Pod znakiem Psiej Gwiazdy
Wreszcie nadeszły tak zwane „letnie kanikuły”. Tak zwane – bo jak wyjaśnił mi już dawno pewien Czytelnik – kanikuły muszą być „letnie”, bo zimowych kanikuł nie ma i być nie może. Chodzi o to, że właśnie latem Słońce ukazuje się na tle gwiazdozbioru Psa, podczas gdy w innych porach roku na tel całkiem innych znaków Zodiaku. Z tej okazji w starożytnym Rzymie odbywały się igrzyska, podobnie zresztą, jak i u nas, to znaczy – w naszym nieszczęśliwym kraju. Na przykład przed sejmową komisję śledczą został wezwany Michał Tusk, któremu towarzyszył pan mecenas Roman Giertych.
Nawiasem mówiąc, pan mecenas Giertych jest fenomenem wśród adwokatów, bo adwokaci przeważnie bronią rozmaitych przestępców, a to złodziei, a to gwałcicieli, a to morderców – i bardzo rzadko udaje im się cokolwiek wskórać, chyba, że taki przestępca jest jednocześnie konfidentem – najlepiej Wojskowych Służb Informacyjnych, których, jak wiadomo „nie ma” - ale konfidenci przecież pozostali i doskonale pamiętają, kto wywindował ich na wysoką pozycję społeczną, na przykład – niezawisłego sędziego – toteż są dyspozycyjni i lojalni. Jeśli tedy przestępca jest konfidentem, to albo w ogóle nie dochodzi do procesu, bo już na etapie energicznego śledztwa taki konfident jest starannie oczyszczany ze wszystkich podejrzeń, jakby wykąpał się w hyzopie, a jeśli na skutek zaniedbań do procesu jednak dochodzi, to wtedy na scenę wkracza niezawisły sąd i starannie oczyszcza delikwenta ze wszystkich zarzutów, po czym puszcza go wolno i to niekoniecznie w skarpetkach. Otóż fenomen pana mecenasa Giertycha polega na tym, że w przeciwieństwie do innych adwokatów, staje on zawsze w obronie niewinności. Tak było w przypadku księcia-małżonka, czyli Radosława Sikorskiego i tak samo jest w przypadku Michała Tuska, który jest niewinny nie tylko z powodu sławnego domniemania niewinności, ale z natury rzeczy, na tej samej zasadzie, że czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty. Nawiasem mówiąc, podobno książę-małżonek uczestniczył w spotkaniu Klubu Bilderberg. Jeśli to prawda, to wygląda na to, że z czasem wszystko schodzi na psy, nawet Klub, pierwotnie pomyślany jako miejsce spotkań osób wybitnych. Wracając do pana mecenasa Giertycha, to najciekawsze w jego przypadku jest to, w jaki sposób rekrutuje swoich klientów wyłącznie spośród osób niewinnych. Najwyraźniej musi mieć jakiś szósty zmysł, bo na przykład wiadomo, że ludzie mądrzy, roztropni i przyzwoici rozpoznają się po charakterystycznym zapachu, do czego oczywiście trzeba mieć specjalnego nosa. Pan mecenas Giertych takiego nosa nie ma, więc musi dysponować jakimści szóstym zmysłem. Wydawałoby się w związku z tym, że pan mecenas Giertych wybrał tak zwaną lepszą cząstkę, bo bronienie osób niewinnych nie wymaga przecież specjalnych umiejętności, jako że oliwa sprawiedliwa sama na wierzch wypływa, bez udziału adwokata. Jednak na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych i nawet osoba z natury rzeczy niewinna, jak Michał Tusk, niekiedy coś tam chlapnie. Tak było i tym razem, kiedy to panu Michału Tusku wyrwało się spod serca gorejącego wyznanie, że obydwaj z ojcem wiedzieli, że ten cały Amber Gold to „lipa”. Ciekawe, skąd mogli wiedzieć takie rzeczy, skoro nie tylko niezależna prokuratura, nie tylko niezawisłe sądy w znanym na całym świecie z niezawisłości gdańskim okręgu sądowym, ani inni dygnitarze nic o tym nie wiedzieli i nawet teraz przed sejmową komisją na rozmaite pytania odpowiadają: „nie wiem, nie pamiętam”? Pewne światło na tę sprawę rzuca okoliczność, że tempore criminis nadzór nad tajnymi służbami przejściowo sprawował właśnie premier Tusk. To znaczy – jaki tam znowu „nadzór”, kiedy raport Najwyższej Izby Kontroli expressis verbis stwierdzał, że tajniaków w naszym nieszczęśliwym kraju nie kontroluje „nikt”? Aż tak źle oczywiście nie było, bo od drugiej połowy lat 80-tych tajniaków w naszym nieszczęśliwym kraju kontrolują zagraniczne centrale, do których się wtedy przewerbowali, a te zależności reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii, jako że nasila się u nas zjawisko dziedziczenia pozycji społecznej, w związku z czym dzieci konfidentów zostają konfidentami, dzięki czemu nasze demokratyczne państwo prawne co najmniej od 60, a może nawet od 80 lat zachowuje chwalebną ciągłość. Zatem kiedy w roku 2007, w obliczu spodziewanego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, na pozycję lidera tubylczej sceny politycznej wysforowała się ekspozytura Stronnictwa Pruskiego z Donaldem Tuskiem na czele, możemy się domyślać, że tworzący to Stronnictwo bezpieczniaccy dygnitarze mogli premieru Tusku uświadomić, że wiecie-rozumiecie Tusk, my tu mamy taki Amber Gold, w którym kręcimy lody, więc nie wtykajcie nosa między drzwi. Jestem pewien, że premieru Tusku takich rzeczy nie trzeba było dwa razy powtarzać, podobnie jak niezawisłym sądom w słynącym w świecie z niezawisłości gdańskim okręgu sądowym, ale o tych wszystkich sprawach mógł on sobie w sposób niezobowiązujący gawędzić w rodzinnym gronie. Poważni panowie wiedzą, że „choćby cie smażono w smole, nie mów, co się dzieje w szkole”, a cóż dopiero w zaciszu domowym, ale z młodymi jest inaczej. Zwrócił na to uwagę już dawno Tadeusz Boy-Żeleński, pisząc: „A młody? Głupie to, płoche. Tylko pobrudzi pończochę”. Tedy zamiast milczeć, a na pytania odpowiadać: „nie wiem, nie pamiętam” - jak przystało na osoby poważne, Michał Tusk bez potrzeby chlapnął o tej „lipie” tak nieoczekiwanie, że nawet mecenas Roman Giertych nie zdążył kopnąć go pod stołem, wskutek czego na nieposzlakowanej niewinności pojawiła się rysa. Oczywiście taka rysa, to nic strasznego, zwłaszcza w sytuacji, kiedy przecież wiadomo, że Michał Tusk jest niewinny, czego najlepszym dowodem jest obecność u jego boku właśnie mecenasa Giertycha, chociaż dzięki temu igrzyska u progu letnich kanikuł nabrały pewnej pikanterii. Ale to jeszcze nic w porównaniu ze sprawą badaną przez dziennikarzy śledczych z „Gazety Wyborczej”, którzy spenetrowali prawdę, iż na slipach należących do posła Pis Łukasza Zbonikowskiego, znalezione zostało DNA należące do asystentki europosła Złotowskiego i to w dodatku – po wewnętrznej stronie. „Skisłe szekspiry majtek damskich” - jak pisał poeta o autorach dramatycznych, najwyraźniej przerzuciły się również na majtki męskie – co zresztą jest zgodne z wyznawaną przed redakcyjny Judenrat zasadą równości płciowej. Jak widać, tegoroczne letnie kanikuły zapowiadają się bardzo ciekawie również dlatego, że redakcyjny Judenrat od dawna bije na alarm w obronie Puszczy Białowieskiej przez złowrogim ministrem Szyszką, najwyraźniej z zagadkowych powodów uważając, że jest już ona częścią żydowskiego dziedzictwa narodowego.
Okrucieństwa faszystowskiego reżymu
Podnoszący w Polsce głowę faszystowski reżym bije wszelkie rekordy okrucieństwa. W porównaniu z nimi bledną nawet okrucieństwa popełniane przez fanatyków w Państwie Islamskim, bo cóż ci fanatycy robią? Obcinają swoim wrogom głowy, co może wygląda na okrutny spektakl, ale nie da się ukryć, że ma charakter jednorazowy – na co zwrócił już dawno uwagę Tadeusz Boy-Żeleński pisząc: „Darmo – co człek raz stracił, tego nie odzyszcze”, zatem raz odciętej głowy nie da się obciąć po raz kolejny. Tymczasem faszystowski reżym w Polsce swoje ofiary szatkuje po kawałku, co jest gorsze od śmieci, niczym obowiązek słuchania kompozycji „Nergala”, czyli pana Adama Darskiego, uważanego za przedstawiciela Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie, sławne również w świecie ze słynącego z niezawisłości gdańskiego okręgu sądowego. Nic więc dziwnego, że już w początkach marca organizacje broniące na świecie praw człowieka wystosowały apel do Jana Klaudiusza Junckera, przewodniczącego Komisji Europejskiej, żeby zrobiła ona z Polską porządek, jako, że poziom ochrony praw człowieka w naszym nieszczęśliwym kraju urąga wszelkim standardom. Panu Janowi Klaudiuszowi Juncekrowi nie trzeba będzie dwa razy tego powtarzać, więc tylko patrzeć, jak rozpocznie się w Polsce kolejna kombinacja operacyjna – oczywiście dopiero wtedy, gdy się wyjaśni, jakie właściwie będą następstwa wizyty w Warszawie prezydenta USA Donalda Trumpa. Bo wizyta ta, związana z uczestnictwem amerykańskiego prezydenta w Forum Państw Trójmorza, może doprowadzić do reaktywacji heksagonale – ale uzupełnionego i poprawionego, to znaczy – ze Stanami Zjednoczonymi, jako protektorem – co mogłoby doprowadzić do trwałego osłabienia niemieckiej hegemonii w Europie Środkowej. Wtedy też można by przeprowadzić wspomnianą kombinację operacyjną, ale mogłoby to okazać się znacznie trudniejsze, niż nawet w grudniu ubiegłego roku, więc nie wiadomo, czy Niemcy by się na to zdecydowały, zwłaszcza gdyby stare kiejkuty zdezerterowały ze służby w niemieckiej BND i zaciągnęły się do razwiedki amerykańskiej. Inna sprawa, że stare kiejkuty mogą czuć się zaniepokojone perspektywą utraty „zdobyczy”, które tak pracowicie sobie nakradły poczynając od drugiej polowy lat 80-tych, aż do dnia dzisiejszego. Nie mówię już o spółkach nomenklaturowych, ani nawet Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, na który pod koniec lat 80-tych Polska wyłożyła 1700 mln dolarów. Długi wykupiono, ale tylko za 60 mln dolarów, a 1640 mln gdzieś się rozeszło – oczywiście nie bez śladu, bo powstało przecież wiele starych rodzin, których potomstwo opowiada się za modelem demokracji kierowanej, w którym obywatele-suwerenowi wprawdzie głosują, ale zgodnie ze wskazówkami Pani Wychowawczyni, to znaczy – gronem ubeckich dynastii, wokół których w obronie demokracji kicają autorytety moralne, a nawet pan mecenas Roman Giertych. Warto wspomnieć i o szwajcarskim Sezamie, w którym Skarby Labiryntu zostały pracowicie uciułane z walorów kradzionych z Pewexu przez co najmniej 18 lat ( przykładowy transfer z jednego tylko dnia opiewał na 22 mln franków szwajcarskich i 750 tys. dolarów – i tak przez 18 lat!). Kiedy rewelacje na ten tema ukazały się w tygodniku „Wprost”, ówczesny prezydent Kwasniewski zagroził, że jeszcze jedno słowo, a zarządzi „lustrację totalną”. Na takie dictum Jacek Kuroń i Karol Modzelewski wysłali mu list z propozycją zakopania wojennego topora, byle tylko premier Józef Oleksy podał się do dymisji – co wkrótce nastąpiło.
Przypominam o tym wszystkim nie tylko dlatego, że nad tamtymi aferami zaciągnięto szczelną zasłonę, której nie śmie uchylić ani niezależna prokuratura, ani wścibskie Centralne Biuro Antykorupcyjne, ani nikt inny – co dowodzi, że nawet okrucieństwo faszystowskiego reżymu ma swoje granice, których nikt nie ośmiela się przekroczyć – ale również dlatego, że poddany męczeństwu przed sejmową komisją badającą aferę Amber Gold pan Maciej Plichta, zwany „Maciejem P.” na pytanie o pieniądze, czyli 850 mln złotych, które zostały wyprowadzone ze spółki w nieznanym kierunku – i dopiero potem niezależna prokuratura wszczęła tak zwane „energiczne kroki” - odparł, że nie ma Polakom nic do zwrócenia. I ja mu wyjątkowo wierzę, bo według mojej ulubionej teorii spiskowej, odcięty od stryczka pan „Maciej P.” był tylko parawanem, za którym lody w Amber Gold kręciły stare kiejkuty i to one schowały szmal w „miejscach niemożliwych do wykrycia” - jak kiedyś pan red. Bronisław Wildstein ustalił miejsce w którym Saddam Husejn ukrył swoją broń masowej zagłady. Jakże tedy „Maciej P.” może oddać „Polakom” pieniądze, skoro ich nie ma, skoro był tylko parawanem? W przeciwnym razie, to znaczy – gdyby nie był parawanem starych kiejkutów, to czyż znane w świecie z niezawisłości sądy w Gdańsku przymykałyby oczy na jego nieprawości? Czy niezależna prokuratura patrzałaby na jego wybryki przez palce? Czy służyłby u niego sam premierowicz Michał Tusk? Czy dygnitarze Platformy Obywatelskiej z województwa pomorskiego ciągnęliby po lotnisku samolot OLT niczym ruscy burłacy barki na Wołdze? A jakże! Jeśli zaś przyjmiemy, że przedsięwzięcie było zorganizowane przez starych kiejkutów, to wszystko staje się jasne i zrozumiałe – podobnie, jak w przypadku męczeństwa pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, którą zaczynają pogrążać zeznania świadków powołanych przed komisję badającą aferę wokół tak zwanej „reprywatyzacji” w Warszawie i innych miastach. Ta afera również byłaby niemożliwa bez parasola ochronnego, jaki nad złodziejami rozpostarły stare kiejkuty – oczywiście nie bezinteresownie – bo mafia nigdy nie działa bezinteresownie. Tymczasem faszystowski reżym, chociaż nie zna miary w okrucieństwie i zadawaniu męczeństwa swoim ofiarom, jak dotąd tylko krąży wokół starych kiejkutów, nękając podstawione przez nich płotki w rodzaju „Marcina P.”, a nawet grubsze karpie w rodzaju Donalda Tuska, czy pani Hanny Gronkiewicz-Waltz. Czy przez uderzeniem bezpośrednim powstrzymują go ustalenia w Magdalence, że „my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych”, czy też okoliczność, że po 18 czerwca 2015 roku, kiedy to w Warszawie odbyła się międzynarodowa konferencja naukowa „Most” z udziałem przedstawicieli najważniejszych ubeckich dynastii z naszego nieszczęśliwego kraju oraz ważnych ubeków z Izraela, którzy nastręczyli Amerykanom wciągnięcie starych kiejkutów na listę „naszych sukinsynów”, co zapewniło im immunitet respektowany – jak dotąd – również przed faszystowski reżym, który – gdyby wiedzę o nim czerpać z żydowskiej gazety dla Polaków pod redakcją Adama Michnika, albo ze stacji telewizyjnych, które podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkuty – jest w swoim okrucieństwie jeszcze gorszy od funkcjonariuszy Państwa Islamskiego, chociaż - o ile mi wiadomo – tamci nie tolerują przypadków odmowy zeznań ani odmowy stawienia się przed komisją, tylko od razu obcinają opornym głowy, podczas gdy w naszym nieszczęśliwym kraju męczennicy reżymu korzystają z warunków znacznie bardziej komfortowych.
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz