Należy przy tym unikać wszelkiej ostentacji: należy stanowczo zaprzestać żałosnego dopominania się o zniesienie wiz wjazdowych dla Polaków udających się do USA – naszym dyplomatom warto wydać instrukcję surowo zakazującą jakichkolwiek wzmianek na ten temat w oficjalnych enuncjacjach. A jednocześnie pilnie opracować należy możliwie skomplikowany formularz i adekwatnie upokarzającą, kosztowną procedurę dla wszystkich funkcjonariuszy, urzędników i żołnierzy imperium amerykańskiego, którzy wybierają się do Polski.
Z całą grzecznością i należną rewerencją – w nieoficjalnych rozmowach można się powołać na zaostrzenie procedur bezpieczeństwa w warunkach globalnej wojny z terroryzmem, a wprowadzając wygórowaną opłatę wizową, warto wspomnieć o problemach napiętego budżetu państwa, który wszakże wciąż boryka się z ciężarem długów m.in. wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Przy czym w żadnym przypadku nie powinno to oznaczać jakiegokolwiek „zerwania” – z dramatycznym trzaskaniem drzwiami i automatyczną reorientacją naszej polityki, bo przecież: co nagle, to po diable. Oczywista jest dysproporcja potencjałów obu państw w każdym możliwym znaczeniu, tym bardziej jednak należy dbać o zachowanie wszelkich formalnych znamion dyplomatycznej równoprawności. Dalsze tolerowanie tak ewidentnej jak obecnie odmienności standardów we wzajemnym traktowaniu się przez Waszyngton i Warszawę może doprowadzić tylko do rzeczy gorszych, a zważywszy nasze doświadczenie historyczne – może wręcz tragicznych. Jak to bowiem trafnie diagnozuje inna mądrość ludowa – od rzemyczka do koniczka.
Pośrednim dowodem na trafność tej diagnozy jest obszerny wywiad, jakiego udzielił ostatnio polskojęzycznym mediom Paul W. Jones – ambasador Stanów Zjednoczonych od roku urzędujący w Warszawie. Jego Ekscelencja nawet nie próbuje już zachowywać pozorów – jawnie występując w charakterze imperialnego rewizora, czuje się upoważniony do protekcjonalnego recenzowania stanu demokracji u nas: „Jesteśmy przyjacielem i sojusznikiem Polski i właśnie dlatego zależy nam na zdrowym stanie demokracji w waszym kraju, podobnie jak w innych państwach członkowskich NATO. Demokracja jest podstawą wartości, które legły u podstaw budowy Sojuszu Północnoatlantyckiego w 1949 r”. – przypomina jak znudzony korepetytor mało pojętnym uczniom. Choć pan ambasador Jones rytualnie zastrzega, że prezydent Obama nie ma intencji „mieszania się w wewnętrzne sprawy Polski”, to przecież w istocie sam niczego innego nie czyni, stawiając się w roli arbitra w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Pozwala sobie przy tym na niezbyt starannie zawoalowaną pogróżkę, gdy przypomina: „Artykuł 2 traktatu o NATO zobowiązuje wszystkich członków do wzmacniania instytucji demokratycznych, bo to one są podstawą naszego bezpieczeństwa. Uważamy, że należy otwarcie mówić nie tylko o potrzebie wzmacniania zdolności wojskowych, ale także o funkcjonowaniu demokracji. Oczywiście, rozwój obecnej dyskusji jest sprawą polską, ale my, jako przyjaciele, zwracamy uwagę, że sprawa TK trwa już długo. Instytucja taka jak Trybunał Konstytucyjny jest potrzebna demokratycznemu państwu, a my w przyjacielski sposób zachęcamy do podjęcia działań, które umożliwią rozwiązanie tej sytuacji”. A zatem zupełnie już bez ogródek JE Ambasador Jones buduje sylogizm szantażu – wprost przecież wynika z cytowanego wywiadu, że Departament Stanu uzależnia działanie traktatu waszyngtońskiego od pozytywnej ewaluacji stanu „instytucji demokratycznych” w naszym kraju. Całkiem już bezczelnie w swej jawnej protekcjonalności brzmi kolejna fraza: „Część sporu dotycząca dopuszczenia sędziów do orzekania powinna zostać rozwiązana poprzez porozumienie polityczne. Według prezydenta Obamy, by tak się stało, potrzebny jest większy wysiłek”.
Oto więc nasi amerykańscy sojusznicy jawnie i publicznie uzurpują sobie role samozwańczych trenerów ponaglających nas do „większego wysiłku”, albo też zgoła psychoterapeutów rodzinnych zachęcających do „rozwiązywania sytuacji” poprzez „dyskusję”. Szczególnie zastanawiać powinna wypowiedź, w której JE Ambasador Jones deklaruje, ni mniej, ni więcej, zdolności profetyczne w sprawie Trybunału Konstytucyjnego: „Nie mam wątpliwości, że dyskusja na ten temat będzie trwać”. Na czymże opierać może tak niezbitą pewność kontynuacji owej „dyskusji”, a więc eskalacji afery Rzeplińskiego et consortes? Albo pan Jones jest prorokiem, albo też wiedzą coś o tym amerykańskie służby – czy aby tylko dyplomatyczne?
Warto w tym kontekście przypomnieć, że kiedy z początkiem tego roku odwiedzała naszą stolicę Victoria Nuland (specjalistka od „wspierania demokracji” m.in. na Ukrainie), wówczas spotykała się nie tylko z oficjalnymi przedstawicielami polskich władz w rodzaju Witolda Waszczykowskiego, ale i z przedstawicielami opozycji w rodzaju Ryszarda Petru. Najwyraźniej więc towarzysze z imperialnej ambasady przy Pięknej doskonale opanowali sztukę gry na kilku fortepianach. A może raczej – jeśli już trzymać się figur ze świata muzyki – trafniejsze będzie porównanie do gry na cymbałach niż na fortepianach?
Z jednej i z drugiej strony trwa bowiem licytacja sprawy polskiej w dół na zasadzie: „Kto da mniej?”. Zarówno „obóz zdrady narodowej”, który całkiem jawnie zajmuje się przyzywaniem interwencji zewnętrznej, jak też i jego adwersarze z „obozu patriotycznego”, roszczący sobie pretensje do monopolu po prawej stronie sceny politycznej – jedni i drudzy ogromnie ułatwiają pracę JE Jonesowi i jego kolegom z innych imperialnych ambasad. Tak zarządzając konfliktem wewnętrznym, można praktycznie bezkosztowo osiągać imponujące rezultaty. Że to ostatnie potrafi pan Jones, to potwierdzałaby wieść gminna, która niesie, że samym zmarszczeniem brwi udało mu się wyegzekwować posłuszną rezygnację rządu warszawskiego z przyjęcia chińskiej inwestycji w budowę Kanału Śląskiego. Czyżby więc brutalny szantaż opakowany w retorykę „lojalności sojuszniczej” miał doprowadzić do ostatecznego utrącenia prawdziwie „wielkiego projektu” – połączenia dorzeczy Wisły i Odry – tak strategicznie istotnego dla rozwoju gospodarczego, a więc i najszerzej rozumianego bezpieczeństwa Polski?
Jeśli do tej pory mogło się komuś zdawać, że postępująca wasalizacja Polski względem USA jest polityką co najwyżej teoretycznie dyskusyjną, a nie jednoznacznie i praktycznie godzącą w nasze interesy, ten powinien ostatecznie przestać się łudzić. Poza centralnym „słoniem w menażerii”, którego wszyscy zgodnie starają się nie dostrzegać, tj. sprawą roszczeń żydowskich, kiedy Stany Zjednoczone występują wobec nas w charakterze żyranta i komornika jednocześnie, możemy dowolnie wydłużać całą listę realnych strat i utraconych zysków składających się na lawinowo rosnące koszta naszej „lojalności sojuszniczej”.
Zespawanie „na sztywno” polskiej racji stanu z dyrektywami Waszyngtonu oznaczało w ostatnich latach m.in. prowadzenie przez Warszawę sprzecznej z naszą racją stanu polityki zagranicznej zwłaszcza na kierunku wschodnim, bo w praktyce było to hołubienie szowinizmu ukraińskiego i litewskiego (pod szantażem „lojalności sojuszniczej”) oraz wpychanie Białorusi coraz głębiej w objęcia rosyjskie (pod pretekstem wzmacniania wschodniej flanki). W eskalacji wojennej prowadzonej na naszym terytorium przez USA nadstawiliśmy po raz kolejny głowę (ryzykując przyjęcie na siebie „deeskalacyjnego” uderzenia Rosji i odwetu islamskich rezunów za udział w pacyfikacji Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu), nie zyskawszy dotąd literalnie nic. Bo tak jak „offset iracki”, tak i „dzień świstaka w Redzikowie” itp. należą jak dotąd w całości do sfery fantasmagorii. Umiejętne zarządzanie konfliktem wewnętrznym w Polsce, kontrolowane przez rosnącą liczbę „sekretarzy prasowych” imperialnej ambasady przy ul. Pięknej, odbywa się niestety z pełnym zaangażowaniem pionków reprezentujących najrozmaitsze barwy partyjne. Przy czym Waszyngton prowadzi dziś tę grę z cynizmem i ostentacją nie mniejszą niż Moskwa za swoich najlepszych czasów. W polityce wewnętrznej przez lata obserwować można było cyniczne spekulowanie przez Amerykanów na naszej giełdzie politycznej, czyli obejmowanie nieoficjalnym patronatem tej czy innej kreatury, często sowieckiego jeszcze chowu, w rodzaju Leszka Millera czy Ryszarda Petru. Praktyka przyjmowania na służbę i nadawania immunitetu nietykalności „swoim sukinsynom” sięga co najmniej drugiej połowy lat 80., kiedy to szerokim strumieniem ruszył proces przewerbowania esbeków z Departamentu I na służbę CIA. Czyżby DIA powtarzało właśnie ten sam numer z sierotami po WSI? Czy eksterytorialne bazy amerykańskie na terytorium Rzeczypospolitej zafundują nam „efekt kiejkucki” do potęgi? To czas pokaże i niejedno uwydatni. Tymczasem mamy jednak całkiem świeży a spektakularny dowód antypolskich poczynań ambasady USA także w naszej gospodarce.
(kliknij w obrazek po większy) |
Nic zatem dziwnego, że zarówno projekty polskie, jak i czeskie zawsze rozbijały się o problem finansowania, ostatecznie już dwa lata temu Komisja Europejska odmownie załatwiła w tej sprawie Czechów. I oto w sukurs nadchodzą Chińczycy, dla których perspektywa udrożnienia sieci komunikacyjnej poprzez skomunikowanie największych dorzeczy w Europie Środkowej jest naturalnym i nieodzownym dopełnieniem ich koncepcji „nowego jedwabnego szlaku”, czyli w istocie reaktywacji pradawnej kooperacji rynków azjatyckich z Europą drogami lądowymi. Otóż więc właśnie z początkiem tego roku sprawa nabrała rumieńców. Chińskie firmy wystąpiły ni mniej, ni więcej, z propozycją pełnego finansowania prac ziemnych i budowy infrastruktury. W podobnym czasie po obu stronach granicy uroczyście podpisano stosowne deklaracje – Chińczycy umówili się z Czechami na budowę m.in. wielkiego terminalu logistycznego w morawskim Hoboninie, jednocześnie deklarując wolę inwestowania podobnej sumy (11 mld dolarów!) w wyżej wymieniony Kanał Śląski – stosowną umowę wstępną sygnował już w kwietniu 2016 wojewoda małopolski Józef Pilch. Sprawę ostatecznie przypieczętować miały spotkania przywódców państw. Miały, ale jakoś nie przypieczętowały.
Bo oto do akcji wkroczył energicznie Jego Ekscelencja Ambasador USA Paul W. Jones, który wszak nie darmo jest m.in. absolwentem studiów „bezpieczeństwa narodowego” w Naval War College (akademii marynarki wojennej USA). Będąc człowiekiem wyedukowanym przez imperialne służby tej akurat formacji, Jones nie może nie pojmować w lot, jak dalece wizja pokojowego prosperowania i bogacenia się narodów wielkiej wyspy świata (Europy i Azji) zagraża hegemonii imperiów morskich, jakimi pozostają Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Podobno niemal w przeddzień wizyty prezydenta Xi w Warszawie właśnie w sprawie kontraktu na budowę Kanału Śląskiego, wykonana została przez Amerykanów dyplomatyczna akcja mająca precedensy i właściwe wzorce w tradycji poczynań sowieckich ambasadorów w czasach PRL. Przy czym nie znając rzeczy z autopsji, trudno doprawdy przesądzać, czy przypadkiem towarzysz Borys Aristow nie zachowywał wobec towarzysza Józefa Czyrka większej rewerencji niż arogancki Paul W. Jones wobec nieszczęsnego Witolda Waszczykowskiego, skoro ten ostatni robił na osobach trzecich wrażenie roztrzęsionego właśnie po rozmowach z udzielnym demo-gubernatorem Jonesem. Tak czy inaczej – sprawa Kanału Śląskiego zapewne umiera właśnie śmiercią nienaturalną – wszystko na to wskazuje – wskutek zdecydowanego okazania przez towarzyszy amerykańskich dezaprobaty dla sprzecznej z imperialnym interesem samowolki polskich sojuszników.
Co ciekawe i jakże charakterystyczne, jak na zawołanie ruszyli z nagonką etatowi naganiacze z mediów gadzinowych, które przy pozorach permanentnej wojny akurat tej sprawie formują konsekwentnie sojusz ponad podziałami, stając czujnie na straży lojalizmu wobec amerykańskiej demodyktatury. Jednolite stanowisko zajęli, a jakże, funkcjonariusz frontu ideologicznego z „Gazety Polskiej” i z „Gazety Wyborczej”. Ledwie prezydent Xi opuścił Warszawę, a już wykazywali się zaiste zadziwiająco synchronizowaną czujnością. Porównajmy:
„Projekty, które uda się zrealizować ze stroną chińską, będą wymagały bardzo dokładnego zbadania podmiotów w nie zaangażowanych, by uniknąć takich wpadek [sic! – podkr. G.B.], jak ta z zawartym tuż przed przyjazdem prezydenta Xi do Polski porozumieniem pomiędzy wojewodą małopolskim a chińską firmą China Harbour Engineering Company LTD (CHEC). Dotyczy ona budowy Kanału Śląskiego łączącego Wisłę z Odrą. Umowę podpisano, mimo że CHEC jest na czarnej liście Banku Światowego w związku z korupcją. Ta sama firma utraciła miesiąc temu kontrakt w Wielkiej Brytanii” – donosiła „Gazeta Polska Codziennie” do spółki z portalem Niezależna.pl (sic!).
A „Gazeta Wyborcza” wtórowała: „Problem w tym, że chińska firma China Harbour Engineering Company, która jest spółką-córką China Communications Construction Company Limited, znajduje się na czarnej liście Banku Światowego. Trafiła tam za korupcję i oszustwa podczas inwestycji m.in. w Bangladeszu i na Jamajce. Od kilku lat donosiły o tym anglojęzyczne serwisy”. Przy czym redaktorzy „GaPoli” zachowali w tym wypadku większą skromność od swych kolegów, którzy nie omieszkali się pochwalić, że po ich publikacji wojewoda Pilch natychmiast w podskokach „sprawdza wiarygodność chińskiej firmy, z którą zamierza współpracować przy budowie kanału Wisła–Odra. Eksperci nie mają wątpliwości, że powinien to zrobić, nim podpisał umowę”.
A więc: Roma locuta, causa finita – skoro Bank Światowy wprowadził kogoś na swoją czarną listę, to za żadne skarby nie należy się schylić po oferowane przezeń 11 mld, choćby nie wiem co.
Czy jednak polscy państwowcy mają się trwale godzić z tym stanem rzeczy? Czy „anglojęzyczne serwisy” i „czarne listy” redagowane przez tamtejszych lichwiarzy mają być miarodajne dla polskich mężów stanu? Poza narażeniem na ciosy nieprzyjaznych sąsiadów, wystawieniem na roszczenia i uroszczenia Żydów, poza pogrążaniem w coraz głębszej niewoli dłużniczej, czy mamy pogodzić się również z praktyką zamykania nam przez Amerykanów realnych perspektyw rozwoju gospodarczego, blokowania wszelkich projektów, które pozwoliłyby nam wydostać się z geostrategicznej pułapki i korzystać z atutów, jakie daje nam nasze położenie? Czy mamy na powrót przyjąć jako zasadę ustrojową nadrzędność woli imperialnych ambasadorów? Czy mamy uznać ich prawo do urządzania naszym przywódcom egzaminów powtórkowych z demokracji, a na dodatek jeszcze – do besztania naszych ministrów, ilekroć w podległych im urzędach zrodzi się jakiś pożyteczny, autentycznie wielki projekt?
Odłożony ad acta na skutek obcesowej interwencji ambasadora Jonesa projekt połączenia dorzeczy Wisły i Odry za grube chińskie miliardy będzie doskonałym probierzem. I to wcale nie intencji i lojalności Zachodu, bo te znamy już nadto dobrze – jak zły szeląg. Będzie to test suwerenności władzy warszawskiej. Najbliższe miesiące dadzą nam jasną odpowiedź, jak wypadnie „sprawdzanie wiarygodności” chińskich partnerów przez pana wojewodę, no i czy on sam w ogóle utrzyma się na stanowisku. Czy uczestnicy afery Kanału Śląskiego zasługują na większą wyrozumiałość niż, powiedzmy, Waldemar Pawlak z sygnowaną przezeń w Moskwie „niewolą gazową”? Jeśli warszawski rząd i prezydent chcą zachować tytuł do posługiwania się w nazwach imieniem Polski, muszą się po polsku zachować. Niech się nie łudzą, że konformizm w tej sprawie pozwoli im zachować suwerenność w jakiejkolwiek innej zasadniczej sprawie. Niech nie sądzą, że ich zaniechanie znajdzie przed sądem bardziej przekonujące usprawiedliwienie niż inne akty narodowej apostazji, abdykacji z suwerenności i rezygnacji z narodowego interesu. Czyż analogie coraz silniej rysujące się między Paktem Północnoatlantyckim a Układem Warszawskim mają się dalej rozszerzać aż do paraleli TTIP-RWPG? Czy lojalność sojusznicza wobec USA ma nas kosztować nie tylko utratę bezpieczeństwa i suwerenności, ale także przekreślenie poważniejszych perspektyw gospodarczych?
A na koniec: Jego Ekscelencja Ambasador Paul W. Jones już dawno zapracował na poczesne miejsce na naszej polskiej czarnej liście, aby jako persona non grata na grzeczne acz stanowcze wezwanie naszego MSZ opuścił co prędzej polską ziemię, której gościnności najwyraźniej nie potrafi uszanować.
Tekst ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa! Kupujcie nowe numery oraz inne tygodniki z naszego wydawnictwa! Wspomagacie w ten sposób niezależne, polskie media!
© Grzegorz Braun
8 i 15 sierpnia 2016
źródło publikacji: „Persona non grata. Demodyktatura ambasadora USA” części 1 i 2
www.polskaniepodlegla.pl
8 i 15 sierpnia 2016
źródło publikacji: „Persona non grata. Demodyktatura ambasadora USA” części 1 i 2
www.polskaniepodlegla.pl
Ilustracja © brak informacji / Wikipedia
UAKTUALNIENIE: 2016-09-05-10:37
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz