Kilka lat temu pisałem o tym w innym tonie. Wówczas zrobiło na mnie wrażenie używanie słowa „porażający” w banalnych sytuacjach. Dla mojego pokolenia porażający był widok komór gazowych w Auschwitz, zbrodnia w My Lai, bestialskie poczynania chicagowskiego mordercy Johna Wayne’a Gacy’ego, który kroił żywcem małych chłopców, gwałcił i mordował, a ich ciała zamurowywał w ścianach swojego domu. A tu nagle usłyszałem, że w Sejmie padło porażające pytanie o podatki. Że porażające są kary za kierowanie autem z komórką w ręku. Ze co druga wypowiedź polityków jest porażająca. Skoro bełkot pana Brudzińskiego jest porażający, to czym była zbrodnia Gacy’ego? Słowo „porażający” przestało mieć znaczenie, trzeba poszukać innego.
Znaleźliśmy się na końcu języka. Eskalacja brutalnych, krańcowych określeń ogarnęła mowę codzienną i nie ma już słów zastrzeżonych na specjalne okazje. Młodzi ludzie mówią do siebie: „Siemasz, cwelu” - za mojej młodości słowo „cwel” było najgorszą obelgą, której zwykli ludzie nie używali. W więziennej grypserze (żargonie najtwardszych skazańców) oznaczało podczłowieka, mężczyznę gwałconego przez współwięźniów, niewolnika bez żadnych praw, który na rozkaz git-człowieka wchodził pod stół i szczekał. Nigdy nie było dla mnie żartem, przezwiskiem, określeniem rzuconym w nerwach.
Wśród żulerki na warszawskiej Woli nazwany w ten sposób osobnik mógł zmyć hańbę tylko nożem. A tu redaktor Gmyz pisze na Twitterze do kogoś, kto z nim zadarł: „Spadaj, cwelu” - i już. Jakby napisał: „Spadaj, głupku”.
Wykładowczyni prawa (podobno) pani Pawłowicz rzuca pod adresem opozycji: „Targowica” - i nikt nie reaguje. Nazwała ludzi najpodlejszymi zdrajcami - i po innych posłach, dziennikarzach czy telewidzach spłynęło to jak woda po kaczce. „Zdrajca” fruwa w Sejmie niczym komar latem nad jeziorem, jest słowem tak powszechnym jak „kanapka”. Zastanawiam się, co będzie, jeśli ktoś naprawdę Polskę zdradzi, przekaże nasze najtajniejsze materiały obronne Putinowi, skutkiem czego Putin Polskę najedzie i wymorduje ludzi - to kim ten człowiek będzie? „Zdrajcą” jak pani Tadla? „Kolaborant” dawniej oznaczało człowieka, który w czasie wojny szedł na gestapo i wydawał podziemną organizację. Jej członków łapano i wywożono do Palmir na rozstrzelanie. Dziś dla Joanny Lichockiej to co drugi przeciwnik jej ukochanej partii. Więc kim będzie prawdziwy kolaborant, gdy jakimś nieszczęściem znajdziemy się pod okupacją? Trzeba będzie wymyślić nowe słowo, taka jest alternatywa.
Określenie „lewak” - którym dziś opisuje się posłów PO, hipsterów, Barbarę Nowacką - dawniej mroziło krew w żyłach. Lewak to skrajny lewicowiec, dalej w tym kierunku nie ma nic. Mao był lewakiem. Lewackie były zbrodnicze organizacje terrorystyczne Baader-Meinhof w Niemczech, Świetlisty Szlak w Ameryce Południowej, Czerwone Brygady, które zamordowały premiera Włoch Aldo Moro i podrzuciły jego zwłoki w bagażniku samochodu. Dziś lewakiem jest Jacek Żakowski. Jeśli więc jakiś skrajnie lewicowy fanatyk zabije w zamachu stu ludzi, to też będzie lewakiem? Trzeba będzie znaleźć nowe słowo.
Gdy brakuje słów, czasem wymyśla się nowe. Żydzi wymyślili „Holokaust” na opisanie zbrodni, jakiej ludzkość wcześniej nie znała. Ale można się też cofnąć sięgnąć do języka hitlerowskiego jak Marcin Wolski - on znalazł w naszym narodzie glisty ludzkie.
Zbigniew Hołdys
ŹRÓDŁO
Ilustracja: autor nieznany / wrzuta.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz