Warunek zachowania niewinności
6 sierpnia 1945 roku „Uran wszedł w orbitę Marsa”. Trzy dni później w „orbitę Marsa” wszedł również Pluton – bo o ile bomba zrzucona 6 sierpnia na Hiroszimę była uranowa, to ta zrzucona 9 sierpnia na Nagasaki była plutonowa. Wybuch bomby zrzuconej na Hiroszimę w jednej chwili zabił co najmniej 78 tysięcy ludzi; ponad 37 tysięcy zostało ciężko poranionych, a około 14 tysięcy „zaginęło”, to znaczy – przepadło bez śladu, jeśli nie liczyć cieni pozostawionych przez nich na betonie, zanim wyparowali. Obserwując skutki wybuchu Robert Lewis, pilot bombowca B-29, który zrzucił bombę na miasto, w odruchu zgrozy krzyknął: „mój Boże, cośmy zrobili!” Nie na próżno jednak Janusz Wilhelmi, za pierwszej komuny minister kultury przestrzegał, by „nie ulegać pierwszym odruchom, bo mogą być uczciwe”. Najwyraźniej bowiem Robert Lewis zapomniał, w jakim celu zrzucił bombę. A przecież zrzucił ją w celu obrony pokoju i demokracji.W takim razie wszystko jest w najlepszym porządku, bo czyż jest cokolwiek, czego nie można by poświęcić, byle tylko uratować pokój, albo demokrację? Niczego takiego nie ma, na co zwróciła uwagę również Caryca Leonida, tłumacząc tępawemu marszałowi Greczce rzeczy podstawowe: „Wot Gitler, kakoj to durak. On się przechwalał zbrodnią swoją. A mudriec, to by sdiełał tak: n u czto, że gdzieś koncłagry stoją? Nu czto, że dymią krematoria? Taż w nich przetapia się historia! Niewoli topią się okowy. Powstaje sprawiedliwszy świat! Rodzi się typ człowieka nowy!”
Przy takim uzasadnieniu można już pławić się w pierwotnej niewinności. Przekonałem się o tym w pobliżu miejscowości Sahuarita w Arizonie, gdzie zwiedzałem atomowy silos z podówczas już rozbrojonym i roztankowanym, 9 megatonowym pociskiem Tytan. Na powierzchni były tylko potężne rozsuwane hydraulicznie stalowe pokrywy nad silosem z pociskiem. Reszta była ukryta głęboko pod ziemią, dokąd zeszliśmy, by sobie wszystko dokładnie obejrzeć. Oprowadzał nas starszy pan, który – jak się okazało – służył w tym silosie, gdy pocisk był uzbrojony, to znaczy – od 1962 roku do roku 1986. Służba polegała na tym, że nie wiedząc, w co pocisk jest wycelowany, załoga silosu ćwiczyła wszystkie procedury związane z odpaleniem, które nastąpiłoby na dany sygnał, a po upływie pół godziny, na drugiej półkuli – jak powiedział nasz przewodnik - „rozpętałoby się piekło”. Jużci – 9 megaton, czyli 9 milionów ton trotylu, to nie żarty, nawet w porównaniu z bombą z Hiroszimy, która miała moc zaledwie 15 tys, ton trotylu, a więc tyle, co nic. Kiedy już wyszliśmy na powierzchnię, zapytałem przewodnika, czy służąc w tym silosie nigdy nie miał żadnych wątpliwości. Popatrzył na mnie i zapytał: a ty właściwie, to skąd jesteś? - A czy odpowiedź będzie zależała od tego, skąd on jest? - zapytał go towarzyszący mi pan B. - Nie – odparł przewodnik – ale jestem ciekaw. Odpowiedziałem tedy, że z Polski. - Aaaa, zaraz sobie tak pomyślałem! - krzyknął starszy pan. - Mieliście takich słabych królów, co nie umieli rządzić państwem! Nietrudno było się domyślić, kto go w sprawach polskich informuje – ale mi odpowiedział: nie miałem wątpliwości, bo nigdy nie myślałem, że to wydarzy się naprawdę. A po drugie – było dwóch takich, co mieli wątpliwości, to ich z tej służby zwolniono. Okazuje się, że człowiek odpowiednio motywowany, nie tracąc poczucia pierwotnej niewinności, może obsługiwać najbardziej zabójcze instalacje, w porównaniu z którymi taka, dajmy na to, komora gazowa, wydaje się poczciwym chałupnictwem. Widać jak na dłoni, że wszystko zależy od właściwej motywacji – a czym może być lepsza od obrony pokoju i demokracji? Lepszej być nie może, to jasne, chociaż nie od rzeczy będzie zauważyć, że celem wszystkich wojen jest zawsze pokój. W takim razie motyw obrony pokoju chyba nie jest wystarczający, a w tej sytuacji decydujące znaczenie ma demokracja. Warto o tym pamiętać zwłaszcza w sytuacji, gdy Komisja Europejska niemal w przeddzień przyjazdu papieża Franciszka, postawiła Polsce ultimatum, żeby w ciągu trzech miesięcy usunęła zagrożenia dla demokracji w naszym nieszczęśliwym kraju, bo jak nie, to... Co wtedy może się zdarzyć, tego można się domyślić choćby na podstawie internetowych komentarzy miłośników demokracji, którzy najwyraźniej nie zapomnieli szkoleń w ramach dalszego doskonalenia w nienawiści klasowej za pierwszej komuny.
W ten oto sposób bomba atomowa stopniowo zmienia wszystkie dziedziny życia. W roku 1945 może nie było to jeszcze tak oczywiste, jak jest dzisiaj, że usprawiedliwienie jest wprawdzie skutkiem wiary – ale nie byle jakiej, tylko wiary w demokrację. A co to jest demokracja? Można rozumieć ja na dwa sposoby: pierwszy – jako metodę rozstrzygania sporów, według której zawsze przyznajemy rację Większości w myśl zasady, że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. Drugi sposób rozumienia demokracji; demokracja jako metoda rekrutowania aparatu władzy w ustroju republikańskim przez głosowanie, w miarę możliwości – powszechne. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że wiara w demokrację nie powinna nastręczać nikomu żadnych trudności. Niestety – jak powiadają - „diabeł tkwi w szczegółach”. Wprawdzie ogólna zasada głosi, że im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja – ale skądinąd, na przykład choćby z „Gazety Wyborczej” wiemy, że nie każda Racja zasługuje na to zaszczytne miano. Weźmy na przykład takiego Adolfa Hitlera, który obecnie jest przedstawiany jako obraz i podobieństwo Szatana. Wprawdzie Liczba, która wyniosła go do władzy była wystarczająca, chociaż może nie aż tak imponująca, jak ta, która legitymizowała innego wybitnego przywódcę socjalistycznego Józefa Stalina, bo ten dostał aż 120 proc. głosów – ale cóż z tego, kiedy Hitler był antysemitnikiem, podczas gdy Stalin, przynajmniej na pewnym etapie, nie był. Dlatego jeśli nawet różni ludzie mają do Stalina pretensję, że eksterminował zasłużonych bolszewików, to zasadniczo bilans jego rządów jest dodatni, ponieważ, jeśli nawet eksterminował tego czy owego, to zasadniczo kierował się motywacją klasową, a nie rasową. Wynika z tego, że czynnikiem, który przesądza o etycznej dopuszczalności jakichś przedsięwzięć jest wystrzeganie się motywacji rasowej, a jeśli nawet komuś taka motywacja by przyświecała – żeby pod żadnym pozorem głośno o tym nie mówić, tylko nawijać poprawnie.
[Felieton dla tygodnika „Polska Niepodległa”]
Coś chłodzącego na kanikuły
Wprawdzie tegoroczny sierpień specjalnie upalny nie jest, przeciwnie – wygląda na to, że deszcz leje częściej, niż w lipcu, co podobno nawet zagraża żniwom, aż łza kręci się w oku, bo zaraz przypominają się czasy pierwszej komuny, kiedy to nasz nieszczęśliwy kraj regularnie nawiedzały dwie klęski i cztery kataklizmy: klęska urodzaju i klęska nieurodzaju, a w charakterze kataklizmów – wiosna, lato, jesień i zima, z którymi bohatersko walczył PZPR Naszej Partii – więc chociaż łza się kręci, to z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że mamy tak zwane „letnie kanikuły”, a w czasie letnich kanikuł (ja oczywiście wiem, że kanikuły to dlatego, że Słońce jest w gwiazdozbiorze Psa czyli Canisa, o czym przypomina słynny wierszyk: „idę sobie przez ulicę, Canis na mnie szczeka, ja Canisa w łeb lapisem, a Canis ucieka”) - więc w czasie letnich kanikuł nie zaszkodzi mieć pod ręką coś chłodzącego. Najwidoczniej z tego właśnie założenia wyszedł pan prof. Sławomir Cenckiewicz, bo właśnie zaaplikował opinii publicznej rewelację już nie to, że chłodzącą, ale wprost mrożącą krew w żyłach. Penetrując archiwa natrafił na dokument, z którego wynika, iż jakieś kompromaty dotyczące Kukuńka, czyli byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Lecha Wałęsy, zostały zarekwirowane w mieszkaniu byłego oficera SB Adama Hodysza, zaraz po wybuchu gazu 27 kwietnia 1995 roku w Gdańsku, w następstwie którego zginęły co najmniej 22 osoby, a budynek został następnie wyburzony. Adam Hodysz, obecnie w stopniu podpułkownika w stanie spoczynku, za pierwszej komuny informował gdańską opozycję o operacjach SB przeciwko niej. Jedną z osób wtajemniczonych był Aleksander Hall, który niestety wychlapał to swojej ówczesnej narzeczonej, niejakiej Matyldzie Sobieskiej, będącej konfidentką SB o pseudonimie operacyjnym „Andrzej”. W rezultacie Adam Hodysz w październiku 1984 roku został aresztowany i skazany przez niezawisły sąd w Słupsku na 3 lata, ale niezawisły Sąd Najwyższy, najwyraźniej podkręcony przez bezpiekę, przysolił mu aż 6 lat. W 1988 roku został zwolniony, a w 1990 – zrehabilitowany i mianowany na stanowisko szefa Delegatury UOP w Gdańsku. Ale po 4 czerwca 1992 roku, nowy minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski, na rozkaz Kukuńka, go odwołał. No a w 1995 roku, kiedy Kukuniek próbował ponownie kandydować na prezydenta i w związku z tym – czyścić wszystkie „wstydliwe zakątki”, w bloku w którym znajdowało się mieszkanie majora Hodysza wybuchł gaz.Prof. Cenckiewicz twierdzi, że ten wybuch był rodzajem wypadku przy pracy podczas akcji Urzędu Ochrony Państwa; chodziło jedynie o zamarkowanie niebezpieczeństwa wybuchu gazu, by ewakuować wszystkie mieszkania w bloku. Po ewakuacji agenci UOP weszliby do mieszkania majora Hodysza i przejęli kwity kompromitujące Kukuńka – ale jakiś hebes coś spartolił i w rezultacie w powietrze wyleciał cały blok, grzebiąc pod gruzami 22 osoby. Ja akurat chętnie w to wierzę, bo ci bezpieczniacy, to przecież kupa gówna; czego się nie dotkną, to spartolą, ale nie o to przede wszystkim chodzi. Rzecz w tym, że zabrał głos generał Gromosław Czempiński, jeden z ważniejszych starych kiejkutów, który karierę w SB robił od 1972 roku jako dyplomata i w Genewie nawet zwerbował słynnego agenta „wywiadu gospodarczego” w osobie pana doktora Andrzeja Olechowskiego, późniejszej podpory naszej młodej demokracji. Podejrzewam, że podobnie jak inni ubowcy, w drugiej połowie lat 80-tych, przeszedł na służbę u naszych obecnych sojuszników i dlatego w 1990 roku został wysokim funkcjonariuszem UOP, a wkrótce – jego szefem. Fama głosi, że dzięki niemu właśnie bezpieczniacy zostali głównymi beneficjentami tak zwanej „prywatyzacji”, czyli rozkradania majątku państwowego. Coś musi być na rzeczy, bo po przejściu w „stan spoczynku” zajął się „doradzaniem” tylu firmom, że chyba sam nie potrafiłby ich zliczyć. Ciekawe, czy odpalał coś z tego Kukuńkowi, czy ten, po staremu, musiał wygrywać w totolotka? Oczywiście ten „stan spoczynku” to pojęcie umowne, bo jak tylko coś ciekawego dzieje się w naszym nieszczęśliwym kraju, to zaraz resortowa „Stokrotka” woła do telewizji generała Czempińskiego, albo generała Dukaczewskiego, ostatniego szefa „zlikwidowanych” Wojskowych Służb Informacyjnych, albo, w przypadku grubszego kalibru, obydwu razem, no a oni opowiadają nie tylko jak jest, ale również – jak będzie. Znaczy – wszystko jest pod kontrolą, podobnie, jak za pierwszej komuny. Na tym tle szczególnie osobliwie brzmi deklaracja generała Czempińskiego, że on o żadnej takiej akcji nic nie wie, a gdyby UOP ją przeprowadzał, to na pewno by wiedział. Zatem „bzdura”, „absurd” i tak dalej. Że owszem – agenci UOP weszli do mieszkania Adama Hodysza – ale żadnego wybuchu nie spowodowali, a jak prof. Cenckiewicz nie wierzy, to niech idzie do niezawisłego sądu. Warto zwrócić uwagę, że taką sprawę musiałby rozpatrywać niezawisły sąd w Gdańsku, a powszechnie wiadomo, że gdzie jak gdzie, ale w Gdańsku sądy słyną z niezawisłości na całym świecie. Skoro gdański okręg sądowy cieszy się taką reputacją na całym świecie, to byłoby dziwne, gdyby takich rzeczy nie wiedział akurat generał Czempiński, więc lepiej rozumiemy, że właśnie tam odsyła wścibskiego prof. Cenckiewicza. Ale tak, czy inaczej sprawa powinna tam trafić, bo mamy do czynienia z podejrzeniem poważnego przestępstwa – wielokrotnego zabójstwa w zamiarze ewentualnym, a takie sprawy przedawniają się dopiero po upływie 30 lat. Jeśli iustitia jeszcze nie do końca została zglajchszaltowana, to sprawa powinna zostać wyjaśniona – również co do udziału Kukuńka – czy zlecił operację, czy tylko o niej wiedział, a nie powiedział – bo jako urzędujący prezydent miał taki prawny obowiązek. Będzie to test, czy III Rzeczpospolita wykazuje jeszcze jakieś cechy państwa, czy to już tylko „ch...,d... i kamieni kupa” - jak w podsłuchanej rozmowie scharakteryzował ją ówczesny minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz, który przecież coś tam musiał o tym nieszczęsnym państwie wiedzieć. Ciekawe, że żydowska gazeta dla Polaków skomentowała sprawę jedynie piórem pana red. Czuchnowskiego, w swoim czasie obdarzonego godnością „hieny roku”, z której wprawdzie został ułaskawiony, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Pan Czuchnowski twierdzi, że przeciwko Kukuńkowi prowadzona jest „wojna hybrydowa”, ale merytorycznie jest niezwykle powściągliwy. Najwyraźniej Judenrat „Gazety Wyborczej” jeszcze nie wie, co myśli i czeka na decyzję Sanhedrynu, no a tedy pewnie da odpór, bo preparatorzy „legend” z „legendarnymi postaciami” jadą przecież na jednym wózku. Cicho siedzi też Kukuniek; widać ktoś starszy i mądrzejszy poradził mu, by póki co, nie wyskakiwał z żadnymi „koncepcjami”, bo skoro 22 osoby zginęły, a rzecz się nie przedawniła, to tu nie ma żartów.
[Komentarz dla tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada)]
Ilustracja © DeS / www.1obrazkiem.blogspot.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz