Mogliśmy się o tym przekonać podczas obchodów 6. rocznicy katastrofy smoleńskiej, która w tym roku miała szczególnie rozbudowaną oprawę, żeby nie powiedzieć – liturgię. Ale nie o liturgię tu chodzi, chociaż oczywiście i ona ma znaczenie, bo nie tylko dostarcza uczestnikom różnych emocjonalnych przeżyć, ale
również, a może nawet przede wszystkim, utwierdza uczestników w przekonaniu, że uczestniczą w szalenie ważnym wydarzeniu, w dodatku niesłychanie korzystnym dla naszego nieszczęśliwego kraju. Słowem – bez ryzyka, a nawet bez specjalnego wysiłku, jednym susem można wskoczyć na same szczyty patriotyzmu. Nic dziwnego, że wielu z tej okazji korzysta, mając nadzieję, że zostanie to gdzie trzeba nie tylko zauważona, ale i nagrodzone. Toteż w obchodach w Warszawie wzięło udział ponad 60 tys osób, również żeby pokazać, że poparciem cieszą się nie tylko płomienni szermierze demokracji i praworządności z filutem „na utrzymaniu żony” na fasadzie, ale również i rząd.
Okolicznościowe przemówienie wygłosił nie tylko pan prezydent Andrzej Duda, ale i minister Antoni Macierewicz, no i oczywiście – sam prezes Jarosław Kaczyński. Uwagę obserwatorów zwróciła zwłaszcza różnica między przemówieniem prezydenta Dudy, a przemówieniem prezesa Kaczyńskiego, zawierającym w stosunku do prezydenckiego wystąpienia akcenty polemiczne. O ile bowiem prezydent zwrócił uwagę na potrzebę „wzajemnego wybaczenia”, to prezes Kaczyński, wprawdzie potrzeby wybaczenia nie podważał, ale podkreślił, że powinno ono zostać poprzedzone wymierzeniem sprawiedliwości i to w sensie dosłownym. Widać, że nie porzucił marzenia o wytarzaniu Donalda Tuska w smole i pierzu, co nawet stanowiłoby rodzaj programu minimum, bo co gorliwsi stronnicy pana prezesa w rodzaju pani Ewy Stankiewicz poszli znacznie dalej, domagając się na tę okoliczność przywrócenia kary śmierci. Zatem z jednej strony smoła i pierze dla Tuska, a z drugiej – pomnik prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Krakowskim Przedmieściu, no i oczywiście - „prawda”, która powinna znaleźć się „w książkach i podręcznikach”.
Problem w tym, że do prawdy dopiero „dochodzimy”, w związku z czym trudno dzisiaj przewidzieć, jaki kształt przybierze, kiedy wreszcie do niej dojdziemy. Niestrudzenie pracuje nad tym minister Antoni Macierewicz, który – jak zauważył w swoim przemówieniu prezes Kaczyński – ze swoim zespołem parlamentarnym „dokonał cudów”. To prawda, że „cudów” - bo co najmniej kilku. Po pierwsze – owinął sobie prezesa Kaczyńskiego dookoła palca, co nie tylko nie jest sprawa łatwą, ale właśnie graniczy z cudem. W rezultacie prezes Kaczyński dążąc do prawdy, musi podążać szlakiem wytyczonym przez Antoniego Macierewicza, bo w przeciwnym razie ośmieszyłby się do końca życia. Ponieważ prezes Kaczyński cieszy się reputacją wirtuoza intrygi, to majstersztyk ministra Macierewicza zasługuje na miano cudu.
Drugim cudem jest rozmnożenie „hipotez” co do przyczyn katastrofy smoleńskiej. Dzięki temu cudownemu rozmnożeniu, minister Macierewicz zapewnił sobie przewagę nad panem doktorem Maciejem Laskiem, zwanym „Laskiem Smoleńskim”. Misję podważania ustaleń komisji Antoniego Macierewicza powierzył panu doktorowi Laskowi jeszcze premier Tusk, ale wskutek pomysłowości pana posła, a obecnie pana ministra Macierewicza, jest to zadanie beznadziejne. Kiedy bowiem pan doktor Lasek już zorganizuje stosowny odpór dla aktualnej „hipotezy” ministra Macierewicza, ten występuje z kolejną, na która pan doktor Lasek kompletnie nie jest przygotowany. Kiedy na przykład doktor Lasek gotów był przygwoździć hipotezę o wybuchach, minister Macierewicz wystąpił z hipotezą wady fabrycznej, która doktora Laska tak zaskoczyła, że aż zaniemówił na kilka tygodni. Oczywiście z punktu widzenia „prawdy”, do której „dążymy”, rodzi to ryzyko wystąpienia – jak mówią wymowni Francuzi - „l’ embarras de richesse”, czyli kłopotu z nadmiaru, chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że z tego bogactwa będzie można wybrać taką prawdę, jaka będzie najbardziej w danych okolicznościach pasowała. Rzeczywiście – na naszych oczach dzieją się cuda, które w dodatku będą opisane „w podręcznikach”, ucukrowując się w ten sposób w „legendy”, w rodzaju tych o Krakusie, smoku wawelskim i szewczyku Skubie, Wandzie, co nie chciała Niemca i Piaście Kołodzieju, którego odwiedzali aniołowie.
Podczas kiedy mozolnie podążając ku prawdzie podziwiamy proces powstawania legend, Parlament Europejski przygotował aż cztery projekty rezolucji dotyczących ostatecznego rozwiązania die polnische Frage. Największe szanse ma projekt najbardziej wobec Polski krytyczny, co pokazuje, że procedura sprawdzania stanu demokracji i praworządności w Polsce, jaką w styczniu wszczęła wobec naszego nieszczęśliwego kraju Komisja Europejska, zakończy się jakąś nader krytyczną diagnozą i surowymi zaleceniami, po których jakiś dalszy ciąg nastąpi. Z rozbrajającą szczerością przedstawił ten plan człowiek o zszarpanych nerwach, czyli poseł Stefan Niesiołowski, mówiąc, że PiS trzeba „zniszczyć” przy pomocy ulicznych „społecznych protestów” i „wsparciu zagranicy”. Mamy zatem do czynienia ze swego rodzaju wyścigiem z czasem; czy siły zdrady i zaprzaństwa wpierw doprowadzą do realizacji scenariusza rozbiorowego i w ten sposób położą kres nie tylko istnieniu PiS-u, ale również – państwa polskiego, przynajmniej w jego dotychczasowym kształcie, czy prezesowi Kaczyńskiemu przy pomocy ministra Macierewicza i pani Ewy Stankiewicz wcześniej uda się ucukrować stosowne „legendy”, które ściszonym głosem będziemy sobie powtarzali w nocnych rodaków rozmowach.
Podczas gdy nasz nieszczęśliwy kraj dopiero oczekuje na huk salwy, na Ukrainie tamtejszy establishment próbuje zażegnać kryzys rządowy, jaki pojawił się w następstwie złożenia dymisji przez premiera Arszenika Jaceniuka. Podobno był on tam „znienawidzony”, co jest informacją zaskakującą, jako że wcześniej niezależne media głównego nurtu wyrażały się o premierze Arszeniku w samych superlatywach. Ale nigdy nie jest tak dobrze, by nie mogło być jeszcze lepiej i wszystko wskazuje na to, że na fotelu premiera Ukrainy Arszenika Jaceniuka zastąpi Włodzimierz Hrojsman. O ile tedy premier Arszenik był „podejrzewany” o pierwszorzędne korzenie, o tyle Włodzimierza Hrojsmana nikt już o nic nie musi „podejrzewać”. Zapowiedział on już, że „zło wytępi”, w co oczywiście nie wypada nam nie wierzyć, podobnie jak w „dążenie do prawdy”, które z czasem może zastąpić samą prawdę, zgodnie ze słowami piosenki, jaką „Skaldowie” śpiewali do słów Agnieszki Osieckiej, że „nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go!”.
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz