Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Prawdziwi ludzie „Solidarności”: Zbigniew Koreywo

Zbigniew Koreywo urodził się 25 listopada 1950 roku. Zawód wyuczony: nauczyciel, absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. W sierpniu 1980 właściciel zakładu krawieckiego – rzemieślnik. Od września 1980 członek NSZZ Solidarność, region Mazowsze. We wrześniu 1980 organizator Solidarności Rzemieślniczej – członek Rady Krajowej „Północ”. W styczniu 1982 koordynator pierwszego spotkania podziemnej Solidarności w Warszawie – udział wzięli przedstawiciele Huty Warszawa, FSO, Telewizji oraz kilku przedstawicieli mniejszych instytucji i zakładów.
Od początku stanu wojennego współpracownik tajnych struktur Solidarności Huty Warszawa. We wrześniu 1982, w związku z rozbiciem podziemnej komórki, w której pracował (między innymi współpraca z księdzem Jerzym Popiełuszko) zmuszony do emigracji. Po półrocznym pobycie w Austrii, w obozie dla uchodźców politycznych w Treiskirchen, trafił do Perth, w Zachodniej Australii.

Jagoda Williams / Tygodnik Polski:
Jak to się stało, że zmienił Pan swój zawód?

Zbigniew Koreywo:
To było chyba w 1978 roku, kiedy miałem już dość pracy w szkole. Złożyło się na to kilka przyczyn ale najważniejsze były dwie; po pierwsze postanowiłem w końcu zacząć zarabiać pieniądze a nie tylko pracować, a po drugie było w mojej pracy kilka odrażających postaci. Jedna z nich to był mój kolega po fachu, też „Pan Profesor od fikołków” a druga to sam dyrektor, zresztą wyjątkowy matoł. Ten to właśnie matołek przesiedział ileś tam lat jako pryncypał polskiej szkoły w Moskwie, co niesamowicie imponowało temu mojemu koledze od fikołków, który był przy tym takim kapo od partyjnej organizacji w szkole, a którego nazwisko wyraźnie wskazywało na niesłowiańskie korzenie. Morda zresztą też.
Pan Koreywo z żoną Lindą, 2010 r.
No i ta czerwona pluskwa na widok dyrektora zawsze stawała na baczność; słowo daję, widziałem to na własne oczy. Do dziś jak o tym pomyślę to zbiera mi się na wymioty. No a po tym było: „wicie, towarzyszu, partia, socjalizm, mamy do was zaufanie itd. itd.” Po jakimś czasie ten baran z moskiewskim doświadczeniem zaczął na mnie patrzeć zezem, a ponieważ przechodził ten zez z rozbieżnego w widlasty zrozumiałem, że jestem na celowniku. Ja tam na baczność stawać przed tałatajstwem nie miałem najmniejszej ochoty no i czerwona pluskwa ryła pode mną doły. Poza tym pospolitować się z hołotą żaden honor a wręcz przeciwnie, wobec czego któregoś dnia podziękowałem w kuratorium za pracę…

…Był jeszcze krótki epizod w Expresie Wieczornym, takim warszawskim brukowcu, gdzie pisywałem w dziale kulturalnym. Sekcja istotnie zajmowała się sprawami kultury ale pani Krysia, szefowa działu, klęła na okrągło, bez ustanku i w dodatku rzadko się powtarzała. Przekleństwa były wielopiętrowe, wyrafinowane i nawet pijany marynarz by się oblał rumieńcem wstydu. Co tam marynarz – miejskim pracownikom systemu kanalizacyjnego w pijanym delirium nie śniły się takie wyrazy a pani Krysia operowała nimi swobodnie każdego dnia od ranka do późnego wieczora. Poza tym była to miła osoba, która chciała dać mi etat w tym piśmidle, ale skończyło się na rozmowie z kadrowym, który uprzytomnił mi, że praca w redakcji to: „wicie, tego, robota partyjna”. No i tak moje ciche marzenia, które nieśmiało tuliłem w głębi serca, że kiedyś będę dziennikarzem, prysły jak sen jaki złoty. Wtedy też zrozumiałem, że w socjalistycznym systemie pracy się nie dorobię i nie pozostaje nic innego jak prywatna inicjatywa. Przyszłość pokazała, że się nie pomyliłem bo za jakiś czas w jeden miesiąc zarabiałem więcej niż te dwa czerwone barany przez rok.

TP: Od samego początku był Pan członkiem NSZZ „S”, a w stanie wojennym koordynował Pan pierwszym spotkaniem podziemnej Solidarności w Warszawie. Kiedy uświadomił Pan sobie, że Naród został oszukany i Solidarność przegrała, albo inaczej, nigdy nie miała szansy wygrać?

Trzeba uczciwie przyznać, że trochę czasu to mi zajęło. Może dlatego, że trudno było uwierzyć, że daliśmy się tak oszukać. Z drugiej strony Solidarność 80 (nie mylić z Solidarnością 89 bo te dwie organizacje, oprócz nazwy, nie maja ze sobą nic wspólnego) była niepowtarzalnym, wręcz nie do uwierzenia doświadczeniem, nobilitującym 10 milionów Polaków. Nawet z przywództwem złożonym głównie z Ubeków, oblepiona jak wszami niesłowiańskimi doradcami – a mimo to zbyt potężna by ugiąć się przed wolą zdrajców i hołoty. Dlatego trzeba było rozbijać nas czołgami. Dlatego też „Pirestrojka” opóźniła się co najmniej o osiem lat. No a prawdy o tym, co tak naprawdę stało się w Sierpniu 80 roku, uczyłem się tutaj, w Australii po 1989 roku. Oczywiście najpierw otworzył mi oczy nijaki „Bolek”, który z brudnymi butami wlazł do Belwederu a później reszta hałastry z „Adasiem” Szechterem na czele. Wtedy też zrozumiałem, jak potężne siły nami manipulowały – na tyle ogromne by, na przykład, decydować o demontażu sowieckiego imperium.

TP: Współpracował Pan z ks. Jerzym Popiełuszko. Jakim człowiekiem był ksiądz w kontaktach osobistych?

Księdza Jerzego znałem jedynie z przelotnych kontaktów, gdy, na przykład, w konfesjonale przekazywałem mu pieniądze zebrane w Hucie Warszawa. Były one przeznaczone na fundusz pomocy ludziom represjonowanym za działalność w podziemiu. I to właśnie była solidarność – nikomu się nie przelewało, ale ludzie dobrowolnie się opodatkowywali. Niemniej nawet te chwilowe kontakty, z uwagi na wymogi konspiracji, były dla mnie cenne. Wtedy ksiądz Jerzy nie był tak znany jak dziś, ale co mogę o Nim powiedzieć to to, że był człowiekiem bardzo odważnym i niesłychanie ciepłym, miłym. Taką osobą, po spotkaniu której człowiek się uśmiechał do samego siebie przez pół dnia. Ubecy zamordowali człowieka niezwykłego, prawdziwie Dobrego i wielkiego Patriotę. Pewnie dlatego tak go nienawidzili.

TP: Jest Pan publicystą i historykiem, zawsze ceniłam to „zadziorne” pióro, grzeszące brakiem „poprawności politycznej”. Ale tutaj należy wspomnieć o wspaniałym wywiadzie, który przeprowadził Pan z Andrzejem Gwiazdą. Jest to wywiad, który każdy powinien przeczytać. W jakich okolicznościach doszło do tego wywiadu i gdzie można go przeczytać?

Piękne dzięki za komplement. Pisanie li tylko o łowickich pasiakach i pisankach wielkanocnych nie leży w moim charakterze a, jak mawiał Cat Mackiewicz: „tylko prawda jest ciekawa”. Rozmowę z Panem Andrzejem Gwiazdą przeprowadziłem dla radia etnicznego w Perth – Głos Polonii. Zresztą przeszedł on tutaj bez najmniejszego echa, co jest najlepszym dowodem na to, że nikt nie jest prorokiem u siebie w domu, a już na pewno nie w Perth. Komitet radiowy Głosu Polonii domagał się zwrotu pieniędzy za rozmowy telefoniczne z Panem Andrzejem i jak sądzę, kompletnie nie rozumiał o czym Pan Gwiazda mówił. A kiedy już mowa o Głosie Polonii w Perth – po ponad 15 latach pracy społecznej w tej rozgłośni zostałem, wraz z moim bliskim druhem w walce z Polityczną Poprawnością, Ryśkiem Kacperkiem, zmuszony do odejścia bez jednego słowa podziękowania. Zresztą głupstwo podziękowania, przez te wszystkie lata przygotowywania i prowadzenia audycji nie chodziło o splendor, ale o wypełnianie obowiązku patriotycznego. I wie Pani co, ja już mam prawie 60 lat ale do dziś zdumiewają mnie ludzie tak dokładnie wyprani z uczuć patriotycznych. Ja już nie mówię o stawaniu w szrankach w obronie naszej Wielkiej Matki, Najjaśniejszej Rzeczpospolitej ale o zwykłej, elementarnej uczciwości, która każe przestrzegać podstawowe przykazania patriotyzmu. A wywiad z Panem Andrzejem można przeczytać na mojej stronie internetowej www.koreywo.com w dziale „Polecam” – „Andrzej Gwiazda”. Dzięki za zainteresowanie, być może będzie coś na rzeczy, by czytać tę rozmowę, szczególnie w 30. rocznicę powstania prawdziwej Solidarności.

TP: Co sądzi Pan o postępowaniu rządu Tuska w sprawie śledztwa dotyczącego tragedii pod Smoleńskiem?

Skandal i tyle. Zginęli obywatele polscy i śledztwo w tej sprawie powinno być tylko polskie. Wygląda na to, że rząd polski dostał polecenie nie mieszania się w to dochodzenie. Swoją drogą nie sądzę, żeby taki rozkaz wyszedł od Rosjan – są siły znacznie potężniejsze, przed którymi musi ugiąć się i Putin, niemniej nie jest normalne, by państwo polskie musiało stosować się do takich poleceń. Aczkolwiek po podpisaniu Traktatu Lizbońskiego, który efektywnie sprowadza naszą Konstytucję do świstka papieru, przestałem się dziwić wielu rzeczom.

TP: Można mówić dużo o wtyczkach, agentach esbeckich, o tych, którzy zdradzili ideały Solidarności. Można rozpatrywać te żałosne figury w kategoriach ofiar własnego oportunizmu czy nawet zastraszenia. Jednak zastanawiająca jest skala tego zjawiska. Nie chcę wierzyć, że tak dużo jest targowiczan wśród Polaków. Czy nie sądzi Pan raczej, że część społeczeństwa dała się wymanewrować przez wrogów Polski? Przez tych, którzy nie traktowali Polski, jak Ojczyzny, której trzeba służyć, ale jako kraj, który należy wykorzystać, lub wręcz pokonać?

Przede wszystkim skala zachowań targowiczańskich nie jest aż tak duża, jest tylko świadomie eksponowana. Jest to problem niesłychanie złożony, przebiegający przez wiele nurtów, wzajemnie się przenikający i o podłożu wielowarstwowym. Pewnie, że są zdrajcy, ale nawet ta hołota zdradza z szeregu pobudek i jest ona obecna we wszystkich społeczeństwach od czasu powstania pierwszych państwowości. Ja myślę, że Polska ma stosunkowo mniej zdrajców niż inne narody na świecie i to w sytuacji, kiedy zawód judasza jak nigdzie indziej jest tak intratny. Jesteśmy krajem okrutnie doświadczanym właśnie dlatego, że jest u nas tak mało sprzedawczyków, a tak dużo patriotów. Jeśli popatrzy Pani na Czechów, Bułgarów, Niemców czy Rumunów, to my wyglądamy jak wzorce przyzwoitości. Kiedyś jechałem przez Czechy – w szczerych polach stały symbole bolszewickie, zaświadczające, że naród czeski całym sercem popiera komunizm. A u nas w Warszawie, sierp i młot na dachu biurowca Huty Warszawa spadał co noc, nawet wtedy, jak ubecy pilnowali budynku z reflektorami. Znam tu człowieka, który wysadzał w powietrze sowiecki pomnik – czołg na Śląsku – bo ten czołg był symbolem zniewolenia. Rzecz nie do pomyślenia gdzie indziej.

Warszawa, róg Poznańskiej i Wilczej, 1982 rok.
Zbigniew Koreywo przy swoim napisie RADIO TELEWIZJA KŁAMIE (już zamalowanym przez SB)
Z drugiej strony patriotyzm jest pojęciem abstrakcyjnym, trudnym intelektualnie do udźwignięcia i dlatego tak niewielu jest w stanie go zrozumieć. Większość ludzi wyniosła patriotyzm z domu ale proszę pamiętać, że obaj okupanci, niemieccy i sowiecki mordowali przede wszystkim inteligencję, tę rozumną i przez to patriotyczną warstwę społeczną. Skutki takiego stanu rzeczy możemy dziś oglądać gołym okiem a nawet doświadczać na własnej skórze, jak choćby moje i Ryśka Kacperka przygody w radiu polonijnym. No i oczywiście ma Pani rację, są wśród nas przeszczepy, które opanowały polskojęzyczne, bo wszak nie polskie, media i prowadzą antypolską propagandę. W ogóle w chwili obecnej mamy w Polsce ogromny problem z warstwą inteligencji, która tylko w części jest słowiańska. Niemniej, jak sądzę, naród polski nie jest łatwo wykiwać; pewnie, znaczna część rodaków chce po prostu żyć, wychowywać dzieci, znaleźć jaki taki komfort na co dzień, ale źródła podziemne toczą swe nurty i któregoś dnia znowu połączą się w potężną rzekę, która szukać będzie swego łożyska na słowiańskiej ziemi. A taką rzekę nie jest łatwo zatrzymać.

TP: W czasie komunizmu, nikt nie wierzył w zapewnienia Trybuny Ludu, że jest dobrze. Jak to się dzieje, że teraz połowa kraju głosowała zgodnie z zapewnieniami Gazety Wyborczej i bełkotem „ekspertów ekonomistów”, że Polska nowoczesna, dynamiczna, bogacąca się? Kto się bogaci? Nie mówi się o oczywiście o rozkradaniu kraju.

Wie Pani, ja to już powtarzam od wielu lat: nie jest ważne kto i jak głosuje, ale kto liczy głosy. Oczywiście jest problem z ogólną świadomością narodu ale nie jest to tylko nasz dylemat. Mam wrażenie, że, na przykład, znakomita większość Australijczyków kompletnie nie rozumie podstaw politycznych. A w starym kraju większość rodaków wie, co się dzieje, tyle tylko, że nic na to nie mogą poradzić. Nie wykluczone, że musi być jeszcze dużo gorzej zanim będzie lepiej. Innymi słowy, nic tak nie budzi świadomości społecznej jak puste brzuchy. Poza tym trudno mieć pretensje do kurdupli, że mają dzieci mało wyrośnięte. Masy ludzkie rządzą się swoimi prawami i trudno oczekiwać od nich fajerwerków. Niemniej ta masa ma to do siebie, że jak raz się ruszy to będzie trudno ją zatrzymać.

TP: A jeśli tak, jeśli ludzie dają się zniewolić – to jest wojna, która toczy się teraz – wojna o świadomość Polaka, gdzie przeciwnik dysponuje przeważająca możliwością medialną zarówno w kraju, jak i poza…

Wie Pani, historię świata pisały jednostki, a nie masy. Jak to już gdzieś pisałem, każdy naród jest jak las. Mnóstwo podściółki, drobnych krzaczków, mech i przede wszystkim trawa. Niemniej o tym czy jest to las decydują drzewa – a te oznaczają ludzi mądrych, patriotów, zorientowanych w meandrach leśnej polityki. I teraz rzecz w tym, że drzewa można wyrąbać, stąd ta zaciekłość w mordowaniu polskiej inteligencji podczas i po II Wojnie Światowej. Na karczowisku byle perz może udawać drzewa i tak obecnie dzieje się w starym kraju nad Wisłą. Niemniej trawy zniszczyć się nie da, zdeptana, strzyżona i palona będzie się odradzać i czekać na prawdziwe drzewa, które znowu będą ją chronić przed żarem słońca i okrutnym wichrem. Poza tym sama trawa bez drzew to zwykłe pastwisko dla bydła – i znowu go głowy przychodzi dzisiejsza Polska. Tak więc, jak sądzę, nie tyle masy trzeba przekonywać ile dbać o naszych ludzi mądrych, bowiem kiedyś to oni stanowić będą o tym, jak piękny będzie ten polski las. Stąd moje apele o pomoc dla świętej pamięci dr Dariusza Ratajczaka, Przemka Kudlińskiego itd. W Nowym Jorku wychodzi pismo polonijne Patriotyczny Ruch Polski, które można zaprenumerować bezpłatnie u Henryka Pawelca na stronie internetowej www.wicipolskie.org. Gdyby każdy z nas, Polaków mieszkających w Australii, dał choć jednego dolara na rzecz tego pisma, nie tylko wygralibyśmy bitwę o świadomość rodaków ale także zapewnili finansowe podstawy Prawdy. A jest to coś, czego siły potężne aczkolwiek totalnie amoralne boją się najbardziej.


© Jagoda Williams
Australia, 1 września 2010
źródło publikacji: „Tygodnik Polski” nr.33/2010
jagoda.williams@gmail.com





ARTYKUŁ PRZYWRÓCONY Z KOPII ZAPASOWYCH, Z TEGO POWODU ORYGINALNY FORMAT ARTYKUŁU MOŻE NIE PASOWAĆ DO FORMATU OBECNEGO BLOGU. NIEKTÓRE ILUSTRACJE MOGĄ BYĆ OBECNIE NIEDOSTĘPNE, A LINKI MOGĄ BYĆ NIEAKTUALNE.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2