W nocy perfekcyjna monachijska policja oraz pozostałe służby, przekazywały Niemcom nieprawdopodobne komunikaty przetwarzane przez publiczne kanały telewizyjne. Niedorzeczność owego widowiska zawiera się w dwóch prostych danych. Dotąd ludzkość sądziła, że jeśli ktoś z użyciem palców u rąk nie potrafi policzyć do 10, niestety magistrem, za przeproszeniem, nie zostanie. Niemieckie służby nie potrafiły policzyć do trzech, a właściwie jeden podzieliły na trzech.
Rozumiem, że w chaosie można się pomylić, zwłaszcza, gdy chaos zasila kilkaset ludzi, ale jak można pomylić trzech strzelających z jednym z strzelającym? Nie sposób też wyjaśnić jak to możliwe, że „świadkowie” widzieli broń długą, podczas, gdy bandyta strzelał z broni krótkiej, pistoletu wielkości smartfona. Coś, co jest krótkie siłą rzeczy jest mniej widoczne od długiego, podobnie jak trzech to więcej od jednego. Nie koniec kłopotów z danymi. Przez kilka godzin nie sposób było ustalić, co krzyczał napastnik. Jedne media słyszały „zaj..ć emigrantów”, inne twierdziły, że w monachijskim centrum handlowym wyraźnie było słychać: „hajhitla i juden raus”. Tradycyjnie już najwięcej czasu zajęły dwa ustalenia, czy terrorysta był terrorystą, czy też może sfrustrowanym szaleńcem, jakiego można kupić w każdym sklepie z szaleńcami. I drugie. Czy terrorysta/szaleniec jest Niemcem irańskiego pochodzenia, czy Irańczykiem z Niemiec. Gdy się to wszystko razem przewaliło w nocnym medialnym spektaklu, na rano mieliśmy gotowe wyjaśnienie. Do akcji wkroczyła niemiecka kanclerz i pierwsze, co mnie uderzyło to niebywały wręcz chłód.
Na twarzy enerdowskiej aktywistki panował niczym niezmącony spokój i nie żaden wyuczony na szkoleniach, tego się nie da nauczyć, naturalna poza i normalny głos. Przemówiła kanclerz do Niemców mniej więcej w taki sposób jak afroamerykańska pani sędzia do białych policjantów, którzy zbyt brutalnie zatrzymali dealera narkotyków i nieważne, jaki miał kolor skóry. Matczynym głosem, pełnym troski o wszystkie dziatki, Merkel pochwaliła perfekcyjną pracę służb, idealne zachowanie społeczeństwa niemieckiego i zamknęła całość klamrą humanizmu. Brew jej nie drgnęła w trakcie przemówienia, chyba odczytanego z kartki, po czym obróciła się na pięcie i wyszła. Scena jak z reklamy podpasek, nie ma czego się wstydzić, przecież to takie ludzkie i normalne. Patrzę sobie na ten świat wymodelowany przez normalnych, przynajmniej tak sami siebie przedstawiają, i czuję się jak Żorż Ponimirski.
Gdzie oka i ucha nie przyłożę tam widzę Dyzmę, kretyna, nieuka, chama i bydlaka, który robi karierę na wszystkich salonach. Widzę kompletnie nagiego króla i wołam, że ten z gołą dupą to ostatni idiota, bez najmniejszego pojęcia o sprawach, które mu powierzono. Na początku widać poruszenie, w końcu ktoś puścił bąka w salonie, ale po chwili pada sakramentalne pytanie. A ten to kto? Eeeee, to wariat! Aha! Wariat, ano tak, wariat i wszystko jasne i wracamy na fotel przed telewizorem. Miało nie być dowcipnie i miało być pesymistycznie, ale na szczęście się nie udało. Trzymam się jak pijany płotu literackiego finału słynnej kariery kretyna, który wyrósł na bożyszcze elit. Jeden wariat zdemaskował chama bez szkoły, a teraz mamy mnóstwo wariatów, którzy drwią z mediów i polityków, wskazując na goły zadek rzeczywistości.
© MatkaKurka
23 lipca 2016
źródło publikacji: „Nazywam się Żorż Ponimirski i mam wielu krewnych”
www.kontrowersje.net
23 lipca 2016
źródło publikacji: „Nazywam się Żorż Ponimirski i mam wielu krewnych”
www.kontrowersje.net
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz