Przy okazji warto by sprawdzić, czy przypadkiem „Iustitia” nie wykonywała instrukcji starych kiejkutów, które z kolei, według wszelkiego prawdopodobieństwa, są zadaniowane przez niemiecką BND, do której ojcowie-założyciele ubeckich dynastii przewerbowali się jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych, a te zależności reprodukują się w następnych generacjach, na zasadzie dziedziczenia pozycji społecznej. To zjawisko nasila się w naszym nieszczęśliwym kraju coraz bardziej; dzieci aktorów zostają aktorami i „walczą” o „kulturę”, czyli dotacje budżetowe dla swoich teatrzyków piątej klepki, by już zupełnie nie musiały liczyć się z publicznością, dzieci piosenkarzy zostają piosenkarzami nawet jeśli mają tylko pierwszy stopień muzykalności, to znaczy – rozróżniają, kiedy grają, a kiedy nie – no a dzieci konfidentów zostają konfidentami. Niezależnie jednak od tego warto zatrzymać się chwilę nad tymi pięcioma postulatami, bo ilustrują one nie tylko stan umysłów środowiska, ale i wyobrażenia o jego pożądanej pozycji w strukturach państwa.
Niczego nie zrozumieli i niczego się nie nauczyli
Ta charakterystyka Burbonów, którzy powrócili na tron francuski po wojnach napoleońskich, doskonale pasuje również do środowiska sędziowskiego w Polsce. W ciągu ostatnich 27 lat wyemancypowało się ono z jakiejkolwiek zależności od konstytucyjnych organów państwa i najwyraźniej uznało to za stan naturalny – że państwo jest tylko od tego, by im płaciło. Co prawda nie głoszą tego wprost, tylko owijają w „opakowanie zastępcze” w postaci „służby obywatelom”, ale niech nas to nie zmyli. Oto pierwszy postulat: „Zamiast urzędów sądowych pod nadzorem Prokuratora Generalnego – niezależne sądy służące obywatelom”. Charakterystyczne, ze sędziowie jakby zapomnieli, że „prokurator Generalny” jest zarazem ministrem sprawiedliwości, który sędziom płaci. Skoro tedy nie chcą w żaden sposób zależeć od „prokuratora Generalnego”, to dobrze – ale kto w takim razie będzie wypłacał im pensje? A przecież to zaledwie pierwsza część tego postulatu, bo drugie zdanie głosi, że „zamiast partyjnych instrukcji dla sędziów – sędziowie, którzy podlegają tylko Konstytucji i ustawom”. Pięknie – ale jak to było za komuny? Przecież zgodnie z ówczesną konstytucją (art. 62) sędziowie też byli „niezawiśli i podlegali tylko ustawom” - ale przecież stopień tzw. „upartyjnienia” w środowisku był całkiem wysoki, nie mówiąc już o poziomie zaubeczenia, od którego sądownictwo miała uwolnić dopiero „biologia” - jak skwapliwie zapewniali jego przedstawiciele podczas niedawnego, tak zwanego „publicznego wysłuchania” w Sejmie. Więc „niezawisłość” – swoją drogą, a „instrukcje partyjne” nie mówiąc już o ubeckich – swoją. Ale te opowieści o „biologii” jako, mówiąc nawiasem – jedynym alibi środowiska – można spokojnie włożyć między bajki z dwóch powodów. Po pierwsze – jak podaje dr Sławomir Cenckiewicz w książce „Długie ramię Moskwy”, wywiad wojskowy w roku 1990 dysponował agenturą w liczbie 2500 konfidentów. Jaka część działała w środowisku sędziowskim? Tego nie wiemy, podobnie jak nie wiemy, ilu konfidentów – również wśród sędziów - Wojskowe Służby Informacyjne zdołały zwerbować w następnych latach w ramach rutynowej działalności. Po drugie – wydało się, że już w „wolnej Polsce” prowadzona była przez UOP operacja „Temida”, której celem był werbunek agentury wśród sędziów. Wyszło to na jaw m. in. przy okazji procesu sędziego Andrzeja Hurasa, oskarżonego o korupcję i po 10-letnim procesie oczyszczonego z zarzutów. Wystąpił on o odszkodowanie i sędzia Lipiński z warszawskiego sądu, przyznał mu bodajże pół miliona złotych, w ustnej motywacji wyroku ujawniając, że ten 10-letni proces toczył się „nie tylko bez jakichkolwiek dowodów, ale nawet wbrew nim”. Ciekawe, przez jakie to „ustawy” sędzia prowadzący ten proces był inspirowany – bo przecież one się nie zmieniły, więc może ważniejsze od „ustaw” były instrukcje oficera prowadzącego: wiecie, rozumiecie sędzio...”. Przy okazji sędzia Lipiński poinformował, że zwrócił się do ABW o udostępnienie mu dokumentacji operacji „Temida”, ale spotkał się z odmową. W tej sytuacji opowieści, jak to sędziowie będą podlegali „tylko Konstytucji i ustawom” możemy śmiało włożyć nie tyle może między bajki, ale z całą powagą potraktować jako nieudolne usiłowanie kamuflowania istniejącego podporządkowania sędziów starym kiejkutom. W tej sytuacji próba podporządkowania sędziów „Prokuratorowi Generalnemu”, chociaż jest to oczywiście numer kozacki, stanowiłaby pewien postęp, bo w odróżnieniu od starych kiejkutów, „Prokurator Generalny” jest przynajmniej znany z imienia i nazwiska i wiadomo, w jakim trybie obejmuje swój urząd.
Polityczne gangi walczą o wpływ na nominacje
Drugi postulat Stowarzyszenia „Iustitia” jest dość zagadkowy. „Tak dla sądów pokoju”. Zamiast sprawiedliwości wymierzanej przez polityków – obywatele sędziami wszędzie tam, gdzie to możliwe”. Co to jednak znaczy – ta „sprawiedliwość wymierzana przez polityków”? Przecież nawet za komuny, nawet za Stalina, „politycy” wymierzali sprawiedliwość, czy jak kto woli – niesprawiedliwość nie osobiście, ale z reguły – za pośrednictwem „niezawisłych sędziów”. Tym bardziej dzisiaj nie słyszałem o przypadku, by jakiś „polityk” przebrał się w „głupi średniowieczny łach” - jak Oriana Fallaci podczas audiencji u ajatollaha Chomeiniego w Teheranie nazwała muzułmańską burkę – zasiadł za sędziowskim stołem i wyrokował. „Politycy” spierają się tylko o to, który polityczny gang będzie tych wszystkich „niezawisłych sędziów” mianował na stanowiska. Temperatura tego sporu, w którym biorą udział również sędziowie, jest najlepszym dowodem, że nikt, z sędziami na czele, w żadną „niezawisłość” nie wierzy. W przeciwnym bowiem razie ten spór nie miałby najmniejszego sensu; jeden niezawisły sędzia byłby jak kropla wody, podobny do innego niezawisłego sędziego – bez względu na to, kto go na to stanowisko mianował; Sejm, prezydent, czy maszyna losująca. Tymczasem spór o prawo do mianowania, w którym aktywnie uczestniczą sędziowie, dowodzi, że nie ma żadnej „niezawisłości”, że wszystko zależy od tego, kto sędziego mianował, bo ten, z wdzięczności, albo ze strachu, będzie jadł mu z ręki. Toteż nic dziwnego, ze polityczne gangi, nie mówiąc już o starych kiejkutach, walczą o dostęp do tego radosnego przywileju, no a sędziom najwyraźniej też nie jest obojętne, kto ich mianuje. Nie chcieliby, by to był rząd, więc może ze starymi kiejkutami było wygodniej? Afery w rodzaju Amber Gold, czy reprywatyzacyjna, a zresztą – również każda inna pokazują, że nie byłyby one w ogóle możliwe, bez parasola ochronnego, jaki był nad aferzystami rozpięty. W rozpinaniu tego parasola uczestniczyły również niezawisłe sądy, których funkcjonariusze dzisiaj na pytanie komisji sejmowej o nazwisko, bąkają: nie wiem, nie pamiętam – co skłania do podejrzeń, że rozpinanie parasola mogło nie być bezinteresowne, a po drugie – że stare kiejkuty nadal mocno trzymają „niezawisłych” za mordę.
Na tym tle postulat by „obywatele” byli sędziami tam, gdzie to możliwe jest wyważaniem otwartych drzwi – bo w sprawach cywilnych każdy może zapisać się na sąd polubowny niezależnie od „ustaw” – i tylko od jego honoru będzie zależało, czy podda się wyrokowi takiego sądu. Wątpliwości mogą pojawić się np. w sprawach spadkowych – bo w myśl kodeksu cywilnego, stwierdzenie nabycia spadku może nastąpić tylko w drodze orzeczenia sądu państwowego, które, nawiasem mówiąc – jak to uczynił niezawisły sąd w Jarosławiu – orzekają niezgodnie z prawem, domagając się od spadkobierców dokumentów wbrew przepisom ustawy o aktach stanu cywilnego. W takich sytuacjach tęgi bat na niezawisłego sędziego aż się prosi, bo obywatele są wobec takich decyzji całkowicie bezbronni. W świetle tego widać, że postulat, by „obywatele” i tak dalej – jest bałamutny, bo nie chodzi o to, by „obywatele” wyręczali sędziów, którzy z tego tytułu przecież nie zrezygnują z pensji, tylko, żeby odzyskali wpływ na obsadzanie sędziowskich stanowisk, z którego zostali podstępnie wyzuci przez polityczne gangi i starych kiejkutów.
„Suwerenowie” jako statyści?
Ale nie o to chodzi w kolejnym postulacie, by „zamiast Krajowej Rady Sądownictwa obsadzanej przez partie – KRS wybierana przez sędziów przy udziale obywateli”. KRS wybierana przez sędziów znaczy – sami się wybieramy, sami się mianujemy, sami się oceniamy i sami się rozgrzeszamy. W tej sytuacji „obywatele” co to mają mieć w tym procederze „udział”, mogą tylko z otwartymi gębami przyglądać się jak się państwo bawią. Potwierdzają te podejrzenia kolejne postulaty – by mianowicie „zamiast politycznego sterowania składami sędziowskimi – gwarancje nieusuwalności dla sędziów, którzy orzekają zgodnie z prawem i sumieniem”. No dobrze – ale skąd wiadomo, który sędzia orzeka „zgodnie z prawem i sumieniem”, a który nie – bo orzeka zgodnie ze zleceniem korupcyjnym, czy rozkazem oficera prowadzącego? Odpowiedzi na to pytanie ma dostarczył postulat piąty – „zamiast partyjnych sądów kapturowych – jawność i dostępność w internecie postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów, którzy sprzeniewierzają się Konstytucji i prawu”. Stowarzyszenie „Iustitia” nazywa to „społeczną kontrolą sędziów”. To chyba jakieś ponure żarty – bo cóż to za „kontrola” przez „internet”? Dyć i teraz każdy może sobie z internecie napisać, co mu się żywnie podoba nie tylko na „sędziów”, ale nawet – na Pana Boga – więc do czego niby ma zmierzać ten postulat? Warto zwrócić uwagę, że do postępowania dyscyplinarnego, które potem będzie „jawne” i w ogóle - musi najpierw dojść. A jak ma dojść, kiedy dotychczas w środowisku sędziowskim biblijna zasada ”nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu” traktowana jest z wielkim zrozumieniem – bo któż będzie podcinał gałąź na której przecież i sam siedzi? Nie czyń drugiemu (sędziemu), co tobie niemiłe – czyż nie na tym polega sławna „solidarność zawodowa” a nawet „kastowa” - o czym mogliśmy się przekonać nie tylko na podstawie przebiegu obydwu sławnych Kongresów Sędziów Polskich, ale również – na przykładzie pana sędziego Ryszarda Milewskiego ze słynącego w świecie z niezawisłości gdańskiego okręgu sądowego, który jak gdyby nigdy nic, niezawiśle orzeka w Białymstoku? „Internet”, w którym aż huczało na ten temat, nie miał najmniejszego wpływu na losy pana sędziego, więc nietrudno się domyślić, że Stowarzyszenie Sędziów „Iustitia” tak sobie tylko dobrodusznie pokpiwa z cymbałów, co to na jego wezwanie palili świeczki przez sądami. Może to i słusznie, bo nie ma co rzucać przed wieprzki jakichś pereł – ale skoro tak, to nie ma też najmniejszego powodu, by te wiekopomne postulaty traktować poważnie, zwłaszcza po ostatnim wyczynie Sądu Najwyższego.
Ilustracja
Czy wam też pokazuje na www.michalkiewicz.pl że "strona zablokowana"?
OdpowiedzUsuńWitryna pana Michalkiewicza nie jest w żaden sposób zablokowana (gdyby była to pojawiałby się komunikat "DNS error").
UsuńTo tylko taki tekst (komunikat o takiej treści że niby strona jest zablokowana) został tam umieszczonny przez hakerów lub wirusa.