Zrozumiałam wtedy na czym polega utopijne myślenie i raz na zawsze straciłam zaufanie do uniwersalnych recept na uszczęśliwienie ludzkości. Potem dowiedziałam się, że twórcy utopii nigdy nie chcieli żyć jako szeregowi członkowie proponowanej przez siebie idealnej społeczności i że zostawiali zawsze dla siebie rolę obserwatora zewnętrznego, mentora czy doradcy. Co więcej – że pytając o rolę jaką widzi dla siebie twórca jakiegoś systemu można rozpoznać czy jest on utopią czy zwykłą koncepcją społeczną.
Hitlerowscy notable nie spełniali przecież proponowanych przez samych siebie kryteriów rasowych i nie chcieli ginąć na froncie wschodnim. Przywódcy komunistyczni zażywali rozkoszy życia w zrabowanych prawowitym właścicielom pałacach i mieszkaniach, przydzielali sobie gosposie i służbowe samochody z kierowcą, zaopatrywali się w luksusowe artykuły w sklepach za żółtymi firankami. Praca na akord i komunistyczna nędza była dobra dla innych, nie dla nich.
Po odrzuceniu zbrodniczych utopii XX wieku, myślenie społeczne zdominował liberalizm. Przyjęto, że źródłem wszelkiego zła jest wtrącanie się państwa w ludzkie sprawy i że pozostawienie tych spraw własnemu biegowi jest dla społeczeństwa korzystne. Inaczej mówiąc przyjęto, że w życiu społecznym suma zła daje dobro, a indywidulne egoizmy i nieprawości składają się na doskonale funkcjonujący mechanizm społeczny. Cóż z tego, że ludzie się nawzajem oszukują? Nieuczciwych kontrahentów, złych nauczycieli, architektów i lekarzy wyeliminuje uniwersalny regulator jakości jakim jest niewidzialna ręka rynku. Tymczasem niewidzialna ręka rynku, o ile w ogóle istnieje, może wyeliminować co najwyżej złego korepetytora, albo sprzedawcę robaczywej rzodkiewki na bazarze.
Faktem jest, że nadopiekuńczość i omnipotencja państwa jest drażniąca, demoralizująca i prowadzi do marnotrawstwa. Jednak nawet w afrykańskich rezerwatach przyrody człowiek ingeruje w relacje miedzy zwierzętami i nie zdaje się na darwinowską walkę o byt. Tym bardziej w życiu społecznym nie sprawdza się starożytna zasada: „ chcącemu nie dzieje się krzywda”. Czy jeżeli dziesięcioletnia dziewczynka chce zarabiać jako prostytutka społeczeństwo ma na to pozwalać? Czy jeżeli ktoś chce skoczyć z tarasu Pałacu Kultury nie wolno mu w tym przeszkadzać? A jeżeli ktoś życzy sobie leczyć dziecko u znachora i to dziecko umrze to czy wszystko jest w porządku? Liberałowie zdają się twierdzić, że tak. Podziała niewidzialna ręka rynku i przy następnym dziecku rodzice wybiorą sobie lepszego znachora. Podobnie, jeżeli ktoś sprzedaje prawa do kamienicy za 50 złotych to- twierdzą liberałowie- jego sprawa. Jest to wszak dobrowolna transakcja pomiędzy wolnymi ludźmi, w którą nie wolno wkraczać. Wolność jest większą wartością niż dobro konkretnej osoby i w imię tego dobra nie wolno jej ubezwłasnowolniać. Opór liberałów przeciwko pojęciu „własnego dobra” jest dla mnie zupełnie zrozumiały. Dla swego własnego dobra ludzie są zamykani w szpitalach psychiatrycznych, przymusowo szczepieni szkodliwymi szczepionkami , a także przymusowo i bezskutecznie ubezpieczani. Czy wynika jednak z tego konieczność pozostawienia pełnej swobody działania oszustom? Jeżeli ktoś dobrowolnie kupuje na ulicy fałszywą złotą sztabkę możemy uznać, że to jego sprawa i na następny raz nauczy się odróżniać złoto od tombaku. Czy z tego wynika jednak z tego, że nie należy wsadzać fałszerzy do więzienia. Czy jeżeli dziewczyna przez własną głupotę zamiast do pracy w kawiarni trafia do burdelu oznacza to, że nie należy wsadzać do kryminału sutenerów i handlarzy ludźmi czerpiących zyski z nierządu, porywających, gwałcących, bijących i przetrzymujących siłą dziewczyny? Jeżeli pijany kierowca jedzie pod prąd po autostradzie z prędkością 200 kilometrów na godzinę czy naprawdę to tylko jego sprawa? Jeżeli zabije siebie- faktycznie następny raz już tego nie zrobi. A jeżeli tylko się okaleczy i przejdzie na utrzymanie społeczeństwa? Albo zabije kogoś innego? Rzecznicy niczym nieokiełznanej wolności twierdzą, że zwolennicy silnego państwa chcą ubezwłasnowolnić głupie dziewczyny, staruszki z demencją, nieodpowiedzialnych kierowców i w ogóle całe społeczeństwo. To nieprawda- chcą tylko wsadzać do kryminału oszustów i sutenerów oraz uniemożliwić jeżdżenie pod prąd po szosie oraz kupowanie kamienic za 50 złotych.
Skrajni zwolennicy liberalizmu proponują rozwiązania radykalne- zlikwidowanie ZUS, przymusowych ubezpieczeń, państwowych szkół i uczelni, oraz państwowej służby zdrowia twierdząc, że uzdrowi to życie społeczne i –paradoksalnie- ułatwi obywatelom dostęp do edukacji i do leczenia.
Wiele lat temu przypadkowo usłyszałam rozmowę mego nieletniego wówczas syna z kolegą na podwórku. „Zapewniam cię, że już nigdy nie będziesz miał problemów stomatologicznych”- obiecał mu syn. W ten sposób – jak twierdził- dał do zrozumienia koledze, że ma zamiar wybić mu wszystkie zęby. Wydaje mi się, że na tej samej zasadzie, pod rządami radykalnych liberałów społeczeństwo nie miałoby żadnych problemów. Wszystkie stwarzające jakiekolwiek problemy instytucje zostałyby raz na zawsze zlikwidowane. Po co dyskutować nad formami finansowania szpitali? Kto chce niech idzie do znachora, kto inny do uzdrawiacza, a może ktoś założy lecznicę prywatną oferującą leczenie weryfikowane tylko przez wolny rynek.
Po co ustalać programy nauczania?. Niech każdy uczy się czego chce i gdzie chce. Niech praktykuje u znachora, albo u szewca, albo u naukowca.
Tak pojmując minimalne zadania państwa wracamy jednak do jaskiń, do przedcywilizacyjnego stadium życia społecznego.
© Izabela Brodacka Falzmann
22 sierpnia 2016
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
22 sierpnia 2016
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz