Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

O prawdziwych powodach unijnej presji

Naiwny był ten, kto sądził, że zawetowanie przez prezydenta Andrzeja Dudę dwóch z trzech ustaw regulujących polskie sądy może spowodować, że Bruksela doceni to i się od nas odczepi. Wręcz przeciwnie. Niczym w podręcznikach politologii, gdy jedna strona okazała słabość (według jednych) czy skłonność do kompromisu (według drugich), to druga strona uznała to za objaw słabości, „poczuła krew” i jeszcze bardziej przykręciła śrubę. Ostatnio w niemieckim „Der Tagesspiel” napisałem, że holenderski komisarz Frans Timmermans zapewne za dwa lata – czyli po wyborach europejskich AD 2019 i ukonstytuowaniu się nowego składu Komisji Europejskiej ‒ zapewne straci swoją posadę, ale z pewnością znajdzie miejsce w jakimś kabarecie. Przytaczam moje słowa w RFN-owskiej gazecie, choćby dlatego, iż wypowiedź wiceprzewodniczącego KE rodem z lewicowej Partii Pracy w Królestwie Niderlandów o tym, że Komisja Europejska „wyciąga” rękę do Polski wraz z zapowiedzią uruchomienia artykułu 7. Traktatu o UE jest doprawdy przezabawna.
Choć z drugiej strony jest smutna, bo świadczy o stanie świadomości oraz hipokryzji zarazem europejskich elit.

Dyżurny Frans


Z pewnego meczu piłkarskiego zapamiętałem transparent kibiców drużyny gości, który przedstawiał kobietę z wałkiem do ciasta goniącą – w domyśle – męża, opatrzony podpisem: „Wyjazdy ‒ rzecz święta!”. Gdyby przeprowadzono konkurs, jaki transparent najlepiej ukazałby priorytety władz Unii Europejskiej, zapewne wygrałby ten z napisem: „Wakacje ‒ rzecz święta!”. Bruksela w rzeczy samej w zasadzie zamiera od połowy lipca niemal do końca sierpnia. Aktywności Komisji czy Rady Europejskiej nie ma, a jeśli jest to tylko pozorowana. Samotny dyżurujący, a raczej ściągnięty, bo „coś się w Polsce dzieje” Frans Timmermans jest wyjątkiem dokładnie potwierdzającym unijną regułę. Ten były szef MSZ Holandii ma sprawić wrażenie, że „Komisja Europejska czuwa” w zasadzie dzień i noc. Nic bardziej mylnego.

Co wcale nie oznacza, że ta rutynowa teatralizacja wokół „sprawy polskiej” jest czymś bez znaczenia. Bo nie jest. Oczywiście uruchomienie osławionego artykułu siódmego TEU (którego większość „ekspertów” wypowiadających się na jego temat w mediach nad Wisłą i Odrą prawdopodobnie nie czytała – co wnioskuję z ich wypowiedzi) graniczyłoby z cudem, a w co jak co, ale w cuda Bruksela nie wierzy. Jednak warto zastanowić się nad przyczynami tego permanentnego pohukiwania i przechodzącego wręcz w normę nękania Rzeczpospolitej przez Unię. Obiektywnie rzecz biorąc, bardzo wiele krajów członkowskich UE daje preteksty, a nawet powody, żeby „Bruksela” podjęła interwencję. Szereg krajów Europy Południowej, włącznie z motorem napędowym Wspólnot Europejskich – Francją, niejednokrotnie łamało procedury nadmiernego zadłużenia budżetowego czy inne „bezpieczniki” finansowe, dość rygorystycznie zapisane w regulacjach unijnych bądź krajach eurolandu. Charakterystyczne, że karano lub wzywano na unijny „dywanik” kraje mniejsze i politycznie mniej znaczące – te większe były traktowane przez Brukselę niczym „święte krowy” w Indiach. W przypadku Polski wytoczono najcięższe armaty w sprawach, które nie były w ogóle przedmiotem zainteresowania Komisji Europejskiej w innych państwach członkowskich. Likwidacja Trybunału Konstytucyjnego w Luksemburgu przeszła bez echa, a jego brak w systemie prawnym Królestwa Niderlandów też nie budził żadnych zastrzeżeń. Sytuacje mediów niemieckich, francuskich, belgijskich, holenderskich, ale też brytyjskich, które mają niepisany zakaz określania narodowości i wyznania sprawców przestępstw – też nie wzbudzały zaniepokojenia stanem wolności mediów w tychże państwach. Skądinąd w swej zdecydowanej większości będących przecież założycielami najpierw Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, a potem Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej (EWG). By pozostać w temacie mediów – powoływania przez polityków kolegów-polityków do organów kontrolujących media w RFN nie wzbudzało przez dekady żadnego zainteresowania Brukseli, ale zmiany w obszarze mediów publicznych w Polsce, ze skromniejszą przecież rolą polityków w porównaniu z RFN – jak najbardziej.

Kali z Brukseli


Odwołując się do ostatniej histerycznej wrzawy, powoływanie sędziów przez polityków – prezydenta lub ministra sprawiedliwości w wielu krajach Unii (Francja, Niemcy, Holandia, Hiszpania, itd.) było dla afroeuropejskiego Kalego z Brukseli dobre, a przecież mniej ostentacyjny projektowany wpływ świata polityki w Polsce w obszarze sądownictwa był dla tegoż Kalego powodem rozdzierania szat nad upadkiem demokracji i dogmatu o trójpodziale władzy. Te przykłady „double standards” (podwójnych standardów) w oświadczeniach i działaniach UE można by mnożyć. Tylko po co? Współczesna Unia Europejska jest jak owo zwierzę opisywane w encyklopedii „Nowe Ateny” Benedykta Chmielowskiego: „koń jaki jest, każdy widzi”. Płaczliwe ubolewanie nad niesprawiedliwością UE w kontekście Polski czy obnażanie ustawicznej hipokryzji Brukseli wobec naszego państwa jest merytorycznie prawdziwe i moralnie słuszne, ale, szczerze mówiąc, niespecjalnie produktywne. Lepiej warto zastanowić się dlaczego Unia czy też najwięksi rozgrywający w UE, jak Niemcy i Francja (choć ostatnio w odwrotnej kolejności: Francja i Niemcy) tak z jednej strony alergicznie, a z drugiej strony konsekwentnie reagują na to, co dzieje się w Polsce? I to nawet wtedy, gdy przybiera to czasem doprawdy kabaretowe formy. Choćby wtedy, gdy socjalistyczny minister sprawiedliwości Niemiec Heiko Maas tropi źdźbło w polskim oku, nie zauważając belki w oczu Berlina. Berlina atakowanego przez międzynarodowe media i opinię publiczną na przykład za zmowę cenową pięciu największych koncernów samochodowych, złamanie przez okręt flagowy niemieckiej gospodarki czyli Siemens unijnych sankcji wobec Rosji, czy też olbrzymie kary dla kolejnego okrętu flagowego czyli Deutsche Banku, którego działania przyczynić się miały do kryzysu światowego AD 2008.

Polska atakowana – bo coraz silniejsza


Otóż głównym źródłem tego werbalnego i niewerbalnego ataku na Polskę ze strony Brukseli i głównych unijnych playmakerów jest, po pierwsze, realny wzrost politycznego i ekonomicznego znaczenie Rzeczpospolitej łącznie z wykreowaniem przez nas faktycznie funkcjonującej na arenie międzynarodowej formuły „nowej Unii”, której jesteśmy liderem oraz, po drugie, uznanie, że Polska znalazła się na trampolinie polityczno-gospodarczo-cywilizacyjnej i choć już dziś sprawia duży problem swoim zachodnim sąsiadom, to nic w porównaniu z tym, może być jutro i pojutrze.

Właśnie w kontekście tego unijnego „odruchu Pawłowa” na istotne zwiększenie znaczenia Rzeczpospolitej należy widzieć obecną presję polityczno-medialną ze strony nie tylko instytucji UE, ale też szeregu środowisk, a nawet krajów członkowskich Unii. Trawestując stare polskie porzekadło o, nomen omen, lichu ‒ „Konkurencja nie śpi”…


© Ryszard Czarnecki
31 lipca 2017
źródło publikacji: „Gazeta Polska Codziennie”
www.gpcodziennie.pl





Ilustracja © DeS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2