Czyż trzeba nam lepszego dowodu, że środowisko dziennikarskie w Polsce, to kupa śmierdzącego gówna, z którego można każdą formę ulepić, niż publikacja, jaka ukazała się na portalu „Wirtualna Polska”? Oto niejaki Jacek Gądek napisał w tonie przygany, że „Polonijna Rada Konsultacyjna przy Marszałku Senatu zebrała się tylko raz” i zorganizowanie tego zebrania kosztowało... aż 27 tysięcy złotych! Jest oczywiste, że pan red, Jacek Gądek – o ile oczywiście nie myśli tego wszystkiego naprawdę – bo jeśli myśli tak naprawdę, to jest ciężkim idiotą, którym powinien zająć się niezwłocznie pan Bogdan Klich – to musiał dostać zlecenie od swojego oficera prowadzącego: wiecie, rozumiecie, Gądek, macie tu gotowca o tych 27 tysiącach, ale wiecie, opiszcie to własnymi słowami, bo inni też go dostaną, więc żeby mi się tekst na poszczególnych portalach nie powtarzał, bo będę musiał wam, Gądek, przypomnieć, skąd wyrastają wam nogi. Zrozumiano? No! To do roboty!
Więc pan redaktor uwinął się gracko, żeby nieśmiertelnego kołtuna, który na obecnym etapie przybrał postać mikrocefala, tworzącego trzon środowiska „Gazety Wyborczej”, zepatować kwotą 27 tysięcy złotych. Jużci; 27 tysięcy to duża suma – oczywiście ani nie dla pana redaktora Michnika, któremu Soros chyba nie skąpi na kieliszek chleba i koszerną zakąskę z „minogi z portu praskiego”, ani dla pani Małgorzaty Gersdorf, która podobno akurat tyle pobiera z państwowej kasy miesiąc z miesiąc za ekscytowanie przeciwko rządowi konfidentów poprzebieranych w „śmieszne średniowieczne łachy”, na które dla większego efekty zawieszają sobie kiczowate łańcuchy. Co innego na zorganizowanie zebrania Polonii z różnych krajów, które w naiwności swojej – albo licząc na naiwność czytelników tej bredni – pan red. Jacek Gądek nawet wylicza. Oto kto na to zebranie i skąd przyjechał: oto „najwięcej” kosztował przelot pana Adama Gajkowskiego z Australii (6,3 tys. złotych), potem ks. Zdzisława Malczewskiego, który przyleciał z Brazylii (5,6 tys. zł) i pani Marii Szonert-Biniendy z USA (5,6 tys zł.) - i tak dalej. Mamy tedy dwie możliwości; albo pan red. Jacek Gądek dotychczas tylko „srać chodził za chałupę”, więc biedny, durny nie wie, ile kosztują bilety lotnicze z takiej, dajmy na to, Australii, czy Brazylii, albo trochę świata zna i wszystko to wie, ale dostał rozkaz, by epatować, więc epatuje. Mniejsza zresztą o pana redaktora Gądka, czy to tylko idiota, czy szubrawiec – bo ważniejsza – jak to w dziennikarstwie – jest informacja – między innymi – ile co kosztuje. Otóż coś na ten temat wiem, bo latałem i do Australii i płaciłem za bilety do Sao Paulo w Brazylii. Otóż jeszcze kilka lat temu można było kupić bilet lotniczy do Auastralii z Warszawy przez Londyn, a potem przez Singapur i odwrotnie za niższą cenę, niż Kancelaria Senatu zapłaciła za bilet pana Adama Gajkowskiego – ale trzeba było zrobić to z odpowiednim wyprzedzeniem – a wiem, że na takie wyprzedzenie nie było czasu, bo decyzja o zwołaniu zebrania przedstawicieli Polonii zapadła szybko, więc i koszty były nieco wyższe, ale nie odbiegające od standardowych. Wiem to od samego pana Gajkowskiego, który podczas swego pobytu w Polsce zaszczycił mój dom swoją obecnością. Podobnie dwa lata temu można było kupić bilet z Warszawy do Sao Paulo w Brazylii i z powrotem za 1500 złotych, ale to była wyjątkowa promocja, na którą trudno trafić w przypadku potrzeby zakupienia biletów na przeloty w ciągu, dajmy na to, dwóch tygodni. Nie chce mi się wierzyć, by pan red. Jacek Gądek o tym nie wiedział, bo jeśli nie wie i na ten temat się rozpisuje, to taki z niego dziennikarz, jak z koziej dupy trąbka, a jeśli wie i wypisuje bzdury pour epater les microcephales, to znaczy, że jest gotowym na każde skinienie szubrawcem. Tak czy owak, ten przypadek potwierdza, że środowisko dziennikarskie, którego pan red. Jacek Gądek, co to „posadę przecież ma w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru”, jest reprezentatywnym przedstawicielem, to kupa śmierdzącego gówna.
Ale nie o same pieniądze tu chodzi – w co oficer prowadzący nie musiał już przecież pana redaktora Jacka Gądka wtajemniczać. Całe to świństwo w Wirtualnej Polsce było wszak obliczone na wywołanie wrażenia, że oto polski podatnik wypruł sobie żyły, żeby polonijne pasibrzuchy mogły wozić się samolotami po szerokim świecie. Ta intencja, której przecież nietrudno się domyślić, jest wyjątkowo podła i to z dwóch powodów. Jak wiadomo, pan marszałek Borusewicz, za przeloty na trasie Warszawa – Gdańsk, gdzie jak wiadomo, mieści się lotnisko nazwane imieniem osobnika, którego Służba Bezpieczeństwa zarejestrowała w charakterze tajnego współpracownika, w roku 2013 zapłacił z państwowej kasy aż 51 369, 12 zł. - a latał – jak powiadają – co trzy dni, żeby wyprowadzić psa. Ja oczywiście wiem, że samopoczucie, a zwłaszcza – regularne wypróżnienia psa pana marszałka Borusewicza mają, a w każdym razie w roku 2013 miały zasadnicze znaczenie dla pomyślności Rzeczypospolitej - ale nie przypominam sobie, żeby pan red. Gądek tak pryncypialnie mu to wytykał. Domyślam się też dlaczego. Otóż o ile wożenie się samolotami z Gdańska do Warszawy i z powrotem przez pana marszałka Borusewicza nie narusza interesów ani Wojskowych Służb Informacyjnych, ani żadnej innej krajowej mafii, ani interesów żadnego innego państwa - bo co to komu szkodzi, że pan marszałek Borusewicz na stare lata sobie polata? - to już próba organizowania Polonii w celu tworzenia polskiego lobby politycznego w krajach osiedlenia może kolidować z rozmaitymi interesami. Jeśli chodzi o USA, to przede wszystkim z interesem żydowskim – bo po co polskie lobby w Ameryce, skoro jest już żydowskie, zwłaszcza w sytuacji konfliktu interesu polskiego z żydowskim na tle tzw. „roszczeń”. Podobnie może być i w innych krajach, więc skoro pan red. Jacek Gądek próbuje epatować czytelników swojego portalu 27 tysiącami złotych na przeloty dla działaczy polonijnych, którzy przybyli do Polski właśnie w tym celu, to jest to łajdactwo do kwadratu.
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz