Aleksandra Rybińska: Najczęściej przytaczanym argumentem przeciwko możliwości wybuchu wojny między Chinami a USA jest tzw. „kapitalistyczny pokój”, czyli więzi gospodarcze łączące oba kraje. To trafny argument?
Prof. Bogdan Góralczyk: To jest argument zachodni. Chińczycy mają oczywiście – jak prawie we wszystkich sprawach – inne argumenty przemawiające za pokojem. Uważają, że ich transformacja wewnętrzna nie jest jeszcze zakończona. I mają w tym dużo racji.
Nie ulega wątpliwości, że znany od trzydziestu lat model rozwojowy Chin, oparty głównie na strategii proeksportowej i przyciąganiu inwestycji zagranicznych, powoli przechodzi do historii. Obecna, piąta generacja przywódców z Xi Jinpingiem na czele, najsilniejszym od czasów Mao Zedonga, uważa, że Chiny nie mogą sobie teraz na żadne wojny pozwolić. Chcą bowiem dokończyć transformację wewnętrzną, a jednocześnie pracują nad „wielkim renesansem” chińskiego narodu, czyli dążą do pokojowego zjednoczenia z Tajwanem. W tym kontekście jakikolwiek konflikt zbrojny byłby sprzeczny z chińską racją stanu. Więzi gospodarcze łączące Chiny ze Stanami Zjednoczonymi oraz z UE, szczególnie z Niemcami, są tu również czynnikiem stabilizującym.
Jednocześnie Chiny zbroją się na potęgę. Militaryzują Morze Południowochińskie. Budują tam sztuczne wyspy, rozmieszczają na nich lub wokół nich siły zbrojne, w tym samoloty bojowe, okręty marynarki wojennej oraz wyrzutnie rakietowe, uderzając w interesy sojuszników Waszyngtonu w regionie, więc de facto w interesy samych USA…
Jeśli weźmie najbardziej wiarygodne dane, dotyczące zbrojeń, rozbrojenia, militaryzacji i wydatków na armię, pochodzące ze Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI), to wynika z nich jednoznacznie, że na przełomie XX i XXI wieku Chiny były jeszcze ósmym państwem na świecie, co do wydatków zbrojeniowych. Teraz, w połowie drugiej dekady XXI stulecia, znajdują się pod tym względem na drugim miejscu. I zaczynają doganiać Stany Zjednoczone. Wydają ponad 200 mld dolarów rocznie na zbrojenia. Zmiana modelu rozwojowego, którą Pekin usiłuje przeprowadzić, jest nader ambitna i trudna, ponieważ Chiny dotychczas stawiały na wzrost ponad wszystko. Obecnie usiłują przejść z eksportu jako siły napędowej na klasę średnią i rynek wewnętrzny. Jest to także próba przejścia z ilości na jakość. A to jest bardzo kosztowne. Dlatego Xi Jinping w 2013 roku wyszedł z dwoma koncepcjami budowy Jedwabnych Szlaków: jeden lądowy, drugi morski. Ten lądowy jest zresztą dla nas istotny, bowiem prowadzi przez Polskę do Niemiec i potem krajów Beneluksu. Chiny po raz pierwszy geostrategicznie są zainteresowane współpracą z Polską. Drugi szlak morski też prowadzi do Europy, ale nie da się go zrealizować bez kontroli nad Morzem Południowochińskim.
No i tu zaczyna się zderzenie, ponieważ od II wojny światowej niepodważalną dominację nad morzami i oceanami świata, w tym nad Pacyfikiem, dzierżą USA. Na Morzu Południowochińskim jest ona podtrzymywana czasami przy wsparciu japońskim. Ten morski Jedwabny Szlak jest więc niczym innym, jak otwartym wyzwaniem rzuconym USA na tym akwenie. To już jest przyczyną do konfliktu, bo tu jest zderzenie kardynalnych interesów. Przez Morze Południowochińskie idzie bowiem ok. 80–85 proc. handlu między Chinami lądowymi, Tajwanem, Koreą Południową, Japonią a Indiami, Bliskim Wschodem, Afryką i Europą. Kto ma więc kontrolę nad tym akwenem, ma też kontrolę nad przepływem towarowym. Sytuacja się ostatnio jeszcze zaostrzyła, po niekorzystnej dla Chin decyzji trybunału arbitrażowego w Hadze – uznał za bezzasadne roszczenia Chin do traktowania znacznej części Morza Południowochińskiego jako ich własnej strefy ekonomicznej.
Czy to oznacza, że konfrontacja militarna obu potęg, na dłuższą metę, jest nieunikniona?
Niekoniecznie. Tam może dojść nie tyle do bezpośredniego starcia, jak już wyjaśniłem – takie zderzenie nie leży koniecznie w interesie Chin – ale do wojen zastępczych (proxy wars), poprzez pośredników czy podstawione pionki. Na przykład Filipin czy Wietnamu, bo te państwa są z Chinami w otwartym sporze o kontrolę swoich pasów nadmorskich. Tym bardziej, że Filipiny otrzymały wsparcie ze strony trybunału arbitrażowego.
Jacek Bartosiak pisze w swojej książce „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, że do bezpośredniego starcia może dojść niechcący, gdy jedna ze stron dokona złej kalkulacji strategicznej. Xi Jinping powiedział wprawdzie podczas swojej ostatniej wizyty w USA, że „nie ma czegoś takiego jak pułapka Tukidydesa”, ale złe kalkulacje strategiczne „jak najbardziej się zdarzają”. W ten sposób dane państwa „mogą stworzyć dla siebie taką pułapkę”…
Niedawno na uniwersytecie w Harwardzie przebadano sytuację, w której dotychczasowemu hegemonowi nagle wyrasta rywal i pretendent do tronu. Wyspecyfikowano przy tym 15 takich przypadków od XV wieku do dziś. Spośród tych 15 przypadków jedenaście i pół doprowadziło do wojny. Sytuacja jest więc jak najbardziej poważna, ponieważ mamy zderzenie nadrzędnych racji i interesów dwóch wielkich mocarstw. Chiny należy już traktować jako wielkie mocarstwo, a nie mocarstwo regionalne, nie aspirują bowiem jedynie do miana gospodarki numer jeden, ale pod względem siły nabywczej pieniądza są już według danych MFW, od dwóch czy trzech lat, najsilniejszą gospodarką świata. Na dodatek Chiny stanęły wobec świata zachodniego z wyzwaniem innowacyjno-technologicznym. W naszej mentalności Chińczycy wciąż sprzedają tanie t-shirty i rozwalające się trampki. Tymczasem to idzie w zupełnie innym kierunku, wraz z nowym modelem rozwoju. W dziedzinie technologicznych innowacji niekwestionowaną potęga były dotychczas także Stany Zjednoczone. Również i tu Chiny kontestują ich hegemonię.
Pytanie, czy Pekinowi uda się zrealizować nowy model rozwoju? Problemy Chin – podtrzymanie wzrostu, przegrzanie, niekorzystna demografia, rozwarstwienie dochodowe, są dobrze znane. Czy nie od pokonania tych problemów zależy, czy Państwo Środka będzie w stanie zmierzyć się z USA?
Zmiana modelu rozwojowego nie jest wynikiem premedytacji tylko konieczności. Gdyby oni poprzednią, ekspansywną politykę gospodarczą podtrzymali, to groziłby im Tiananmen do dziesiątej potęgi, czyli potężny wybuch społeczny. Jest tam kilka poważnych, zdiagnozowanych chorób, jak niezwykły zakres korupcji, uwłaszczenie nomenklatury, zniszczenie naturalnego środowiska i rozwarstwienie znacznie większe niż w USA. Chiny są podminowane wewnętrznie, dlatego chcą nadać m.in. pewne prawa obywatelom. Nie tylko państwo chińskie ma być silne, ale obywatel ma czuć się pewnie i być wzbogacony. Czy to się uda? Nikt nie wie. Toczą się zażarte spory i pojawiły się różne szkoły w Chinach na ten temat. Wniosek z tego płynie jednak jeden: największym wrogiem dla przyszłości Chin są dziś same Chiny, a nie wróg zewnętrzny.
Natomiast gdyby im się nie powiodło, czego nie można wykluczyć, a były ostatnio trzy poważne krachy na chińskich giełdach, to może być tak, jak z ZSRR. Gdy państwo autorytarne próbuje się zreformować, może się rozsypać. Chińczycy lekcję Gorbaczowa odrobili, ale to przecież o niczym nie przesądza, bo sytuacja wewnętrzna Chin jest zgoła inna. Wydaje mi się, że następne dwa, trzy lata zdecydują o kierunku, w którym Chiny pójdą. Ich porażka nie byłaby zresztą dla nas dobrą wiadomością, bowiem destabilizacja Państwa Środka oznaczałaby destabilizację rynków światowych. Jeśli im się natomiast uda, to będziemy mieli jeszcze większy problem, bo wtedy staną się numerem jeden w wielu dziedzinach. Wtedy trzeba się będzie liczyć z możliwością konfliktu Chin z USA. Z raportu RAND Corporation wynika, że Amerykanie obecnie mają jeszcze przewagę na Pacyfiku, ale wychodzą z założenia, że do 2025 roku wyrównają się siły, bowiem cały czas wszystko pracuje na rzecz Chin. Podobne tezy stawia także Jacek Bartosiak w swojej książce. W tej sytuacji mamy więc dynamiczny proces, zachodzący również w zbrojeniach. Oby nie zamienił się w klasyczny wyścig zbrojeń.
Morze Południowochińskie i Jedwabnym Szlak morski to chyba nie jedyny, geopolityczny punkt zapalny między Waszyngtonem a Pekinem?
Mamy w sumie trzy punkty zapalne, które prowadzą do zderzenia interesów dotychczasowego hegemona z hegemonem pretendentem. Jednym jest Korea Północna i jej zachowanie w obecnym kształcie. Drugim są wyspy Senkaku, które Obama objął, jako pierwszy urzędujący prezydent USA, amerykańskim parasolem ochronnym, w tym atomowym, co było policzkiem wprost wymierzonym Chinom. Trzeci, ten najbardziej zapalny to Morze Południowochińskie, bo tu wszystkie nadrzędne interesy Państwa Środka są zaangażowane. Chińczycy tej kwestii nie odpuszczą. Pytanie: czy USA co najmniej częściowo odpuszczą? Jeśli nie, to będziemy mieli może nie tylko proxy wars, ale tez wyścig zbrojeń. On już trwa, jeśli chodzi o technologie, w tym również badania kosmiczne. Chińczycy niedawno ogłosili własny projekt wysłania sondy na Marsa. Pierwsza sonda ma okrążyć jego orbitę, a druga już na nim wylądować. O to toczy się w tej chwili gra. Chińczycy z otwartą przyłbicą wystąpili po 2013 roku z takim geopolitycznym projektem. To jest największa próba zmiany światowego układu sił od 1945 roku i poważne wyzwanie dla dominacji amerykańskiego dolara oraz zdominowanego przez USA systemu Bretton Woods. Amerykanie długo myśleli, że to oni dyrygują relacjami z Chinami. Dopiero po kryzysie gospodarczym 2008 r. zrozumiano, jaką wielką grę toczy Pekin.
Czy Chiny chcą zastąpić „Pax Americana” własnym „Pax Sinica”, czy projektują wielobiegunowy świat, w którym są jednym z potężnych graczy?
Nie ma jednego pomysłu na ten temat, są co najmniej trzy szkoły myślenia. Jedna, bardzo popularna w siłach zbrojnych i służbach mundurowych, to „chiński sen”, odpowiedź na american dream. Kiedyś na świecie panowali Amerykanie, teraz będą panowali Chińczycy. Koniec kropka. Chiny powinny realizować wielkomocarstwową politykę, oznaczającą m.in. rozbudowę potencjału militarnego w obliczu nieuchronnego konfliktu z USA. Poza tradycją taoistyczną bujanie w obłokach nie należy do chińskich cech. Chińczycy są pragmatyczni, a koncepcja chińskiego snu jest mocno wspierana przez Xi Jinpinga.
Obecnie jednak w Chinach narasta druga tendencja, a mianowicie powrót do źródeł, korzeni, zamiast oglądania się na Zachód. Pod koniec XIX wieku była taka próba reformy upadającego cesarstwa. Mówiono wówczas, że chińska nauka stanowi sedno, istotę, a nauka zachodnia tylko jej uzupełnienie, i do tej tradycji się teraz wraca. Zgodnie z tą koncepcją świat już jest multipolarny, a nie zsinizowany. Trzecia szkoła myślenia to jest czysty pragmatyzm, który mówi, że w ogóle nie należy zajmować się światem, bowiem mamy tak ważne zadania domowe, że najpierw należy przeprowadzić reformy wewnętrzne. To zajmie nam co najmniej 5, a może nawet i 10 czy 15 lat. Dopiero później zajmijmy rolą Chin na scenie globalnej.
Jednej odpowiedzi więc na to pytanie nie ma, ale trzeba podkreślać, że jeśli chodzi o Xi Jinpinga, to on widzi zdecydowanie większą rolę Chin, na razie w multipolarnym świecie. Ale pamiętajmy, że źródła chińskiej cywilizacji mówią, iż Chiny to Państwo Środka, a wszystko, co nad tym Państwem Środka, to „wszystko pod niebem”. Pod tymi niebiosami mogą być wszystkie państwa świata w systemie trybutarnym wobec Chin, bo świat jest zglobalizowany.
System trybutarny oznacza brutalne podporządkowanie tych państw. Tymczasem Chiny muszą w coraz większym stopniu uwzględniać aspiracje sąsiadów, aby prowadzić skuteczną politykę zagraniczną. Bez dialogu nie uda się bowiem Państwu Środka zrealizować tak ważnego celu, jakim jest rozbudowa sieci powiązań gospodarczych…
Oczywiście, że to nie jest w tym kształcie możliwe do zrealizowania, ale należy odnotować, że taka tradycja sinocentryczna w chińskim sposobie myślenia istnieje do dziś.
Zarówno USA, jak i Chiny są nuklearnymi potęgami. Czy to nie powinno działać odstraszająco?
Wydaje mi się, że nawet nie trzeba sięgać do straszaka atomowego, który jak wiemy był bardzo skuteczny w czasach zimnej wojny, bowiem jak już mówiłem, Chiny mają u siebie niezakończone procesy transformacyjne. Owszem, pojawiają się co chwilę głosy mówiące o grożącej wojnie, ale wiem na pewno, że Chiny mają tyle problemów i bólów głowy na scenie wewnętrznej, że jeszcze co najmniej przez dekadę nie podejmą próby nowego uporządkowania ładu światowego.
Zestaw 4 oficjalnych znaczków pocztowych „Chińskie marzenie”
przedstawiających zdobycze techniki Chińskiej Republiki Ludowej
Ilustracje © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz