Podobnie jak po łacinie (gdyż z tego języka i słowo i imię wywodzą się), w języku angielskim "hilarious" znaczy "zabawne" w sensie "niesamowicie śmieszne", a Hillary to Wesołka.
Przyszła Pani Prezydent USA oznajmiła właśnie, że w młodości chciała zostać... astronautką!
Nie byłoby w tym nic dziwnego, w dzieciństwie wielu
Podczas spotkania-wywiadu na żywo w dzisiejszym programie "Steve Harvey Show" [23 lutego - red.], opisując to wydarzenie Hilaria stwierdziła:
Czyżby Hilaria Clintonowa zapomniała, że w zamierzchłych czasach jej młodości nie tylko kobiety nie latały w kosmos? Dotyczyło to m.in. także mężczyzn Azjatów i Murzynów - szczególnie tych ostatnich, którzy w demokratycznych tylko z nazwy Stanach Zjednoczonych nawet nie mogli używać tych samych toalet co Biali, więc co tu nawet wspominać o lataniu w kosmos na koszt Białych podatników. Równie dobrze mogła narzekać, że w latach jej młodości dokonywanie aborcji (którą ta tylko z nazwy "chrześcijanka" przecież "od zawsze" popiera!) było także niedostępne i w tamtych czasach "wolne kobiety" musiały rodzić dzieci niczym niewolnice na plantacji bawełny...
Najzabawniejsze w jej wypowiedzi wcale nie jest to, że będąc dziewczynką na początku lat 60. chciała zostać astronautką, ale fakt, że nigdy dotąd nawet nie wspomniała o tak ważnym i jakże obrzydliwie "seksistowskim" wydarzeniu. Nie ma o tym słowa w żadnej z jej biografii ani też w uprzednich wywiadach, jakich udzieliła przecież tysiące od czasu gdy jej mąż William "Bill" Clinton starał się o posadę Prezydenta USA po raz pierwszy w 1987 roku! Od początku znana ze swych ekstremalnie liberalnych poglądów, od tamtej pory rozmawiała przecież z wieloma amerykańskimi feministkami i przemawiała na różnych feministycznych i innych polit-poprawnych wiecach, spotkaniach i bankietach, także jako Pierwsza Dama. I jakoś nigdy nie wspomniała o swym marzeniu z dzieciństwa, które przecież mogło być niezmiernie budującym przykładem dla dziewcząt, a także dla wspomaganych przez Hilarię feministek (nie wspominając nawet, że tak jaskrawy przykład "męskiego szowinizmu" i dyskryminacji kobiet pochodzący od Pierwszej Damy to woda na młyn feminizmu, którą wszelkiej maści feminazi chciałyby - i od teraz zapewne będą - wykorzystywać w swej propagandzie).
Aż tak bardzo zapominalska z niej osoba?
Oczywiście, że nie.
Absolutnie nie.
Po 30 latach opowiadania na prawo i lewo o dosłownie wszystkich - nawet najbanalniejszych - wydarzeniach ze swego życia, tak nagłe "przypomnienie sobie o tym" w rzeczywistości świadczy jedynie o tym, że jest to kolejna zmyślona przez jej propagandzistów "ciekawostka z życia Hilarii", której zadaniem jest zwiększenie jej szans w tegorocznych wyborach amerykańskich.
I właśnie dlatego nikt dzisiaj nie zarzuci Hilarii wprost, że kłamie.
Wcale nie dlatego, że tydzień temu powiedziała w wywiadzie dla stacji telewizyjnej CBS:
- Nie wierzę, abym kiedykolwiek skłamała i nie wierzę, że kiedykolwiek skłamię.
Pomimo to w sondażach nadal uznawana jest za "nieuczciwą" (dishonest) i to nie tylko z powodu wycieku jej prywatnej poczty elektronicznej kilka miesięcy temu, kiedy to w okrutny sposób jej zakłamanie ujawniło się w całej krasie (przy okazji: "wyciek" ten zbiegł się w czasie z przystąpieniem senatora Sandersa do wyścigu o prezydenturę i dla mnie nie jest to żaden dziwny zbieg okoliczności, o czym poniżej). Już w połowie lat 90., gdy wybuchła afera o romansie jej męża-Prezydenta z Moniką Lewińską, na stwierdzenie Hilarii o tym, że "jej to nie ubodło" ogromna większość kobiet amerykańskich nie uwierzyła w jej słowa. To od tamtego właśnie czasu opinia "nieuczciwej" ciągnie się za Hilarią niczym smrodek z ...
To zadufane w sobie, "nieomylne" babsko z niezaspokojonym apetytem na władzę (porównanie do pewnej "Kopary" z Polski niejako automatycznie samo się tu narzuca, chociaż trzeba w tym miejscu dodać, że przyrównywanie Hilarii do idiotki "Kopary" jest niezmiernie krzywdzące dla pani Clintonowej, gdyż wiele można jej zarzucić, ale nigdy głupotę) nagle wyskoczyło z "seksizmem NASA", gdyż inny kandydat Demokratów - wspomniany wcześniej Bernard Sanders - od pewnego już czasu zaczynał doganiać, a teraz prześcignął Hilarię w popularności.
Jako biały mężczyzna Sanders nie mógłby nigdy narzekać na "seksizm", "rasizm" i inne tym podobne polit-poprawne hasełka pod publiczkę. W przypadku Hilarii żalenie się na rasizm także odpada, ale uskarżanie się na "seksizm" jest przecież teoretycznie możliwe. Napisałem "teoretycznie", gdyż większa część jej życia jest (niestety dla niej) bardzo dobrze znana i opisana, a jak wiedzą wszyscy znający ją lub obserwujący jej karierę - Hilaria to najprawdziwszy facet bez jaj (nie w przenośni lecz dosłownie), prąca do przodu przez wszelkie zawirowania losu i wspinająca się po szczeblach kariery niczym nieugięty sowiecki lodołamacz atomowy. To ona m.in. praktycznie sama zaplanowała i stworzyła ze swego męża Prezydenta USA - tylko po to, aby samemu stać się znaną i zaistnieć w polityce, a później zająć jego miejsce. Ponieważ w 2004 było jeszcze za wcześnie na pierwszą kobietę-Prezydent, a w wyborach z 2008 roku początkowo nie było wcale pewności, czy Demokraci w ogóle wygrają, to właśnie ona nakłoniła wtedy wielu białych Amerykanów i Amerykanek do wyboru pół-Murzyna Obamy (bo głosy Murzynów otrzymał w 99.9% bez jej pomocy) cedując na niego swój elektorat. To jej "poświęcenie" zadecydowało o wygranej kandydata Demokratów.
Oczywiście jej rezygnacja z kandydatury na rzecz Obamy w wyborach w 2008 i 2012 nie była za darmo: możni Partia Demokratycznej mieli zagwarantować jej, że po Obamie to ona będzie kandydatką Demokratów w 2016.
Wszystko szło zgodnie z tym planem aż do ubiegłego roku.
Wtedy to żydowska mniejszość amerykańska (trzymająca w swych rękach ogromną większość wpływowych stanowisk i posad finansowych oraz wszystkie główne media bez wyjątku), od której pieniędzy i finansowania w ostatnim półwieczu zależało tylko i wyłącznie kto w każdej z dwóch amerykańskich partii będzie kandydował w wyborach, doszła do wniosku, że skoro "Czarny" mógł zostać Prezydentem - to dlaczego nie Żyd?
I nagle w wyścigu pojawił się raczej mało dotąd znany żydowski senator ze stanu Vermont, Bernard Sanders, który zaczął być stopniowo - z miesiąca na miesiąc coraz silniej - promowany we wszystkich mediach.
Hilaria początkowo zignorowała go, aż było za późno. "Nagle" okazuje się, że "Senator z Vermont" (wszystkie główne media amerykańskie zgodnie unikają wzmianek o tym, że Sanders jest praktykującym i bardzo religijnym Żydem) pod koniec lutego przebił panią Clintonową we wszystkich sondażach popularności kandydatów Partii Demokratycznej! (napisałem "nagle" w cudzysłowie, gdyż już w grudniu i styczniu jasno było widać, kogo rzeczywiście promują amerykańskie media, a przecież apogeum kampanii jeszcze przed nami).
Takiego pasztetu Hilaria po prostu nigdy nie spodziewała się, a że "tonący nawet brzytwy się chwyta", to i Hilaria (a właściwie propagandziści z jej sztabu wyborczego) idzie już na całość i wymyśla wszelkie teoretycznie możliwe brednie, których nie można sprawdzić. Możemy jedynie oczekiwać, że takich nagłych "przypomnień sobie" będzie więcej, bo czas jest wrogiem Hilarii.
Dla tej 69-letniej kobiety są to ostatnie możliwe wybory, w których kandydując ma jakąkolwiek szansę wygrania, gdyż niezależnie od ilości pieniędzy wydanych na kampanie przez starszych kandydatów, Amerykanie nigdy nie wybrali prezydenta-emeryta powyżej wieku 69 lat (o czym kilku kandydatów dosadnie przekonało się na
Jedynym kandydatem, który został prezydentem w wieku 69 lat w całej historii USA był Ronald Reagan. Stąd tytuł tego artykułu ("Przyszła prezydent..."), gdyż pomimo praktycznie nieograniczonych zasobów finansowych i medialnych dostępnych Berniemu Sandersowi, musiałby jeszcze nastąpić cud, aby Amerykanie wybrali 74-letniego Żyda na swego Prezydenta.
© Sunt Facta, DeS
pierwotnie 23 lutego 2016
poprawki i zmiany: 25 lutego 2016
Specjalnie dla: Ilustrowany Tygodnik Polski ☞ tiny.cc/itp2
poprawki i zmiany: 25 lutego 2016
Specjalnie dla: Ilustrowany Tygodnik Polski ☞ tiny.cc/itp2
P.S.
Odnośnie „cudu”.
Jak chyba wszyscy jeszcze pamiętamy, niecałe 10 lat temu dokładnie tak samo twierdzono o „czarnym” kandydacie, a jednak Obama kończy obecnie drugą kadencję swej prezydentury.
Zwycięstwo Ronalda Reagana w 1981 roku przełamało wtedy „barierę wieku” i także było niespodzianką graniczącą z „cudem” dla wszystkich „przepowiadaczy”.
Zaś w 1960 roku także nastąpił inny „cud”: prezydentem USA został wybrany po raz pierwszy (i jak dotąd jedyny) katolik, John Fitzgerald Kennedy, który według kontrkandydata Republikanów miał 0% szans... a w rzeczywistości popularność Kennedy'ego tylko wzrastała i drugą kadencję miał praktycznie gwarantowaną, gdyby nie został zamordowany.
Oczywiście nie były to żadne „cuda”, ale podręcznikowe wręcz przykłady nadmiaru opierania się na danych statystycznych z przeszłości w prognozowaniu przyszłości. Statystyki nigdy nie kłamią jeśli chodzi o dane z przeszłości. Statystyki mogą jednak bardzo zafałszować obraz rzeczywistości ponieważ zawsze bazują na przeszłości, a przecież świat zmienia się co dzień. I choćby z tego powodu żadne statystyki nie są w stanie przepowiedzieć przyszłości.
Notatka: tekst nadesłany pocztą elektroniczną, poprawiony stylistycznie przez DeS i skrócony przez redakcję.
ilustracja 1: © Ilustrowany Tygodnik Polski
ilustracja 2: © Gage Skidmore
ilustracja 3:
wideo: © Bustle Cuts / youtube
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz