Stare kiejkuty kombinują
Mija świąteczna nirwana, której końcowym akordem jest jak zwykle święto „sześciu króli” - jak hojnie określił je lider Nowoczesnej Ryszard Petru. Czego jak czego, ale tych „króli”, to najwyraźniej nam nie żałował, podobnie jak i sobie nie żałuje rozmaitych uroków życia. Właśnie jakaś Schwein zrobiła mu zdjęcie, jak w towarzystwie posłanki Joanny Schmidt z Nowoczesnej, leci samolotem do Portugalii, z podejrzeniem, że na Maderę. Ponieważ jednocześnie w sali plenarnej Sejmu pozostałe posłanki Nowoczesnej własnymi ciałami broniły dostępu faszyzmowi, zapanowała niezręczna sytuacja, z której pulchna pani Katarzyna Lubnauer usiłowała wybrnąć wyjaśnieniem, że pan Rysio leciał na Maderę „w sprawach partyjnych”. Niestety w tym zamieszaniu dał o sobie znać brak koordynacji i w rezultacie, ściągnięty do naszego nieszczęśliwego kraju w trybie alarmowym sprytny Rysio zdezawuował pulchną panią Katarzynę odmawiając odpowiedzi na pytania dotyczące „spraw prywatnych”.
I słuszna jego racja – bo zaraz pojawiłyby się pytania, a dlaczego akurat z panią Joanną, a nie – dajmy na to – z pulchna panią Katarzyną, albo jeszcze gorzej – czy posłanki Nowoczesnej oprócz tamowania własnymi ciałami dostępu „faszyzmu” do sejmowej sali plenarnej, mają jeszcze jakiś Dienst przy panu Ryszardzie, więc rozsądniej było położyć tamę tym indagacjom nawet za cenę zdezawuowania pulchnej pani Katarzyny, która przy okazji dostała nauczkę, by nie wybiegać przed orkiestrę. „Nie wiem, nie pamiętam” - odpowiadali przedstawiciele niezależnej prokuratury przed sejmową komisją badającą aferę Amber Gold – więc od kogo mają się uczyć debiutanci w rodzaju pani Katarzyny, jeśli nie od pierwszorzędnych fachowców? „Kto nie wie, ten śpi w poduchach, a kto wie, tego wiodą w łańcuchach” - powiadają doświadczeni w takich sprawach Rosjanie.
Mniejsza zresztą o tę Maderę, do której zresztą pan Ryszard podobno w ogóle nie doleciał, bo ważniejsza jest przecież obrona demokracji przez złowrogim „faszyzmem”. A właśnie opinii publicznej zostały udostępnione nagrania z monitoringu Straży Marszałkowskiej, która zarejestrowała przebieg posiedzenia Sejmu w Sali Kolumnowej, dokąd marszałek Kuchciński przeniósł obrady po zablokowaniu sejmowej mównicy i jego własnego fotela przez wypielęgnowane ciała obrończyń demokracji z PO i Nowoczesnej i gdzie uchwalono ustawę budżetową. Bo prawdziwym celem obstrukcji przy pomocy blokady mównicy i marszałkowskiego fotela było niedopuszczenie do uchwalenia tej ustawy, co stwarzało warunki prawne do żądania skrócenia kadencji Sejmu i rozpisania nowych wyborów. Toteż obrońcy demokracji zaraz podnieśli zarzut, że ustawy uchwalane w Sali Kolumnowej są nielegalne, bo legalne – tylko w sali plenarnej. To wyjaśnienie było za bardzo śmieszne nawet dla mikrocefali, więc utytułowani krętacze uzupełnili je dodatkowymi zarzutami, że nie wszyscy posłowie zostali do Sali Kolumnowej wpuszczeni, że nie był quorum („całe się zbiegło quorum; doctorum, redactorum...” - opisywał poeta cudowne wydarzenia na świętej ulicy Wiślnej w Krakowie) i opozycja zażądała świadectwa z monitoringu. I oto ono – a marszałek Kuchciński dodatkowo twierdzi, że każdy poseł, który tylko chciał, mógł do Sali kolumnowej wejść, że quorum było i że budżet jest uchwalony prawidłowo. Najwyraźniej na panewce spaliły „kompromisowe” propozycje ministra-ministrowicza Kosiniaka-Kamysza z PSL, który uzależniał zwinięcie blokady od zgody PiS na ponowne głosowanie ustawy budżetowej. Ale minister-ministrowicz jest chyba jeszcze za cienkim Bolkiem, żeby nabrać takiego wirtuoza intrygi, jak prezes Kaczyński na takie plewy, w związku z czym, zgodnie z zapowiedzią sprytnego Rysia z Nowoczesnej 11 stycznia Sejm wznowi obrady. No dobrze – ale gdzie, skoro sala plenarna będzie nadal blokowana, a sprytny Rysio, któremu Najstarszy Kiejkut III Rzeczypospolitej coś musiał w związku z tym powiedzieć, wezwał „obywateli” do wyjścia w obronie demokracji na ulice. Tymczasem PiS rozpuszcza opowieści, że Sejm może obradować gdzie tylko chce, powołując się na historyczne precedensy, że jak nie w Piotrkowie, to w Grodnie, a jak nie w Grodnie, to gdziekolwiek – bo nie budynek determinuje legalność i prawomocność obrad, ale posłowie, choćby nawet obradowali sub Iove frigido – jak mawiali starożytni Rzymianie.
Aliści na monolicie rządowej większości pojawiła się już pierwsza rysa, niczym na zwierciadle Lisa-Witalisa („A gdy czyhał ktoś na lisa, powstawała na nim rysa” - twierdził poeta). Oto Kazimierz Kichał Ujazdowski, już raz z PIS-u wyrzucany, podobnie jak w swoim czasie Zbigniew Ziobro, tym razem sam „wystąpił” w proteście przeciwko linii politycznej prezesa Kaczyńskiego. To może nic nie znaczyć, ale jednocześnie na portali „Onet”, który podejrzewam o niebezpiecznie związki ze starymi kiejkutami, ukazał się pełen współczucia materiał, jak to prezes Kaczyński podstępnie pozbawił partie pobożnego Jarosława Gowina i pryncypialnego Zbigniewa Ziobry budżetowej subwencji, którą w caloścvi zagarnia PiS i w rezultacie działalność partii obydwu tych Umiłowanych Przywódców z braku środków całkowicie ustała. Czyżby był to jakiś rezultat rozmów, jakie stare kiejkuty odbywają z wytypowanymi posłami, gwoli sklecenia jakiejś antypisowskiej większości na wypadek, gdyby utworzenie alternatywnego ośrodka władzy w oparciu o Umiłowanych Przywódców zaangażowanych w obronę demokracji się nie powiodło, czy to tylko prowokacyjne jątrzenie – czas pokaże, chociaż nie od rzeczy będzie odnotowanie, że pobożny minister Gowin z własnej inicjatywy też bąka o jakichści „różnicach zdań”. Kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat - powiadają wymowni Francuzi, więc skoro pobożny minister Gowin już raz puścił w trąbę PO dla PiS, to dlaczego nie mógłby teraz zrobić odwrotnie? Bo zasadniczy plan jest chyba taki, że w ramach obrony demokracji ukonstytuuje się alternatywny wobec rządu ośrodek władzy, no a wtedy wiele, albo może nawet wszystko będzie zależało od postawy zagranicy, a zwłaszcza – Unii Europejskiej, czyli Naszej Złotej Pani – komu udzieli swego uznania. Czy jednak inne kraje członkowskie UE przełknęłyby taka metodę przywracania w UE pruskiej dyscypliny, czy nie byłby to początek końca nie tylko Unii Europejskiej, ale w ogóle – niemieckiej dominacji w Europie? Idiota w rodzaju Martina Schulza mógłby na takie ryzyko pójść, ale Nasza Złota chyba nie bardzo może sobie na to pozwolić, zwłaszcza teraz, gdy drobnymi kroczkami próbuje wycofywać się z głupstw, jakich narobiła w związku z imigrantami. Zatem obok planu zasadniczego musi być plan alternatywny w postaci przesilenia rządowego, ale dokonanego na gruncie parlamentarnym – poprzez wyciągnięcie z rządowego zaplecza kogo się tylko da, by utracił on większość parlamentarną, a wtedy skutek będzie taki sam, jak przy planie zasadniczym, ale bez tamtej ryzykownej ostentacji. Zatem – czekamy na rozwój wypadków.
Ciamajdan, majdanek i majdan
Gwałtowną eskalację politycznej wojny, jaka od wyborów prezydenckich toczy się w Polsce, obserwowałem z Nowego Jorku, ale to może i lepiej, bo pozwoliło mi to zwrócić uwagę na dodatkowy aspekt sprawy, na który krajowi komentatorzy, którym drzewa przysłaniają las, zupełnie nie zwracają uwagi. Otóż po zaskakującym zwycięstwie Donalda Trumpa, niemiecki minister spraw zagranicznych Walter Steinmeier, łamiąc dyplomatyczne konwenanse, zażądał od niego i to w formie dość obcesowej, by ten niezwłocznie przedstawił mu kierunki polityki, jaką będzie prowadził, jako prezydent USA. Ta niecierpliwość dowodzi, że zwycięstwo Donalda Trumpa postawiło niemieckie kierownictwo w stan niepewności co do możliwości realizowania jakiegoś niemieckiego planu – być może planu w stosunku do Polski. Nie można bowiem zapominać, że „bez wiedzy i zgody” Naszej Złotej Pani, Komisja Europejska nie ośmieliłaby się wszcząć wobec Polski bezprecedensowej procedury „sprawdzania stanu demokracji i praworządności”, ani – tym bardziej – wystosować wobec Polski ultimatum w postaci tzw. „zaleceń”, którego termin – jak wiadomo – upłynął bezskutecznie 27 października. Toteż, mimo upływu tego terminu, ani Komisja Europejska, ani niezależne niemieckie media, które wcześniej ujadały na Polskę w najlepszym goebbelsowskim stylu (czyżby sławna „denazyfikacja” spłynęła po Niemcach jak woda po gęsi?), nie wykazały żadnej aktywności. Ale kiedy okazało się, że zwycięstwo Trumpa wywołało w Stanach Zjednoczonych podobne objawy, co wejście do austriackiego rządu Jorga Haidera, doprowadzając do wybuchu niespotykanego wcześniej w Ameryce politycznego zacietrzewienia, niemieckie kierownictwo najwyraźniej się zreflektowało i z początkowego zaskoczenia ochłonęło. Być może odegrała tu decydującą role okoliczność, że zarówno w Europie, jak i w Ameryce, siłą napędową tych protestów i tego zacietrzewienia jest złość i złoto starego żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa, który to wszystko finansuje. Będąc w Nowym Jorku słyszałem z wielu stron uporczywą plotkę, jakoby grandziarz obiecał każdemu elektorowi, który 19 grudnia nie odda głosu na Trumpa, 5 milionów dolarów. Nie ma dymu bez ognia; 20 elektorów zapowiedziało, ze nie zagłosuje na Trumpa dopóki CIA nie wyjaśni, czy wybory prezydenckie nie były aby zmanipulowane przez Rosję. Zatrzymajmy się chwilę nad tym dziwacznym żądaniem. Mamy dwie mozliwości: albo Rosja dysponuje w USA agenturą rozbudowana do tego stopnia, że na skinienie Kremla moskiewski faworyt może zostać prezydentem – ale w takim razie CIA, to kupa gówna, skoro dopuściła do takiej sytuacji, więc jej wyjaśnienia nie mają specjalnej wartości, albo – możliwość druga – Rosja żadnej do tego stopnia rozbudowanej agentury w USA nie ma, ale za to amerykańskie społeczeństwo stało się tak podatne na rosyjską propagandę, że Kreml może sobie przebierać w tamtejszych prezydentach, jak w ulęgałkach. I tak źle i tak niedobrze – ale jest jeszcze jedna istotna sprawa – że po raz pierwszy ostatnie słowo w wyborach prezydenckich miałaby amerykańska bezpieka. Pewnie i wcześniej tak bywało, ale nigdy jeszcze nie było takiej ostentacji. W wreszcie ostatnia sprawa – a skąd możemy mieć pewność, że Kreml, albo i finansowy grandziarz nie przekupił funkcjonariuszy CIA, którzy mieliby osądzić autentyczność amerykańskich wyborów prezydenckich? Nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem – mawiali starożytni Rzymianie, a skądinąd wiadomo, że w ostatnich latach (czyżby nadchodziły zapowiadane „dni ostatnie”?), podatnośc funkcjonariuszy publicznych na korupcję raczej wzrosła i to gwałtownie, więc dlaczego niby akurat CIA miałaby być na tę przypadłość szczególnie immunizowana? Warto postawić takie pytanie tym bardziej, że sam widziałem oferty w postaci stawek godzinowych za udział w antytrumpowych demonstracjach. Jeśli nie stał za nimi w charakterze sponsora stary finansowy grandziarz, to ja jestem chińskim mandarynem. Otóż nie jest żadną tajemnicą, że grandziarz, w postaci jego złości i złota, stoi również za kulisami politycznej wojny w naszym nieszczęśliwym kraju. Gdyby tak nie było, to ani Główny Cadyk III Rzeczypospolitej, co to pod nosem wszystkich siedmiu tajnych służb z Centralnym Biurem Antykorupcyjnym na czele, całkiem jawnie rozdziela sorosowy jurgielt między autorytety moralne, które z wdzięczności skaczą przed grandziarzem z gałęzi na gałąź i są gotowe sprzedać mu nawet własna matkę, a cóż dopiero naszą biedna Ojczyznę. Podobnie żydowska gazeta dla tubylczych Polaków, w której stary grandziarz właśnie kupił ponad 11 procent udziałów, nie stałaby w awangardzie natarcia na obecny rząd, gdyby nie czuła za sobą intensywnej zachęty grandziarza. A skoro tak, to jest wprost konieczne, żeby z jednej strony grandziarz koordynował swoje poczynania ze złymi nazi..., to znaczy pardon – z jakimi tam znowu „nazistami”? Wiadomo, że dziś prawdziwych nazistów już nie ma, są tylko dobrzy Niemcy, co to gotowi każdemu, kto ich o to poprosi, oddać ostatnią koszulę, więc – że z jednej strony grandziarz musi koordynować swoje poczynania ze zły... tfu! Co to za freudowskie pomyłki! - oczywiście z dobrymi Niemcami, a z drugiej strony – dobrzy Niemcy muszą koordynować swoje projekty ze starym żydowskim grandziarzem. Toteż kiedy w ramach koordynacji grandziarz zawiadomił Naszą Złotą Panią, że nie ma co czekać, że trzeba wykorzystać panujące w Ameryce bezkrólewie, żeby szybko stworzyć fakty dokonane, BND natychmiast posłała iskrówkę do starych kiejkutów w Polsce, żeby zaczynali w imię Boże.
Na takie dictum stare kiejkuty uczepiły się pretekstu w postaci „obrony wolności słowa”, i ogłosiły mobilizację, w ramach której pod Sejmem pojawiło się stadko najbardziej łykowatych dziennikarskich kurwiarzy, którzy udrapowali się w kostiumy szermierzy wolności. Kogóż tam nie było! I pan redaktor Tomasz Lis i resortowa „Stokrotka” i wielu szermierzy wolności drobniejszego płazu. To na zewnątrz, podczas gdy w środku Sejmu posłowie Nowoczesnej, którą uważam za wydmuszkę starych kiejkutów, to znaczy – Wojskowych Służb Informacyjnych oraz posłowie politycznej ekspozytury Stronnictwa Pruskiego wespół z polityczną ekspozyturą Stronnictwa Ruskiego, czyli Polskim Stronnictwem Ludowym z ministrem-ministrowiczem (ministrowicz to otczestwo) Kosiniakiem-Kamyszem okupowali mównicę że to niby stąd właśnie płynąć powinny zbawienne Słowa. Ale tak naprawdę chodziło to o to, by przy pomocy tej obstrukcji doprowadzić do zablokowania uchwalenia w odpowiednim terminie ustawy budżetowej, by w ten sposób stworzyć prawne możliwości rozwiązania Sejmu i rozpisania nowych wyborów. Podczas gdy w Sejmie trwała obstrukcja, na zewnątrz gromadziła się wezwana w trybie alarmowym agentura z Komitetu Obrony Demokracji, przedstawiając zagniewany lud, stęskniony za praworządnością. O powadze sytuacji świadczy fakt, że na demonstracji pojawił się Najstarszy Kiejkut III Rzeczypospolitej w osobie pana generała Marka Dukaczewskiego. Wiadomo, ze pańskie oko konia tuczy, więc wezwani w trybie alarmowym pod Sejm konfidenci uwijali się jak w ukropie; rzucali się pod samochody, a niejaki pan Diduszko nawet udawał trupa tak wprawnie, aż nabrał na to starych wygów z Suddeutsche Zeitung, którzy wszystkie te wydarzenia ofiarnie relacjonowali niemal w czasie rzeczywistym. Być może przyczyniła się do tego okoliczność, że nad leżącym panem Diduszką (diduszka maja!), niczym jakaś Matka Boska Marksistowska, pochylała się bolejąca żona – w cywilu redaktorka Krytyki Politycznej”. Tym rozdzierającym scenom przyglądał się nie tylko Najstarszy Kiejkut Rzeczypospolitej, ale i aspiranci w osobach („obecni byli – punkty dwa tu”) Księcia Małżonka, czyli w nomenklaturze WSI „Szpaka” to znaczy – człowieka renesansu Radosława Sikorskiego i pana mecenasa Romana Giertycha, słynnego ongiś „narodowca” - ale widać w genach jest coś takiego, że jak zabrzmi trąbka złota to albo do PRON-u, albo do kiejkutów. Jakby telepatią kierowany do Wrocławia przyjechał również sam Donald Tusk. Przypuszczam, że Nasza Złota Pani przykazała mu, by pilnował interesu: chcesz frędzlu zostać prezydentem, to ruszaj się, jazda!
Tymczasem wirtuoz intrygi Jarosław Kaczyński wyprowadził swoich wyznawców do Sali Kolumnowej, gdzie uchwalili ustawę budżetową, zostawiając na sali plenarnej panienki z Nowoczesnej z fiutem w garści. Czyim – aaa, to tajemnica, z której lepiej nie wyskrobywać pieczęci, żeby szermierze demokracji i praworządności mogli się rozmnażać. Oczywiście żydowska gazeta dla Polaków natychmiast podniosła zarzut, że ustawa jest nielegalna, podobnie jak exodus do Sali Kolumnowej – jakby o ważności glosowania nie decydował fakt uczestnictwa w tym akcie posłów, tylko miejsce, w którym ulokowali swoje zady. Natychmiast znaleźli się utytułowani krętacze, dostarczając mnóstwa argumentów przemawiających za nielegalnością ustawy, a zatem – za nieuchwaleniem budżetu w terminie i wynikającymi stąd możliwościami – ale inni utytułowani krętacze dowodzą czegoś wręcz przeciwnego, co oznacza, że na tym tle szalenie rozwinie się doktryna i orzecznictwo, zwłaszcza, gdy sprawa trafi przed niezawisłe sądy. „Wnet się posypią piękne wyroki” - jak w proroczej wizji przewidywał poeta.
Póki co jednak moment zaskoczenia, na który najwyraźniej liczył Najstarszy Kiejkut Rzeczypospolitej, minął. Ale bo też stare kiejkuty najwyraźniej wiele ze swej pierwotnej żwawości straciły, obrastając tłuszczem wytapianym ze spółek Skarbu Państwa, na których tradycyjnie pasożytują już w drugim, a nawet trzecim pokoleniu ubeckich dynastii. Toteż Nasza Złota Pani musiała przyjść im w sukurs, uruchamiając Jana Klaudiusza Junckera, żeby już 21 grudnia przedłożył pod obrady Komisji Europejskiej der polnischen Frage. W dodatku, jakby na specjalne zamówienie, w poniedziałek 19 grudnia, w tłum zgromadzony na świątecznym kiermaszu w Berlinie wjechała z impetem ciężarówka z polskimi numerami rejestracyjnymi. W chwili, gdy to piszę, niemiecka policja wprawdzie ujęła nieznanego sprawcę, który uciekał z kabiny samochodu, gdzie znaleziono zwłoki mężczyzny – być może prawdziwego kierowcy. Gdyby to było za Hitlera, byłoby to podobne do słynnej prowokacji gliwickiej, ale teraz, w stosunku do dobrych Niemców, wysuwanie takich podejrzeń byłoby nietaktowne. Zwraca jednak uwagę informacja podana tego samego wieczora przez jedną z amerykańskich gazet, że do zamachu w Berlinie przyznało się Państwo Islamskie, podczas gdy niemiecka policja jeszcze nie puściła na temat zamachowca i jego intencji żadnej farby. Znając metody naszych stróżów prawa można się domyślać, że przygotowują użyteczną politycznie wersję zamachu, ale być może w Niemczech policja jest bardziej akuratna od naszej, co to ustami przewodniczącego swego niezależnego i samorządnego związku protestuje przeciwko wykorzystywaniu jej „do celów politycznych”. Ale – powiedzmy sobie szczerze – do jakich innych celów policja się jeszcze nadaje?
Zatem inicjatywa znowu w rękach Naszej Złotej Pani, która tylko patrzeć, jak stworzy starym kiejkutom kolejną szansę. Na razie, w ramach gotowości, opozycyjni posłowie okupują salę plenarną Sejmu odprawując tam „dyżury” - rozumiem, że urozmaicane różnymi towarzyskimi atrakcjami – a i na zewnątrz Sejmu tworzy się coś w rodzaju „majdanu”, który na razie, ze względu na rozmiary może być nazywany zaledwie „majdankiem”. Jak tak dalej pójdzie, to nigdy się nie wyłgamy z „polskich obozów”, no bo obóz, to obóz – nawet jeśli został założony „w obronie demokracji”. Rozumiem jednak, że jak padnie rozkaz, to agentura znowu zostanie zmobilizowana. Czy jednak będzie w stanie spełnić pokładane w niej nadzieje? Przedstawienia w rodzaju tego urządzonego przez pana Diduszkę i jego zbolałą małżonkę chyba już nie wystarczą i pewnie dlatego pan mecenas Roman Giertych wspomina o „rozlewie krwi”. Ciekawe, skąd wie takie rzeczy i co ma na myśli, to znaczy – czyją krew i kto niby miałby ją rozlać.
Pewne światło na całą sprawę rzucają wzmianki o „snajperach”, którzy mieliby pojawić się na warszawskim ciamajdanie. W tym świetle lepiej rozumiemy znaczenie informacji, że przez ukraińsko-polską granicę idzie do Polski z Ukrainy duży przemyt broni. Kto jest jej odbiorcą? A któż by, jeśli właśnie nie owi „snajperzy”? Skoro do Polski w dniach ostatnich wjechało ponad milion Ukraińców, to już z prostej statystyki musi wynikać, że przynajmniej jeden procent spośród nich może być zadaniowanych jeśli nie przez SBU, to przez BND, która na tamtejszym Dzikim Zachodzie hula przecież jak tornado. 15, a niechby nawet i 10 tysięcy motywowanych ideologicznie kandydatów na „snajperów” może dokonać w naszym nieszczęśliwym kraju czynów, o których panienki z Nowoczesnej nie mogłyby nawet pomarzyć. Czyż nie z tego właśnie powodu z naszej niezwyciężonej armii, jeden po drugim „odchodzą” najważniejsi generałowie, a słychać, że inni, to znaczy - mniej ważni, też „rozważają odejście” - ale dopiero po Nowym Roku, żeby nie tracić jakichści „praw nabytych”? Ano, nie po to przecież człowiek przywdziewa mundur, żeby w obronie ojczyzny stracić życie z ręki jakiegoś wynajętego „snajpera”, tylko żeby używać tego życia całą paszczą, zwłaszcza na wcześniejszej emeryturze, gdzie dopiero „wolno dyszyt czeławiek” - zwłaszcza czeławiek sowiecki. W tej sytuacji dotychczasowy ciamajdan może w mgnieniu oka przepoczwarzyć się w majdan i nabrać cech demonicznych, które wprawią w osłupienie nie tylko pana mecenasa Romana Giertycha, ale nawet starych kiejkutów tym bardziej, że w nowej sytuacji zarówno Nasza Złota Pani, jak i ściśle z nią koordynujący swoje poczynania stary żydowski finansowy grandziarz Jerzy Soros, mogą upodobać sobie w demonicznych „snajperach”, którzy sprawniej od starych kiejkutów utrzymają w ryzach mniej wartościowy naród tubylczy. Na taką możliwość wskazują płynące z obfitości serca wynurzenia co do scenariusza – że najpierw – jakże by inaczej! - pojawią się „antysemickie prowokacje”, po których żadna siła nie powstrzyma już słusznego gniewu „snajperów”. W ten sposób również cała Europa „odetchnie z ulgą”, niczym po powtórzonych austriackich wyborach prezydenckich, no a przede wszystkim zobaczy, czym kończy się wierzganie przeciwko Naszej Złotej Pani, która tyle zainwestowała w zabawę w europejską integrację – zwłaszcza przed kwietniowymi wyborami we Francji. Więc czegóż chcieć więcej?
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz