myśli i czynu”.

Nader znaczące były różnice między autorytetami z nauki historycznej, do których sięgaliśmy my i michnikowcy. Na nas największe oddziaływanie miały książki starych profesorów takich jak Władysław Konopczyński, Henryk Wereszycki, Władysław Pobóg Malinowski czy Marian Kukiel. Dla michnikowców liczyli się głównie marksistowscy uczeni typu Jerzego Holzera, Henryka Samsonowicza czy nawet tak skompromitowanej swymi donosami dobie stalinizmu (ksywa :Ksenia) Marii Turlejskiej. W dziedzinie ekonomii dla nas autorytetami byli tak wybitni naukowcy jak prof. Adam Krzyżanowski z powodu „reakcyjnych” poglądów przedwcześnie przeniesiony na emeryturę w grudniu 1948 r. Dla michnikowców głównym mentorem był dawny stalinowski „naukowiec” prof. Włodzimierz Brus. Tenże już w wieku dwudziestu kilku lat został majorem stalinizowanego Wojska Polskiego, a mając 28 lat –po oddelegowaniu go na uczelnię – uzyskał tytuł profesora Szkoły Głównej Planowania i Statystyki. Nie miał w owym czasie na swym koncie żadnej liczącej się pracy ekonomicznej, lecz za to sporo broszur –niewybrednych paszkwili na Drugą Rzeczpospolitą i pełnych chwalb Związku Sowieckiego jako gospodarczego „raju” na ziemi. Dodajmy do tego wszystkiego innego guru michnikowców socjologa Zygmunta Baumana. skompromitowanego w dobie stalinizmu jako oficera w Korpusie Bezpieczeństwa Publicznego (w latach 1945-1953) oraz jako agenta osławionej Informacji Wojskowej o pseudonimie „Semjon”.

W literaturze naszym ideałem była krystalicznie czysta postać Zbigniewa Herberta i twórczość tak znienawidzonego przez część michnikowców Józefa Mackiewicza (m.in. „Kontra” i „Zwycięstwo prowokacji”). Podawaliśmy sobie z rąk do rąk przemyconą do Polski wspaniałą satyrę polityczną Sergiusza Piaseckiego na Związek Sowiecki : „Zapiski oficera Armii Czerwonej”. Dla michnikowców wzorcami byli przeróżni twórcy skompromitowani w dobie stalinizmu, od Wiktora Woroszylskiego i Tadeusza Konwickiego, poprzez Jana Kotta do Mariana i Kazimierza Brandysów. Michnik osobiście prze całe dziesięciolecia upajał się faktem, że był w latach 1972-1976 sekretarzem Antoniego Słonimskiego. Przypomnijmy, więc, że Słonimski też miał długi kompromitujący epizod w dobie stalinowskiej Napisał m.in. jeden z najbardziej serwilistycznych panegiryków na cześć Bolesława Bieruta „Portret Prezydenta”. Bohdan Urbankowski nie bez racji nazwał ten wiersz „szczytem polsko-sowieckiej poezji dworskiej”.(Por. szerzej mój obszerny tekst o „Autorytetach” w Polsce w „Encyklopedii Białych Plam”, Radom 2000,ss.143-144). Przypomnę, że Słonimski był w PRL-u wielkim mistrzem działającej w ukryciu masonerii polskiej. Z pisarzy zagranicznych szczególnie ceniliśmy antykomunistycznych twórców typu Johna Dos Passosa, Johna Steinbecka, Ignazio Silone i przede wszystkim wspaniałego Alberta Camusa. Dla Michnika wzorcem był prosowiecki poputczik Jean Paul Sartre.


A. Michnik – pupilkiem słynnego prosowieckiego „pożytecznego idioty” Jeana Paula Sartre’a


W 1976 r. zaprosił Michnika na roczny pobyt i gościł go w Paryżu Jean Paul Sartre, wówczas już skrajnie zesklerociały ponad 70-letni lewak. Sartre, choć tak bardzo znany w świecie w jako filozof i pisarz, w rzeczywistości od pierwszych lat powojennych chronicznie zachowywał się jak leninowski „pożyteczny idiota”. Na dowód dość przypomnieć kilkanaście faktów z jego działań i wypowiedzi od lat 50-tych aż do śmierci w 1980 r. Już w czasie przełomu lat 40-tych i 50 -tych, odnosząc się ze skrajną niechęcią do USA optował za porozumieniem z komunistami. Gwałtownie sprzeciwił się dążeniom słynnego pisarza Alberta Camusa do publicznego ujawnienia i potępienia stalinowskich łagrów. Sprzeciw ten uzasadniał argumentem, że „robotników z Billancourt nie wolno pozbawiać nadziei”. W 1950 roku należał do grupy prosowieckich intelektualistów, którzy kłamliwie oskarżyli Koreę Południową o agresję przeciw Korei Północnej. (wg. tekstu Jean-Louisa Margolina w „Czarnej księdze komunizmu”, Warszawa 1999,s.517.) W 1952 r. uroczyście zadeklarował: „Antykomunista jest psem, nie popuszczę mu”. Wstąpił do opanowanego przez komunistów Ruchu Obrońców Pokoju. W czasie uczestnictwa w zjeździe światowego ruchu pokoju w Wiedniu w grudniu 1952 roku wprost płaszczył się przed służalczym stalinowskim pisatielem Aleksandrem Fadiejewem. Czesław Miłosz komentował po latach w tekście „Camus w różnych odsłonach” („Rzeczpospolita’ z 23-26 grudnia 1995 r.: „Argument Sartre’a (kto krytykuje Związek Sowiecki, pomaga – „obiektywnie” – imperializmowi amerykańskiemu) należą dzisiaj do muzeum curiosów. Jego zachowanie się w tamtym okresie trudno nazwać inaczej niż nikczemnym”.(Podkr.- J.R.N.)Jak widać to wszystko nie przeszkodziło Michnikowi w pośpieszenie na gościnę u słynnego prosowieckiego pisarza-służalca.

Po wizycie w ZSRS w lipcu 1954 r. Sartre udzielił obszernego wywiadu dla francuskiego prokomunistycznego periodyku „Liberation”. Było to jedno z najbardziej absurdalnych i bełkotliwych wyznań prosowieckich, udzielonych kiedykolwiek przez intelektualistów. Były tam prawdziwe bęcwalstwa. Sartre wspomniał w nim np., że sowieccy obywatele nie podróżują za granicę; robią tak jednak nie dlatego, że jest to im zakazane, ale tylko dlatego, że nie mają żadnej chęci oddalenia się nawet na krótki czas ze swego cudownego kraju. (Podkr.- J.R.N.). Wychwalając panującą w ZSRS rzekomą swobodę, Sartre stwierdził, że sowieccy obywatele krytykują swój rząd dużo bardziej efektywnie, niż my to robimy”. (Zwłaszcza w łagrach na Workucie!- J.R.N.) W latach 1962-1963 r. Sartre wraz ze swą partnerką Simone de Beauvoir kilkakrotnie przybywali do ZSRS, gdzie bywali gorąco goszczeni i fetowani. Po wizycie w słynnym miejscu kultu religijnego Zagorsku Sartre uznał, że system komunistyczny zapewnia bardzo wielkie swobody Kościołowi. I dodał: „Jeśli po tym wszystkim ktoś przyjdzie do mnie z tym, że w Związku Sowieckim prześladuje się religię, to rozbiję mu pysk”.(Cyt. za: Ahogy a KGB látta (Jak to widziała KGB), węgierski miesięcznik „Világosság” nr 2 z 1992 r.) Podczas wizyty Sartre popisał się maleńkim donosem. Stwierdził, że władze sowieckie źle dobierają sojuszników. Na dowód skrytykował reżysera Felliniego, mówiąc, że jego spojrzenie na świat całkowicie przesyca chrześcijańska ideologia.

W latach 60-tch Sartre m.in.. chwalił rządy Castro na Kubie za wprowadzenie „bezpośredniej demokracji” i wychwalał komunistyczne eksperymenty Mao-tse-tunga. Hałaśliwie piętnował „zbrodnie” Amerykanów w Wietnamie, których porównywał do hitlerowców. Totalnie skompromitował się swym porównaniem de Gaulle’ a do hitlerowców, „zapomniawszy”, że De Gaulle walczył z nimi w tym samym czasie, gdy Sartre wystawiał bez żenady swe sztuki na scenach okupowanego Paryża. Wiosną 1970 r. Sartre przystąpił do niebywale skrajnej lewackiej formacji –anytyinteligenckiego. Ruchu Proletariackiej Lewicy, który powstał jako spóźniona próba adaptowania osławionej chińskiej rewolucji kulturalnej w Europie. Zgodził się nawet zostać naczelnym redaktorem dziennika skrajnej lewicy „Cause du people”, gazety,. która wzywała do linczowania posłów do parlamentu. Popierał studencki ruch maoistyczny i. . interweniował na rzecz uwolnienia przywódcy lewackiej terrorystycznej Frakcji Czerwonej Armii Andreasa Baadera. Patronował nawet koncepcjom afrykańskiego ideologa Franza Farona, twórcy koncepcji nowoczesnego czarno-afrykańskiego rasizmu. W swej przedmowie do głównego dzieła Farona „Les dames de la terre” (1961), będącej apologią skrajności i gwałtu ,Sartre okazał się jeszcze bardziej krwiożerczy od reklamowanego dzieła. Napisał, że dla czarnego człowieka „zastrzelić Europejczyka, to tyle, co trafić dwa ptaki za jednym rzutem kamienia, zniszczyć ciemiężcę i człowieka, który ciemięży”. Jak pisał autor słynnych „Intelektualistów” Paul Johnson: „Pomagając Fanonowi podpalić Afrykę, Sartre przyczynił się do wojen domowych i masowych morderstw, które ogarnęły większą część tego Kontynentu od polowy lat sześć dzieciatych do dziś dnia”. Swą pozycję rozdmuchanego Autorytetu Sartre wykorzystywał do bezustannego uwodzenia kobiet, zwłaszcza studentek. W jednym z listów do S. Beauvoir zdobył się jednak na samokrytyczną uwagę o sobie: „Cham małego lotu, a w dodatku profesorek sadysta i Don Juan dla ubogich, że aż rzygać się chce’.(Podkr.,-J.,R.N.)

Chwatit . Ileż żałosnych bredni nawypowiadał w czasie swego żywota super fetowany francuski intelektualista_- prokomunistyczny fellow traveller., którego gościem przez rok był nasz dzielny lewicowiec A. Michnik. Dla porównania przypomnę, że ja, będąc chłopakiem wywodzącym się z głębokiej prowincji (Terespola nad Bugiem) już w wieku 23 lat właściwie oceniłem nicość lewackich poglądów politycznych późnego Sartre’a, pisząc, ostatecznie wstrzymany, bardzo ostro atakujący go tekst do studenckiego „Nowego Medyka” („Sartrowskie bzdrum-bzdrum”). Już wtedy całkowicie stałem po stronie prawdziwie wolnościowego intelektualisty wspaniałego Alberta Camusa w jego sporze z Sartrem i potępiałem oszczercze insynuacje partnerki Sartre’a Simony Beauvoir na temat Camusa w jej książce „Mandaryni”. Natomiast 30-letni Michnik, wychowany na warszawskich lewicowych Salonach w 1976 r. był gościem Sartre’a w okresie jego największego lewackiego samo ogłupienia.. Trzeba przyznać, że Michnik znalazł sobie dość szczególnego protektora. Okazuje się, że głupawe sympatie Michnika do Sartre’ a dotąd nie minęły. Jeszcze w 1996 r. zwietrzał się red. Barbarze M. Łopieńskiej z „Res Publiki Nowej”: „Zawsze ceniłem Sartre'a, a dziś jestem ostatnim pewnie człowiekiem, który otwarcie mówi, że Sartre był wielkim pisarzem. Już nikt nie mówi takich rzeczy, a ja mówię”. Cóż ograniczoność Michnika wyraźnie nie ma granic.

Zawsze antynarodowi


Cytowałem już w pierwszej części tego tekstu fragmenty świetnego opracowania Andrzeja Mencwela pokazujące skalę oderwania się michnikowców od Narodu i siłę jego nihilizmu narodowego. Antynarodowe uprzedzenia kazały michnikowcom patrzeć z podejrzliwością na słynny patriotyczny program „Dziś do Ciebie przyjść nie mogę”, czy w ogóle wszelkie przejawy kultu tradycji narodowych, w tym Powstania Warszawskiego. Była walterówka i komandoska Irena Lasota (Hirszowicz) konstatowała po latach: „Nie potrafiłam zupełnie zrozumieć, dlaczego dowodem na falę nacjonalizmu i powodem do strachu ma być to, że śpiewają piosenki powstańcze czy legionowe. A w środowisku komandosów było to przyjęte jako pewnik. (Podkr.- J.R.N.). Zupełnie nie pojmowałam, co jest złego w tym, że w radiu można usłyszeć „Czerwone maki na Monte Cassino:”. ( Por. rozmowa Roberta Mazurka z Ireną Lasotą: Nie bywałam u Michnika, „Plus –Minus” 14-15 marca 2015 r.
No cóż - jak mówi przysłowie : „Czym skorupka za młodu nasiąknie...” Trudno się w tej sytuacji dziwić ewolucji licznych komandosów w kierunku antypolskim i antychrześcijańskim. Nieprzypadkowo Jan Tomasz Gross stał się najsłynniejszym polakożercą świata, a zarazem skrajnym oszczerca antykatolickim.. Inny głośny komandos Henryk Szlajfer aż nadto wyraziście wyraziście reprezentował zawsze nurt antychrześcijański i antynarodowy. W 1992 r. był współautorem zjadliwego oszczerczego tekstu antykatolickiego, drukowanego w „East European Reporter” (nr z maja-czerwca 1992). Tekst publikowany pod tytułem „Is the Catholic Church threat to Demokracy? (Czy Kościół katolicki jest zagrożeniem dla demokracji?) zawierał grubiańskie fałsze na temat roli Kościoła katolickiego Polsce. Tenże Szlajfer .był również autorem wydanej w 2003 r. paszkwilanckiej książki „Polacy – Żydzi: zderzenie stereotypów”.

Dodajmy, że Michnik i jego „ideowi” kompani mieli wyraźną skłonność do szkalowania Drugiej Rzeczpospolitej. Jeszcze w 1993 roku Michnik „popisał się” szczególnie haniebnym oszczerczym „donosem na Polskę” w rozmowie ze znanym niemieckim lewicowym socjologiem Jürgenem Habermasem. Posunął się w niej do stwierdzenia: „Zanim tu Hitler . przyszedł, myśmy założyli własny obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej” .(Por.”Polityka” ,nr 47 z 1993 r.) Skandalicznym był sam fakt porównania hitlerowskich obozów zagłady z miejscem odosobnienia w Berezie Kartuskiej, który służył do bezwzględnego odizolowywania na pewien czas przeciwnikowi politycznych, ale nie do ich wyniszczenia. Kiedy takie stwierdzenie Michnika ukazało się na łamach prasy niemieckiej, a później amerykańskiej (w prestiżowym „New York Times Review of the Book”, niewątpliwie sprzyjało potwierdzeniu najgorszych oszczerstw o „polskich obozach koncentracyjnych”. Znamienne, że w kierowanej przez Michnika „Gazecie Wyborczej” ukazał się w lipcu 1994 roku źródłowy artykuł Andrzeja Misiaka o obozie w Berezie Kartuskiej, zakończony słowami: „Porównywanie Berezy z hitlerowskimi obozami koncentracyjnymi, powtarzające się w historiografii radzieckiej, służyło przede wszystkim zafałszowaniu obrazu państwa polskiego”.(Podkr-J.R.N.) Rozmowa Michnika z Habermasem udowodniła, że wcale nie trzeba sięgać do historiografii radzieckiej, by znaleźć przykłady zafałszowywania obrazu państwa polskiego. Dosłownie pod ręką mamy bowiem odpowiednie teksty gorliwego ucznia radzieckiej historiografii A. Michnika. Warto przypomnieć również, że stary kompan A. Michnika, znany działacz Unii Wolności i domorosły historyk (a fizyk z zawodu) Henryk Wujec zaatakował Drugą Rzeczpospolitą jako „ustrój niesprawiedliwości społecznej’ (na łamach „Tygodnika Powszechnego” z 13 sierpnia 1989 r.).

Oderwanie michnikowców od społeczeństwa. Dużo głębsze od michnikowców protesty studenckie na prowincji.


Cały czas negatywne skutki wywierało skrajne oderwanie michnikowców, pochodzących z prominenckich zamożnych rodzin, od zwykłego normalnego życia i prostego szarego człowieka. Przytaczałem na ten temat już jakże celne uwagi ze świetnego opracowania Andrzeja Mencwela z 1968 r. Oderwanie to sprawiło, że nie zdobyli się na wysunięcie żadnego głębszego programu zmian gospodarczych i społecznych, bo to ich w ogóle nie rajcowało. Pod tym względem bardzo mocno odstawali od wystąpień studenckich w różnych częściach kraju w 1968 r. N Niestety przez wiele lat historia Marca 1968r uległa zmitologizowaniu przez michnikowców, reprezentujących stosunkowo nie największy element całego buntu z marca 1968 r. ale kreujących się na niemal jedynych buntowników. Tym bardziej należy odkłamać Marzec 1968 r. i pokazać jego prawdziwy zasięg w kraju. W tym kontekście szczególnie cenne są uwagi wspomnieniowe b. walterówki i komandoski publicystki Ireny Lasoty, rozbijające ukształtowane przez michnikowców mity.

W cytowanym już nieco wcześniej przez mnie wywiadzie Ireny Lasoty dla „Plus-Minus” z 12-14 marca 2015 mówiła ona m.in.: „Proszę jednak pamiętać, że równocześnie z komandosami w Marcu 68 buntowali się, i to na większą skalę, ludzie, którzy walczyli o chleb, i ci, którym brakowało niepodległości, którzy chcieli oddać hołd polskim bohaterom. Ale to nie było nasze środowisko. (Podkr.-J.R.N.) (…) Przecież Marzec to (…) kilkadziesiąt protestów nie tylko we wszystkich ośrodkach akademickich, ale i w miastach, w których żadnej szkoły wyższej nie było. To strajki w akademikach, zakładach pracy, demonstracje. Wśród 2,5 tysiąca zatrzymanych było znacznie więcej robotników niż studentów (…) Niech pan zwróci uwagę, że hasła protestu na prowincji były dużo ostrzejsze niż nasze, jednoznacznie antykomunistyczne”.

Patrząc z perspektywy lat na młodzieńcze wyczyny „intelektualno-polityczne” A. Michnika i całego kręgu michnikowców można się tylko dziwić do jakiego stopnia ci lewicowi opozycjoniści byli ograniczeni w swym stosunku do Narodu i Kościoła, oraz oderwani od społeczeństwa, w którym żyli. Co najgorsze, jak się okazało po 1989 r. faktycznie niewiele się nauczyli ze swych błędów. Jakże wymownie świadczy o tym, to, co robili począwszy od 1989 r. dla podważania patriotyzmu i Kościoła w Polsce, dla zahamowania rozwoju prawdziwego pluralizmu politycznego, przy równoczesnych próbach zmonopolizowaniu sceny politycznej, dla zahamowania głębszych przemian dekomunizacyjnych. Totalitarysta Michnik i jego koledzy dowiedli, że tak akcentowane przez nich w latach 70-tych i 80-tych zbliżenie do Kościoła i zwrot ku polskiemu patriotyzmowi były tylko i wyłącznie bardzo zręcznym kamuflażem, mającym na celu ukrycie swych prawdziwych antynarodowych i antyreligijnych poglądów, w czasie, gdy byli słabi. Całą działalność „Gazety Wyborczej” po 1989 r., z jej zatrutym jadem, wymierzonym w polskość i tradycyjny katolicyzm, we wszystkich inaczej myślących od Michnika pokazuje prawdziwe oblicze tego „guru” .i jego wyznawców.

Przegrana opcji patriotycznej na uczelniach w 1967 r. i pyrrusowy triumf michnikowców


W 1967 r. stopniowo nasza grupa patriotyczna się rozpadła. Była zbyt niesporna i podzielona. Na jej działaniu fatalnie odbił się spor między ekonomistą Antkiem Zambrowskim, a socjologiem Bernardem (później przechrzcił się na Bolesława) Tejkowskim. Przypuszczalnie na początkach tego sporu początkowo odbiła się w jakim stopniu osobista rywalizacja o to, kto będzie liderem grupy. Później jednak stopniowo wygrywało zacietrzewienie. Myślę tu wyłącznie o zacietrzewieniu ze strony B. Tejkowskiego, który walcząc z Zambrowskim wpadał w skrajną antyżydowskość, wysuwając przeróżne podejrzenia o antypolskość, etc. przeciw Antkowi. Były to autentyczne bzdury, bo Antek, zerwawszy ze środowiskiem prominenckim, z którego się wywodził, przez całe dziesięciolecia konsekwentnie występował w obronie patriotyzmu i Kościoła. Płacił za to przez całe lata wegetacją i totalnym bojkotem ze strony Michnika i jego kolegów, którzy traktowali go jak „renegata”. Nie pomogło też w umocnieniu naszej grupy, że od początku miała w swym gronie bardzo zręcznego i niebezpiecznego agenta SB Józefa Kosseckiego (ps. „X”, „Rybak”).

W walce o rząd dusz na uczelniach z michnikowcami od początku byliśmy na straconej pozycji. Oni mieli poparcie wielu wykładowców i generalnie lewicowej „elitki”. Pochodzili z zamożnych komunistycznych domów, podczas gdy większa część z nas była po prostu ubogimi chłopakami, wyrosłymi w akademikach. Gdy wspominam moją całonocną rozmowę z Michnikiem w 1965 r. w około 110 metrowym (jeśli dobrze pamiętam) mieszkaniu jego rodziny na Al. Przyjaciół, to równocześnie myślę o swojej sytuacji w 1964 r., gdy po aresztowaniu przez SB obawiałem się skazania na pół roku więzienia tylko za nielegalny pobyt w Warszawie ( z powodu braku meldunku).To były nasze ograniczenia.
Cóż z tego, że mieliśmy rację dosłownie we wszystkich sprawach spornych z michnikowcami? Jak mawiał pewien mój znajomy: „Można mieć rację i można z nią umrzeć’. Przegraliśmy totalnie, a ja sam, widząc w 1967 r. skłócenie naszej grupy, i to, że byliśmy na uczelniach absolutną ,mniejszością w stosunku do michnikowców, zdecydowałem czasowo wycofać się z wszelkich działań politycznych oraz skupić na pracy naukowej i publicystyce. Była to jedynie słuszna i realna decyzja z mojej strony w ówczesnej sytuacji. Na wiele lat wybrałem wallenrodyczną walkę w sferze publikacji prasowych i naukowych, choć i ta często, aż nazbyt często, kończyła się bolesnymi, miażdżącymi ciosami cenzury. Od 1968 r. do 1989 r. byłem jak się zdaje autorem z największą ilością zablokowanych publikacji prasowych i książkowych.

Michnikowcy zwyciężyli w rywalizacji z nami, ale było to pyrrusowe zwycięstwo. Oderwanie Michnika i jego środowiska od przeważającej części polskiego społeczeństwa przyniosło to fatalne skutki w 1968 roku. Michnikowcy dali się wówczas wciągnąć w perfidną pułapkę moczarowców i nieświadomie ułatwili ich grę dla umocnienia polityki „twardej ręki w Polsce.. Najgorsze skutki przyniósł fakt, że pochodzący z prominenckich rodzin michnikowcy nie umieścili w swym programie z 1968 roku żadnych postulatów gospodarczych i społecznych, które by mogły rzeczywiście przyciągnąć i pociągnąć polskie społeczeństwo, zmęczone wyrzeczeniami okresu późnego Gomułki (na zaledwie dwa lata przed wybuchem społecznym na wybrzeżu).Zmiażdżenie ruchu studenckiego „owocowało” represjami, w tym paruletnim uwięzieniem czołowych michnikowców. Przy okazji rozprawiono się również z eminentnym członkiem naszej grupy A. Zambrowskim, którego skazano na 2 lata wiezienia. Szkoda, że na skutek prowokacji moczarowców opozycyjnym studentom nie udało się dotrwać do czasu rozkwitu Praskiej Wiosny w 1968 roku.


© Jerzy Robert Nowak
Sierpień 2016
źródło publikacji:
fragmenty książki opublikowane przez Autora


„Wichry życia” (1) Madziary, Holender i Tatiana
„Wichry życia” (3) Dziadek






Jerzy Robert Nowak
„Wichry życia”

Premiera:  wrzesień 2016
(zapowiedziana; w przygotowaniu)
Wydawca: brak informacji
ISBN: brak informacji

KUP OD WYDAWCY (książka) (jeszcze niedostępna)
KUP OD WYDAWCY (e-book) (jeszcze niedostępna)
KUP W AMAZON (jeszcze niedostępna)





Ilustracje © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2