Wprawdzie wszystkie wydarzenia zeszły na dalszy plan w związku z mistrzostwami Europy w piłce nożnej, ale z drugiej strony wiadomo, że poza stadionami też jest życie, które od czasu do czasu daje o sobie znać na różne sposoby. Zresztą trudno oderwać jedno od drugiego, to znaczy – mistrzostwa od polityki, na co wskazywałby choćby mecz Polski z Niemcami. Odbywał się on akurat wtedy, gdy prezydent Duda składał wizytę w Berlinie z okazji 25 rocznicy podpisania traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy między Polską i Niemcami. Skoro pan prezydent Duda nie może nachwalić się pojednania między Niemcami i Polakami, to jakże Niemcy mają, dajmy na to, strzelać Polakom gole? Toteż zarówno jedni, jak i drudzy ostentacyjnie nie trafiają do bramki, dzięki czemu mecz zakończył się remisem. Ale już z Ukrainą było inaczej. Wydawało się, że i w tym przypadku Polacy mają surowo zakazane sprzeciwianie się Ukraińcom, ale widocznie w ramach jakiejś satysfakcji pan Błaszczykowski w drugiej połowie strzelił gola. O co tu mogło chodzić?
Otóż strona ukraińska, znakomicie wyćwiczona w umiejętności obcinania kuponów od prezentowania się w charakterze państwa specjalnej troski, nie tylko wystąpiła pod adresem Polski z ofertą wzajemnego przebaczenia, ale też na wszelki wypadek obsztorcowała stronę polską, by nie przyjmowała żadnych „nierozważnych deklaracji politycznych”, które jedynie przysporzą korzyści naszym wspólnym wrogom. Znaczy się – złemu ruskiemu czekiście Putinowi. Na takie dictum stronę polską na dłuższy czas zamurowało, bo z jednej strony jak tu nie słuchać przestróg strony ukraińskiej, za którą murem stoi nie tylko Nasz Najważniejszy Sojusznik, ale również rodacy premiera Włodzimierza Hrojsmana, którzy w przebaczaniu nie pozwolą nikomu się wyprzedzić, chyba, że chodzi o holokaust – ale z drugiej strony, jakże tu zachowując monopol na patriotyzm, nie uczcić „ofiar ludobójstwa”? Toteż około 200 parlamentarzystów PiS napisało do „drogich ukraińskich przyjaciół”, że owszem, wszystko jest w jak najlepszym porządku, tylko, że Polacy nawet u siebie nie „upamiętniają ludzi którzy mają na rękach krew niewinnej ludności cywilnej”. W tej sytuacji, akurat tego samego dnia, gdy odbywał się mecz drużyny polskiej i ukraińskiej, w Sejmie odbywało się czytanie projektu ustawy i dwóch projektów uchwał w sprawie wołyńskiego ludobójstwa. Trudno, żeby w takiej sytuacji panu Błaszczykowskiemu nie pozwolono strzelić przynajmniej jednego gola tym bardziej, że w sytuacji drużyny ukraińskiej niczego to już nie zmieniało.
Jak mawiała pani Anna Bojarska, „od polityki uciec niepodobna”, nawet na stadionie, a cóż dopiero w sytuacji, gdy z okazji zakończenia słynnych manewrów „Anakonda”, niemiecki minister spraw zagranicznych Walter Steinmeier nie tylko ofuknął NATO za „wymachiwanie szabelką”, ale w dodatku wezwał do znoszenia sankcji wobec Rosji. Został za to ofuknięty przez niektóre niemieckie media, co pokazuje, że Niemcy przeżywają rozterki – czy mają trzymać się strategicznego partnerstwa z Rosją, czy też przyjąć amerykańską ofertę wzięcia udziału w antyrosyjskiej krucjacie.
Ta sytuacja natychmiast przekłada się na wydarzenia w naszym nieszczęśliwym kraju. Po pierwsze – nadymanie Komitetu Obrony Demokracji przez niezależne media głównego nurtu ustało, jakby ucięte mieczem. Nietrudno odgadnąć przyczynę; jeśli Niemcy mają wziąć udział w krucjacie, to trzeba ich jakoś do tego przekonać, najlepiej ustępstwami na terenie naszego bantustanu. Toteż wygaszenie nadymania KOD-u traktuję jako gest we właściwą stronę: po co nadymać pana Kijowskiego, kiedy przecież jest pan Schetyna z Platformą Obywatelską, którą uważam za polityczną ekspozyturę Stronnictwa Pruskiego na Polskę? Czy jednak amerykańska zgoda na odbudowę niemieckich wpływów w Polsce będzie argumentem wystarczającym? To nie jest takie oczywiste, bo te wpływy Niemcy mogą uważać za rodzaj praw nabytych, które przysługują im z natury rzeczy bez amerykańskiej łaski.
W tej sytuacji argumentem mogącym przeważyć szalę za udziałem w krucjacie mogłaby być amerykańska zgoda na rewizję postanowień konferencji poczdamskiej w sprawie „ziem utraconych”. Ciekawe, czy „nowe fronty”, jakie według byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Bronisława Komorowskiego, mają zostać u nas otwarte po zakończeniu szczytu NATO i światowych Dni Młodzieży, nie oznaczają aby zastosowania wobec Polski procedury pod nazwą „klauzuli solidarności”, przewidzianej na wypadek zagrożenia demokracji w kraju członkowskim UE? Wykluczyć się tego nie da tym bardziej, że szalenie zaktywizowało się również lobby żydowskie.
Oto słynny finansowy grandziarz Jerzy Soros kupił około 11 procent udziałów w spółce „Agora”, wydającej „Gazetę Wyborczą”, która – przezwyciężając swoją nieprzejednaną niechęć do dzikiej lustracji, zlustrowała ministra Macierewicza – że kiedyś współpracował on z Robertem Luśnią, który okazał się konfidentem SB o pseudonimie „Nonparel”. Było to posunięcie wykonane w ramach realizowania przez żydowską gazetę dla Polaków leninowskich przykazań o organizatorskiej funkcji prasy. I rzeczywiście – na sygnał gazety żydowskiej natychmiast zareagowały niemieckie gazety dla Polaków, na czele z tygodnikiem „Newsweek”, kierowanym przez znanego z żarliwego obiektywizmu Tomasza Lisa, do dzisiaj nieutulonego w żalu po utracie alimentów z pomocniczego gospodarstwa hodowli lisów farbowanych przy państwowej telewizji. W tej sytuacji panu Grzegorzowi Schetynie nie pozostało nic innego, jak wykonać przypadającego na niego część zadania w postaci złożenia wniosku o wotum nieufności przeciwko ministru Macierewiczu akurat przed samym szczytem NATO w Warszawie – żeby każdy z sojuszników zobaczył, że nie ma ludzi niezastąpionych.
W tej sytuacji wkroczenie agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego do urzędów marszałkowskich i siedzib innych dygnitarzy można odczytać, jako rodzaj sondażu ze strony prezesa Jarosława Kaczyńskiego – czy w ramach konieczności demonstrowania wobec opinii publicznej chwalebnego pluralizmu kopiemy się tylko po kostkach, czy też zaczniemy bez żadnej staroświeckiej rewerencji kopać się wyżej? Słowem – czy nadal obowiązuje zasada: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych – czy już nie? Akcja CBA pokazuje bowiem, że PiS, nawet ulokowane na kilku przyczółkach zewnętrznych znamion władzy, może zrobić kuku niejednemu dygnitarzowi. Na razie żaden marszałek województwa na wieść o kontroli CBA nie zastrzelił się w łazience, jak to w swoim czasie uczyniła pani Barbara Blida – co pokazuje, że nie tylko prezes Kaczyński, ale również i oni rozumieją, że to tylko taki sondaż, no a poza tym – jakże mają się zastrzelić, skoro nie mają broni? Dlatego właśnie partia Korwin opowiada się za dostępem do broni, bo wtedy zmiany mogą zachodzić znacznie szybciej, ułatwiając przewietrzanie politycznej sceny.
Ilustracja © brak informacji / kresy24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz