Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Prezydent w butach Marcinkiewicza?

Coraz głośniej mówi się o tym, że prezydent Andrzej Duda postanowił w oparciu o ugrupowania Kukiz’15 i postkomunistyczny PSL zbudować jak mówią jedni, swój własny obóz polityczny czy jak twierdzą drudzy, blok prezydencki. Coś musi być na rzeczy, ponieważ tuż po obchodach Święta Wojska Polskiego zapytany o to na antenie TVP Info wpływowy poseł Kukiz’15, Marek Jakubiak powiedział: Ja bym bardzo sobie życzył, gdyby takie ugrupowanie powstało, by pan prezydent był osobą, która zaczyna budować swego rodzaju koalicję. Wolałbym te sprawy zostawić w kuluarach, bo mówimy o sprawach wagi ciężkiej. Pozostańmy przy stanowiskach, że życzę panu prezydentowi jak najlepiej, jak i PSL-owi . Jakubiak dociskany przez prowadzącego rozmowę red. Adriana Klarenbacha pytaniem czy to właśnie jego ugrupowanie wraz z PSL-em będzie tworzyć wokół pałacu prezydenckiego ten „blok republikański” odpowiedział: Całkiem prawdopodobne, że ma pan rację.

Na cześć i chwałę Andrzeja Dudy napisałem niejedną laurkę, także w czasach, kiedy prezydentem jeszcze nie był i niestety chyba tylko taki sposób traktowania obecnego prezydenta akceptuje część pisowskiego elektoratu. Po raz pierwszy w bardzo delikatny sposób skrytykowałem wtedy jeszcze prezydent elekta, kiedy tuż przed zaprzysiężeniem napisał pojednawczy list do czytelników „Gazety Wyborczej”. Czerscy owszem odpowiedzieli, ale stawiając warunki. Dali do zrozumienia, że owszem mogą zakumplować się prezydentem, ale tylko w przypadku, jeżeli zrezygnuje niemal z wszystkich obietnic składanych w kampanii wyborczej. Po tej z gruntu bezczelnej i impertynenckiej odpowiedzi michnikoidów szczerze się ucieszyłem sądząc naiwnie, że tą arogancką odpowiedzią czerscy raz na zawsze wyleczyli Andrzeja Dudę z naiwności i chęci flirtowania z tym lewackim antypolskim towarzystwem. Czyżbym się mylił i sam okazał się naiwnym?

Po moich ostatnich tekstach, w których na łamach „Warszawskiej Gazety” bardzo krytycznie odnosiłem się nie tylko do ostatnich decyzji prezydenta, ale także jego moim zdaniem fatalnym dla polityki „dobrej zmiany” ewoluowaniu w kierunku salonu III RP pojawiły się też głosy krytyczne. Radzono mi abym nie jątrzył i nie poruszał tego tematu, bo to szkodzi jedności prawicy. Nie bardzo trafia do mnie takie podejście i odbieram to tak jakby małżonkowi, którego zdradza żona radzono udawać, że wszystko jest w porządku i proponowano mu paradować po ulicach z dorodnymi rogami sięgającymi niebezpiecznie sieci trakcyjnej. Nie bardzo mam ochotę robić za dziennikarskiego jelenia lub co gorsza rogacza. Ja nie twierdzę, że w stu procentach mam rację, ale uważam, że obowiązkiem publicysty jest ostrzegać, a przede wszystkim pisać to, co naprawdę myśli, a nie przemilczać tematy, które niektórych drażnią. Mam do tego pełne prawo zwłaszcza, że kiedyś już w bardzo podobnej sytuacji to ja miałem rację i postaram się króciutko to przypomnieć.

Kiedy Kazimierz Marcinkiewicz piastujący zaledwie od półtora miesiąca stanowisko premiera, po wynegocjowaniu unijnego budżetu w grudniu 2005 r. wypowiedział i za pomocą wyćwiczonego wcześniej gestu wyraził to słynne już yes, yes, yes!, coś według mnie diametralnie się w nim zmieniło. Jeszcze bardziej ta przemiana utrwaliła się, gdy 24 kwietnia 2006 r. Marcinkiewiczowi przyznano tytuł „Wiktora” i stanął w towarzystwie takich laureatów jak Tomasz Lis, Kamil Durczok, Justyna Pochanke, Tomasz Sekielski i Andrzej Mrozowski. Nie potrafię powiedzieć, kiedy dokładnie została przekroczona ta cienka czerwona linia, ale od tych dwóch wydarzeń intuicyjnie wyczuwałem, że w przemówieniach i wypowiedziach Marcinkiewicza przestała dominować troska o Polskę i Polaków. Patrząc na jego mimikę twarzy, tembr głosu już nawet bez uważnego wsłuchiwania się w przekazywaną treść zacząłem dostrzegać jakiś narcyzm, miłość do siebie samego i przekonanie o własnej doskonałości oraz zgubną megalomanię, która z dnia na dzień kazała mu zapomnieć o tych, którzy na to stanowisko go wynieśli. Marcinkiewicz dopieszczany przez salon III RP zaczął sprawiać wrażenie człowieka, który uważa, że sam sobie wszystko zawdzięcza dzięki ponadprzeciętnej inteligencji, mądrości i wyjątkowej osobowości. Już wtedy wiosną 2006 roku przeczuwając jego upadek w jednym z tekstów pisałem parafrazując piosenkę, „Kaziu, zakochaj się”, Danuty Kucówny z „Kabaretu starszych panów: Czy wiosną przerosną ambicje Cię? Kaziu, Kaziu, Kaziu zastanów się. Czym to się skończyło wszyscy wiemy. Pycha i samouwielbienie zaprowadziły Marcinkiewicza na samo moralne i etyczne dno, rozbiły jego rodzinę i ustawiły go dzisiaj w roli politycznego śmiecia używanego przez dawnych medialnych chwalców i apologetów do szczucia na byłych wieloletnich przyjaciół z prawicy. Dzisiaj prawicowi publicyści wspominając i szydząc z Kaza bądź Kazia najwidoczniej zapomnieli jak to mu kiedyś kadzili i prawili komplementy.

Ktoś może powiedzieć, że porównywaniem prezydenta Andrzeja Dudy do Kazimierza Marcinkiewicza obrażam głowę państwa. Być może z dzisiejszego punktu widzenia tak to wygląda. Jednak ja twierdzę, że taka przemiana jest bardziej prawdopodobna i możliwa w przypadku dzisiejszego prezydenta niż w tamtych czasach mogła być choćby tylko podejrzewana u Marcinkiewicza. Marcinkiewicz był człowiekiem skromnym i zawsze podkreślającym moralność w polityce oraz chrześcijańskie wartości, o czym pisał w swojej książce, Pracowitość i uczciwość w polityce. To on w 1989 roku był jednym z założycieli Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego i zasiadał w jego zarządzie. Zapewniam, że mało kto spodziewał się politycznej wolty i tej klęski w wymiarze ludzkim jaka dotknęła żałosnego byłego premiera.

A teraz przejdźmy do dzisiejszego prezydenta. Zastanówmy się, jakie poglądy musiał mieć Andrzej Duda oraz w jakim środowisku się obracał skoro w 2000 roku stał się działaczem Unii Wolności i to na dodatek w czasach, kiedy to wyjątkowo szkodliwe dla Polski i wspierane przez Michnika ugrupowanie było już w agonii, a na jego czele stał szofer Władysław Frasyniuk, dzisiejsza nadzieja totalnej opozycji? Dlaczego Andrzej Duda konfliktuje się dzisiaj z ludźmi, którym najwięcej zawdzięcza? Pominę już samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego, bez którego nie byłoby dzisiejszego prezydenta Andrzeja Dudy. Mam na myśli choćby Zbigniewa Ziobrę, który tak naprawdę zapisał Andrzeja Dudę do PiS-u i uczynił go 1 sierpnia 2006 roku swoim zastępcą w ministerstwie sprawiedliwości. To Ziobro rekomendował Andrzeja Dudę śp. Lechowi Kaczyńskiemu na stanowisko podsekretarza stanu w kancelarii prezydenta. Czy Andrzej Duda pamięta jeszcze ile w swojej początkowej karierze politycznej zawdzięczał posłowi Arkadiuszowi Mularczykowi, a później dzisiejszej premier Beacie Szydło, która tyrała niczym mrówka robotnica w jego kampanii wyborczej?

Przykro to mówić, ale po dwóch latach prezydentury w wypowiedziach i przemówieniach Andrzeja Dudy zaczynam dostrzegać to, co po kilku miesiącach obserwowałem u Marcinkiewicza. Przypominam, że Marcinkiewicz w przeciwieństwie do Andrzeja Dudy przed objęciem stanowiska premiera był politykiem z solidnym dorobkiem i wieloletnim doświadczeniem. W tym prezentowanym często przez Andrzeja Dudę patriotycznym patosie widzę coraz więcej jego miłości do siebie samego i przekonania o własnej wielkości i nieomylności. To obecny prezydent słowami swojego ministra, Krzysztofa Łapińskiego twierdzi, że PiS powinien być mu wdzięczny gdyż to jego wyborcze zwycięstwo utorowało prawicy drogę do władzy. Dwa lata wystarczyły, aby Andrzej Duda zapomniał, które ugrupowanie polityczne wystawiło jego kandydaturę, sfinansowało i prowadziło mu kampanię wyborczą.

Zapewne po tym moim artykule pojawią się głosy mówiące, że marna to publicystyka polityczna, która z braku przekonywujących argumentów opiera się głównie na intuicji autora. To prawda, ale wszyscy w wielu przypadkach, a nawet podczas podejmowania ważnych decyzji kierujemy się także własną intuicją. Ja nie twierdzę, że mam w stu procentach rację. Powiem więcej, bardzo chciałbym się mylić. Przytoczyłem jednak przykład sprzed jedenastu lat, kiedy ta intuicja mnie nie zawiodła, a przecież chodziło o człowieka, którego wcześniejszy życiorys nie dawał aż tak oczywistych podstaw do wieszczenia tragicznego upadku w sensie politycznym i ludzkim. No może takim minusem według mnie w przypadku Marcinkiewicza był jego dom rodzinny, a konkretnie ojciec – działacz PZPR i Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.

Już wkrótce przekonamy się, w którą stronę zmierza pałac prezydencki słusznie do tej pory uważany przez ludzi popierających prawicowy rząd za jeden z bastionów dobrej zmiany. Odpowiedzi dadzą nam zgłoszone przez prezydenta ustawy o sądownictwie i jego reakcja na ustawę repolonizującą media. Zobaczymy też ile prawdy jest w szeptankach i plotkach o tworzeniu obozu prezydenckiego w oparciu o ugrupowanie Kukiz’15 i postkomunistyczny PSL. Andrzej Duda ma przed sobą tylko dwie drogi. Jedna zaprowadzi go na pozycję zasłużonego dla Polski wielkiego męża stanu, a druga uczyni go drugim nadętym Kaziem Marcinkiewiczem, co to zakochał się z wzajemnością w samym sobie i skończył jako sezonowy robotnik zatrudniany dorywczo do politycznych nagonek przez marzących o powrocie do koryta beneficjentów III RP. Boję się, żeby po latach opisujący prezydenturę Andrzeja Dudy historycy i politolodzy nie napisali, że głównym, a w zasadzie jedynym jej plusem było niedopuszczenie do reelekcji Bronisława Komorowskiego.


© Mirosław Kokoszkiewicz
29 sierpnia 2017
opublikowano w: „Warszawska Gazeta”
www.warszawskagazeta.pl





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2