Szanowni Państwo!
Jakby jeszcze było mało tragikomedii wokół Trybunału Konstytucyjnego, to z okazji Świąt Wielkanocnych wymiar sprawiedliwości III Rzeczypospolitej, a więc niezależna prokuratura i niezawisły sąd postanowiły urządzić widowisko w postaci procesu pana Marcina Plichty i jego żony, którzy zostali oskarżeni w tak zwanej aferze Amber Gold.
Widowisko rozpoczęło się zgodnie ze sformułowanymi jeszcze przez Alfreda Hitchcocka zasadami, że najpierw wybucha bomba atomowa, a potem napięcie narasta. Znany na całym świecie, a w każdym razie – w całej Polsce z niezawisłości gdański sąd, najpierw został ewakuowany z powodu alarmu bombowego, ale po dwóch godzinach rozpoczął wreszcie swoje czynności.
Już to, że sprawa Amber Gold została powierzona do rozstrzygnięcia akurat znanemu z niezawisłości sądowi w Gdańsku, ma swój ładunek komiczny. Złośliwcy – a już tych w naszym nieszczęśliwym kraju nie brakuje – powiadają, że to mniej więcej tak samo, jakby lisa zrobić dozorcą w kurniku. Oczywiście nie ma co się takimi złośliwościami przejmować, bo czegóż to ludzie nie gadają? Na przykład powiadają, że słynna niezawisłość sędziowska w naszym nieszczęśliwym kraju polega wyłącznie na tym, że żaden sędzia jeszcze nie zawisł. To oczywiście prawda; w każdym razie ja nie słyszałem, żeby jakiś sędzia zawisł, więc przynajmniej w tym sensie niezawisłość jest poza wszelką dyskusją, podobnie zresztą, jak w innych, nieszczęśliwych krajach, których mieszkańcy muszą wierzyć, a przynajmniej udawać, że wierzą, iż z tą niezawisłością, jak zresztą ze wszystkimi innymi sprawami, wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Dodatkowego smaczku całej sprawie dodaje fakt, że na ławie oskarżonych zasiedli tylko państwo Plichtowie. W jaki sposób panu Plichcie udało się zrobić przekręt na taką skalę pod rządami sławnej konstytucji i pod samym nosem tylu instytucji powołanych do strzeżenia praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju? Być może na tej samej zasadzie, co kelnerom, którzy zawiązali straszliwy spisek przeciwko III Rzeczypospolitej i pod samym nosem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i innych bezpieczniackich watah nagrali 900 godzin rozmów nie tylko między dygnitarzami, którzy biesiadowali jak nie w knajpie „Pod Pluskwami”, to w różnych innych domach publicznych, ale również około 700 godzin w rezydencji premiera Tuska. Od razu widać, że najciemniej pod latarnią, co różnych podejrzliwców, których też u nas nie brakuje, skłania do podejrzeń, że pan Plichta był zaledwie tak zwanym „słupem”, czyli wysuniętym na fasadę figurantem, podobnie jak filut „na utrzymaniu żony”, czyli pan Mateusz Kijowski został ulokowany na fasadzie Komitetu Obrony Demokracji, podczas gdy całym interesem kręcili inni, znacznie większego kalibru szatani.
Poszlaką, która by na taką możliwość wskazywała, była okoliczność, że niezależna prokuratura dopiero wtedy podjęła w sprawie Amber Gold energiczne kroki, gdy już cała forsa ukradziona naiwniakom została wyprowadzona w jakieś bezpieczne miejsce, którego do tej pory nie udało się odnaleźć. Podejrzliwców skłania to do dodatkowych podejrzeń, że niezależna prokuratura działała w myśl instrukcji wspomnianych szatanów. Skoro tak, to może i teraz, kierując oskarżenie wyłącznie przeciwko panu Marcinowi Plichcie i jego żonie, też działa w myśl instrukcji? Ale gdyby niezależna prokuratura działała w myśl instrukcji, to dlaczego nie niezawisły sąd? Takie rzeczy przecież się u nas zdarzały na przykład w sprawie zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki, czy w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika. A skoro się zdarzały, to skąd pewność, że nie mogą zdarzyć się i teraz? Odpowiedź na te wątpliwości zależy nie tylko od tego, jak długo panu Plichcie i jego małżonce uda się przeżyć w celi monitorowanej przez 24 godziny na dobę, ale i od tego, czy niezawisły sąd nie ośmieli się wykroczyć poza ramy oskarżenia, jakie podsunęła mu pod nos niezależna prokuratura, czy też wykaże się inicjatywą własną. Ale taka inicjatywa niesie ze sobą spore ryzyko. Skoro bowiem postępowanie rozpoczęło się od fałszywego, co prawda, niemniej jednak - od alarmu bombowego, to dlaczego nie potraktować tego incydentu, jako pierwszego poważnego ostrzeżenia pod adresem niezawisłego sądu, żeby nie pchał nosa w nie swoje sprawy? Przypomina to anegdotkę o mężu, który niespodziewanie powrócił do domu i zastał żonę w sytuacji wskazującej na małżeńską zdradę. Poszukując sprawcy małżeńskiej niewierności otwiera z trzaskiem wszystkie po kolei drzwi i wreszcie znajduje gacha w szafie – ale z pistoletem w dłoni. - I tu go nie ma! - oznajmia zatrzaskując drzwi szafy. Skoro tak, to i my przeżyjemy niejeden moment komiczny – ale bo też taki jest chyba cel tego widowiska, w którym, jak w soczewce skupiają się wszystkie osobliwości i wstydliwe zakątki tubylczej Temidy.
Mówił Stanisław Michalkiewicz
© Stanisław Michalkiewicz
23 marca 2016
Cotygodniowy felieton radiowy emitowany jest w:
Radio Maryja, Telewizja Trwam
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
23 marca 2016
Cotygodniowy felieton radiowy emitowany jest w:
Radio Maryja, Telewizja Trwam
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja i wideo © Radio Maryja / youtube
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz