Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

O dwóch dolarach

Od ubiegłego lata bezskutecznie poszukuję tej kobiety. Rozglądam się za nią na plazie i we wszystkich sklepach. Ona nic o tym nie wie, ale jestem jej winna dwa dolary. Jestem jej winna te $2 fizycznie i moralnie. Ilekroć życie zaczyna traktować mnie po macoszemu, kiedy piętrzą się trudności, kiedy jestem pewna, że tym razem już na pewno się załamię – przywołuję na myśl wspomnienie tej kobiety i od razu jest mi raźniej na duszy.

Wracałam wtedy z pracy psychicznie wypompowana i cieszyłam się, że w domu czeka na mnie nagrany na taśmę angielski film, na który od dawna ostrzyłam sobie zęby. Czekając na zielone światło, bezmyślnie rozglądałam się wokoło. Przelotnie spojrzałam na plazę i wtedy przypomniałam sobie, że jutro jest u mnie brydż, a ja nie mam żadnych chrupek do podgryzania. I tylko w tym jednym celu, po chwili wjechałam na plazę.
Moja plaza nie jest ani mała ani duża. Taka w sam raz. Wszystko czego mi potrzeba do codziennego użytku, mogę na niej znaleźć. Jest lekarz, jest dentysta, jest drogeria, są restauracje i rozmaite sklepy. Na jednym rogu uplasowała się filia popularnego supersamu. Od parkingu dzieli go wąska droga. Tuż przy głównym wejściu znajduje się pod wąskim i niedługim daszkiem taki taśmociąg na rolkach, po którym zasuwają plastykowe kosze pełne paczek i toreb z zakupami, czekając w kolejce na załadunek do samochodów.

Miałam kupić tylko chrupki, prawda? Ale jak to baba, nie wytrzymałam. Niepotrzebnie oblazłam cały sklep i zobaczyłam, że mają po zniżonej cenie colę, sok pomarańczowy i papier toaletowy. (No! Ten papier mam teraz z głowy. Przez najbliższy rok mogę nie wychodzić z toalety. Sama w domu i aż 48 rolek? Ja chyba zwariowałam!) Lecz zanim się oglądnęłam, większą część godziny diabli wzięli. A kiedy wreszcie mogłam sklep opuścić, okazało się, że deszcz leje jak z cebra. Chmura się chyba urwała! Uznałam, że to przejściowa ulewa, że zanim dobiegnę do wozu będę mokrą kurą, więc lepiej będzie postać chwilę i odczekać. Postawiłam zakupy na ziemi i stałam sobie, bezmyślnie obserwując szary, mokry świat.

Przed sklepem, na całą długość chodnika stał zaparkowany combi. Najdłuższy combi, jaki w życiu widziałam. Chyba niefabryczny. Combi dokumentnie blokował ludziom wyjście na ulicę a samochodom dostęp do rolociągu. Za kierownicą siedział młody człowiek “przy kości”, i non-stop się zażerał. Naprzód kurzymi skrzydełkami, wnet całą pizzą. Na deser zjadł sobie dwa batony “Marsa”. Tępo patrzył przed siebie; wzrok odrywał tylko wtedy kiedy z siedzenia obok podejmował następne hamu-papu. Wnet przyszła kolej na “chipsy” i na puszkę coli. A deszcz lał nieprzerwanie.

Ze sklepu wytoczyły się z łoskotem dwa pełne pojemniki. W ślad za nimi wypadła młoda kobieta z dwojgiem dzieci. Kobieta gestem poprosiła kierowcę combi ażeby odjechał nieco dalej. Osiłek omiótł ją obojętnym spojrzeniem. I dawaj czekoladkę z pudełka. Kobieta podskoczyła do combi, (w ciągu sekundy przemoczona do nitki kaskadą z daszku) i waląc w szybę krzyczy, że chce tu przyprowadzić swój wóz. Starsze dziecko się drze, że chce siusiu. Osiłek żuje teraz czekoladowy wafel. Kobieta nagle widzi, że młodsze dziecko trzyma w rączce rulonik cukierków, pewnie poderwany gdzieś z dolnej półki. Kobieta ma obłęd w oczach. Strofuje młodsze dziecko, uspokaja starsze, że zaraz będzie siusiał. Ciągle gestami prosząc faceta, ażeby odjechał trochę dalej. Woda spływa jej po twarzy.

W końcu, zrezygnowana, zwraca się do mnie i pyta czy ja tu jeszcze dłużej postoję. Mówię, że mogę. Bez słowa wsadziła mi młodszego dzieciaka w ramiona. Przy akompaniamencie jego wrzasku, wyrwała mu siłą cukierki z ręki, złapała starszego i pędem pobiegli z powrotem do sklepu. Dziecko się wyrywa, ryczy za mamą. Boleśnie kopie mnie w miejsca, które wcale do kopania nie były stworzone. Przeciwnie. Klnę pod nosem, bo wiatr zmienił kierunek. Deszcz pod wręcz niemożliwym kątem kosi brutalnie, prosto pod daszek. Teraz ja też już jestem cała mokra. Deszcz spływa mi po włosach, za stanik. Spódnica lepi się do nóg, majtki mam mokre i w bucikach mi chlupie. Jest mi zimno a przy tym muszę staczać walkę z obcym bachorem. Osiłek w wozie otwiera następną torbę z kartofelkami i zajada z widocznym ukontentowaniem. Na kogo on tak długo i uparcie czeka? – rozmyślam.

Ze sklepu wraca matka. Jeszcze raz bezskutecznie próbuje nakłonić faceta, ażeby się posunął kilka metrów. Nic z tego. Kobieta jest zrezygnowana; daje za wygraną. Oddaje mi drugiego dzieciaka i pędem leci na parking. Po chwili podjeżdża pod sklep ale nie ma innego wyjścia jak stanąć pod gołym, zapłakanym niebem. Wygląda jakby właśnie wyszła z wody. Syrena bez ogona! Odbiera mi dzieci, dziękuje, i zaczyna ładować swoje zakupy do bagażnika. Jeden worek pęka. Wysypują się z niego puszki, paczki i rozbija się słoik z ogórkami. Kobieta ma morderstwo w oczach. Dokładnie usuwa szkło, zbiera ogórki z ziemi i odnosi do pojemnika na śmieci. Podnosi pozostałe, mokre zakupy z ziemi i wrzuca luzem do bagażnika. Już otwiera drzwi do wozu, już ma odjechać, kiedy nagle z powrotem je zamyka i wraca na chodnik. Facet w combi otwiera teraz paczkę herbatników. Deszcz leje dalej.

Kobieta znowu podchodzi do mnie i pyta czy mam może 8 “quarterów” czyli 25 -ciocentówek, w zamian za jej “twoonie” (moneta dwudolarowa). Zaglądam do portmonetki. Deszcz zalewa mi oczy. Niestety, nie mam. “Nic nie szkodzi” – mówi ta kobieta i znowu znika w czeluściach sklepu. Po chwili ukazuje się roześmiana od ucha do ucha i pokazuje, że rozmieniła. Ki cholera? – główkuję. Zwariowała? Deszcz jej rozum odebrał? A ona wrzuca pojedyncze monety do automatów 8 wózków sklepowych, systematycznie uwalniając je z szeregu. Teraz, z zaciętym wyrazem twarzy, powoli i metodycznie obstawia nimi całe combi. Dwa wózki z tyłu, dwa z przodu, cztery na długość wozu od strony parkingu. Eureka! Już wiem co ona robi! Toż to jest genialne! Ażeby móc odjechać, osiłek będzie zmuszony wyjść z wozu aby usunąć te wózki. I żeby na głowie się postawił i skarbonkę z siebie zrobił – musi zmoknąć tak jak my! Brawo ta pani!

Facet obserwuje jej manewr z zupełnie obojętną miną. Widocznie myślenie to nie jest jego hobby. Teraz biedny niedożywieniec posila się precelkami. Młoda kobieta kiwa mi ręką na pożegnanie, uśmiecha się przyjaźnie, wskakuje do wozu i odjeżdża. A ja wiem, że będę tu sterczała choćby i do późnej nocy, bo przecież muszę zobaczyć epilog tej hecy. A ulewa trwa, ani jej się śni zamienić choćby w kapuśniaczek.

Po mniej więcej kwadransie, podjeżdża jakiś wóz i staje na parkingu naprzeciwko. Na wylot, przez okna osiłkowego combi, widzę, że ktoś tam wygasił światła, ale z auta nie wychodzi. Pewnie nie chce zmoknąć. Trwa to może 10 minut a może nieco więcej. Osiłek furt żre, a ja marznę i zaczynam mieć dreszcze. Good-bye kaseto! Good-bye przytulny wieczorze! Przysiadam na brzeżku rolociągu i czekam na dalszy bieg wydarzeń. Długo czekać nie muszę.

Z tego wozu naprzeciwko wychodzi starszy pan. Ma na sobie pelerynę i okrągłą czapkę, też pod celofanowym ochraniaczem. Trzyma coś w ręku. Przechodzi przez drogę i staje obok mnie. I wtedy ja, z niekłamanym zachwytem, odczytuję na jego rękawie znienawidzony mi dotąd napis: “Mississauga Parking Control”. Pan, na skraju chodnika, spisuje dane tablicy rejestracyjnej combi. Bez pośpiechu wystawia mandat i, ignorując kierowcę, wkłada pod wycieraczkę. Osiłek wreszcie reaguje! Z widoczną niechęcią opuszcza szybę i pyta za co ten mandat. Pan mówi, że za nielegalne parkowanie. Że od tego jest przecież parking. Osiłek burczy coś pod nosem, zamyka okno i konsumuje następną czekoladkę. Starszy pan znowu coś pisze i po chwili dokłada następny mandat pod wycieraczkę. Osiłek przestał jeść! Znowu opuszcza szybę i pyta: a za co teraz? Pan mówi, że za niebezpieczną jazdę. Osiłek ryczy, że on przecież stoi w miejscu. A pan mówi, że i owszem, ale tym samym zmusza innych do niebezpiecznej jazdy po zawężonej drodze i do tego, w złej widoczności. Nadęta przyszłość Kanady zaczyna pyskować i naraz okazuje się, że zna wiele brzydkich, niecenzuralnych słów. Pan, ze stoickim spokojem, wypisuje trzeci mandat i mówi, że ten jest za lekceważenie i obrażanie władzy w czasie pełnienia jej obowiązków. Po czym, wypisuje mu czwarty mandat. Za “obstruction”, dodaje nie bez pewnej dozy satysfakcji. I jeśli natychmiast nie stuli buziuchny – mówi, wystawi mu kilka następnych. Powody znajdzie sobie bez najmniejszego trudu. Patrzę na wściekłą twarz osiłka i nie wytrzymuję nerwowo. Zaczynam się histerycznie śmiać. Nawet o dreszczach zapominam.

Osiłek, ciągle klnąc koncertowo, wyskakuje z combi, przez drzwi pasażera i.. ładuje się w wózek. Grubym pupskiem wymiata też z siedzenia pełne i puste opakowania po niedokończonej libacji. Pan mówi, ażeby je z jezdni pozbierał i odniósł do pojemnika. Osiłek robi panu nieprzystojną propozycję, gdzie go ma pocałować. Pan nie wyraża zainteresowania igraszkami w deszczu i natychmiast wystawia następny mandat. Tym razem za “zanieczyszczenie miejsca publicznego”. Pan mówi dryblasowi, że jeśli ma zastrzeżenia, mogą wezwać policję. Tylko po co? Wszak on ma identyczne uprawnienia. Osiłek jest bliski apopleksji. Z furią odsuwa wózki, wywraca je, kopie i klnie. Ale jest mokrusieńki! Morduje nas spojrzeniem. Wybiera mandaty z pod wycieraczki, wsiada do combi i wreszcie odjeżdża w, literalnie, siną dal.

Pan władza wraca do swojego, nieoznakowanego, samochodu. A ja zaczynam “doić” wózkowe automaty. Zainkasowałam całe dwa dolary i obiecałam sobie, że przy pierwszej sposobności zwrócę je ich prawowitej właścicielce. I podziękuję jeszcze za nieplanowany ubaw.

Kto powiedział, że nie ma sprawiedliwości na świecie? Ależ jest! Jest jak najbardziej! Właśnie byłam świadkiem jak cudownie rozprawia się z tymi, którzy nam robią na poprzek. Trzeba tylko bardzo a bardzo w nią wierzyć. No i koniecznie mieć jeszcze…komórkę w torebce albo w samochodzie.

© Nina Geysztor-Zawirska
Kanada, 14 lutego 2016
Źródło publikacji: „Z witryny Niny”
www.nina-geysztor-zawirska.com




Notatka: tekst oryginalny poddano drobnej korekcie pisowni.
Ilustracja: © CC-BY-ND 4,0 / ITP

1 komentarz:

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2