Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Ludożerstwo coraz bliżej / Rozpoczęło się odliczanie

Rozpoczęło się odliczanie

        Zakończył się szczyt NATO w Warszawie, zakończyły się też Światowe Dni Młodzieży, no i zgodnie ze złożoną jeszcze w maju zapowiedzią byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Bronisława Komorowskiego, rozpoczęły się przygotowania do otwarcia „nowych frontów”. Nawiasem mówiąc, ten Bronisław Komorowski albo ma zdolności profetyczne, albo jest wykorzystywany przez swoich protektorów, którzy w 2010 roku wystrugali go z banana na prezydenta do wysyłania tak zwanych balonów próbnych. Pamiętamy przecież, jak to ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski jeszcze w kwietniu 2009 roku zapowiadał, że wszystko się zmieni jak będą wybory, albo prezydent Kaczyński „gdzieś poleci”. Czy wspierały go proroctwa, czy też może oficer prowadzący z WSI powiedział mu, jakie decyzje zapadły w tej sprawie? Na tę drugą możliwość wskazuje okoliczność, że na skutek sprytnie skonstruowanej inicjatywy ustawodawczej prezydenta Kaczyńskiego,„Aneks” do „Raportu o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych”, nie został opublikowany, tylko stał się rodzajem wyłącznej własności prezydenta.
Nawiasem mówiąc, sądzę, że autorem tego pomysłu był Jan Olszewski, który wkalkulował również to, że Trybunał Konstytucyjny tę nowelizację zmasakruje, w następstwie czego upadnie podstawa prawna publikacji „Aneksu”. Prezydent Kaczyński już w październiku 2008 roku dał do zrozumienia, że informacje z „Aneksu” zna i nie zawaha się przed ich wykorzystaniem. Jak pamiętamy, zwrócił się do pani red. Moniki Olejnik jej pseudonimem operacyjnym „Stokrotka”. Zaskoczona „Stokrotka” dostała spazmów, więc następnego dnia, gwoli zatarcia niemiłego wrażenia, prezydent Kaczyński posłał jej bukiet 11 czerwonych róż ze stosownym bilecikiem, ale okupująca nasz nieszczęśliwy kraj soldateska zrozumiała, ze nie jest bezpiecznie i podjęła jakieś decyzje zaradcze. Jakimś sposobem musiał się o nich dowiedzieć marszałek Komorowski, no i wypaplał te swoje „proroctwa”. Myślę tedy, że również o „nowych frontach” musiał dowiedzieć się w ten sam sposób, a skoro tak, to nieomylny to znak, iż stare kiejkuty, których na nasze nieszczęście CIA wpisała na listę „swoich sukinsynów”, przystąpiły do przygotowań.

        Warto w związku z tym przypomnieć wizytę, jaką w naszym nieszczęśliwym kraju złożył w styczniu br. , a więc akurat gdy Komisja Europejska wszczęła wobec Polski bezprecedensową procedurę sprawdzania stanu demokracji, urzędnik amerykańskiego Departamentu Stany Daniel Fried. Pretekstem były rozmowy z polskimi władzami o sankcjach wobec Rosji, ale Główny Cadyk III Rzeczypospolitej Aleksander Smolar wiedział swoje – że mianowicie Daniel Fried miał przestrzec rząd przed wchodzeniem w konflikt z Unią Europejską. Konflikt z Unią Europejską zaś rozgorzał z tego powodu, że Nasza Złota Pani z Berlina nie może pogodzić się z zepchnięciem politycznej ekspozytury Stronnictwa Pruskiego w naszym nieszczęśliwym kraju na plan drugi przez polityczną ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego. W związku z tym stare kiejkuty otrzymały rozkaz politycznego destabilizowania naszego nieszczęśliwego kraju, by „przywrócić równowagę”. Tak w każdym razie określili misję Daniela Frieda dwaj autorzy artykułu w „Foreign Policy”: Bruce Ackerman z uniwersytetu Yale i Maciej Kisilowski z Central European University – że mianowicie w Polsce „kruszą się fundamenty systemu kontroli i równowagi”. A któż lepiej nadawałby się do przywrócenia w naszym nieszczęśliwym kraju „równowagi”, jak właśnie nie Daniel Fried, który nie tylko ma pierwszorzędne „korzenie”, dzięki czemu może nawet na migi dogadać się z „filantropem”, czyli finansowym grandziarzem Jerzym Sorosem, który wobec naszego nieszczęśliwego kraju ma swoje projekty, ale w dodatku w latach 1987-1989, jako urzędnik Departamentu Stanu, projektował, a potem - jako ambasador USA w Warszawie w latach 1997-2000 - nadzorował realizację naszej sławnej „transformacji ustrojowej”, więc najlepiej wie, jak się umówiliśmy, jak ma być i na czym polega „równowaga”.

        Ponieważ prezes Jarosław Kaczyński doszedł do wniosku, że realizacji trzech swoich politycznych priorytetów, to znaczy – wytarzania w smole i pierzu Donalda Tuska, ozdobienia naszego nieszczęśliwego kraju pomnikami swego brata i ugruntowania jego kultu w stopniu podobnym do kultu Matki Boskiej oraz, przy pomocy szczodrego przekupywania obywateli ich własnymi pieniędzmi, zaszczepienia w sercach Polaków nostalgii za swoimi rządami na podobieństwo nostalgii za Edwardem Gierkiem – nie może odkładać na później, w związku z tym również Nasza Złota Pani musiała dojść do przekonania, że na przywrócenie „równowagi” nie ma co liczyć. W tej sytuacji Komisja Europejska 1 czerwca br. sformułowała na temat sytuacji w naszym nieszczęśliwym kraju „opinię”, która wprawdzie była „poufna”, ale pojawiło się wystarczająco dużo różnych przecieków, by nabrać niezachwianej pewności, że siekiera została już do pnia przyłożona i rozpoczęło się odliczanie. W rezultacie tuż przed rozpoczęciem Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, na które przybył papież Franciszek, Komisja Europejska przedstawiła Polsce ultimatum w postaci „zaleceń”, które rząd ma wykonać w ciągu trzech miesięcy, bo jeśli nie, to...

        Ano właśnie! W razie odmowy spełnienia ultymatywnych żądań Naszej Złotej Pani, Komisja Europejska przeniesie die polnische Frage na wyższy stopień eskalacji, do Rady Europejskiej, która dysponuje już środkami dyscyplinującymi nieposłuszne bantustany w postaci pozbawienia prawa głosu w unijnych instytucjach, a nawet w postaci sankcji. Rząd, ustami pana ministra Waszczykowskiego ultimatum odrzucił, zwracając nawet Komisji Europejskiej uwagę, że podejmując takie kroki, naraża na szwank swój autorytet. Najwyraźniej rząd w Warszawie liczy na to, że Rada Europejska nie podejmie żadnych decyzji, bo w takich sprawach wymagana jest tam jednomyślność, a węgierski premier Wiktor Orban z góry wykluczył możliwość poparcia przez Węgry jakiegokolwiek wrogiego wobec Polski posunięcia. Bardzo możliwe, że i Nasza Złota Pani też przyjęła to do wiadomości, bo niemieckie niezależne media głównego nurtu ani przez chwilę nie przerwały propagandowego ostrzału Polski, zgodnie z najlepszymi wzorami Propaganda Abteilung. W tej sytuacji również stare kiejkuty musiały otrzymać harmonogram godzinowy na najbliższe trzy miesiące, by w odpowiednim momencie dokonać – jakby to powiedział Adolf Hitler - „miażdżącego uderzenia”. Bo o tym, że Komisja Europejska nie może stracić autorytetu w żadnym przypadku, chyba nikt nie wątpi. Zatem jeśli nie uda się zdyscyplinować naszego bantustanu przy pomocy Rady Europejskiej, to nietrudno się domyślić, że Nasza Złota Pani sięgnie po inną metodę, która w traktacie lizbońskim przyjęła postać tzw. „klauzuli solidarności”.

        I rzeczywiście. Jeszcze nie ucichły echa hałaśliwej radości, jaką „młodzież świata” reagowała na widok papieża Franciszka, a już odezwał się Kukuniek, czyli były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa. Wprawdzie od dawna powtarzam, że kto słucha Lecha Wałęsy ten sam sobie szkodzi, ale – podobnie jak od wszystkich innych reguł - również i od tej są wyjątki. Uważam bowiem Lecha Wałęsę za obdarzonego pewnym sprytem kretyna, ale właśnie taki był i jest potrzebny starym kiejkutom w charakterze parawanu, za która mogliby się schować i z ukrycia sterować przebiegiem wydarzeń. Toteż, pamiętając o nieśmiertelnych przykazaniach Włodzimierza Lenina o organizatorskiej funkcji prasy, stare kiejkuty rozpoczęły właśnie tak. Na internetowym portalu „Studio Opinii”, kierowanym przez weterana różnych PRL-owskich „odnów” Stefana Bratkowskiego, Krzysztof Łoziński zaproponował utworzenie Komitetu Obrony Demokracji. Natychmiast zgłosił się filut „na utrzymaniu żony” czyli Mateusz Kijowski i niczym „Bolek” naszych czasów, nie tylko od razu stanął na jego czele, ale został w tych charakterze entuzjastycznie i bez zastrzeżeń zaakceptowany przez „osoby publiczne”, w większości te same, które wcześniej nie tylko wykrzesały z siebie niesłychany entuzjazm dla Kukuńka, ale nawet się z nim fotografowały. 2 grudnia odbyło się spotkanie założycielskie, a jednocześnie jak grzyby po deszczu powstawały struktury regionalne. Jeśli chodzi o szmalec, to w ciągu pierwszej doby w kasie pojawiło się 20 tys złotych. To stachanowskie tempo wzbudza we mnie podejrzenia, iż Wojskowe Służby Informacyjne przeprowadziły mobilizację agentury. Bo wprawdzie WSI oficjalnie „nie ma”, ale agentura, którą sobie rozbudowywały przez całe dziesięciolecia, przecież się nie rozpłynęła. Przeciwnie – nie tylko jest, ale została starannie uplasowana w kluczowych miejscach życia politycznego, gospodarczego, społecznego i kulturalnego, a co więcej – doskonale wie, że swoją pozycję społeczną i materialną zawdzięcza przetrwaniu fundamentu, na którym cała ta subtelna konstrukcja się opiera. Toteż kiedy pada rozkaz mobilizacji, nikt się nie wyłamuje, motywowany świadomą dyscypliną.

        Dlaczego stare kiejkuty zdecydowały się na utworzenie KOD-u? Myślę, że z dwóch powodów. Po pierwsze – by pokazać Amerykanom, że warto wciągnąć WSI na listę „naszych sukinsynów”. Kiedy bowiem w drugiej połowie 2013 roku prezydent Obama zresetował swój poprzedni reset w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, stało się jasne, że nasz nieszczęśliwy kraj, spod kurateli strategicznych partnerów, czyli Naszej Złotej Pani i zimnego ruskiego czekisty Putina, znowu przechodzi pod kuratelę amerykańską. W tej sytuacji wciągnięcie na listę „naszych sukinsynów” stało się sprawą pierwszorzędnej wagi, a żeby dostarczyć argumentów, stare kiejkuty musiały Amerykanom pokazać, jakie majstersztyki na scenie politycznej naszego bantustanu potrafią wykonać na poczekaniu. Toteż kiedy 18 czerwca 2015 roku interes został ubity w asyście izraelskich ubeków jako żyrantów, stare kiejkuty tytułem premii do tamtego majstersztyku dołożyły nowy w postaci Nowoczesnej Ryszarda Petru. Jak informowali mnie moi honorable correspondants, pan Ryszard dość regularnie spotykał się z panem generałem Markiem Dukaczewskim, który najwyraźniej i ojcuje mu i być może nawet matkuje. Drugim powodem jest wychodzenie naprzeciw życzeniom Naszej Złotej Pani, dla której Komitet Obrony Demokracji w naszym bantustanie jest ważnym elementem planów operacyjnych.

        Naturalnie z wszystkiego Nasza Złota Pani się starym kiejkutom nie zwierza, bo wystarczy, że będą wiedziały tyle, ile trzeba. Podobnie i stare kiejkuty informują swoich konfidentów na tyle, na ile jest to konieczne. Za ich pośrednictwem te wiadomości docieraja również do opinii publicznej. Oto po niedawnym spotkaniu KOD-u w Toruniu Kukuniek, który już do KOD-u ostatecznie doszlusował oznajmił, że wkrótce „na ulice” wyjdzie „dwa miliony Polaków”, no a wtedy stare kiejkuty postawią rządowi „ultimatum, że albo referendum, albo opuszczą stanowiska w podskokach”. Widać wyraźnie, że Nasza Złota Pani, podobnie jak Adolf Hitler, wolałaby do końca zachować pozory pokojowej zmiany warty, no ale na wypadek gdyby się nie dało, do wariant B „Fall Weiss” najwyraźniej dopuszcza rozwiązanie siłowe – no bo jakże inaczej rozumieć te „podskoki”?

        Skoro tak, to wydaje się oczywiste, że i kadra naszej niezwyciężonej armii już zdecydowała, że w decydującym momencie stanie po nieubłaganej stronie demokracji i praworządności tak samo, jak 13 grudnia 1981 roku stanęła na nieubłaganym gruncie socjalizmu i sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Będzie miała za sobą poparcie instytucji Unii Europejskiej, więc nikt nie ośmieli się nawet pisnąć słówka protestu tym bardziej, że wszyscy będą małodusznie zadowoleni, iż pokazówka w ramach przywracania pruskiej dyscypliny w IV Rzeszy dokona się w Polsce, a nie u nich. Nasza niezwyciężona armia zapewni siłową osłonę cywilnej agenturze WSI, zorganizowanej w Komitecie Obrony Demokracji, która odegra przedstawienie „sądu zagniewanego ludu”, w następstwie którego w naszym bantustanie dokona się polityczna zmiana warty. Będzie to wskazane jeszcze z jednego powodu, że mianowicie zapadła decyzja o komisji śledczej w sprawie Amber Gold. Wprawdzie wiele wskazuje na to, iż inicjatorzy tego przedstawienia chcieliby zademonstrować wolę kopania się po kostkach, ale nie wyżej, jednak stare kiejkuty musiały dojść do wniosku, że lepiej dmuchać na zimne. Nasz Najważniejszy Sojusznik, którego muskuły rząd naszego bantustanu z lubością sobie napręża, zostanie uspokojony i udelektowany spełnieniem przez nową ekipę żydowskich roszczeń majątkowych – bo w końcu z jego punktu widzenia nie ma żadnej różnicy, jaka ekipa udostępni mu polskie terytorium dla potrzeb globalnej rozgrywki z Moskalikami. Taki obrót sprawy byłby idealny również z punktu widzenia Naszej Złotej Pani, bo – po pierwsze – brudną robotę wykonaliby tubylczy askarisi, a po drugie – w tym zamieszaniu można by wreszcie pozałatwiać zaległości, oczekujące na to już ponad 70 lat. Stare kiejkuty przecież nie będą się sprzeciwiały, bo w zamian za obietnicę dalszego pasożytowania na mniej wartościowym narodzie tubylczym, zgodzą się na wszystko tak samo, jak godziły się za czasów kurateli sowieckiej. Nadchodzą ciekawe czasy.

Felieton dla tygodnika „Najwyższy Czas!” z 19 sierpnia 2016


Ludożerstwo coraz bliżej

        Jak w znakomitej książce „Głos Pana” zauważył Stanisław Lem - „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Środowiska hołdujące nieubłaganemu postępowi, dla których Kościół katolicki stanowił coś w rodzaju soli w oku, najwyraźniej wzięły to sobie do serca i zmieniły strategię. Zamiast brutalnej i chamskiej eksterminacji, jaką praktykowali bolszewicy, współcześni rewolucjoniści postawili na neutralizację Kościoła poprzez forsowanie „judeochrześcijaństwa”. Jednym z podstawowych warunków sine qua non jego praktykowania, jest konieczność utrzymywania przyjaznych a przynajmniej poprawnych stosunków z „judaizmem”, to znaczy – z rozmaitymi żydowskimi organizacjami, niekoniecznie religijnymi, które przypisują sobie rolę prezentowania żydowskiego punktu widzenia. A ponieważ większość środowisk żydowskich, z różnych zresztą powodów, między innymi z zagadkowej predylekcji do wprowadzania fermentu w społecznościach wśród których żyją, również skłania się ku nieubłaganemu postępowi, „judeochrześcijaństwo” oznacza wywieranie na katolickie duchowieństwo nieustannego nacisku, by za jego pośrednictwem skłonić katolickie masy do zachowań oczekiwanych przez – nazwijmy to po imieniu – żydokomunę – a przynajmniej sparaliżować w nich wolę oporu. Wprawdzie duchowieństwo, zwłaszcza z najwyższej półki, na znak gotowości ofiary z własnego życia w imię wiary, ubiera się w purpurowe szaty, ale to już tylko przerost formy nad treścią – o czym mogliśmy przekonać się podczas niedawnego synodu o rodzinie, gdzie omal nie doszło do rehabilitacji sodomitów. Podobnie Jego Świątobliwość Franciszek, który podczas swojej wizyty w Oświęcimiu i Brzezince podczas Światowych Dni Młodzieży, „intensywnie milczał” - zgodnie z instrukcją udzieloną mu jeszcze przed przyjazdem do Polski przez panią Naomi Di Segni, przewodniczącą Związku Włoskich Żydów. Chodzi o to, że Żydzi, zwłaszcza wyznający religię holokaustu, traktują Oświęcim swój zazdrośnie strzeżony monopol i nie życzą sobie, by ktokolwiek pod jakimkolwiek pretekstem, ten monopol naruszał. Poprzedni papieże przechodzili jeszcze nad tym do porządku, chociaż warto przypomnieć, że już Jan Paweł II był przez jakichś rabinów sztorcowany za kanonizowanie niewłaściwych świętych, między innymi – Edyty Stein, która wprawdzie była katolicką zakonnicą, ale jako Żydówka zginęła w komorze gazowej. Sztorcujący Jana Pawła II rabini uznali te kanonizację za próbę „zawłaszczenia holokaustu” przez Kościół katolicki, co najwyraźniej odebrali jako zagrożenie dla lukratywnego przemysłu holokaustu.
O skuteczności tego nieustającego nacisku na katolickie duchowieństwo ze strony Żydów i postępactwa świadczy choćby to, że za pontyfikatu Piusa XII żadnemu rabinowi nie przyszedłby nawet do głowy pomysł krytykowania papieża, że kanonizował tego, czy innego świętego. Minęło zaledwie 56 lat i oto widzimy, jak papież w podskokach stosuje się do żydowskich oczekiwań. To właśnie jest celem tych „cierpliwych i metodycznych” działań. Ponieważ to nie Kościół decyduje o tym, co się Żydom podoba, a co nie, to skoro już uznał ich za „starszych braci”, to w imię utrzymania poprawnych z nimi stosunków, musi się do ich oczekiwań akomodować. W ten sposób żydokomuna, za pośrednictwem małodusznego duchowieństwa, pełniącego rolę pasa transmisyjnego do katolickich mas, urabia je na rodzaj plasteliny, z której – jak powiada Kazimiera Iłłakowiczówna - „można wszystko zrobić i w każdą formę ulepić”. Warto w związku z tym przypomnieć opinię wybitnego znawcy czasów antycznych, prof. Tadeusza Zielinskiego, który w swoim „Cesarstwie rzymskim” zauważa, że chrześcijaństwo dopiero wtedy uzyskało zdolność do pokojowego podboju świata antycznego, kiedy odcięło się zdecydowanie od żydowskich korzeni. Tymczasem Kościół w Jerozolimie zmarł śmiercią naturalną, na podobieństwo ziaren, co to padły między ciernie i wprawdzie wzeszły, ale zostały zagłuszone zanim mogły wydać jakikolwiek plon.

        Wspominam o tym, bo właśnie ukazała się wiadomość, że władze zakonu, do którego należy ks. Jacek Międlar, a konkretnie – ksiądz Kryspin Banko – przypomniały zakaz „wszelkiej aktywności w środkach masowego przekazu”. Reakcja przewielebnego księdza Kryspina Banko jest efektem „cierpliwego i metodycznego” szczucia na księdza Międlara przez przodującą w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym redakcję „Gazety Wyborczej”, którą ostatnio zasilił swoimi srebrnikami finansowy grandziarz Jerzy Soros, no i oczywiście mediami kontrolowanymi przez Wojskowe Służby Informacyjne i – jak podejrzewam - funkcjonującymi dzięki pieniądzom, jakie wojskowa bezpieka u progu transformacji ustrojowej zagarnęła z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego w kwocie co najmniej 1640 mln dolarów. Warto zwrócić uwagę, że pretekstem do wypuszczenia szczwaczy była wypowiedź ks. Międlara na temat posłanki Nowoczesnej, pani Joanny Scheuring-Wielgus. Ks. Międlar napisał na Twitterze co następuje: „konfidentka, zwolenniczka zabijania (aborcji) i islamizacji. Kiedyś dla takich była brzytwa. Dziś prawda i modlitwa?” Panią posłankę, podobnie jak doświadczonych szczwaczy, dotknęła zwłaszcza ta „brzytwa” - że aż złożyła w prokuraturze zawiadomienie o przestępstwie. Nawiasem mówiąc, ta cała pani Scheuring-Wielgus, z niejednego komina wygartywała, aż w końcu wylądowała u pana Petru, którego podejrzewam, że Nowoczesną utworzył przy pomocy Wojskowych Służb Informacyjnych. Być może ks. Międlar wie coś, czego ja nie wiem, skoro nazywa panią posłankę „konfidentką” - a charakterystyczne jest również to, że ona o ten dyffamujacy epitet się nie obraża, tylko o tę brzytwę. Tymczasem brzytwa rzeczywiście była używana i to w dodatku całkiem niedawno, bo w czasie okupacji niemieckiej, wobec różnych lekkomyślnych, albo tylko obdarzonych temperamentem kobiet, których postępowanie uznawane było przez władze Polskiego Państwa Podziemnego za szkodliwe, a przynajmniej za naganne z punktu widzenia narodowej dyscypliny. Ks. Międlar tylko przypomniał o tym fakcie, którego autentyczność nie budzi najmniejszych wątpliwości. Jestem pewien, że właśnie to stało się przyczyną wypuszczenia szczwaczy – bo przypomnienie Polakom jednego ze sposobów dyscyplinowania różnych szubrawców, zostało słusznie uznane za niebezpieczne, bo nigdy nie wiadomo, co narkotyzowane społeczeństwo przywiedzie do ocknienia, więc warto dmuchać na zimne. O ile jednak postępowanie szczwaczy z „Gazety Wyborczej” i mediów kontrolowanych przez WSI jest zrozumiałe, o tyle postępowanie władz Zgromadzenia Księży Misjonarzy zrozumiałe już nie jest, chyba, że przestały one przywiązywać wagę do prawdy, koncentrując się już tylko na tym, by wypić i zakąsić, jak przystało na wyznawców kultu jaki rozwija się obecnie z szybkością płomienia, kultu Świętego Spokoju. W tej sytuacji warto przypomnieć im słowa wypowiedziane, albo tylko przypisywane wileńskiemu bazylianinowi Atanazemu Nowochackiemu, który biskupowi Massalskiemu, złodziejowi i karciarzowi miał powiedzieć, co następuje: „Dzisiaj duchowieństwo sprzedaje dary Ducha Świętego za pieniądze, ale skończy na tym, że ani darów Ducha Świętego, ani pieniędzy mieć nie będzie, bo Pan Bóg swoje, a diabeł swoje odbierze.”

© Stanisław Michalkiewicz
18-19 sierpnia 2016
www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA






Ilustracje © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2