Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Do rusofobów i antydemokratów

Próba antyrządowego puczu, awaria systemów informatycznych PAP, zakłócenia w odbiorze TVP, włamanie do mieszkania wiceministra spraw wewnętrznych i administracji, zagadkowe awarie sieci komórkowych, kombinacja operacyjna „sprawa Misiewicza”, atak na domenę internetową Centralnej Ewidencji Działalności Gospodarczej, próba włamania hackerskiego do MSZ, wypadek samochodowy z udziałem ministra Antoniego Macierewicza, ataki internetowe na polski sektor bankowy, włamanie do systemu informatycznego Komisji Nadzoru Finansowego, wypadek samochodowy z udziałem premier Beaty Szydło – to tylko niektóre z wydarzeń, jakie miały miejsce w Polsce w okresie ostatnich trzech miesięcy.
Wprawdzie są to epizody różnej wagi, związane z różnymi aspektami polskiej rzeczywistości, to łączy je wspólny mianownik – wszystkie dotyczą szeroko rozumianego obszaru bezpieczeństwa  państwa.  
Takiej kumulacji zagrożeń, nie sposób uznać za przypadek. Część z nich jest zapewne efektem operacji dokonywanych w ramach wojny hybrydowej (testowanie systemów informatycznych III RP oraz podatności na dezinformację), inne zaś dowodzą porażającej słabości i nieudolności służb ochrony państwa. Analizowanie przyczyn, byłoby jednak stratą czasu i objawem skrajnego infantylizmu. Jeśli poświęcam uwagę tym wydarzeniom, to dlatego, by pokazać mechanizm fałszywej gry prowadzonej przez ekipę rządzącą oraz ostrzec przed jej konsekwencjami.
To konieczna uwaga, bo politycy PiS, jak i apologeci tej partii, nie są i nigdy nie byli zainteresowani tematem bezpieczeństwa. Nie jest to odkrywcza konkluzja, bo od czasu, gdy partyjny „mędrzec” A. Lipiński, dał się sromotnie ograć pewnej posłance „Samoobrony”, PiS pozostaje bezbronny wobec realnych zagrożeń, gier operacyjnych i prowokacji, a swoje przetrwanie na arenie politycznej zawdzięcza uczestnictwu w systemie fałszerstw III RP i uprawnianiu mitologii demokracji. W kwestiach bezpieczeństwa, politycy PiS i większość wyborców tej partii, zadowalają się zatem prostacką propagandą i demagogią.
Zjawisko to przybiera postać niepokojącej patologii, o czym świadczą dwa charakterystyczne przykłady.
Niestety nie wszyscy zrozumieli powagę sytuacji i wypadek potraktowali jako okazję do krytyki rządzących” – głosił tytuł publikacji zamieszczonej na łamach wpolityce.pl., tuż po wypadku samochodu z premier Szydło. Takie dictum ucinało dyskusję nad problemami związanymi z ochroną VIP-ów i sprowadzało temat do poziomu partyjnej retoryki oraz wyrażania peanów na cześć pani premier. Najwyraźniej, zdaniem prorządowych żurnalistów, „powaga sytuacji” powinna wymuszać zaniechanie jakiejkolwiek krytyki i refleksji.
Kwintesencją zjawiska był jednak tekst Doroty Kani, zamieszczony na portalu niezalezna.pl. Tytuł – „Seryjny samobójca przeniósł się na ulice?” wprost sugerował, że za wypadkiem B.Szydło mogły stać działania „nieznanych sprawców”. W kilku nieskładnych zdaniach, bez wskazania choćby cienia argumentów, autorka insynuowała, jakoby taką  interpretację można było zastosować do wypadku prezydenta Dudy czy kolizji z udziałem auta szefa MON. Tekst Kani, można uznać za wzorcowy przykład propagandowych emanacji „wolnych mediów”. Głoszenie podobnych bredni ma wszakże określony cel. Prorządowe dziennikarstwo służy „mobilizacji” elektoratu, wywołuje pożądane emocje i skojarzenia, generuje uczucie strachu i zagrożeń (nieodzowne w sprawowaniu „rządu dusz”),  a przede wszystkim, chroni rządzących przed krytyką ze strony wyborców, samych zaś wyborców - przed samodzielnym myśleniem.
Nie ma wątpliwości, że w państwie, które dba o bezpieczeństwo, wymienione powyżej incydenty wywołałyby poważną dyskusję i dały asumpt do przeprowadzenia niezbędnych zmian czy reform. Jeden przykład. Gdy przed trzema laty ochrona amerykańskiego prezydenta popełniła drobny błąd (podczas wizyty Obamy w Atlancie), sprawą natychmiast zajęła się specjalna komisja Kongresu. Doszło do wielogodzinnych przesłuchań szefowej Secret Service, a przez media (również przychylne demokratom) przetoczyła się fala ostrej krytyki. Ujawnienie incydentu wykorzystano do naprawy i uszczelnienia systemu ochrony, zaś szefostwo Secret Service zmobilizowano do odbudowy zaufania publicznego.
Partia rządząca III RP nie musi zawracać sobie głowy takimi kwestiami. Dzięki przewadze demagogii nad faktami i osłonie ze strony rządowych „wolnych mediów”, sprawy bezpieczeństwa są tradycyjnie lekceważone, zaś politycy PiS mogą okazywać niebywałą arogancję wobec wyborców. Mechanizm nie jest zbyt skomplikowany.
Zamiast prac nad nową strategią bezpieczeństwa narodowego, funduje się Polakom arcymistrza bezczynności i niekompetencji na stanowisku szefa BBN i wśród narodowych aktów prawnych konserwuje tyleż niedorzeczną jak groźną „doktrynę Komorowskiego”.
Zamiast oczyszczenia resortu spraw zagranicznych z agentury i szkodników po MGIMO, instaluje się tam ministra-nieudacznika, który od roku zwodzi Polaków obietnicami ujawnienia dokumentów w sprawie Smoleńska i utrzymuje w MSZ skansen komunistycznej menażerii.
Zamiast szybkiej likwidacji BOR i tworzenia od podstaw profesjonalnej służby ochrony, wysyła się przed ekrany wiceministra – gawędziarza, by po każdym incydencie z udziałem VIP-ów okłamywał wyborców wizją rychłej reformy i planowanych zmian.
W miejsce „opcji zerowej” i likwidacji nieprzydatnych tworów zwanych służbami specjalnymi III RP, epatuje się nas perspektywą enigmatycznych „reform” i pod osłoną „tajności” konserwuje patologie odziedziczone po poprzednikach.
Zamiast odzyskania i odbudowy infrastruktury krytycznej (systemów zaopatrzenia w energię, surowce energetyczne i paliwa, łączności i sieci teleinformatycznych) oraz poszerzenia listy spółek strategicznych dla bezpieczeństwa państwa, wyjątkową troskę przykłada się do gier i roszad personalnych. W efekcie- sieci przesyłowe III RP niemal w całości znajdują się w obcych rękach, co oznacza, że każdy agresor może w dowolnej chwili zablokować nam linie energetyczne, dostęp do gazu, Internetu czy telefonii.
Zamiast tworzenia rządowych instytucji do walki z rosyjską dezinformacją oraz powołania oddziałów do ochrony cyberprzestrzeni, karmi się wyborców wytworami ignorantów z „wolnych mediów” i zastępuje realne działania „polemiką” z tezami dezinformacji.
Wyliczankę można by długo ciągnąć, bo lista zaniechań PiS w obszarze bezpieczeństwa jest imponująca i równie obszerna, jak wykaz kłamliwych wypowiedzi, obietnic i deklaracji składanych przez polityków tej partii.
Formacja, która dzięki wsparciu milionów Polaków przejęła pełnię władzy wykonawczej i dysponuje wszystkimi instytucjami państwa, po półtora roku rządów wmawia nam, że nadal jest skrępowana wszechmocą „opozycji”  i bezsilna wobec jej agresji. To samo tłumaczenie stosuje się w odniesieniu do ewidentnych zaniedbań w sferze bezpieczeństwa wewnętrznego i w sposób wyjątkowo cyniczny wykorzystuje bezkrytycyzm i zaufanie wyborców. 
Doprowadzono do sytuacji, w której nikt nie ośmiela się zadać fundamentalnych pytań:
- dlaczego mielibyśmy odczuwać troskę o bezpieczeństwo pana prezydenta, jeśli tenże prezydent świadomie osłania środowisko b. WSI i ukrywa przed Polakami wiedzę zawartą w Aneksie, zaś jego podwładni powierzają ochronę obiektów prezydenckich firmom zarządzanym przez byłych esbeków?
- czyich interesów broni ów hołubiony przez „sondażownie” prezydent, skoro odmawia nam prawa do poznania tajemnic najbardziej wrogiego, antypolskiego środowiska?
- dlaczego mamy wierzyć, jakoby rządzący potrafili zadbać o sprawy bezpieczeństwa obywateli, jeśli politycy posiadający pełnię władzy nie są w stanie sobie samym zapewnić minimum gwarancji i uciekają od odpowiedzialności za ewidentne błędy i zaniechania?
- jakim prawem rządzący odwołują się do zrozumienia i wsparcia ze strony elektoratu, skoro przez półtora roku nie zlikwidowali żadnego zagrożenia ze strony obcych ośrodków agenturalnych, nie rozliczyli ani jednej afery i przestępstwa reżimu PO-PSL, nie naprawili żadnego draństwa poprzedników?
Skala obecnego zafałszowania jest tak wielka, że III RP wyrasta na „fenomen” w dziedzinie bezpieczeństwa wewnętrznego.
W jakim kraju możliwa jest sytuacja, w której doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa oświadcza – „Rosyjska agentura wpływu swobodnie działała w kluczowych polskich mediach” i po tak wyrazistej wypowiedzi nie następują reakcje kontrwywiadu ani próby likwidacji zagrożeń związanych z działalnością agentury?
O jakim poziomie bezpieczeństwa możemy dywagować, jeśli po publicznej deklaracji ministra spraw wewnętrznych –„doszło do puczu, nielegalnej próby przejęcia władzy”, nie następują aresztowania i śledztwa w sprawie zamachowców ?
Czy premier rządu, która gorliwie uczestniczy w antypolskiej kombinacji wymierzonej w szefa MON i swoimi wypowiedziami przyczynia się do dezinformowania Polaków, posiada jakąkolwiek wiedzę na temat bezpieczeństwa ?
Czy bezpieczne jest państwo, w którym szef  partii rządzącej oznajmia z infantylną szczerością – „prezes Trybunału Konstytucyjnego ostentacyjnie i bezczelnie łamie prawo, ale póki Rzepliński będzie prezesem, nie da się nic zrobić”?
To nie są błahe pytania, bo stawka, o którą toczy się gra nie dotyczy samopoczucia działaczy partyjnych i ich kolegów, ale naszej przyszłości. Wyborcy PiS nie mają dziś reprezentacji wolnych mediów, które zabiegałyby o ich interesy i kontrolowały poczynania rządzących. Media, zwane w okresie rządów PO-PSL „wolnymi i niezależnymi”, sprowadzono do roli partyjnych tub propagandowych i zaprzęgnięto w służbę „jednie słusznej linii”. To oznacza, że sprawy bezpieczeństwa przedstawiane są w krzywym zwierciadle partyjnej retoryki i wykorzystywane do budowania wizerunku grupy rządzącej.
Jeśli nie wolno pytać o rzeczy tak istotne, jak Aneks, walka z agenturą, dezinformacją i dywersją polityczną, jeśli realne działania są zastępowane kłamliwymi obietnicami ministrów i głupimi oświadczeniami pani premier – nigdy nie uwolnimy się od setek wewnętrznych zagrożeń.   
Sprawa jest tym poważniejsza, że bezpieczeństwo Polski nie jest dziś determinowane zewnętrznym zagrożeniem militarnym. Doskonała robota, jaką wykonuje szef MON, dobrze służy polskim interesom, ale nie uchroni nas przed niebezpieczeństwem związanym z wojną informacyjną i hybrydową, prowadzoną przy udziale politycznej agentury wpływu i ośrodków dezinformacji. Dlatego kwestii bezpieczeństwa narodowego nie należy sprowadzać wyłącznie do powiększania potencjału militarnego i nakładów na zbrojenia. Trzeba spojrzeć na nią z perspektywy funkcjonalności całego mechanizmu państwowego, a szczególnie tych procesów, które zabezpieczają nas przed skutkami związanymi z zagrożeniem wewnętrznym. Wzmocnienie zdolności wywiadowczych i kontrwywiadowczych państwa, to zaledwie początek na drodze takich działań.
Rząd, który nie uczynił tak elementarnego kroku i chce opierać bezpieczeństwo Polaków na formacjach po stokroć skompromitowanych sprawą Smoleńska, nie może być godny zaufania. Jeśli przy tym ignoruje zagrożenie ze strony agentury, jeśli akceptuje agresję b. esbeków i środowiska b.WSI i uciekając od definicji tych niebezpieczeństw próbuje tłumaczyć je logiką „mechanizmów demokracji” - działa wbrew naszym interesom i prowadzi szalbierczą politykę.
To nie jest kwestia sympatii bądź antypatii partyjnych, ale zrozumienia wagi zagrożeń i troski o polskie sprawy.
Gdy w sierpniu 2016 roku, w tekście „PRZEGRANA WOJNA – (2) TERAPIA” przedstawiłem propozycje konkretnych działań, napisałem też, że rozwiązania te mają wyłącznie walor teoretyczny i nie znajdą zastosowania w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości. Dziś już można powiedzieć, że nie ma takich niebezpieczeństw ani antypolskich incydentów, które wymusiłyby reakcje ministrów tego rządu, wywołały skutki legislacyjne lub skłoniły rządzących do twardej rozprawy z Obcymi.
Jeśli ktoś zadaje pytanie – dlaczego tak się dzieje i czym tłumaczyć postawę rządzących, proponuję odpowiedź opartą na mocnym argumencie.
Od kilku miesięcy, szereg państw (np. Czesi, Holendrzy, Brytyjczycy) otwarcie wskazuje na ataki rosyjskich hakerów oraz zapowiada zdecydowaną walkę z kremlowską dezinformacją.  W tym celu powołuje się specjalne jednostki oraz instytucje rządowe, zaś politycy publicznie definiują głównego przeciwnika i bez ogródek mówią o wrogiej postawie Rosji.
Tymczasem w III RP, nawet tak ewidentna ingerencja, jaką były rosyjskie ataki na systemy informatyczne, nie wywołała reakcji przedstawicieli władzy. Ze strony prezydenta czy premier, nie tylko nie usłyszeliśmy nazwania sprawców, ale żadnej zapowiedzi podjęcia zdecydowanych kroków obronnych i prewencyjnych.
Praktyka rządzących wydaje się polegać na założeniu, że jeśli już nie da się ukryć lub przemilczeć groźnych incydentów, wydaje się enigmatyczne komunikaty -„sprawę badają służby”, po czym zapada głucha cisza. Nie mają one żadnej wartości, za to obnażają rzeczywiste priorytety grupy rządzącej.
Po kilkunastu miesiącach władzy PiS, nie mam wątpliwości, że ponad bezpieczeństwo obywateli i troskę o sprawy polskie, większość polityków tej partii przedkłada tzw. kwestie wizerunkowe, zaś największe obawy budzi wizja najgorszego przekleństwa – posądzenia o rusofobię lub antydemokratyczność.
Gdy przed rokiem, na forum sejmowej komisji kultury i środków przekazu dyskutowano o budżecie organizacji rządowych, zainteresowanie posłów wzbudziła propozycja przeznaczenia kwoty ponad 5,5 mln zł na funkcjonowanie tzw. Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia (CPRDiP). Wysokość dotacji pozostawała na poziomie ustalonym przez rządy PO-PSL, co wywołało pytania o przyczyny tak wysokiego finansowania TPPR-bis oraz celowość utrzymywania tej instytucji.
Odpowiedzi udzielił wówczas Jarosław Selin, sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Zasługuje ona na szczególną uwagę, bo nie tylko obrazuje sposób myślenia przedstawicieli rządu, ale obnaża ich system wartości i politycznych priorytetów. Selin orzekł:
-„To jest delikatna sprawa (…). W związku z tym odważę się powiedzieć jeszcze jedno zdanie – nikt nas nie namówi do tego, żeby znaleźć dowody na to, że rząd, który reprezentuję, jest rządem rusofobicznym. Będziemy ten problem rozwiązywać na gruncie realizmu, rozmów, ale też rozpoznania rzeczywistych potrzeb albo rozpoznania fikcji, ale nie tak, żeby ktoś mógł nam zarzucić, że jesteśmy rusofobami, bo nie jesteśmy”.
Co to oznacza? Oznacza to, że za kwotę ponad 5,5 mln złotych rocznie, pochodzącą z naszych podatków, rząd PiS utrzymuje haniebny symbol zniewolenia smoleńskiego - instytucję rządową pod nazwą Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Robi to, ponieważ boi się, że likwidacja tego tworu wywoła wśród wrogów podejrzenia o rusofobię. Oznacza to, że leczenie kompleksów polityków PiS ma nas kosztować wiele milionów złotych i być rozciągnięte na lata. Ten sam rząd, mając gęby pełne frazesów o „dążeniu do prawdy smoleńskiej”, przeznacza niecałe 2 mln na funkcjonowanie jedynego organu państwa, który bada sprawę zamachu – podkomisji ministerialnej MON.
Czy taka jest miara priorytetów i dążeń partii rządzącej?
Bo jeśli w sprawie tak drugorzędnej, jak funkcjonowanie CPRDiP, rząd wykazuje tyle lęku, obaw i opieszałości, o ileż bardziej musi  bać się powołania instytucji do walki z rosyjską dezinformacją, likwidacji wrogich stacji radiowo-telewizyjnych (co zrobili u siebie Litwini) czy rozprawy z polityczną agenturą wpływu? Czy ludzie, kierujący się tak niewolniczym „realizmem”, mogą nas uchronić od agresji rosyjskich paputczików lub wyjaśnić sprawę zamachu smoleńskiego?
By nie było wątpliwości, że strach przed zarzutem rusofobii przesłania nawet nadrzędne interesy państwa, zacytuję inną, charakterystyczną wypowiedź:
-„Absolutnie nie uważam, aby Rosja była naszym wrogiem Nigdy takie słowo nie padło z moich ust ani żadnego odpowiedzialnego polityka w Polsce, aby Rosja była naszym nieprzyjacielem czy wrogiem” – oświadczył A. Duda podczas ubiegłorocznej wizyty w Danii.
Tymi słowami, pan prezydent sprawił wówczas ogromny prezent Rosjanom oraz naszym „przyjaciołom” z Niemiec i Francji, którzy w przeddzień szczytu NATO nie tylko nie widzieli potrzeby wzmacniania wschodniej flanki i instalowania w Polsce stałych baz wojskowych, ale nasze obawy przed Rosją uznawali za przesadne i wynikające z „polskiej rusofobii”.
Uważam, że prawdziwą relację rządu PiS do spraw naszego bezpieczeństwa, wyznacza dziś norma politycznej poprawności oraz dbałości o kwestie wizerunkowe. To główny powód, dla którego PiS nie odważy się  na otwartą dyskusję o problemach bezpieczeństwa i próbuje zastąpić ją propagandową uczynnością żurnalistów.
Taki rząd, nie może zdefiniować ani nazwać wrogów wewnętrznych i zewnętrznych, ponieważ w bilansie swoich działań liczy się wyłącznie z opiniami ”opozycji” lub „partnerów” zagranicznych. Tym bardziej, nie może zlikwidować zagrożeń agenturalnych, stworzyć instytucji do walki z dywersją i rosyjską dezinformacją, bo ponad kwestie bezpieczeństwa obywateli wynosi strach przed posądzeniem o niedemokratycznośćrusofobięantyniemieckość itp. paralizatorami. 
Przed dwoma laty, w tekstach „Nudis Verbis” napisałem, że „Polska powinna budować swoją strategię bezpieczeństwa na najgorszym możliwym scenariuszu, a to oznacza, że antyniemieckość i antyrosyjskość muszą stać się polską racją stanu i decydować o naszych wyborach politycznych. Nie ma jednak w III RP polityków, którzy postulat antyniemieckości i antyrosyjskości uznaliby na jeden z fundamentów”.
            Dziś rządzą nami ludzie, którym obawa przed zarzutem rusofobii (i każdej innej załganej normy) nie pozwala  wyjść z kręgu jałtańskiego „georealizmu” i skłania ich do ciągłych ustępstw przed antypolską  zgrają. Ci ludzie, żadni władzy, zaszczytów i poklasku, nie chcą i nie mogą zapewnić nam wewnętrznego spokoju ani poczucia bezpieczeństwa. Aż nadto odczuliśmy to w dniu Święta Niepodległości czy podczas rocznicy Nocy Grudniowej, gdy rząd Beaty Szydło bezmyślnie pozwalał na szarganie narodowej pamięci. Odczuwamy to codziennie, patrząc z odrazą na rosnącą agresję Onych i ich poczucie bezkarności.
Rachuby PiS, oparte o mądrość partyjnych „strategów”, już dziś są skazane na porażkę, bo incydenty, o których wspomniałem na początku tekstu, będą się nasilały i powtarzały. Wynika to z logiki napastników, o której obszernie pisałem w wielu ostatnich tekstach. Nie da się jej powstrzymać z pozycji uciekającej ofiary.
Perspektywa długiego marszu, jaką uparcie proponuję czytelnikom bezdekretu, pozwala przewidzieć, że upadek tego rządu nie byłby tragedią i narodowym nieszczęściem, lecz jednym z elementów porządkujących i weryfikujących polską rzeczywistość. Jestem przekonany, że nim to nastąpi, każdego dnia będą powiększały się zastępy rusofobów i antydemokratów – zdolnych odrzucić antypolską dogmatykę „georealizmu” i rozstać się z mitologią uprawianą przez PiS.
Na nich trzeba budować nadzieję.


© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
27 lutego 2017
www.bezdekretu.blogspot.com





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2