Człowieki z zasadami
„Zasady wygrały” - powiedział pan Michał Boni po wyroku, jaki niezawisły sąd ogłosił w sprawie spoliczkowania go przez Janusza Korwin-Mikke, który został za to skazany na 20 tys. złotych grzywny i dodatkowo – 3,3 tys złotych kosztów procesu. Najwyraźniej pan Michał Boni uważa się za człowieka z zasadami, więc warto przypomnieć, o co w tym całym procesie chodziło. Otóż kiedy w 1992 roku, w następstwie przyjęcia przez Sejm uchwały lustracyjnej, minister Antoni Macierewicz przekazał parlamentarzystom informację o konfidentach UB i SB pozostających podówczas w strukturach państwa, wśród konfidentów figurował również pan Michał Boni.
Jak pamiętamy, na tę uchwałę S(r)alon zareagował świętym oburzeniem, w którym przodowała zwłaszcza redagowana przez potomka Żydów-stalinowców, pana red. Adama Michnika, żydowska gazeta dla Polaków. Opublikowała ona na pierwszej stronie wierszyk pod tytułem „Nienawiść”, napisany przez poetessę Wisławę Szymborską, co to kiedyś pisała panegiryki na cześć Partii i Chorążego Pokoju – za co S(r)alon wysunął jej kandydaturę do literackiej Nagrody Nobla. W tym wierszyku poetessa zwróciła uwagę na „oczy snajpera”, co podchwycili funkcjonariusze drobniejszego płazu, uplasowani przez oficerów prowadzących w rozmaitych redakcjach niezależnych mediów głównego nurtu i zaraz zaczęli nieubłaganym palcem dźgać znienawidzonego Antoniego Macierewicza w „chore z nienawiści” oczy. Oczywiście to tylko na marginesie, bo zagrożony w swojej legendzie Kukuniek przeprowadził nocną zmianę, w której obok słynącego z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, obok cieszącego się zaufaniem wszystkich i każdego z osobna Donalda Tuska, obok Leszka Moczulskiego, obok Waldemara Pawlaka, wystąpił również Wielce Czcigodny poseł Stefan Niesiołowski – bodajże jedyny parlamentarzysta, który od niezawisłego sądu uzyskał certyfikat, że nie ma ubeckich protektorów. Rząd premiera Olszewskiego został obalony i chociaż zaniepokojony profesor Bronisław Geremek pragnął pogrążyć sprawców lustracji przy pomocy oskarżenia o zamach stanu, to stare kiejkuty musiały uznać, że bezpieczniej będzie zakończyć dintojrę, bo kto wie, jakie śmierdzące dmuchy mogłyby się przy tej okazji wydostać i w rezultacie pan profesor Geremek swego oskarżenia nie śmiał już podtrzymywać. Zatem tylko Waldemar Pawlak, który w następstwie nocnej zmiany został premierem, przepowiadał sobie na głos, jakie priorytety będzie realizował („czyszczę sobie MSW”), potem, bodajże przy wydatnej pomocy pana Aleksandra Łuczaka, obsprawił się w skarpetki, kalesony i inne elementy fond de toilette, jak przystało premierowi i w ten sposób pięć minut strachu minęło. Konfidenci nabrali otuchy i pewności siebie i nie tylko zaczęli zaprzeczać wszystkim „insynuacjom”, ale nawet wytaczać procesy rządowi, który z góry przyznawał im rację i odszkodowania. Wśród zaprzeczających był również pan Michał Boni, który Janusza Korwin-Mikke nazwał człowiekiem „niespełna rozumu”. Na takie dictum Korwin-Mikke obiecał, że jeśli spotka pana Boniego, to da mu po mordzie i słowa dotrzymał w roku 2014. Pan Boni poskarżył się do niezależnej prokuratury, i w rezultacie doszło do procesu, w którym zapadł wspomniany wyrok.
Gdyby pan Michał Boni był człowiekiem z zasadami, to – po pierwsze – nie podpisywałby zobowiązania do współpracy z SB, po drugie – jeśli już podpisał, to by publicznie temu nie zaprzeczał, po trzecie, jeśli by nawet zaprzeczał, to nie oskarżałby tych, którzy twierdzą odwrotnie, że są „niespełna rozumu”, a po czwarte – jako opozycjonista, który podpisał cyrograf dla SB, bez wahania by się powiesił, albo zastrzelił. „Ale gdzież tam marzyć o tem!” - jak zwykł mawiać Ignacy Rzecki z „Lalki” Bolesława Prusa. Teraz w S(r)alonie są takie zasady, żeby iść w zaparte, a jeśli już się nie da, to jednym susem schronić się za murami praworządności – i pewnie dlatego wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się nawzajem w tłumie po specyficznym zapachu, pod batutą starych kiejkutów nawet w obronie praworządności kicają. Takie zasady mogą wynikać z bezpieczniackiej instrukcji na wypadek dekonspiracji. O postępowanie zgodne z taką instrukcją podejrzewam Kukuńka, któremu „koncepcje” w sprawie „Bolka” lęgną się w głowie jedna za drugą, niczym króliki. Jeśli te podejrzenia okazałyby się trafne, to by znaczyło, że Kukuniek, który z ewidencji SB mógł zostać jeszcze w drugiej połowie lat 70-tych przejęty przez wywiad wojskowy, nadal pozostaje w ewidencji, a jeśli wykonuje jedna instrukcję, to skąd pewność, że nie wykonuje innych? Z panem Bonim sprawa może być podobna, bo czy można być w Polsce skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem? Pan Boni był i nadal jest politykiem na swój sposób skutecznym, co wzbudza rozmaite podejrzenia, podobnie jak w przypadku zwycięzcy niedzielnych wyborów prezydenckich we Francji, pana Emmanuela Macrona. On też jest politykiem tak skutecznym, że może trochę aż za bardzo, niczym w naszym nieszczęśliwym kraju sprytny pan Rysio z Nowoczesnej, co to nie tylko z niczego z dnia na dzień stworzył partię, ale zanim zdążył otworzyć usta, już wdzięczny naród obdarzył go 11 procentami zaufania. Pan Macron też stworzył z niczego partię „Naprzód!”, zaś zaufało mu aż 66 procent obywateli – ale co francuska razwiedka, to nie nasze stare kiejkuty. Inna sprawa, że i francuska razwiedka musiała się nieźle nauwijać – na co wskazuje aż ponad 9 procent głosów nieważnych. Ktoś musiał przecież te kartki do urn wyborczych podosypywać – ale ponieważ stawka była przyszłość „Europy”, to można było do takich czynności zaangażować również człowieków z zasadami. Jestem pewien, że gdyby i u nas taka konieczność się pojawiła, to na pana Michała Boniego zdrowe siły mogłyby też liczyć. Kto raz był królem – powiadają bowiem wymowni Francuzi – ten zawsze zachowa majestat. Warto o tym pamiętać w momencie, kiedy również na francuskim odcinku frontu batalia z „populizmem” zakończyła się zwycięstwem. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Nasza Złota Pani przystąpi do robienia porządku również w naszym nieszczęśliwym kraju, a wtedy każda para rąk, zwłaszcza tak czystych, jakimi może poszczycić się pan Michał Boni, który może tam i palił, ale przecież się nie zaciągał, nie tylko się przyda, ale zostanie odpowiednio zagospodarowana. Toteż nic dziwnego, że w przeczuciu nadchodzącego etapu z jego mądrościami również niezawisły sąd powinność swej służby zrozumiał i policzek pana Michała Boniego wycenił na wagę złota. Widać wyraźnie, że mimo rozmaitych przeciwności i sypania piasku w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, iustitia w naszym nieszczęśliwym kraju jest w niezłej kondycji i kiedy tylko zabrzmi sygnał znajomej trąbki, to „posypią się piękne wyroki”. Takie to ci, panie dzieju, są zasady.
Pod jakim znakiem walczyć i zwyciężać?
„O wschodzie słońca ryknęły spiże, rwą się okopy, mur wali. Już z minaretów błysnęły krzyże – Hiszpanie zamku dostali” - pisał Adam Mickiewicz w poemacie „Konrad Wallenrod”. Pewnie wydawało mu się, że opisuje heroiczne zmagania hiszpańskich chrześcijan z muzułmańskimi okupantami Półwyspu Pirenejskiego, a tymczasem opisywał straszne bluźnierstwo. Jeszcze gorzej wyglądają krzyżowcy, którzy na wezwanie papieża Urbana, w 1096 roku ruszyli odbijać Jerozolimę z rąk muzułmanów, zdobyli ją, utworzyli Królestwo Jerozolimskie, którego rozpoznawczym znakiem był oczywiście krzyż – ten sam, który od ponad 2000 lat wzbudza taką abominację szlachty jerozolimskiej. Najwyraźniej i papież Urban II i francuski zakonnik Piotr z Amiens, którzy byli inspiratorami tej wyprawy krzyżowej, nie zdawali sobie sprawy, że są bluźniercami, podobnie jak zagadkowy sprawca snu, jaki przyśnił się Konstantynowi, zwanemu później Wielkim.
Jak pamiętamy, powiadają, że Konstantynowi w roku 312, w noc poprzedzającą bitwę z Maksencjuszem przy Moście Mulwijskim, przyśnił się świetlisty krzyż na niebie, a głos przemówił do niego w te słowa: „in hoc signo vinces”, co się wykłada, że „w tym znaku zwyciężysz”. Tedy Konstantyn po przebudzeniu nakazał swoim żołnierzom umieszczenie na tarczach i proporcach znaku X połączonego z literą P, no i zwyciężył, stając się władcą Imperium Rzymskiego. W tym Imperium Rzymskim chrześcijaństwo było tępione nie tylko przez cesarzy, których można podejrzewać o wariactwo w sensie medycznym, ale również przez cesarzy będących ludźmi mądrymi i przyzwoitymi, jak na przykład Trajan, czy Dioklecjan, za którego doszło do ostatniego wielkiego prześladowania chrześcijan. Tymczasem Konstantyn, zdobywszy władzę w zachodniej części Imperium, w roku 313, wespół z władcą wschodniej części Licyniuszem, wydał słynny edykt mediolański, w którym chrześcijaństwo zrównał w prawach z innymi wyznaniami w Imperium, co zakończyło okres prześladowań. Czyżby edykt mediolański, który zapewnił chrześcijaństwu swobodny rozwój nie tylko w Imperium Rzymskim, ale i poza jego granicami, mógł być następstwem bluźnierstwa?
Tak by wyglądało na podstawie listu Episkopatu Polski, potępiającego nacjonalizm i przeciwstawiającego mu „prawdziwy” patriotyzm oraz kazania, jakie 3 maja wygłosił w Warszawie JE Kazimierz kardynał Nycz oraz tego, jakie 7 maja wygłosił JE abp Wojciech Polak w Pakości. Arcybiskup powiedział m. im, że „Krzyż jasno upomina i przestrzega, że prawdziwym bluźnierstwem jest wykorzystywanie go, jako znaku walki z kimkolwiek, czy z czymkolwiek”. Taka kategoryczna opinia nie pozostawia miejsca na jakiekolwiek wątpliwości. Nie wolno pod znakiem krzyża walczyć z „kimkolwiek i z czymkolwiek” - rozumiem, że nie tylko z Maksencjuszem i bisurmanami, ale nawet z szatanem. Skoro taki rozkaz, to trudno – ale w takim razie pod jakim znakiem chrześcijanie mają walczyć – jeśli oczywiście powinni walczyć, bo może nie powinni – może powinni od razu się poddawać i jeśli, dajmy na to, takiemu jednemu z drugim chrześcijaninowi, jakiś uchodźca zgwałci córkę, to on zaraz powinien podsunąć mu drugą, żeby taki bisurmanin nie doznał traumy z powodu „wykluczenia”? Z takich kategorycznych opinii trzeba bowiem wyciągać wnioski praktyczne, bo przecież ani JE kardynał Nycz, ani JE abp Polak nie rzucają słów na wiatr i pewnie przed wygłoszeniem swoich kazań dokładnie je sobie przemyśleli. Jaka szkoda, że papież Urban II, hiszpańscy rycerze rekonkwisty z Ferdynandem i Izabelą Katolicką, no i oczywiście Konstantyn, nie mówiąc już o naszym królu Janie Sobieskim, działali bez żadnego zastanowienia, wskutek czego historia potoczyła się w – co tu ukrywać – złym kierunku. Gdyby papież Urban wiedział, że nawołując do wypraw krzyżowych dopuszcza się „prawdziwego bluźnierstwa” (nawiasem mówiąc, skoro jest bluźnierstwo „prawdziwe”, to a contrario musi być również bluźnierstwo fałszywe. Ciekawe, na czym ono z kolei polega?), to pewnie by się przed tym powstrzymał, do żadnych wypraw krzyżowych by nie doszło. Niestety doszło, ku irytacji muzułmanów, no i oczywiście – Żydów, którzy z muzułmanami robili znakomite interesy, między innymi na handlu chrześcijańskimi niewolnikami, w czym się wyspecjalizowali, podobnie jak w finansach, co zresztą pozostało im do dnia dzisiejszego. W rezultacie wypraw krzyżowych Europa została kulturowo i ideologicznie zjednoczona, wytwarzając społeczność międzynarodową, potocznie zwaną „christianitas”, to znaczy – wspólnotę państw i narodów chrześcijańskich. Podobnie gdyby Konstantyn nie przejmował się żadnymi sennymi majakami, to żadnych zarządzeń przed bitwą przy Moście Mulwijskim by nie wydał i kto wie – może by tę bitwę przegrał, zaś Maksencjusz, gdyby w dodatku się dowiedział, że jakieś głosy doradzały Konstantynowi wykorzystanie chrześcijańskich emblematów, to nakazałby takie prześladowanie chrześcijan, że nie wyszłaby z niego żywa noga i dotychczas palilibyśmy kadzidła przed posągiem Jowisza Największego i Najlepszego – chyba, że w międzyczasie wzięliby nas pod obcas bisurmanie, którym również Jan Sobieski nie ośmieliłby się sprzeciwiać, podobnie jak i Izabeli i Ferdynandowi nie przyszedłby do głowy pomysł dokonywania jakiejś rekonkwisty.
Okazuje się, że dotychczas chrześcijanie żyli w sprośnych błędach Niebu obrzydłych i dopiero Jego Eminencja Kazimierz kardynał Nycz i jego Ekscelencja abp Wojciech Polak spenetrowali prawdę. Ciekawe, czy sami do niej doszli, to znaczy – na własna rękę, czy też usłyszeli przedtem jakieś głosy; na przykład – wiecie, rozumiecie, Nycz, albo – wiecie, rozumiecie Polak – a jeśli tak – to właściwie jakie i skąd?
Jest zimno, bo jest ciepło!
Książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” bał się samotnie sypiać w nocy, bo przychodził doń duch Michała Wołodkowicza, rozstrzelanego w 1760 roku za napaść i porąbanie krucyfiksu w Trybunale. Toteż zawsze zapraszał kogoś na nocleg, żeby dotrzymywał mu towarzystwa, najczęściej bernardyna, ojca Idziego, bo jak mawiał – nie masz to jak zakonnik; i oświeci i uspokoi. Okazuje się jednak, że nie tylko zakonnicy mają tę zaletę, ale również – pan Michał Kamiński, ongiś jeden z filarów Prawa I Sprawiedliwości, a dzisiaj, kiedy stracił prawie cały tłuszcz – stał się jednym z najsurowszych krytyków prezesa Jarosława Kaczyńskiego i jego partii. Dzięki swojej przenikliwości zauważył to, co wcześniej umknęło nawet takim wytrawnym krytykom, jak Wielce Czcigodny Stefan Niesiołowski, który, jako bodaj jedyny spośród parlamentarzystów, ma wystawiony od niezawisłego sądu certyfikat, że nie ma „ubeckich protektorów”, ani nawet resortowej „Stokrotce” czyli pani red. Monice Olejnik, przesłuchującej swoich rozmówców nie gorzej, niż Różański, czy Fejgin swoich – chociaż na jej korzyść należy odnotować, że w zasadzie nie stosuje tak zwanych „niedozwolonych metod”, tylko same dozwolone, czy dajmy na to, znanemu z żarliwego obiektywizmu redaktorowi niemieckiej gazety dla Polaków, panu Tomaszowi Lisowi. Otóż pan Michał Kamiński zauważył związek przyczynowy między wyjątkowo zimnym tegorocznym majem, a sprawowaniem władzy w Polsce przez faszystowski reżym Jarosława Kaczyńskiego. „Przez 8 lat Polki i Polacy nie musieli marznąć w maju! I to jest dobra zmiana?” Ano nie da się ukryć, że dobrze to nie wygląda. Inna sprawa, że i w Kanadzie, gdzie akurat jestem, tegoroczna wiosna też jest wyjątkowo zimna, chociaż – o ile mi wiadomo – złowrogie macki prezesa Kaczyńskiego tutaj nie sięgają, a jeśli nawet sięgają, to nie po władzę, sprawowaną generalnie przez Jej Królewską Wysokość Elżbietę II, przez jej Gubernatora i wreszcie – przez tutejszy rząd pod przewodnictwem premiera Justina Trudeau, z premierowskiej dynastii Trudeau (co potwierdza moją ulubioną teorię, że w krajach o ustroju monarchicznym, a taki przecież ma Kanada, o ciągłości państwa przesądza dynastia nie tylko na stanowisku głowy państwa, ale nawet na stanowisku premiera!). W naszym nieszczęśliwym kraju też dają się zauważyć elementy dynastyczne i to gdzie – akurat u tak zwanych „ludowców”, którymi kieruje minister-ministrowicz Władysław Kosiniak-Kamysz, ale to nie to, co tutaj, zwłaszcza, że objęcie urzędu premiera przez Justina Trudeau wyprorokował już w rok po jego urodzeniu amerykański prezydent Ryszard Nixon. Na tym przykładzie widać trafność perskiego przysłowia, że „dobry kogut w jajku pieje”, ale przecież nie chodzi o panegiryk na cześć kanadyjskiego premiera, tylko o związek przyczynowy między zimną wiosną, a faszystowskim reżymem Jarosława Kaczyńskiego. Warto w związku z tym przypomnieć zapomnianą już dzisiaj postać red. Wasilewskiego, który chyba jako pierwszy zauważył związek przyczynowy między zjawiskami atmosferycznymi, a sprawującym władzę reżymem, pisząc bodaj w 1972, czy 1973 roku, że za Gomułki było jednak więcej śniegu, niż za Gierka. Oczywiście cenzura natychmiast zdjęła mu ten felieton, a on sam przejściowo popadł w niełaskę – co przypominam gwoli opamiętania wszystkim tym, którzy w ubeckich stacjach telewizyjnych rozdzierają szaty nad upadkiem wolności mediów w naszym nieszczęśliwym kraju. Taki na przykład Włodzimierz Cimoszewicz, nawiasem mówiąc, też z porządnej, ubeckiej dynastii, wbrew zapowiedziom, że wycofa się z życia publicznego do białowieskiej kniei, prawie nie wychodzi ze studia resortowej „Stokrotki” i bezlitośnie chłoszcze reżym złowrogiego prezesa Kaczyńskiego. Nie przypominam sobie jednak, by Włodzimierz Cimoszewicz podobnie chłostał reżym komunistyczny, którego był nawet funkcjonariuszem, jako członek organizacji sowieckich kolaborantów, zmyłkowo nazwanej Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą i działacz Hit..., to znaczy pardon – oczywiście nie żadnego „Hitlerjugend” , tylko Związku Młodzieży Socjalistycznej, a nie narodowosocjalistycznej. Co mu się stało, że teraz jednym susem wskoczył – podobnie jak wielu innych weteranów PRL-u – do pierwszego szeregu szermierzy wolności – trudno zgadnąć bez odwołania się do mojej ulubionej teorii spiskowej, według której ubecka agentura nadal jest dyspozycyjna, teraz już może nie względem Putina, tylko Naszej Złotej Pani – bo w ramach strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego nastąpiła zamiana miejsc; Katarzyna jest w Berlinie, a Fryderyk – w Moskwie – a przecież Włodzimierz Cimoszewicz, pod pseudonimem operacyjnym „Carex” również z tego komina wygartywał. Nawiasem mówiąc, po wyborach prezydenckich we Francji, w następstwie których Pierwszą Damą Republiki Francuskiej została wiekowa Pani Wychowawczyni prezydenta Emmanuela Macrona, szydercy wykoncypowali fraszkę: „Dwie stare kopy – symbol Europy!”, mając na myśli również Naszą Złotą Panią.
Zatem nie jest tak źle u nas z wolnością mediów, a także z niezależnością wymiaru sprawiedliwości. Oto w przeddzień kolejnej miesięcznicy smoleńskiej, wojewoda mazowiecki wydał był zakaz organizowania w tym samym czasie i miejscu kontrmanifestacji, które zakłócałyby comiesieczną liturgię. Ale Obywatele RP – organizacja, którą podejrzewam iż jest wydmuszką jakiejś bezpieczniackiej watahy – odwołała się do niezawisłego sądu, który zakaz wojewodziński uchylił i w rezultacie doszło do „wielkiego ataku nienawiści”. Konkretnie chodziło o białe róże, które – jak zauważył prezes Kaczyński – były symbolem „skrajnej głupoty i skrajnej nienawiści”. Jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie zmienić teksty wielu piosenek, na przykład tej, że „rozkwitały pąki białych róż” - ale nie o to chodzi, tylko o wyrok niezawisłego sądu, który nie uląkł się reżymu i pozwolił wymachiwać białymi różami i wznosić kabotyńskie okrzyki o „konstytucji” pod nosem samego prezesa Kaczyńskiego, chociaż – jeśli wierzyć oskarżeniom wygłaszanym między innymi przez Emmanuela Macrona, a nawet samą Dorotę Masłowską – potrząsa strasznym knutem, a opornych zsyła na okropną Syberię. Czy niezawisły sąd wykazał tę odwagę z inicjatywy własnej, czy wykonał polecenie oficera prowadzącego – o to mniejsza, bo przecież nie liczą się kulisy decyzji, a końcowy efekt. Miejmy nadzieję, że zauważą to prezesi sądów najwyższych państw członkowskich Unii Europejskiej, którym pani Małgorzata Gersdorf mogła przekazać przesadzone i tendencyjne informacje o stanie praworządności w Polsce, zawstydzą się swojej łatwowierności i na przyszły raz, kiedy Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego w naszym nieszczęśliwym kraju, w ramach kombinacji operacyjnej znowu zacznie ich molestować - wyszczują ją psami – bo nawet w środowiskach prawniczych nie powinno się pewnych rzeczy tolerować.
A co do zimnej wiosny, to trzeba wziąć pod uwagę walkę ludzkości z klimatem. Skoro ludzkość rozpoczęła walkę z klimatem, to klimat nie będzie miał innego wyjścia, jak zacząć walkę z ludzkością i kto wie, czy tegoroczna zimna wiosna nie jest zwiastunem tej wojny. Zgodnie z dialektyką – jest zimno, bo jest ciepło – a prezes Kaczyński nie musi mieć z tym nic wspólnego
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz