Odsłonięcie Pomnika Poległych Stoczniowców w Gdańsku. W środku Henryk Sawicki z córką Sylwią |
Od 15 listopada 1985 na emigracji w Australii. Początkowo prace dorywcze, później właściciel firmy transportowo-usługowej. Od 1986 sekretarz Związku Polaków w Australii Zachodniej. Współzałożyciel (m.in. ze Zbigniewem Koreywo, Markiem Karnickim, Wojciechem Drozdowskim) Biura Informacyjnego „S” w Australii Zachodniej; po 1989 (m.in. ze Stanisławem i Wandą Harasymow oraz M. Karnickim) Australijskiego Komitetu Pomocy Polsce. Od 2008 wiceprzewodniczący Związku Więźniów Politycznych Okresu Stanu Wojennego w Australii. Wyróżniony honorową odznaką Zasłużony dla Transportu Rzeczpospolitej Polskiej (2000). Rodzina pp. Sawickich mieszka w Perth.
Tygodnik Polski: W Sierpniu był Pan w Stoczni. Słyszy się, że Wałęsę przywiozło SB motorówką do Stoczni. Czy to prawdopodobne?
Nie mogę jednoznacznie tego potwierdzić ani zaprzeczyć, aczkolwiek opierając się na opublikowanych dokumentach, jak i oceniając dalsze postępowanie Lecha Wałęsy, jestem o tym gleboko przekonany. Do początku lat dziewiećdziesiątych byłem Wałęsą zafascynowany - pomimo że w wielu sprawach się z nim nie zgadzałem - uważałem go za naszego bohatera, człowieka który miał niesamowitą odwagę przeciwstawić się zbrodniczemu systemowi. Uważaliśmy, że ma bardzo duże wyczucie polityczne. Wiara w tego człowieka przesłoniła fakt, że po podpisaniu porozumienia z dyrekcją Stoczni w sobotę 16 sierpnia, chciał nas, delegatów z innych zakładów pracy, zostawić na pastwę losu. Także walka, a następnie odsunięcie, Andrzeja Gwiazdy, głównego architekta powstania Solidarności, czy ś.p. Ani Walentynowicz, Tej w której obronie strajk się rozpoczął, która swoim postępowaniem do tragicznej śmierci wykazała, że to właśnie Ona zasługuje na miano prawdziwego Symbolu Solidarności.
TP: W pamiętnym sierpniu był moment w Stoczni Gdańskiej, że ogłoszono koniec strajku i ludzie mieli się rozejść. Przy bramie wyjściowej do dalszego strajku nawoływała m.in. ś.p. Anna Walentynowicz. Jak to było?
Przed sierpniem osiemdziesiątego roku nie bylem zaangażowany w dzialalność opozycyjną. Wiedzieliśmy, że trzeba poprzeć Stocznię i w PRK nr 12 w Gdańsku, gdzie pracowałem, powołaliśmy Komitet Strajkowy, którego zostałem przewodniczącym. Prawdę mowiąc nie wiedzielismy jak strajk zorganizować, a kierownictwo zapowiedziało wyrzucenie z pracy. Pojechaliśmy do Stoczni po poradę. Było to 15 sierpnia. Zostaliśmy bardzo ciepło przywitani jako przedstawiciele jednego z pierwszych zakładów, które przyłączyly się do strajku, między innymi przez p. Anię Walentynowicz, która nam dała wiele przydatnych wskazówek.Po powrocie do zakładu zorganizowalismy już porządnie naszych ludzi i powróciliśmy do stoczni, a z zakładem kontaktowaliśmy się za pomocą kurierów. Na drugi dzień Wałęsa podpisał porozumienie z dyrekcją Stoczni i ogłosił przez radiowęzeł koniec strajku. My, przedstawiciele kilkunastu zakładów siedzieliśmy w sali BHP, gdy ktoś wszedł i oznajmil że musimy iść do domów. Nastapiła konsternacja. Przecież teraz nie możemy wrócić do naszych zakładów pracy! Wyszliśmy na zewnątrz i patrzyliśmy jak stoczniowcy wychodzą. Gdy zobaczyliśmy Annę Walentynowicz, Alinę Pieńkowską i Andrzeja Kołodzieja, którzy byli także zaskoczeni, zwróciliśmy się do nich z pytaniem, raczej wyrzutem, a co z nami ? co my mamy teraz robic? my was poparliśmy, a wy nas zostawiacie! Właśnie wtedy Pani Ania krzyknęła, że trzeba zatrzymać stoczniowców. Zaczęli we troje zatrzymywać wychodzących argumentując, że zostawiają na pastwę SB i milicji zakłady, które ich poparły. Większa część stoczniowców wyszła. Wtedy w sobotę wieczorem powstał MKS z Wałesą na czele. Była to noc pełna nerwów i strachu, wiader wypitej kawy i wypalenia setek papierosów, a zarazem ogromne zrozumienie, wzajemna życzliwość i ta międzyludzka solidarnosć - wtedy jeszcze nie było oficjalnej nazwy Solidarnosć. Czekaliśmy, że w każdej chwili mogą nas rozbić i pozamykać. Przez radiowęzeł była podawana informacja, że strajk zakończony i wszyscy muszą opuścić stocznię. Najgorszy był świt ponieważ ludzie mówili, że SB i milicja lubi atakować o świcie. Wygraliśmy. W niedzielę rano nareszcie odetchnęliśmy, kiedy powoli wracali stoczniowcy, a przed bramą zaczęli zbierać się ludzie.
TP: W szeregach Solidarności było mnóstwo agentów bezpieki. W Biuletynie Informacji IPN nazwisko Pana znajduje się w kategorii „osoby rozpracowywane”. Czy był Pan tego świadomy i czy zna Pan konfidentów?
Podświadomie wiedziałem, że byłem rozpracowywany jak większość ludzi, którzy cokolwiek robili w tamtych czasach. Jednak nigdy nie widziałem na ten temat dokumentów IPN. W czasie kiedy odbierałem swoje akta „osoby represjonowanej”, w IPN brakowało części moich akt. Kilka dni temu p. Jagoda Williams poinformowala mnie, że takie dokumenty znajdują się na stronie internetowej IPN. Dopiero teraz będę mógł wystapić o ujawnienie konfidentow.
TP: Jeśli w kilku słowach miałby Pan określić okres działalności w Solidarności, jaki to był dla Pana okres?
Był to przede wszystkim okres wspaniałej solidarności międzyludzkiej, w pełnym tego słowa znaczeniu. Ludzie właśnie Ci bezimienni, Ci którzy stworzyli tę solidarność, zasługują na największe uznanie. Praca, spotkania i nawet najmniejsza działalność z tymi ludzmi dawała nam coś czego nie zapomina się do końca życia. Podam Panu dwa przyklady. W czasie strajku, z Oliwy (7km) przyszła staruszka pod bramę, podala mi pięć konserw rybnych i karton Sportów, ze łzami w oczach prosiła aby to przyjąć, bo na więcej jej nie stać. Inny czlowiek, o którym nie zapomnę, to był alkoholik z mojego zakładu. Codziennie upijał się po pracy. Na początku strajku, jeszcze przed oficjalnym zakazem sprzedaży alkoholu przez MKS podszedł do mnie i powiedział, że jest już za stary aby działać, ale zajmie sie tym, aby był porządek, bedzie robił kawę, kanapki no i pilnował, żeby nikt nie pił wódki. Nie bardzo w to wierzyłem, ale Roman słowa dotrzymał (do czasu podpisania porozumienia pomiędzy MKS i Komisją Rządową). Prawdopodobnie dzięki niemu przez cały okres strajku nikt nie pił wódki w naszym zakładzie.
TP: Czy uważa Pan, że życie w Australii ułożyło się Panu dobrze? Czy zamierza Pan wrócic do Polski?
Myślę, że lepiej ułożyło się naszym dzieciom. Dla nas ojczyzną zawsze będzie Polska. Powrót raczej nie wchodzi w rachubę, ze względu na sytuację rodzinną, mieszane polsko-australijskie małżeństwa dzieci.
© Witold Łukasiak
Australia, 11 sierpnia 2010
źródło publikacji: „Tygodnik Polski” nr.30/2010
jagoda.williams@gmail.com
Australia, 11 sierpnia 2010
źródło publikacji: „Tygodnik Polski” nr.30/2010
jagoda.williams@gmail.com
Rodzina pana Sawickiego
ARTYKUŁ PRZYWRÓCONY Z KOPII ZAPASOWYCH, Z TEGO POWODU ORYGINALNY FORMAT ARTYKUŁU MOŻE NIE PASOWAĆ DO FORMATU OBECNEGO BLOGU. NIEKTÓRE ILUSTRACJE MOGĄ BYĆ OBECNIE NIEDOSTĘPNE, A LINKI MOGĄ BYĆ NIEAKTUALNE.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz