Zwolennicy członkostwa w UE rozumują na ogół podobnie do mego znajomego. Obliczają ile unia daje na inwestycje, rolnikom, szpitalom. Wydają się nie rozumieć, że jak mówią Brytyjczycy: „There's no such thing as a free lunch” Wielka Brytania była zawsze dla UE płatnikiem netto .To znaczy, że wpłacała więcej niż otrzymywała. To ułatwiło obywatelom GB ich rozsądną decyzję.
W Polsce rzadko kto zastanawia się jak naprawdę wygląda nasz bilans korzyści z członkostwa w UE. Polska jest podobno płatnikiem brutto, to znaczy wpłaca do kasy unijnej mniej niż otrzymuje. Jeżeli nawet to prawda pieniądze otrzymujemy wyłącznie na projekty zgodne z ideologią i praktyką biurokratycznej machiny UE. Dotacje na infrastrukturę oznaczają między innymi najdroższe stadiony świata, baseny w małych miejscowościach, których utrzymanie przekracza możliwości samorządów, zupełnie zbędne orliki ze śmierdzącą brudnymi skarpetami sztuczną trawą, powstające obok zwykłych, od lat używanych, tradycyjnych boisk. Podnosi się zwykle argument znaczenia unijnych dotacji dla rolników. Tymczasem powinniśmy rozumieć, że dotacje niszczą rolnictwo zamiast je rozwijać. Przede wszystkim likwidowana jest konkurencja produktów i usług prowadząca do poprawy ich jakości. Pomijając takie idiotyzmy jak wymagana przepisami unii krzywizna banana czy zaliczanie ślimaków do ryb dotacje unijne są nieracjonalne, wymuszane najczęściej przez grupy nacisku.
Dam przykład z dziedziny, na której się znam, z hodowli koni. Dotacje na hodowlę hucułów spowodowały rozpowszechnienie się tej sympatycznej lecz mało użytecznej i prymitywnej rasy na nizinach. Miejscem hucułów są bieszczadzkie połoniny. To koniki silne, wytrzymałe, mało wymagające, nie mają jednak żadnego znaczenia sportowego ani tym bardziej wyścigowego. Poważny jeździec nie wybierze sobie hucuła do konkursu skoków. Nadają się wyłącznie dla dzieci i turystów. Populacja hucułów była dotąd regulowana w naturalny sposób przez użyteczność tej rasy. Hodowane w nadmiernych ilościach, po zniesieniu dotacji powędrują do rzeźni.
Nasze prawdziwe „korzyści” z przynależności do UE to haracz płacony za emisję CO2, likwidacja naszych stoczni, bezprawne interwencje w sprawy wewnętrzne naszego kraju, narzucanie nam uchodźców. Ukoronowaniem tego bezprawia jest bezczelna propozycja płacenia przez nas 250 tysięcy euro za każdego uchodźcę nieprzyjętego.
Jak dotąd propozycje zreformowania tego upiornego eurokołchozu jakim jest UE przypominały rewizjonistyczne projekty reformowania socjalizmu. Unia tak - wypaczenia nie, a wypaczenia to unijna biurokracja, oraz jej interwencje w sprawy państw narodowych.
Jednak jak się okazuje Niemcy i Francja chcą zarządzać kryzysem wywołanym przez Brexit przyspieszając i pogłębiając integrację czyli praktycznie likwidując państwa narodowe. Ku memu zdumieniu politycy polscy jednym głosem wyrażają troskę o przyszłość unii zamiast korzystając z okazji iść za przykładem Anglików. Szczytem hipokryzji jest zachwalanie korzyści z utworzenia unijnej straży granicznej, która skutecznie będzie bronić państw Unii przed imigrantami, a jednocześnie zapominanie, że to przecież Niemcy wywołały ten kryzys zapraszając ich do Europy.
Wartości, którym hołduje UE to wartości czysto lewackie. W dodatku wprowadzane są w życie (jak to zawsze w przypadku lewackich wartości bywało) zdecydowanie wybiórczo. Niemcy futrując na przykład stocznię w Rostoku jednocześnie nakazywały likwidację stoczni polskich. Hołdowanie tym utopijnym wartościom sprowadziło na unię potworny kryzys imigracyjny. Spowodowało rakowaty rozrost unijnej biurokracji. Pewien brytyjski polityk powiedział: „Unia to szlachetna idea, ale nie nadaje się do zastosowania w życiu”. Komunizm też był podobno szlachetną ideą, ale jak wiemy sprowadził na świat same nieszczęścia. Nie wątpię, że komunizm był bardzo korzystny dla partyjnych notabli. Dla zwykłego człowieka oznaczał jednak zniewolenie, rabunek i ucisk. Jak mawiali Rosjanie : „всē для народа, но ты не получишь”.
W 1985 roku gdy konstytuowała się idea zjednoczonej Europy byłam w Paryżu. Obracałam się w środowisku emigracyjnym. Pewien prominentny znajomy z kręgu paryskiej „Kultury” przedstawił mi wówczas swoją wizję przyszłości Polski. „W Polsce nic nie nadaje się do użytku, wszystko trzeba zburzyć do fundamentów: rolnictwo, przemysł, nawet szkolnictwo. Polska może przetrwać jedynie jako kraj tranzytowy. Europa chce współpracować z Rosjanami ale jej instytucje są niekompatybilne z rosyjskimi. Nie pasują do siebie jak rura nowej firmy do starego odkurzacza. Wtedy jak wiadomo stosuje się złączkę. Polska jest taką złączką pomiędzy Europą i Rosją. Europa zaprowadzi tu swoje porządki, przemysł, banki i media. Natomiast Polacy będą pracować w szeroko rozumianych usługach. Mogą sprzątać, myć naczynia w restauracjach, a nawet kible przy autostradach”. Byłam zdumiona, że wydawał się akceptować takie perspektywy dla swego kraju, ale nie traktowałam jego wynurzeń zbyt poważnie. Uważałam, że na emigracji stracił kontakt z rzeczywistością.
Jak się okazało był dobrze poinformowany i taki plan został zrealizowany. Po blisko 30 latach częściowej niepodległości nic już nie powinno mnie gorszyć ani dziwić. A jednak wiernopoddańcza postawa polityków polskich wobec UE jest dla mnie nie do przyjęcia. Jestem za opuszczeniem unii. Czekam na Polexit.
© Izabela Brodacka Falzmann
10 lipca 2016
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
10 lipca 2016
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Ilustracja © brak informacji / breibart.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz