Po pierwsze – PiS dopuścił, by temat „zagrożenia demokracji” został sfingowany, nagłośniony i narzucony Polakom, jako wiodący motyw walki politycznej. W efekcie, od czasu powołania rządu Beaty Szydło mamy do czynienia z dwiema, głównymi narracjami. Dotyczą one konfliktu z Trybunałem Konstytucyjnym oraz aktywności tzw. KOD-u i wywoływanych przez to środowisko tematów.
Okazuje się, że po ośmiu latach katastrofy rządów PO-PSL, po rujnującej kadencji Komorowskiego, setkach najpoważniejszych afer i przestępstw, Polacy nie znajdują dziś innych spraw, jak emocje towarzyszące działaniom „obrońców demokracji”.
W obszarze bieżącej polityki PiS nie dostrzeżemy nowych koncepcji, strategii i pomysłów. Nie ma wizji budowy wolnej państwowości ani publicznej debaty o patologiach III RP. Nie widać zamysłu rozliczenia poprzedniego reżimu, a tym bardziej woli naprawy krzywd, jakich doznali Polacy.
Ten, kto wymyślił obecną kombinację, uderzył niezwykle celnie. Wiedział bowiem, że najsłabszym punktem PiS-u jest mitologia demokracji, a zarzut pogwałcenia tej świętości wywoła natychmiastową reakcję „obozu patriotycznego”. Politycy partii pana Kaczyńskiego prędzej potępią antysystemowych krytyków niż przyznają, że komunistyczna hybryda nie ma nic wspólnego z państwem prawa i demokracji.
Wystarczyło zatem krzyknąć – „PiS niszczy demokrację”, by zewsząd rozległy się zapewnienia o jej poszanowaniu, a partyjne i medialne pajacyki podskoczyły w rytm prostackiego wrzasku. Punktem honoru każdego polityka PiS i żurnalistów „wolnych mediów”, stała się uroczysta deklaracja o wierności ideom demokracji oraz „polemika” z zarzutami atakujących.
To niepojęte, jak łatwo wmanewrowano partię Kaczyńskiego w prymitywną kombinację i jak ogromne osiągnięto korzyści. Pierwsze miesiące – najważniejsze dla tych, którzy chcieliby dokonać autentycznych zmian, zostały stracone i upływają na roztrząsaniu tematyki narzuconej przez kilku cwaniaków. Ten ponury spektakl zastępuje prawdziwą walkę i jest namiastką rzeczywistych działań naprawczych.
W oparach medialnego absurdu, nikt nie zapyta o zarzut zdrady i paktowania z wrogiem, o odpowiedzialność za zamach smoleński, o realną walkę z agenturą, ujawnienie przestępstw i draństw poprzedniego reżimu. Zwolennicy PiS są zachwyceni sprawnością, z jaką politycy tej partii podążają w zastawioną pułapkę i rezonują w rytm obcej narracji. Zachwyty sięgnęły zenitu, gdy z misją tłumaczenia polskich spraw pospieszył do Brukseli pan prezydent, zaś pani premier „dała odpór” zarzutom eurołajdaków. Trzeba wielkich kompleksów lub niewolniczej mentalność, by w tak uwłaczających okolicznościach dostrzegać powód do dumy. Jeśli dowodem „wolności” mediów ma być kontr - ujadanie na rechot jakiegoś KOD-u, zaś objaśnianie Niemcom zasad „demokracji III RP” świadczy o skuteczności i sile tego rządu - zaiste, stłamszono aspiracje Polaków do miary nędznej i pokracznej.
Przebieg tzw. debaty na forum Parlamentu Europejskiego potwierdza tezę, że rządzący zostali „wkręceni” w antypolską grę, z której nie sposób wyjść zwycięsko.
Obecność premier i posłów PiS jest objawem słabości, ale też kompletnego zagubienia tego środowiska. Jeśli politycy zdają sobie sprawę – kto i w jakim celu rozpętał nagonkę - jakim prawem każą nam wierzyć, że „spokojna i merytoryczna debata” rozwiąże ten problem? Autorom widowiska nie chodzi przecież o dotarcie do prawdy ani rozwianie wątpliwości, zatem żadne, choćby racjonalne argumenty, nie mają wpływu na przebieg kombinacji. Oni osiągnęli już cel – zmuszając rząd do uczestnictwa w obcym spektaklu i (co ważniejsze) do tłumaczenia się przed zgrają lewaków i wrogów Polski. Dziś, za sprawą ludzi, którym powierzyliśmy nasz los, każdy z głosujących za „dobrą zmianą” został postawiony pod pręgierzem i zmuszony do udzielenia odpowiedzi – dlaczego to uczynił? Uznać tak poniżającą sytuację za zwycięstwo, byłoby więcej niż idiotyzmem. To pierwszy obszar porażki.
Drugi – może okazać się bardziej bolesny i brzemienny w skutkach.
Jeśli od kilku tygodni ten rząd zapewnia wszem i wobec, że jest miłośnikiem demokracji i ponad wszystko szanuje prawa opozycji, a III RP to kraj kwitnących praw obywatelskich – jakże może podjąć twardą rozprawę z patologiami tego państwa lub postawić przed sądem zdrajców – obecnych „opozycjonistów”?
Nietrudno zrozumieć, że każda, najmniejsza próba rozliczenia reżimu PO-PSL zostanie natychmiast okrzyknięta „polityczną zemstą” i „„pogwałceniem zasad demokracji”. Przyjdzie to tym łatwiej, że obecny rząd przyjął reguły narzucone przez przeciwnika i głosząc pochwałę „demokracji III RP” zamyka sobie drogę do wyjawienia prawdy o ostatnich ośmiu latach.
Pułapka demokracji okaże się tym bardziej skuteczna, że zastawiono ją na arenie międzynarodowej, w środowisku wrogim i dalekim od znajomości spraw polskich. To nieprzypadkowa okoliczność. Odtąd każdy łajdak, któremu chciano by postawić zarzuty, będzie mógł wylewać żale na forum PE i udowadniać, że stał się ofiarą „nagonki politycznej”. Gdyby komuś przyszło do głowy stawiać przed sądem polityków PO-PSL – niechybnie usłyszymy o okrutnym „prześladowaniu opozycji” i „zamachu na demokrację”. Tym kontroskarżeniem można zablokować wszelkie działania w sprawie Smoleńska, ale też sprawy dotyczące afer i pospolitych przestępstw.
Formuła, zastosowana podczas obecnej kombinacji okaże się przydatna w każdym przypadku, w którym dojdzie do naruszenia interesów układu III RP. Można ją również zastosować do forsowania interesów niemieckich i unijnych. Groźba wszczęcia procedur przeciwko Polsce, będzie odtąd najwygodniejszym straszakiem i argumentem tzw. opozycji.
Wolno sobie wyobrazić sytuację, w której poszczególne ustawy i decyzje rządu PiS trafią pod ocenę organów unijnych i zostaną skonfrontowane z „zasadami demokracji”. Próba ukrócenia interesów korporacyjnych, zmiany ustawy o TK czy rewizji konstytucji, będzie osądzana jako „zamach” i stanie się powodem nakręcania antypolskiej histerii. Dość łatwo można zagrozić wprowadzeniem sankcji przeciwko Polsce lub posłużyć się szantażem wykluczenia nas z Unii Europejskiej. Jestem przekonany, że postawiony wobec takiej alternatywy rząd „georealistów” z PiS, uczyni wszystko, by w drodze „dialogu i porozumienia” zadowolić oczekiwania eurołajdaków. W ostateczności, Jarosław Kaczyński - słynący z poszanowania zasad demokracji, podda się jej „dyktatowi” i ogłosi przedterminowe wybory.
Jeśli nawet nastąpi dziś wyciszenie kombinacji i chwilowa zmiana retoryki, to doświadczenia płynące z reakcji PiS-u zostaną z pewnością zapamiętane i spożytkowane.
Celem kombinacji jest bowiem zainicjowanie procedury obalenia tego rządu i w najbliższej przyszłości należy się spodziewać powtórzenia sprawdzonego scenariusza.
Niebywała agresja i buta byłych reżimowców jest całkowicie uzasadniona i znajduje źródło w słabości obecnego rozdania. Gdyby ludzie PO-PSL stanęli przed groźbą rozliczeń i nie słyszeli po wielokroć powtarzanych zapewnień - "żadnego odwetu nie będzie", "będziemy szanowali opozycję i jej prawa" - może nie starczyłoby im odwagi na antypolską grę. Ośmieleni bredzeniem o demokracji i "zgodzie narodowej" – mogą sobie pozwolić na atak.
Ponieważ PiS, nie tylko nie odważył się położyć kres zabójczej mitologii demokracji, ale nie rozpoznał celu tej gry i wraz z „wolnymi mediami” ochoczo wlazł w jej tryby - musi ponieść konsekwencję własnej słabości i głupoty.
© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
27 stycznia 2016
www.bezdekretu.blogspot.com
bezdekretu@gmail.com
27 stycznia 2016
www.bezdekretu.blogspot.com
Ilustracja © Ilustrowany Tygodnik Polski / tiny.cc/itp2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz