Tymczasem awangarda postępu zmierza w kierunku dokładnie odwrotnym, czego tubylczy postępowcy najwyraźniej jeszcze nie wiedzą.
Oto w dniach ostatnich (chyba rzeczywiście zbliżają się przepowiadane „dni ostatnie”) odbył się zorganizowany przez Papieską Akademię Nauk i Papieską Akademię Nauk Społecznych sympozjon na temat „Zagłada biologiczna”. Domyślam się, że intencją organizatorów sympozjonu jest sprawdzenie, w jaki sposób grożącej ludzkości zagłady biologicznej uniknąć, a nie jak ją na ludzkość sprowadzić, ale cóż z tego, skoro jednym z prelegentów zaproszonych na sympozjon, któremu Watykan podobno nawet zapłacił za przeloty, jest niejaki Paweł Ralf Ehrlich, urodzony w 1932 roku w Pensylwanii syn Ruty Rosenberg i Williama Ehrlicha – jak widać z pierwszorzędnymi korzeniami - co nie jest okolicznością bez znaczenia. Ten pan Ehrlich uważa, że ludzkość nie powinna liczyć więcej, jak miliard osobników, a ponieważ liczy ponad siedem razy więcej, to trzeba tę liczbę jakoś zredukować. Fakt, że Papieska Akademia Nauk i Papieska Akademia Nauk Społecznych zaprosiła również pana Ehrlicha na wspomniany sympozjon, wystawia chlubne świadectwo panującej w Kościele katolickim otwartości i tolerancji, chociaż z drugiej strony trudno nie zauważyć ryzyka - co mianowicie by się stało, gdyby pan Ehrlich przekonał do swoich tez nie tylko uczestników sympozjonu, ale również samego papieża Franciszka? A takie ryzyko dopuszczać trzeba, bo trudno przypuszczać, by Papieska Akademia Nauk organizowała sympozjony z założeniem, że nie da się przekonać do niczego, czego by już przedtem nie wiedziała. Zatem ryzyko, że pan Ehrlich przekona najpierw uczestników sympozjonu, a potem jeszcze inne osobistości, jest jak najbardziej realne. Jakie byłyby następstwa tego faktu dla Kościoła katolickiego – trudno tak od razu zgadnąć – ale doświadczenie II Soboru Watykańskiego pokazuje, że jakoś by tam było. Tak właśnie myślał ks. prof. Stefan Pawlicki. Uczestniczył pewnego razu w przedłużającym się posiedzeniu Senatu Uniwersytetu Jagiellońskiego, a był właśnie tego wieczora zaproszony na kolację do domu słynącego z dobrej kuchni. Wielki smakosz kręcił się więc niespokojnie, a kiedy widać było, iż prześwietny Senat nie może poradzić sobie z zajęciem stanowiska, opuścił obrady zdawkowo się ekskuzując i oświadczając na odchodnem, że bez względu na to, jakie stanowisko zostanie przyjęte, to „uzasadnienie znajdą już panowie koledzy z Wydziału Prawnego”.
Jak widać, Kościołowi katolickiemu żadne niebezpieczeństwo nie grozi, nawet gdyby pan Ehrlich przekonał do swoich tez samego papieża Franciszka. Nie znaczy to jednak, że nie ma już żadnego problemu. Przeciwnie – już na pierwszy rzut oka widać, że są co najmniej dwa. Po pierwsze – co zauważył kiedyś prezydent Ronald Reagan – wszyscy ci, co chcą zredukować liczbę rodzaju ludzkiego, ani przez chwilę nie dopuszczają myśli, by rozpocząć tę redukcję od siebie. Najwyraźniej własną egzystencję uważają dlaczegoś za niezbędną. W przeciwnym razie pan Paweł Ralf Ehrlich już dawno byłby starym nieboszczykiem, podobnie jak pani Wanda Nowicka, odważnie zmywając tłustą plamę na ludzkości. Z zagadkowych przyczyn uznając własną egzystencję za niezbędną, uważają zarazem, że dla ludzkości poświęcać powinni się inni, a właściwie nie tyle „się” poświęcać, co być poświęcanymi przez jakichś dobroczyńców rodzaju ludzkiego.
Skoro jednak tak, to znaczy, że – po drugie - od czegoś, a właściwie nie tyle od „czegoś”, co od kogoś, taki dobroczyńca ludzkości powinien przecież zacząć. Tak właśnie pomyślał sobie wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, który ulepszanie sytuacji rodzaju ludzkiego i „środowiska”, postanowił rozpocząć od eksterminacji Żydów. Jeśli nawet nie przyświecał mu identyczny cel, co panu Ehrlichowi, to trzeba przyznać, że zamiast tylko gadać po sympozjonach i produkować makulaturę, jednak coś w tym kierunku zrobił i gdyby zapoczątkowany przez niego eksperyment nie został przedwcześnie przerwany, to można by ocenić jego rezultaty w sposób bardziej zobiektywizowany, niż to się robi dotychczas. Wprawdzie Żydzi nie mogą Adolfowi Hitlerowi wybaczyć, że właśnie od nich rozpoczął redukowanie liczebności rodzaju ludzkiego, ale przecież nie wszyscy muszą podzielać ten partykularny i – co tu ukrywać – egoistyczny punkt widzenia, zwłaszcza w sytuacji, gdy chodzi o szczęście Ludzkości. Zatem ocena postępowania Adolfa Hitlera powinna zostać zrewidowana i to nie tylko z powodów, które przedstawił Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „Caryca i zwierciadło”: („Wot Gitler, kakoj to durak! On się przechwalał zbrodnią swoją. A mudriec, to by sdiełał tak: nu czto, że gdzieś koncłagry stoją? Nu czto, że dymią krematoria? Toż w nich przetapia się historia! Niewoli topią się okowy! Powstaje sprawiedliwszy świat! Rodzi się typ człowieka nowy!”) - ale przede wszystkim z powodów zasadniczych. Wszystko, co prowadzi do redukcji liczebności gatunku ludzkiego do optymalnego poziomu, ustalonego przez pana Pawła Ralfa Ehrlicha i pozostałych docentów, jest zasadniczo („obiektywnie”) słuszne i postępowe, nawet jeśli z takich, czy innych powodów towarzyszą temu nie zawsze fortunne uzasadnienia. Skoro wszystkie drogi prowadzą na szczyt, to szczyt nie tylko legitymizuje, ale nawet nobilituje każdą drogę!
Tymczasem w naszym nieszczęśliwym kraju nie tylko „dziewuchy”, którym wydaje się, że wyjąc za zapłodnieniem w szklance wskakują do pierwszego szeregu awangardy postępu, tak naprawdę wloką się w ariergardzie maruderów, ale również żydowskie gestapo w postaci Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita, próbuje sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, piętnując nieubłaganym palcem wszelkie, nawet urojone postawy antysemickie. Tymczasem antysemityzm – jak mawiał pewien zmarły niedawno mecenas – to „piękna idea”, zwłaszcza, gdyby dzięki niej działania na rzecz „środowiska”, postulowane na watykańskim sympozjonie przez Pawła Ralfa Ehrlicha, wreszcie ruszyły z martwego punktu.
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz