Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Droga do wspólnoty 1 - Kłamstwo

Narodu nie zabija się pałką ani karabinem. Nie zamyka w więzieniu i nie stawia pod ścianą. Narzędziem zabójstwa jest zawsze kłamstwo – powolna, skuteczna trucizna, sączona z pokolenia w pokolenie.
Jeśli komunizm potrzebował „ideowego” fundamentu, by usprawiedliwić ludobójstwo, to z pewnością nie szukał go dla  uzasadnienia kłamstw. Te, miały być tylko prostą konsekwencją,  „naturalnym odpadkiem” milionów zbrodni, zabójstw i nieprawości. Któż zwracałby na nie uwagę, w krajobrazie łagrów i dołów z wapnem? 
Wszystkie „teorie” komunistyczne, a w szczególności odwołujące się do humanizmu,  dawały  alibi mordercom,  psychopatom  i  bandytom.  A używano ich tym chętniej, im bardziej  ukrywały  najniższe  instynkty i  osłaniały  rządzę panowania nad światem.
Dlatego błędem  popełnianym  podczas  definiowania  komunizmu,  jest dopatrywanie  się  w  nim  cech  filozofii,  ideologii  bądź  politycznej doktryny, podczas gdy wszystkie one stanowiły zaledwie narzędzie dla realizacji celu i nigdy nie były celem samym w sobie. Gdy było to konieczne - zostały przyjęte i zastosowane, gdy okazały się zbędne - zmieniono je i odrzucono.
Dopatrywanie się w komunizmie „celów humanistycznych” jest rodzajem najcięższej aberracji umysłowej, do jakiej mogą być zdolni tylko ludzie wyjątkowo podli lub niebywale głupi. 
Kłamstwo, jako najgłębsza cecha komunizmu, jest też jego strukturą i formą istnienia. Jeśli ludobójstwo było środkiem do władzy, kłamstwo jest metodą jej sprawowania i sposobem na przetrwanie zła. A ponieważ „świat” dostrzegł tylko zbrodnie komunizmu i nigdy nie zdefiniował grozy kłamstwa – władza bandytów i oszustów rozszerza się i umacnia. 
„Rozbestwione kłamstwo, jakim komunizm wypełnił swój świat i zainfekował nasz świat anuluje wszelkie normy rozsądku. Nikt, kto skłonny jest walczyć o godność własną i chce pozostać w zgodzie z własnym sumieniem, nie zgodzi się na to, żeby nazywać dzień nocą, ciemnotę kulturą, zbrodnię przyzwoitością, niewolę wolnością - na mocy dekretu komunistycznych władców. Poprzez kłamstwo komunizm staje się wszechobecny, przeobraża się we własność bytu, partnera istnienia, element panteistyczny, z którym nawet ścinanie paznokci ma coś wspólnego. Groza kryjąca się w tym stanie rzeczy jest nie do pojęcia dla ludzi …” – pisał Leopold Tyrmand w swoim „Dzienniku”. 
Groza komunistycznego kłamstwa jest nadal niepojęta dla Polaków. 
W kraju, który przez półwiecze doświadczał sowieckiej okupacji, nie tylko nie policzono zbrodni, ofiar i win, ale nie podjęto walki z kłamstwem zabijającym wspólnotę narodu. Nigdy nie nazwano go po imieniu i nie pokazano Polakom.
Istota tego kłamstwa polegała na uznaniu powojennego tworu za państwo polskie, na legalizacji jałtańskiego bękarta przez demokracje Zachodu i zmuszeniu nas do uznania okupacji sowieckiej za stan naturalny. Zaszczepiona przez komunistycznych zdrajców nowa świadomość sprawiła, że kolejne pokolenia Polaków wzrastały w przekonaniu, jakoby PRL była państwem polskim - wprawdzie ułomnym, o ograniczonej suwerenności i prawach obywatelskich, jednak gwarantującym ciągłość państwowości i racji stanu. To przeświadczenie opierało się na akceptacji powojennego porządku oraz wierze, że jest on efektem nieuniknionych „uwarunkowań geopolitycznych” i nie może zostać zmieniony bez narażenia na całkowitą utratę substancji narodowej. 
 Nowa świadomość oswoiła Polaków z obcym tworem komunizmu i przyczyniała się do upowszechnienia myśli, iż jest on częścią naszej tożsamości, czymś związanym z polskością i polską tradycją. By wykreować taką wizję i dogłębnie zainfekować polskość, należało zabić nie tylko autentyczną elitę, ale uśmiercić mechanizm obronny – antykomunizm, wyniesiony z tradycji niepodległej II Rzeczpospolitej. Pozwalał on bowiem traktować komunizm, jako twór obcy i wrogi, zaś w wyznawcach zbrodniczej dialektyki dostrzegać ludzi wyzutych z polskości. 
Dokonując przymusowej integracji polskości i komunizmu, przeprowadzono zabieg zabójczy dla narodu i zaszczepiono Obcych w struktury polskiego społeczeństwa. By dokończyć dzieła, zmuszono nas do stworzenia sztucznej wspólnoty i nazwania jej państwem polskim. 
Zniszczenie narodu nie jest zadaniem łatwym. Nawet dla „ideowych” ludobójców, wyposażonych w narzędzia terroru. Proces zabijania, wymaga nie tylko eksterminacji elit i wymordowania niepokornych, ale zatarcia poczucia tożsamości zbiorowej i rozerwania więzi łączących pokolenia. Wymaga zabicia daru identyfikowania się we wspólnej historii i zgładzenia tego, co nazywane „duszą narodu”.
Jeśli rozpoczęto go w latach 40. ubiegłego wieku, nie skończył się wraz z rzekomym upadkiem komunizmu. Ta zbrodnia trwa do dziś – w państwie zbudowanym na kłamstwie i sukcesji komunistycznej.
Jest na etapie, w którym mieszkańcy nieszczęsnego Oranu cieszyli się ze śmierci szczurów roznoszących zarazę. Cieszyli – niepomni ostrzeżenia, że dopiero śmierć roznosicieli wywoła epidemię i zabije całą populację. „ Bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, może przez kilkadziesiąt lat pozostać uśpiony (…) i nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście".
Zbrodnia, której ofiarą pada naród, dokonuje się na naszych oczach. Tylko czasem towarzyszą jej spektakularne wydarzenia i tylko raz w ostatnich dekadach wymagała zabójczej „korekty” i ofiar w Smoleńsku. Na co dzień, wystarczą narzędzia mediów, słowa „autorytetów” i zatrute karty historii. Wystarczy nasza obojętność i przyzwolenie na obecność Obcych.
Rok 1989 przyniósł nową jakość w procesie konwalidacji komunizmu i utrwalenia władzy Obcych. Porozumienie samozwańczych „przywódców opozycji” z grupą esbeków i funkcjonariuszy partyjnych stworzyło fundament, o jakim 50 lat wcześniej wysłannicy Stalina mogli tylko pomarzyć. „Wielka inscenizacja” tzw. transformacji ustrojowej stała się podstawą wszystkich procesów politycznych „nowego” państwa i pozwoliła zastąpić autentyczną niepodległość agenturalno-esbeckim erzacem. Nawiązywała wprost do tradycji sfałszowanych wyborów z roku 1947, z których komunistyczni najeźdźcy wywodzili prawo do rządzenia Polakami. Uległa jednak istotnej modyfikacji, bo w odróżnieniu od spektaklu z 1947, stworzyła mit założycielski oparty na dogmacie porozumienia koncesjonowanej opozycji z przedstawicielami reżimu. 
Kiedy i jak sowiecki twór stał się państwem polskim i na jakiej zasadzie nastąpiła konwalidacja - nikt nie potrafił wskazać. W latach 1944-1989 nie było wydarzenia, które mogłoby zmazać ten "grzech pierworodny". Okazało się jednak, że  okupacja rozciągnięta na dziesięciolecia, uczyniła dostateczne spustoszenie w polskiej świadomości. Najpierw bano się o niej przypominać, później ją zaakceptowano, a wreszcie - uznano za Polskę.
Dokonana 31 grudnia 1989 roku, przez Sejm kontraktowy zmiana nazwy państwa i jego godła, miała wyłącznie wymiar symboliczny. III RP nie zerwała formalnoprawnej łączności z okresem okupacji sowieckiej i przez ostatnie dziesięciolecia podtrzymuje historyczną i personalną spuściznę PRL. Nigdy nie przyjęto ustawy o restytucji państwa polskiego i nie odważono się wskrzesić Konstytucji II Rzeczpospolitej z 1935 roku.
Narzucony przez magdalenkowych szalbierzy schemat polityczny, wykluczał działalność „sił wstecznych, hamujących rozwój”. Ludzi, którzy sprzeciwiali się hańbie „okrągłego stołu” zepchnięto na margines życia publicznego, zmuszono do emigracji lub skazano na zapomnienie. 
Powszechnie stosowany argument, jakoby wybory powszechne były „świętem” wolnego państwa lub miały świadczyć o demokratycznym charakterze III RP – jest głęboko niedorzeczny. Jeśli na początku tej pseudo państwowości stworzono reguły uniemożliwiające działanie antysystemowej opozycji, każde kolejne wybory były farsą. Wystarczyło bowiem kontrolować mechanizmy życia publicznego, a sam proces wyborczy oprzeć na reżimowych instytucjach (PKW, sądy, ośrodki propagandy) - by pozwolić sobie na organizowanie dowolnych „świąt demokracji”. Nie stanowią one zagrożenia, bo w przestrzeni politycznej III RP nie ma miejsca na postulat obalenia porządku magdalenkowego i twardej rozprawy z komunistyczną sukcesją.
Strategia przyjęta na początku „wielkiej inscenizacji” sprawiła, że Polacy uwierzyli, iż grupa „reprezentantów narodu” przyczyniła się do obalenia zbrodniczego reżimu i wywalczenia autentycznej niepodległości. Ta wiara, zaszczepiona nowym pokoleniom w formie dogmatu historycznego, ma wymiar gigantycznego antypolskiego kłamstwa. 
W rzeczywistości bowiem – to komunizm i jego sukcesorzy stworzyli groźną hybrydę własnej państwowości i obrócili w ruinę nasze marzenia o Niepodległej.

Takiej definicji III RP nie znajdziemy w podręcznikach historii. Nie usłyszymy o niej z ust przedstawicieli elit intelektualnych. Nie powiedzą nam o tym z ambon i nie wyjawią w listach pasterskich. Prawda o genezie tego państwa jest nieobecna w słowach polityków, w ich programach i deklaracjach. Przemilczają ją publicyści i dziennikarze – zawsze w służbie którejś z partii i koterii politycznych. 
Wraz z fałszem państwowości skażonej okupacją komunistyczną, III RP odziedziczyła strukturę społeczną, opartą na fałszywej wspólnocie Polaków z Obcymi. Funkcjonariusze sowieckiego reżimu – esbecy, partyjniacy, sędziowie, stali się „elitą” tego państwa, zaludnili jego instytucje i zawłaszczyli życie publiczne. Zainfekowali je nie tylko własną obecnością, ale wprowadzeniem następców – dzieci i wnuków agentury przywiezionej na sowieckich czołgach, potomstwem prześladowców i sługusów reżimu oraz niezliczonym mrowiem sukcesorów, złączonych wspólnotą interesu, więzami zawodowymi i towarzyskimi. 
Stało się to możliwe, ponieważ większość Polaków dawno zrezygnowała z podstawowej dychotomii My-Oni i wyzbyła świadomości, że komunizm jest tworem obcym i wrogim polskości. Stąd, był tylko krok do potraktowania Onych jako partnerów i nazwania ich Polakami. W przestrzeni zakłamanej i zagarniętej przez ośrodki propagandy, w której strażnikami podziałówstają się semantyczni terroryści, nie było miejsca na wytyczenie tej dychotomii. Nie znalazł się nikt, kto miałby odwagę nazwania Obcych po imieniu i odmówienia im przynależności narodowej. 
Zostali  koncyliacyjni oszuści, piewcy „zgody narodowej” i „porozumień ponad podziałami”. Zostało towarzystwo „wspólnoty brudu”, genetyczni georealiści i partyjni pragmatycy.
            Jeszcze kilka lat temu mogło się wydawać, że Polacy dostrzegą ten zabójczy związek i zechcą zerwać niszczycielskie więzi. Ogrom tragedii smoleńskiej i ujawnione w następnych latach zachowania grupy rządzącej, powinny wywołać narodowy wstrząs i postawić nas przed pytaniem: kim są ci ludzie, z jakiego świata pochodzą i jakim hołdują wartościom? Czy wolno nazywać ich rodakami i obdarzać mianem Polaka – tylko dlatego, że zrządzeniem losu urodzili się na polskiej ziemi? 
Czas ten odkrył niewyobrażalne pokłady obcości i nienawiści, tkwiące w ludziach mieniących się „elitą” tego państwa. Obnażył bezmiar obojętności na zło, ogrom fałszu i hipokryzji, odsłonił upiorną pustkę i niewolniczą mentalność. Ujawnił też najgłębszy podział, biegnący nie wzdłuż rzekomych różnic politycznych, ale w głąb ludzkich sumień i systemów wartości, dotykający samych podstaw człowieczeństwa i narodowej tożsamości.  Zobaczyliśmy, że nasz kraj zaludnia armia apatrydów – bękartów bez ziemi i poczucia wspólnoty narodowej, całkowicie obca polskiej kulturze i tradycji. Ci, których dziś nazywa się „opozycją”, czcili pamięć sowieckich najeźdźców, honorowali bandytów i kolaborantów i po śmierci naszych rodaków słali dziękczynne adresy do kremlowskich zbrodniarzy. Nawoływali do „pojednania”, „łączyli w żałobie” i załganym frazesem - „bądźmy wszyscy razem” próbowali  zatrzeć nieprzekraczalne granice.
Wydawało się, że takie doświadczenie musi wywołać narodowy wstrząs i otworzyć Polakom oczy. Wydawało się niemożliwe, byśmy nie dostrzegli tak przerażającej przepaści lub mogli ją usprawiedliwić różnicami politycznymi.
Jeśli ten czas został bezpowrotnie stracony, winię ponosi „środowisko patriotyczne”- owi genetyczni georealiści i partyjni pragmatycy, którzy za cenę własnych interesów utrwalają rozbestwione kłamstwo i niszczą wspólnotę narodu.
Ci ludzie nie tylko uciekają przed definicją państwa-sukcesji PRL, ale wbrew narodowym powinnościom odrzucają podział na My-On i za szczyt patriotyzmu przyjmują dezyderat „zgody narodowej”. Tej „zgody”, w której zło miesza się z dobrem, postępuje amnezja historyczna i wzrasta komuna Obcych z Polakami. 
Ordynarne kłamstwo o „podziałach między Polakami” – szerzone dziś przez ludzi partii rządzącej, fałszuje genezę historycznego konfliktu i obarcza nas niepopełnioną winą. Ci ludzie, gotowi są stawiać znak równości między II Rzeczpospolitą i sukcesją PRL-u i przekonywać, że naród winien „wznieść się ponad niepotrzebne podziały i spory”. 
Nie usłyszymy od nich, że nie Polacy są dziś podzieleni i nie poglądy polityczne nas różnią. Nie dowiemy się, że nie naszą winą jest stan „wojny”, bo wrogami polskości są tutejsi Obcy. Nikt z nich nie przyzna, że jedynym „dialogiem” z  antypolską zbieraniną, winna być infamia, banicja i długoletnie więzienia.
Nie usłyszymy o tym dlatego, że prawda o źródłach III RP i zabójczym aliansie z apatrydami, przekreśla cały dorobek polityczny owych „mężów stanu” i stawia ich w jednym szeregu z gronem koncesjonowanych demokratów, którzy przed 30 laty zadrwili z naszych marzeń o Niepodległej. Ta prawda nie padnie też z ust przedstawicieli elit intelektualnych, które chcąc osłonić własne zaprzaństwo i udział w „symfonii patetycznej na cześć „nowego”, zbudowały marne dzieło na kuglarskim terminie „postkomunizm”.
Niezrównany logik, ojciec Józef Bocheński, pisał kiedyś o ludziach, którzy „brali komunizm nie za to, czym jest, ale za coś zgodnego z ich własnymi poglądami” i wywodził, że dla pokonania tego obłędu „trzeba pobudzić ludzi do myślenia, aby widzieli rzeczywistość, a tym samym wyzwolić ich spod władzy emocji. Jest to jednak często zadanie trudne, zwłaszcza w wypadku ludzi prymitywnych, powodujących się uczuciem i nie wprawionych w myśleniu krytycznym”.
Byłoby naiwnością wierzyć, że społeczeństwo, które nie sprzeciwiło się „wielkiej inscenizacji” i pogodziło z grozą komunistycznego kłamstwa, będzie zdolne dostrzec proces zabijania narodu. Byłoby naiwnością tym większą, że społeczeństwo to traktuje patriotyzm jako domenę uczuć i emocji i nie chce przyjąć, że jest on powinnością rozumu i nakazem praktycznych działań. W takiej powinności, nie ma bowiem miejsca na „wiarę w polityków” i zabobon ulegania partyjnej retoryce. 
Gra na emocjach i epatowanie ornamentyką patriotyczną, stanowią dziś główną broń partii odwołującej się do „polskiej tradycji”. Ta szalbierska praktyka pozwala unikać pytań o fakty i decyzje polityczne i zadowala ambicje Polaków werbalnym kuglarstwem i widokiem łopoczących flag. 
Jak mieliby uwierzyć, że fundatorzy patriotycznych emocji, uczestniczą w procederze zabijania narodu? 
Kłamstwo założycielskie III RP i ukrywanie dychotomii My-Oni – to historyczne kamienie na szyi Polaków. Historyczne plamy – nawet nie białe, bo okrywa je tchórzostwo i fałsz.
Prawda o genezie tego państwa i żyjących w nim Obcych, nie jest nam potrzebna dla zaspokojenia ciekawości, z żądzy zemsty czy rozrachunku z wrogami. Nawet, nie dla poczucia dziejowej sprawiedliwości. 
Sowieci i ich polskojęzyczna agentura ukrywali prawdę o Katyniu nie dlatego, że bali się odpowiedzialności politycznej lub karnej. Robili to, bo kłamstwo dezintegruje wspólnotę, czyni ją słabą, podatną na wpływy i manipulacje. 
Ci, którzy doprowadzili do zamachu w Smoleńsku i do dziś zioną nienawiścią do Polaków, nie ukrywają prawdy ze strachu przed konsekwencją. Robią to, bo kłamstwo zabija autentyczne więzi i sprawia, że stajemy się obojętni na eskalację zła.  
Społeczeństwo, które nie wie - w jakim państwie żyje, kim są jego elity, wrogowie i Obcy, pozostaje bezbronne i  na zawsze zniewolone. 
Nie ma dziś większego zagrożenia, jak ucieczka od podziału My-Oni i kłamstwo o polskich korzeniach III RP. Z nich czerpią siły Obcy i wywodzą swoje prawa do aneksji polskości.
Dzieląca nas linia musi być nazwana – bo jest konsekwencja okupacji sowieckiej, efektem magdalenkowej zdrady i budowania nieistniejącej wspólnoty narodu. Jest winą tych, którzy od trzech dekad sankcjonują komunistyczne łgarstwo i po raz kolejny chcą łączyć Polaków z apatrydami. 

Bez odzyskania takiej świadomości i wyznaczenia granic naszego dziedzictwa, nie uratujemy wspólnoty narodu. Nie można jej odbudować łącząc zdrajców z bohaterami, na fundamencie nierozliczonej przeszłości,  zamazanej teraźniejszości i jutra, które wiedzie donikąd. 


© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
14 listopada 2016
www.bezdekretu.blogspot.com





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2