Legenda „Solidarności”, pierwszy demokratycznie wybrany prezydent III RP okazuje się być tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Na dodatek nie potrafi się do tego przyznać, choć jego działalność po zerwaniu współpracy można uznać za odkupienie win. Zaprzecza, gubi się w zeznaniach. Grafologom, którzy mają zbadać autentyczność jego podpisów z lat siedemdziesiątych odmawia autografu, by mieli materiał porównawczy. Trudno jednoznacznie ocenić czy TW „Bolek” swoją działalnością komuś zaszkodził. Jednak równie trudno zrozumieć dlaczego w mrocznych latach PRL zdecydował się na podjęcie współpracy. I wreszcie dlaczego dziś robi z siebie męczennika…
Kolejna legenda. Kobieta z Trójmiasta, która zatrzymała tramwaj co miało zapoczątkować strajk w Gdańsku w Sierpniu’80. Dziś posłanka. Jej dawni koledzy z „Solidarności” twierdzą, że żadnego zatrzymania tramwaju nie było, a słynna tramwajarka w antykomunistycznym podziemiu działała ledwie miesiąc. Posłanka oczywiście ma odmienne zdanie na temat roli jaką wówczas w Trójmieście odegrała, a z jej ust wylewa się jad.
Inna legenda. Człowiek, który tuż przed stanem wojennym uratował pieniądze setek tysięcy robotników (80 mln zł) przed zagrabieniem ich przez komunistyczną władzę, jest dziś podejrzewany o branie łapówek. Brudne interesy, szwindle. Oczywiście obowiązuje zasada domniemanej niewinności, ale zarzuty prokuratorów brzmią poważnie. Na marginesie wypada dodać, że w tym przypadku postępowanie wszczęto jeszcze za poprzedniej władzy, więc o jakieś zemście „dobrej zmiany” trudno mówić.
Można byłoby wymieniać kolejne przykłady upadłych legend. Znalazłoby się ich zapewne więcej. Znajdą się jednak ludzie, którzy wciąż będą mówili o nich jako o autorytetach. Ich imiona będą wypisywali na sztandarach, będą się na nich powoływać. Będą twierdzili, że to właśnie oni stoją na straży demokracji, porządku państwa prawa… Będą tłumaczyli dawnych funkcjonariuszy SB, którzy niszczyli życie wielu porządnym ludziom – tylko dlatego, że mieli swoje zasady.
W dzisiejszym zgiełku informacyjnym jest to nieuniknione. Zresztą obecnie niemal każdy może stać się autorytetem – wystarczy jedynie, że jego opinie będą wyraziste i kontrowersyjne. W mgnieniu oka znajdzie naśladowców. Nie istotne jest co ma do powiedzenia, czy mówi mądrze, czy głupio. Ważne, że się nie zacina. Prawdziwe autorytety spycha się na margines. Takie czasy.
Prawdziwe autorytety – bo wciąż wierzę, że istnieją – żyją w cieniu. Pracują w ciszy. W większości nie dbają o sławę i poklask. Nie chcą się ujawniać, bojąc się, że świat przyklei im łatkę liberała bądź konserwatysty lub jakieś inne. Prawdziwe autorytety świadectwo dają swoim życiem. Nie pracują na efekt natychmiastowy, by jak najszybciej zagospodarować „tu i teraz”. Nie myślą jak wszyscy, bo akurat tak wypada. Myślą o przyszłości, dalekowzrocznie. Wiedzą, że ich praca przyniesie efekt za lat kilka, a może kilkadziesiąt. Żyją obok nas – problem w tym, że ich nie widzimy albo ignorujemy. Wolimy czerpać z pseudoautorytetów. Tylko jak długo w ten sposób pociągniemy?
© Tomasz Krzyżak
30 listopada 2016
źródło publikacji: „Tomasz Krzyżak dla Frondy: Zmierzch autorytetów”
www.fronda.pl
30 listopada 2016
źródło publikacji: „Tomasz Krzyżak dla Frondy: Zmierzch autorytetów”
www.fronda.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz