Tym razem wotum nieufności zgłoszono tuż przed ważnym szczytem NATO w Brukseli.
Tylko ktoś wyjątkowo naiwny uzna to za zwykłe przypadki. Są to ewidentne działania mające uderzać w wiarygodność naszego państwa i sygnał wysyłany do wrogów Polski: Pomóżcie, bo jak widzicie, nadal jesteśmy gotowi wam służyć. Istnieje jeszcze inny, bardziej uderzający w totalną opozycję alternatywny wariant. Być może przed każdym ważnym wydarzeniem dotyczącym szeroko rozumianej obronności i bezpieczeństwa państwa jakiś zagraniczny maestro unosi w górę batutę, a orkiestra i towarzyszący jej chór usłużnych zdrajców odgrywają i odśpiewują co do nutki zapis z antypolskiej partytury.
Przełomowe w tej całej debacie było wystąpienie pani premier Beaty Szydło, która powiedziała coś, czego nie mają odwagi tak odważnie i wprost wyartykułować inni szefowie rządów czy prezydenci państw. Nie są to słowa odkrywcze, bo padały już nie raz w publicystyce, także na łamach „Warszawskiej Gazety”. Jednak wychodzące z ust szefowej rządu dużego państwa Unii Europejskiej nabierają całkiem innego znaczenia i wymiaru. Przytoczę krótki fragment wystąpienia premier Beaty Szydło, w którym nawiązała do ostatniego zamachu w Manchesterze: – Nie będziemy uczestniczyć w szaleństwie brukselskich elit. My chcemy służyć ludziom, a nie elitom europejskim. I mam odwagę zadać elitom politycznym pytanie: dokąd zmierzacie? Dokąd zmierzasz, Europo? Powstań z kolan i obudź się z letargu. W przeciwnym razie będziesz opłakiwała codziennie swoje dzieci! (…) Trzeba powiedzieć jasno i wprost. To jest właśnie zamach na Europę, na naszą kulturę, na naszą tradycję. Dlaczego o tym mówię? Bo musimy sobie wszyscy odpowiedzieć, czy chcemy polityków, którzy mówią, że musimy przyzwyczaić się do ataków? Czy chcemy polityków silnych, którzy dostrzegają zagrożenie i skutecznie z nim walczą, a takim politykiem jest Antoni Macierewicz. Nie damy się zaszantażować i nie ulegniemy poprawności politycznej. (…) Bo bycie w Europie nie oznacza zgadzania się na poprawność polityczną, tylko branie odpowiedzialności również wtedy, kiedy elity polityczne w Brukseli tej odpowiedzialności wziąć nie mogą, bo są zaślepione poprawnością polityczną i wystraszone i dające sobie cały czas wybijać broń z ręki. My się na to nie zgadzamy.
Stare, wyświechtane już porównanie sytuacji dzisiejszej Europy do tonącego Titanica, na którym do końca jak gdyby nigdy nic gra poprawna politycznie lewacka orkiestra, jednak idealnie oddaje historyczny moment, w którym znalazł się stary kontynent. Warto, aby odwagi nabrało więcej przywódców i dołączyło do naszej premier, która z bocianiego gniazda na grotmaszcie polskiego żaglowca już bez owijania w bawełnę ostrzega, że toniemy.
Wielkie cywilizacje czy mocarstwa nie upadają z dnia na dzień, no może z wyjątkiem opisywanej przez Platona mitycznej Atlantydy, którą pochłonęło morze po serii następujących po sobie trzęsień ziemi. Taki upadek zawsze poprzedza pewien proces, czyli najpierw pokonywana jest długa, mozolna droga do potęgi, a po zachłyśnięciu się tą potęgą nadchodzą czasy samozadowolenia, wiary w wieczność osiągniętego status quo, konsumpcjonizm, zniewieścienie męskiej części populacji, upadek obyczajów, anarchia i niestety nieuchronny, powolny, bardziej lub mniej spektakularny upadek. Badania archeologiczne potwierdziły, że w imperium rzymskim w pewnym momencie zaczęła rosnąć liczba mężczyzn, którzy uznali, że nie warto już umierać za Rzym. Jednym z takich namacalnych dowodów były odkopywane liczne szkielety, którym brakowało kciuków u prawych rąk. Takie samookaleczenie wykluczało ze służby w legionach, gdyż pozbawiony kciuka kandydat nie był w stanie nie tylko władać mieczem, ale i utrzymać ramienia łuku przy napinaniu cięciwy. To doskonały obraz zmian w mentalności obywateli Rzymu i odpowiednik XX-wiecznego hasła „Sex, drugs and rock and roll” czy jego polskiej wersji „Róbta co chceta”.
Gdyby tak spekulować, w którym momencie na drodze do upadku jest dzisiejsza Europa, zagrożona islamską inwazją, wpuszczająca za bramy swoich miast współczesnych barbarzyńców i oddająca krok po kroku pole terroryzującej ją fali emigrantów, Europa, która stopniowo dzień po dniu akceptuje rozwiązania prawne wywodzące się z szariatu i zamienia kościoły na meczety, to sięgając do upadku Rzymu, przychodzi na myśl rok 455 po Chrystusie. Wtedy u bram Rzymu na czele Wandalów stanął ich król Genzeryk. Wojowniczy kiedyś Rzym tchórzliwie nie podjął już walki, tylko do odbycia pertraktacji z barbarzyńcami posłał papieża Leona I, zwanego Wielkim, który zgodził się na splądrowanie i złupienie Wiecznego Miasta pod warunkiem, że nie zostanie ono spalone, zaś mieszkańcy, a w szczególności uprzywilejowani patrycjusze, unikną śmierci i zachowają co nieco. Można z przekąsem powiedzieć, że Leon I Wielki, nazywany przez część historyków papieżem elit, osiągnął sukces negocjacyjny podobny do tego, jaki jest udziałem Angeli Merkel i reszty tej zdegenerowanej grupy lewackich pajaców, decydujących dzisiaj o naszych losach. Psu na budę zdała się ta uległość Rzymu. Barbarzyńcy unicestwili rozpadające się imperium, a za datę upadku przyjmuje się rok 477. Proces, który do tego upadku doprowadził, rozpoczął się już w III w. po Chrystusie, kiedy to barbarzyńcom pozwolono przekroczyć Ren i Dunaj, zezwalając na osiedlanie się na terenach Imperium.
W każdej epoce pojawiali się ludzie, którzy jak niezwykle czułe sejsmografy z wyprzedzeniem wyczuwali historyczne wstrząsy i nadciągające tragedie. Najczęściej nie spotykali się ze zrozumieniem współczesnych, a nierzadko dotykały ich szykany lub szyderstwa, a nawet śmierć. Czego potrzebują dzisiaj Polacy i Europejczycy? Kanonizowany 5 czerwca ubiegłego roku przez papieża Franciszka św. Stanisław od Jezusa i Maryi Papczyński, nazywany „twardzielem w sutannie”, pisał: – Prawdziwych mężczyzn nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych. Dajcie Ojczyźnie Polaków, nie pachołków, to jest dajcie ludzi silnych, odważnych, zdolnych do wielkich wysiłków.
Pisał to przewidujący święty człowiek i wizjoner, pomimo że za jego życia polska husaria święciła triumfy pod Beresteczkiem, Połonką, Chocimiem, Lwowem i w końcu pod Wiedniem. Jeżeli wtedy, w latach wielkiej chwały naszego oręża, św. Stanisław Papczyński dostrzegał panoszenie się nicponi, mętów społecznych i pachołków, to co my, Polacy i Europejczycy, mamy powiedzieć dzisiaj, widząc jak zniewieściała i niszczona przez tchórzliwe lewactwo Europa kona na naszych oczach, utraciwszy wszystkie cnoty, które kiedyś pozwalały jej być potęgą?
Czy przyjdzie czas opamiętania, do którego z gmachu polskiego parlamentu wzywała premier polskiego rządu Beata Szydło? Czy Europejczyków stać na odwagę, by pogonić tych wszystkich lewackich pachołków, nicponi i mętów, mieniących się europejskimi elitami i wymienić ich na ludzi silnych, odważnych i zdolnych do wielkich wysiłków? Wielka Europa neutralna światopoglądowo to utopia i fikcja prowadząca do zguby. Jeżeli nie będzie chrześcijańska, to zginie zatopiona w morzu krwi przez falę islamu. Ona już tonie. Trwa swego rodzaju historyczny wyścig, a nam na początek potrzebny jest choćby symbol zapowiadający przyszłe zwycięstwo. Czy w stulecie odzyskania niepodległości doczekamy się herbu Polski w postaci białego orła na czerwonym polu w zamkniętej koronie zwieńczonej krzyżem? Czy zdążymy, zanim na fladze pierwszego z europejskich państw pojawi się islamski półksiężyc?
© Mirosław Kokoszkiewicz
27 czerwca 2017
opublikowano w: „Warszawska Gazeta”
www.warszawskagazeta.pl
27 czerwca 2017
opublikowano w: „Warszawska Gazeta”
www.warszawskagazeta.pl
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz