Męczeństwa dla demokracji
Gdyby nie nirwana, w której za sprawą Bożego Narodzenia pogrąża się nasz nieszczęśliwy kraj, to już dawno doszłoby do przesilenia politycznego. Tymczasem za sprawą wspomnianej nirwany demokracja ani nie zwyciężyła, ani nie przegrała, tylko się męczy, podobnie jak ten świat z żydowskiej anegdoty. Do rabina przychodzi przedsiębiorca i powiada: rabbi, jeśli świat żyje, to dlaczego mój sklep spożywczy bankrutuje? A jeśli świat umarł, to dlaczego bankrutuje mój zakład pogrzebowy? -Uj, ty nic nie rozumiesz – powiada rabin. - Świat ani nie żyje, ani nie umarł. Świat się męczy. Tak samo z demokracją (w Studium Wojskowym UMCS w Lublinie za moich czasów była major Czeżowski, który każdą kwestię kończył uwagą: tak samo i w wojsku); wszyscy się z jej powodu męczą, a ona nic. W sali plenarnej Sejmu męczą się parlamentarzyści z opozycyjnych klubów, a parlamentarzystki powstrzymują napór faszyzmu swoimi wypielęgnowanymi ciałami.
Jeśli faszyzm nie zreflektuje się na widok posągowego ciała pani Kidawy-Błońskiej, jeśli nie zrobi na nim wrażenia wysportowane ciało pani Muchy, ani pulchne ciało pani Lubnauer, to któż go powstrzyma? Na pewno nie pan Borys Budka, który sprawia wrażenie zdechlaczka nawet w okresie dobrego fartu, a cóż dopiero w opozycji? Więc kiedy w imię demokracji parlamentarzystki własnymi ciałami powstrzymują faszyzm, sprytny Ryszard Petru wymknął się samolotem na Maderę, w dodatku w towarzystwie swojej prawej ręki w osobie posłanki Joanny Schmidt, żeby w pięknych okolicznościach przyrody poszerzyć i pogłębić (panie szerzej, panowie głębiej) front walki o demokrację. Gdyby wszystko zostało otoczone mgłą tajemnicy, to nic by się nie stało; czego oczy nie widzą o to serce nie boli – ale jakaś Schwein zrobiła fotografię i puściła do sieci. Wyobrażam sobie, jak ten widok musiał zasmucić bojowniczki o demokrację, kotłujące się na sali plenarnej Sejmu. Wprawdzie pani Lubnauer próbowała ratować sytuację utrzymując, że sprytny Rysio poleciał na Maderę w sprawach partyjnych, ale wyszła już nawet nie na pierwszą naiwną, tylko wprost na idiotkę, bo Rysio, pragnąć uniknąć niedyskretnych pytań, odmówił odpowiedzi na pytania o „sprawy prywatne”. Tymczasem całe to poświęcenie w obronie demokracji może się zdać psu na Budkę (Borysa), bo właśnie senackie komisje przyjęły uchwalony w Sali kolumnowej budżet bez poprawek. W takiej sytuacji dalsza okupacja mównicy i marszałkowskiego fotela w sali plenarnej coraz bardziej mija się z celem, którym było zablokowanie możliwości uchwalenia budżetu i stworzenie przesłanek prawnych do skrócenia kadencji Sejmu i rozpisania nowych wyborów. W tej sytuacji już prędzej może dojść do rządowego przesilenia w następstwie przekabacenia niektórych pretorian Jarosława Kaczyńskiego. Ciekawe, dlaczego dobiera on sobie na pretorian takich filutów, jak na przykład europoseł Kazimierz Michał Ujazdowski, który był chyba we wszystkich ugrupowaniach z wyjątkiem SLD i właśnie po raz kolejny, „wystąpił” z PiS, oczywiście zatrzymując sobie alimenty z Parlamentu Europejskiego, do którego dostał się z rekomendacji tej partii? Ale mniejsza już o to, bo na wieść o wystąpieniu posła Ujazdowskiego świat wstrzymał oddech z wrażenia a słychać, że Donald Trump ma wygłosić specjalne orędzie do narodu w tej sprawie, żeby uspokoić nastroje w Ameryce. Bo poseł Ujazdowski może uruchomić lawinę, jako że i pobożny minister Gowin też co i raz bąka, jakoby nie zgadzał się z prezesem Kaczyńskim w tym i owym. Skoro tak, to wystarczy, ze prezesa Kaczyńskiego jeszcze raz zdradzą dotychczasowi wiarołomcy i nie trzeba będzie urządzać żadnych wyborów w celu przesilenia rządowego. Gdyby posłowie z Polski Razem i Solidarnej Polski jeszcze raz zrobili prezesa Kaczyńskiego w konia, to klub PiS utraciłby większość i rząd mogłyby utworzyć kluby PO, Nowoczesna, PSL i Kukiz 15, które razem z posłami-rozłamowcami z PiS miałyby 243 posłów, podczas gdy PiS obecnie ma 235. Ale pewnie z tego względu dawni zdrajcy zostali przekupieni stanowiskami ministrów, których pewnie już by nie dostali w nowej konfiguracji, chyba, żeby rząd takiego, dajmy na to, Grzegorza Schetyny liczył 240 ministrów – bo powierzanie takiej pani Scheuring-Wielgus ministerialnego stanowiska byłoby jeszcze bardziej ryzykowne, niż w w swoim czasie obdarzenie taką godnością pani Anny Kalaty, która była ministrem w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza i samego Jarosława Kaczyńskiego. Ciekawe, czy stare kiejkuty prowadzą na ten temat jakieś rozmowy z wytypowanymi posłami – bo w razie czego musiałyby mieć nie tylko sklecona większość, ale i gabinet, który załatwiłby najpilniejsze sprawy – wśród nich – sprawę francuskich helikopterów, żeby nie trzeba było oddawać łapówek, bo jak tu oddać, kiedy forsa została już dawno wydana? Ale skoro nawet my, biedni felietoniści, wiemy takie rzeczy, to cóż dopiero prezes Kaczyński, który nie ufa nikomu, na kogo nie ma haka? Tym właśnie tłumaczę sobie dążenie do konfrontacji również i z jego strony – bo to jest różnica, czy polityczny upadek następuje wskutek sejmowej siuchty, czy też dramatycznego zamachu stanu, być może nawet z jakimiś nieboszczykami, w charakterze męczenników demokracji.
Tymczasem z powodu nirwany wszystko pozostaje w zawieszeniu do 11 stycznia, kiedy to mają zostać wznowione obrady Sejmu, więc w tej sytuacji mamy do czynienia z męczeństwami zastępczymi. Oto opinia publiczna została zelektryzowana ujawnieniem przez Krystynę Jandę męczeństwa, jakiego w obronie demokracji doznała nie tyle ona, co jej samochód. Został on mianowicie opluty przez jakiegoś „dziada” - jak elegancko określa zamachowca-terrorystę pani Janda. To oczywiście straszne i dlatego grono aktorów ze sławnym sodomitą, panem Poniedziałkiem i zasadniczo heteroseksualną, chyba że w porywach, panią Cielecką postanowiło też dać głos w obronie demokracji. Skoro tak, to muszę zauważyć, że samochody przeciwników demokracji mają gorzej. Właśnie dostałem pismo o umorzeniu dochodzenia w sprawie kradzieży mego samochodu z powodu – jakże by inaczej ? - nie wykrycia sprawców. Ciekawe, że sprawcy pozostają nie wykryci bez względu na to, czy państwem kieruje obóz zdrady i zaprzaństwa, czy też płomiennych szermierzy patriotyzmu. W kwietniu minie kolejny, już chyba czwarty, czy piąty rok, jak policja i prokuratura „prowadzi czynności” mające na celu uzyskanie od holenderskiego administratora serwera danych komputera, z którego łajdak „sapere aude” wpuścił do sieci fałszywkę z moim zobowiązaniem do współpracy z SB. Najwyraźniej „sapere aude” jest tak zwanym „nieznanym sprawcą”, którego wykrycie zarówno policja, jak i niezależna prokuratura mają surowo zakazane. Najwyraźniej fundamenty demokracji cały czas pozostają te same, oczywiście bez ostentacyjnego ich eksponowania – bo czym by się wtedy rajcował pan Poniedziałek z panią Cielecką?
Chwilowe zawieszenie broni
Trwający od 16 grudnia protest opozycyjnych posłów, polegający na zablokowaniu mównicy sejmowej i fotela marszałka, 12 stycznia został „zawieszony” - taką „suwerenną decyzję” ogłosił przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna. Oczywiście z tą „suwerennością”, to przesada i to do kwadratu. Po pierwsze dlatego, że PSL wycofał się z blokowania mównicy już po ogłoszeniu decyzji o przywróceniu poprzednich zasad pobytu w Sejmie dziennikarzy, a Nowoczesna romansowego pana Ryszarda odstąpiła od protestu już poprzedniego dnia. Ale chyba nie to zdecydowało o „suwerennej decyzji” Grzegorza Schetyny, podobnie jak wcześniej – o decyzji romansowego pana Rysia. Zdecydowały o tym te same przyczyny, które 16 grudnia doprowadziły do gwałtownej eskalacji politycznej wojny w Polsce. Nasza Złota Pani w Berlinie najwyraźniej musiała wówczas już ochłonąć ze zdumienia i zaskoczenia po zwycięstwie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA i przypuszczam, że BND dała starym kiejkutom sygnał, by rozpoczęli realizację operacji politycznego destabilizowania Polski. Toteż stare kiejkuty zmobilizowały nie tylko swoje politycznej ekspozytury do paraliżowania Sejmu, ale też w trybie alarmowym zaczęły z całego kraju ściągać pod Sejm konfidentów, by udawali tam „zagniewany lud”. Jednak wirtuoz intrygi w osobie prezesa Kaczyńskiego wyprowadził rządową większość do Sali Kolumnowej, gdzie uchwalili ustawę budżetową, likwidując w ten sposób prawny pretekst, który w przeciwnym razie umożliwiłby skrócenie kadencji Sejmu i rozpisanie nowych wyborów. Wprawdzie opozycja i wynajęci przez nią utytułowani krętacze zaraz zaczęli kwestionować legalność ustawy budżetowej, ale inni utytułowani krętacze tę legalność z naciskiem podkreślali, co oznaczało, że ewentualne ustalenie przez niezawisły sąd, jak było naprawdę, może potrwać baaardzo długo. Wprawdzie pod Sejmem pojawił się nawet Najstarszy Kiejkut III Rzeczypospolitej w osobie pana generała Marka Dukaczewskiego, na którego widok konfidenci prześcigali się w gorliwości „w obronie demokracji”, zaś do Wrocławia zjechał Donald Tusk, któremu Nasza Złota Pani – jak przypuszczam - musiała powiedzieć: chcesz frędzlu zostać prezydentem, to jazda! Uwijaj się! Pilnuj interesu! - ale kiedy wobec uchwalenia budżetu odpadła nawet namiastka legalności całego przedsięwzięcia, stare kiejkuty okazały się bezradne. W tej sytuacji inicjatywę przejęła Nasza Złota Pani, nakazując Janowi Klaudiuszowi Junckerowi zwołanie posiedzenia Komisji Europejskiej, poświęconego ostatecznemu rozwiązaniu kwestii polskiej. Termin ultimatum, jakie w lipcu Komisja wystosowała wobec Polski upłynął bezskutecznie 27 października. I kiedy wydawało się, że siekiera została już do pnia przyłożona i stare kiejkuty dostaną nowe rozkazy w sprawie destabilizowania tubylczego państwa, czyjaś Mocna Ręka wcisnęła hamulec tak gwałtownie, że rozpędzona machina zatrzymała się niemal w miejscu. Posiedzenie Komisji Europejskiej, zamiast zakończyć się stanowczymi decyzjami, zakończyło się sformułowaniem jakichści „rekomendacji” wobec Polski z dwumiesięcznym terminem ich realizacji. Okazało się, że do Polski z krótką wizytą przybył z USA Rudolf Giuliani, który z prezesem Kaczyńskim odbył dwugodzinną rozmowę, w trakcie której obydwaj rozmówcy dogadali się do wspólnych znajomych, a konkretnie jednego, ale za to reprezentującego ogromny ciężar gatunkowy. Mam oczywiście na myśli pana Lejba Fogelmana, z którym prezes Kaczyński chodził do szkoły, a Rudolf Giuliani zna go skądinąd, ale też od najlepszej strony. Ile i w jakiej formie Polska będzie musiała zapłacić za to wciśnięcie hamulca, to inna sprawa, ale hamulec został wciśnięty.
W rezultacie okupacja plenarnej sali Sejmu utraciła cel polityczny. Dopóki kraj pogrążony był w świątecznej nirwanie, można było ten „Muppet Show” kontynuować, ale po „sześciu królach” nastąpił bolesny powrót do rzeczywistości, co pozwoliło prezesowi Kaczyńskiemu zastosować wobec opozycji linię „porozumienia i walki”, jaką generał Jaruzelski stosował wobec podziemia w latach 80-tych. W rezultacie okazało się, że romansowy pan Rysio nie jest aż tak nieprzejednany, na jakiego wygląda i że stare kiejkuty, które wystrugały z banana Nowoczesną, są zadaniowane trochę inaczej i przez inną centralę, niż stare kiejkuty dyrygujące Platformą Obywatelską. W rezultacie Nowoczesna odstąpiła od protestu już 11 stycznia, podczas gdy stosowne rozkazy do przewodniczącego Schetyny dotarły dopiero dnia następnego, dzięki czemu mógł on podjąć swoja „suwerenną decyzję” o „zawieszeniu protestu”. Ten brak koordynacji zaznaczył się również w tym, że nawet kiedy Nowoczesna już od blokowania sejmowej mównicy odstąpiła, inny oddział starych kiejkutów nie tylko zmobilizował konfidentów do solidarnościowego demonstrowania pod Sejmem, ale nawet ściągnął posła Niesiołowskiego i fartuszkowego strategosa Janusza Onyszkiewicza, by asystowali alimenciarzowi-malwersantowi w jego występach. Kto by przypuszczał, że Janusz Onyszkiewicz, mąż wnuczki Józefa Piłsudskiego, Joanny nee jaraczewskiej, skończy jako klakier Mateusza Kijowskiego i to już po ujawnieniu afery fakturowej? Bo że poseł Niesiołowski tak się stoczy, to można było przewidzieć już dawno, podobnie jak i to, że opętanie na tle prezesa Kaczyńskiego postępuje u niego równolegle z wiekiem w postępie geometrycznym.
W rezultacie mamy w polskiej wojnie politycznej wymuszone okolicznościami zawieszenie broni. Ponieważ Nasza Złota Pani nie jest pewna ani najbliższych decyzji Donalda Trumpa, ani rozwoju sytuacji w USA, gdzie ostatnio doszło do kolejnego zaognienia politycznego konfliktu między zwolennikami demokracji kierowanej i demokracji spontanicznej, stare kiejkuty dostały rozkaz czasowego wygaszenia dotychczasowych operacji i pozostawania w pogotowiu w momencie, gdy nadejdą nowe rozkazy. W międzyczasie mogą być trenowane przepychanki na frontach pobocznych, które właśnie otworzył pan prezydent Duda podpisując ustawę o reformie edukacji. Przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego pan Broniarz zapowiedział w związku z tym ogólnopolski strajk nauczycieli, a „studenci” - podobnie zakrojony „strajk studentów”. O jakichś demonstracjach („poproszę pieczywko!”) przebąkują również przebierańcy z niezawisłych sądów – ale czy do tego dojdzie – trudno powiedzieć, bo podczas niedawnego przemówienia prezes Kaczyński pokazał kij w postaci zapowiedzi egzekwowania odpowiedzialności – również karnej, w przypadku „łamania prawa”. Na razie jednak przez prawie miesiąc byliśmy świadkami, jak sto kilkadziesiąt osób wodziło za nos całe państwo, które demonstruje wobec Europy ambicję powstrzymania złego Putina. Co tu ukrywać; dobrze to nie wygląda, ale jednocześnie pokazuje, ze rząd jak ognia unika wszystkiego, co mogłoby narazić go na oskarżenie o stosowanie „terroryzmu państwowego”, jakie nieuchronnie pojawiłoby się w przypadku użycia siły wobec fajdanisów. Również fajdanisowie mają tego świadomość, więcej – do tego właśnie próbowali rząd sprowokować, by Naszej Złotej Pani dorzucić kolejnych argumentów, ułatwiających ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej w ramach „pogłębiania integracji” w Unii Europejskiej”. Na razie do tego nie doszło, bo chyba i Niemcy, zwłaszcza przed uzyskaniem lepszego rozeznania co do poczynań Donalda Trumpa, nie życzą sobie aż takiej ostentacji, by musieli oficjalnie cofnąć demokratyczną legitymację rządowi pani Beaty Szydło i uznać alternatywny ośrodek władzy w postaci wydmuszek starych kiejkutów: Nowoczesnej i Platformy Obywatelskiej. Taka ostentacja bowiem mogłaby podziałać jak lodowaty prysznic nawet na najgłupsze i najmniej spostrzegawcze kraje członkowskie UE i położyć kres niemieckiej hegemonii w Europie, a każdym razie w dotychczasowej formie. Dzięki temu nasz nieszczęśliwy kraj zyskał kolejny okres „pieriedyszki”.
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz