Ale to mogą być tylko pozory, bo zarówno wicepremier Morawiecki, podobnie zresztą, jak i pani premier Beata Szydło, a także sam pan prezydent Andrzej Duda, świecą światłem odbitym od pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który w obecnej hierarchii władzy ma pozycję podobną do marszałka Józefa Piłsudskiego. Podobną – bo według mojej ulubionej teorii spiskowej nie jest do końca jasne, czy pan prezes Kaczyński świeci światłem własnym, czy też tylko odbitym. Bo jeśli odbitym, to od jakiego niebieskiego ciała? Tajemnica to wielka, tak wielka, że nawet niezawisły sąd nie odważył się zeskrobać z niej pieczęci i przysolił karę bezwzględnego więzienia panu Falencie, jako jedynemu sprawcy kierowniczemu afery podsłuchowej, chociaż wróbelki ćwierkały od samego rana, że spiskującym kelnerom musieli pomagać pierwszorzędni fachowcy, skoro udało im się nagrywać rozmowy w rezydencji premiera Tuska. Co to za fachowcy – nawet nie śmiem się domyślać, chociaż nie od rzeczy będzie wspomnieć, że kelnerzy pod przewodnictwem pana Falenty zawiązali straszliwy spisek przeciwko Platformie Obywatelskiej, którą uważam za polityczną ekspozyturę Stronnictwa Pruskiego, akurat w roku 2013, kiedy to prezydent Obama zresetował swój poprzedni reset w stosunkach z Rosją, USA powróciły do aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej, co wymagało odpowiedniego ukształtowania sceny politycznej w naszym bantustanie pod kątem aktualnych potrzeb polityki amerykańskiej. Dzięki temu na pozycję lidera wysunęło się Prawo i Sprawiedliwość, a prezydent Komorowski sromotnie przegrał z Andrzejem Dudą, ale ponieważ tylko idiota stawia wszystko na jedną partię, to Nasz Najważniejszy Sojusznik upodobał sobie starych kiejkutów w charakterze alternatywnego przyjaciela, wskutek czego mamy w naszym nieszczęśliwym kraju polityczną wojnę, do której wciągani są nie tylko pracownicy przemysłu rozrywkowego, ale nawet studenci. Oczywiście niezawisły sąd uwzględnianie takiego tła straszliwego spisku kelnerów najwyraźniej musi mieć od starszych i mądrzejszych surowo zakazane, co musi wzbudzać w nim naturalną irytację („nawet i psina się zawzina, a wtedy szczeka na człowieka”) i w rezultacie „sypią się piękne wyroki”. Mniejsza jednak o to, bo chodzi przecież o podobieństwa do sanacji. Otóż podobieństwa występują nie tylko w odniesieniu do sanacji, ale również – do sławnej ustrojowej transformacji. Jak wiadomo, pozytywnym bohaterem sławnej ustrojowej transformacji był pan prof. Leszek Balcerowicz, któremu przypisano autorstwo sławnego „planu” wobec którego „nie było alternatywy”. A nie było, bo prawdziwym autorem był – jak powiadają – stary finansowy żydowski grandziarz Jerzy Soros, który na ówczesnym etapie kolaborował z obcmokanym specjalistą od tego, jak umrzeć całkowicie wyleczonym, czyli prof. Jeffreyem Sachsem. Otóż na ówczesnym etapie kolejne rządy były obudowywane wokół wicepremiera Balcerowicza, o którego, niczym o skałę, rozbijały się wszystkie bałwany. Ciekawe, czy wicepremierowi Morawieckiemu uda się uzyskać pozycję zbliżoną do pozycji prof. Balcerowicza, który teraz doradza rządowi Włodzimierza Hrojsmana w Kijowie? Widocznie jednak specyfika aktualnych interesów starego finansowego grandziarza w Kijowie jest odmienna, niż w Warszawie w okresie sławnej transformacji ustrojowej, bo mimo światłego doradztwa prof. Balcerowicza, zbawienne reformy jakoś nie mogą ruszyć z martwego punktu. Widać i pan prof. Balcerowicz nie może wierzgać przeciwko ościeniowi, zwłaszcza, gdy pełni rolę listka figowego, który ma zakrywać figę, jaką grandziarz pokazuje tamtejszemu mniej wartościowemu tubylczemu narodowi.
Ale nie to jest najważniejsze, bo skoro już pan prezes Jarosław Kaczyński zyskał pozycję podobną do pozycji marszałka Józefa Piłsudskiego, przed którym stawali na baczność ministrowie, premier i prezydent, to czyż można się dziwić, że i stare kiejkuty postanowiły wykreować swojego Piłsudskiego? Dziwić się temu absolutnie nie można, chociaż wszystko wskazuje na to, iż tę kreaturą starych kiejkutów został pan Ryszard Petru. Ale, jak to mówią, wedle stawu grobla i nawet krawiec tak kraje, jak mu staje, więc w dzisiejszych czasach nie ma co grymasić, skoro starych kiejkutów nie stać na nikogo lepszego. Zresztą w przypadku starych kiejkutów, to znaczy – jakby to ujął Kukuniek: w tej koncepcji – to Piłsudski ma stawać przed nimi, a zwłaszcza – przed Najstarszym Kiejkutem III Rzeczypospolitej – na baczność, a nie odwrotnie. Któż w tej sytuacji lepiej się nada to tej roli, jeśli nie pan Ryszard? Toteż nic dziwnego, że w tej sytuacji stare kiejkuty rozpoczęły kształtowanie podobieństwa pana Rysia do Józefa Piłsudskiego, że tak powiem – od tyłu. Mam oczywiście na myśli słynną podróż pana Rysia w towarzystwie pani Joanny Schmidtowej na Maderę „w sprawach partyjnych”. Tak w każdym razie objaśniała to mikrocefalom pani Katarzyna Lubnauer – i słuszna zapewne jej racja, bo gdzież można lepiej wysondować partyjną hierarchię, jeśli nie w takich sprzyjających okolicznościach przyrody? Warto tedy przypomnieć, że marszałek Piłsudski też bawił na Maderze i też w miłym towarzystwie pani dr Eugenii Lewickiej, z tym, że drogę powrotną do Polski odbył na niszczycielu „Wicher”, podczas gdy pan Rysio – tanimi liniami. Czyżby stare kiejkuty wszystkie motorówki zarezerwowały jednak ponownie dla Kukuńka? Nawiasem mówiąc, pani dr Lewicka wkrótce po powrocie z Madery zmarła w zagadkowych okolicznościach. Podobnie wyprawie pana Rysia też towarzyszyło męczeństwo nie tylko partyjnych koleżanek, co to własnymi ciałami bronią demokracji w plenarnej sali Sejmu, ale prawdopodobnie również innych osób, a przynajmniej jednej. Oczywiście jest to męczeństwo w zupełnie innym gatunku nawet niż w przypadku pani dr Lewickiej, ale bo też, jak powiadają wymowni Francuzi – du sublime au ridicule il n’y a, qu’un pas.
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz