Legendy się zaśmierdziały
Najwyraźniej w centrali BND już ochłonęli z wrażenia po zwycięstwie w Ameryce Donalda Trumpa, tym bardziej, że gdzie jak gdzie – ale w Europie żadnej rewolucji ten wybór nie zapowiada, zatem nie ma co czekać, tylko kontynuować operacje wcześniej zaplanowane. Zatem uruchomione zostały stare kiejkuty w służbie niemieckiej i zmobilizowały konfidentów tworzących Komitet Obrony Demokracji do zorganizowania 13 grudnia antyrządowych demonstracji „we wszystkich miastach”. Nawet poseł Stefan Niesiołowski, chociaż bodajże jedyny, o którym niezawisły sąd zaopiniował, że nie ma ubeckich protektorów uznał, że z dwojga złego lepsze są ogólnokrajowe rozruchy, niż rządy Prawa i Sprawiedliwości.
Ano – jak się wejdzie między WRON-y, trzeba krakać, jak one, bez względu na to, czy ma się ubeckich protektorów, czy się ich nie ma, a może nawet tym gorliwiej, im bardziej się nie ma. Skoro tedy poseł Niesiołowski, chociaż nie ma ubeckich protektorów, kracze jak się należy, to cóż dopiero ci, którym żaden niezawisły sąd takiego certyfikatu nie wystawił? Nic zatem dziwnego, że pod apelem do polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, z którą historyczny naród polski od 1944 roku musi dzielić terytorium państwowe – żeby 13 grudnia wystąpiła w obronie demokracji i praworządności, zgodnie z wytycznymi centrali BND, udzielonymi starym kiejkutom - podpisał się nie tylko filut „na utrzymaniu żony” umieszczony przez kiejkutów na fasadzie KOD-u, nie tylko Kukuniek, jak się okazuje – cały czas w służbie, nie tylko „legendarny” Władysław Frasyniuk, ale również pani Krystyna Janda, która nie może darować podnoszącemu głowę faszyzmowi zmniejszenia aż o 90 procent alimentów na jej teatrzyk piątej klepki. Pod apelem podpisała się również Maria Lempart reprezentantka „wściekłych” obrończyń „wagin” i „macic” przed próbami penetracji nieubłaganym palcem i weteran walk o szczęście ludu pracującego miast i wsi, Sławomir Broniarz. Swego imprimatur przedsięwzięciu udzielił też Główny Cadyk III Rzeczypospolitej w osobie Aleksandra Smolara, co pokazuje, że na tym etapie Żydowie stanęli na nieubłaganym gruncie braterstwa broni ze starymi kiejkuty pod nazi... to jest pardon, oczywiście nie pod żadnym tam „nazistowskim”, tylko zwyczajnie – pod niemieckim kierownictwem. Teraz bowiem wchodzimy w etap, w którym o złych „nazistach” musimy chwilowo zapomnieć na rzecz dobrych i szlachetnych Niemców, którzy już nie mogą patrzeć, jak „faszyzm” podnoszący w naszym nieszczęśliwym kraju głowę, łamie praworządność i niszczy demokrację – no a komuż może bardziej zależeć na praworządności i demokracji, jeśli nie Żydom? Ony zawsze w awangardzie – czy to Stalin, czy Aniela! „Dlatego wzywamy wszystkich – obywatelki i obywateli, nauczycieli, rodziców, pracowników służby zdrowia, górników, rolników przedsiębiorców, twórców i dziennikarzy, sędziów, prokuratorów, policjantów i wojskowych, a także organizacje pozarządowe, partie polityczne i samorządy, organizacje związkowe, samorządy zawodowe – by się temu (tj. rządowi) przeciwstawili.” Za komuny, a zwłaszcza za Gierka, forsującego – podobnie zresztą jak stare kiejkuty, udające, że one też należą do „narodu polskiego” - „moralno-polityczną jedność narodową”, do tej wyliczanki dodano by jeszcze „partyjnych i bezpartyjnych”, „wierzących i niewierzących”, no i oczywiście – żywych i umarłych amen – ale widać każdy etap ma swoje nieubłagane mądrości, które w wyliczankach nakazują powściągliwość. Zresztą i bez umarłych wyliczanka jest imponująca, zwłaszcza, że nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania...”), iż „sędziowie” przyjdą na manifestację KOD w „śmiesznych średniowiecznych łachach” to znaczy – w togach, biretach i łańcuchach – i kiedy pan Kijowski na polecenie oficera prowadzącego nakaże w obronie demokracji kicać, to będą musieli te togi podkasywać. Żeby tylko paniom sędziom nie odsłaniało się przy tej okazji fond de toilette w postaci dessous, bo taki widok („Któż widok ten opisać zdoła? Fiedin, Simonow, Szołochow? Ach, któż w ogóle go wytrzyma!”) mógłby dodatkowo poderwać i tak już nadwątlony prestiż władzy sądowniczej. Mniejsza zresztą o sędziów i ich „śmieszne, średniowieczne łachy”, bo znacznie większy ciężar gatunkowy ma wezwanie do „policjantów” i „wojskowych”, żeby i oni przeciwstawili się rządowi. To już otwarte wezwanie do felonii, a zatem widać, że BND musiało odebrać rozkazy od samej Złotej Pani, która pokazówką pruskiej dyscypliny w Polsce spróbuje podreperować sobie reputację przed przyszłorocznymi wyborami, w następstwie których znowu zamierza zostać kanclerzycą. Podejrzewam, że sygnał tej znajomej trąbki u wielu „wojskowych” wywołał przyspieszone bicie serca („a gdy w nocy trąbka dzwoni, tak mi mocno serce skacze...”) na wspomnienie dobrego fartu w stanie wojennym. Czy jednak nie przedwcześnie zostały ujawnione te pragnienia serc gorejących? Idioci mają to do siebie, że przeważnie są szczerzy, toteż nic dziwnego, że przesłuchiwana przez pana red. Mazurka pani poślica Joanna Scheuring-Wielgus prawie przyznała się do prowadzenia wywrotowej agitacji w wojsku deklarując, że do jej biura poselskiego ciągną prawdziwe pielgrzymki wojskowych, marzących o zrzuceniu rządowego jarzma. Ciekawe, czy wśród pielgrzymujących do biura pani poślicy Joanny Scheuring-Wielgus „wojskowych” był również pułkownik rezerwy Adam Mazguła, który też znalazł się wśród sygnatariuszy apelu. Pułkownik Mazguła to ten sam, który w imieniu „wojskowych” deklarował intencję „obrony konstytucji”. Najwyraźniej już nie może się doczekać, kiedy ponownie stanie na nieubłaganym gruncie obrony konstytucji, bo stan wojenny wspomina z rozrzewnieniem: „oczywiście były tam jakieś bijatyki, jakieś ścieżki zdrowia, ale generalnie jednak dochowano jakiejś kultury w tym całym zdarzeniu”. Minister Siemoniak musiał uważać go za wielką nadzieję polskiej demokracji, skoro w 2015 roku awansował do stopnia pułkownika. Wprawdzie dzisiaj, kiedy mamy końcówkę poprzedniego etapu, pułkownik Mazguła jeszcze się wypiera aktywności w stanie wojennym, jednak nie na próżno poeta przestrzegał, że „spisane będą czyny i rozmowy” - bo oto wlecze się za nim, niczym smród za parowozem, entuzjastyczna opinia przełożonych, że „w okresie stanu wojennego wzorowo realizował stawiane przed nim zadania”, a w dodatku „w pełni popiera ideę socjalistycznej odnowy i akceptuje konieczność wprowadzenia stanu wojennego”. Najwyraźniej akceptowanie konieczności wprowadzania stanów wojennych musiało stać się drugą naturą pułkownika Adama Mazguły, co niestety wzbudziło wątpliwości wśród innych sygnatariuszy apelu do „obywatelek i obywateli”. „Legendarny” Władysław Frasyniuk dał wyraz swemu zaniepokojeniu obecnością płk Mazguły wśród sygnatariuszy: „człowiek, który wymyślił dopisanie tego pana do listu, jest naiwny politycznie lub niepokojąco infantylny”. Sęk w tym, że „wymyślił” to filut „na utrzymaniu żony”, czyli Mateusz Kijowski, któremu pan Frasyniuk na tym etapie został przez starych kiejkutów podporządkowany. Nie da się i pieniędzy zarobić i wianuszka nie stracić, zwłaszcza w sytuacji braterstwa broni ze starymi kiejkuty. Wiadomo przecież, że oni - odwrotnie, niż król Midas – wszystko czego się dotkną, zmieniają w gówno, Legendy też.
Anioł Stróż w stanie wyższej konieczności
Jakże tu nie powtarzać, że literatura wyprzedza tak zwane życie – kiedy wyprzedza? Dawno, dawno temu Sławomir Mrożek napisał opowiadanie o niegrzecznym chłopczyku. Ten chłopczyk był niegrzeczny, co się zowie; garbił się, dłubał w nosie i w ogóle – popełniał wszystkie możliwe wszeteczeństwa. Ta sytuacja bardzo martwiła Anioła Stróża, który był do chłopca przydzielony. Nie pomagały żadne perswazje, ani nawet – budzenie w chłopczyku wyrzutów sumienia. Toteż kiedy pewnego razu niegrzeczny chłopczyk, mimo uprzednich napomnień, znowu się zgarbił, nagle dostał potężną blachę w czoło. Okazało się, że zniecierpliwiony Anioł Stróż przeszedł na ręczne środki perswazji. Niegrzeczny chłopczyk natychmiast się wyprostował i kiedy później tylko próbował się zgarbić, natychmiast prostowała go kolejna potężna blacha w czoło. Anioł Stróż bowiem upodobał sobie w skuteczności ręcznej perswazji i w chwilach relaksu, kiedy niegrzeczny chłopczyk, wzorowo wyprostowany, pilnie czytał budujące lektury, Anioł z satysfakcją spoglądał na swoją rękę, która potrafiła czynić takie cuda. Wprawdzie niekiedy targał nim niepokój, czy aby nie łamie zasad, ale uspokajał się argumentem, że jeśli nawet łamie Prawo, to przecież nie z jakiegoś lekceważenia, tylko z miłości do Prawa. A czyż miłość nie wybacza wszystkiego? Przecież zauważyła to nawet Hanka Ordonówna, śpiewając, że „miłość ci wszystko wybaczy”, więc jakże mógłby nie zauważyć tego Anioł Stróż? Zatem z miłości do Prawa nie tylko można, ale nawet należy Prawo łamać.
Z identycznego założenia musiał wyjść pan prof. Andrzej Rzepliński, prezes Trybunału Konstytucyjnego. On też kieruje się miłością do Prawa, a w każdym razie usilnie wszystkich o tym zapewnia, jakby były jakieś wątpliwości – ale niepodobna nie zauważyć, że coraz częściej powołuje się na „stan wyższej konieczności” - zwłaszcza w sytuacjach, kiedy kolizja jego postępowania z literą Prawa jest oczywista. Argument o stanie wyższej konieczności ma nas przekonać, że Miłość do Prawa stoi w hierarchii wartości wyżej, niż Litera Prawa, a skoro tak, to czyż w imię Miłości nie można poświęcić Litery? Jasne, że można, a nawet trzeba – zwłaszcza, gdy mamy „stan wyższej konieczności”, to znaczy – kiedy bronimy demokracji kierowanej przed demokracją spontaniczną. Różnica między demokracją kierowaną, a demokracją spontaniczną polega na tym, że demokracja kierowana jest wtedy, gdy obywatele nie tylko wybierają, ale – gdy wybierają słusznie, podczas gdy w demokracji spontanicznej wystarczy, gdy obywatele po prostu wybierają. A jaki wybór jest słuszny? Ano – zgodny z oczekiwaniami, życzeniami i wskazówkami tych, którzy demokracją kierowaną kierują. Jeśli obywatele lekceważą i ignorują oczekiwania, życzenia i wskazówki guwernantek kierujących demokracją kierowaną, wówczas mamy do czynienia z zagrożeniem dla demokracji. Innymi słowy, demokracji sprzyja tylko demokracja kierowana, podczas gdy demokracja spontaniczna z natury rzeczy stanowi zagrożenie dla demokracji prawdziwej, za którą może być uznana tylko demokracja kierowana. Mogliśmy przekonać się o tym nie tylko na przykładzie naszego nieszczęśliwego kraju, ale również na przykładzie Stanów Zjednoczonych, gdzie właśnie doszło do spektakularnej kolizji między demokracją kierowaną, a demokracją spontaniczną. Zgodnie z oczekiwaniami guwernantek demokracji kierowanej, obywatele „powinni” głosować na Hilarię Clintonową. Tymczasem doszło do samowolki, w następstwie której wybory wygrał Donald Trump. Taki obrót sprawy wprawił nie tylko guwernantki, ale i zwykłych zwolenników demokracji kierowanej w konsternację, z której nie mogą ochłonąć do dnia dzisiejszego. Pewnej satysfakcji zwolennikom demokracji kierowanej dostarczyły powtórzone wybory prezydenckie w Austrii, gdzie wygrał kandydat zatwierdzony, dzięki czemu „Europa odetchnęła” - jak w żydowskiej gazecie dla tubylczych Polaków napisał patentowany europejs, red. Wroński. Ale jeśli nawet odetchnęła, to nie na długo, bo oto w słodkiej Francji już na wiosnę zaplanowano wybory prezydenckie. Pierwsza tura ma odbyć się 23 kwietnia, a druga – 7 maja 2017 roku. Zwolennicy demokracji kierowanej ogłosili powszechną mobilizację, zwarli szeregi, a nawet złożyli ofiary z ludzi, konkretnie z jednego człowieka – Alana Juppe, który do niedawna był faworytem, ale musiał zostać poświęcony na rzecz Franciszka Fillona, uważanego za „thatcherystę” i „konserwatywnego liberała” - oczywiście jak na stosunki francuskie, gdzie – podobnie zresztą jak i u nas – politycy nie będący ostentacyjnymi komunistami, uchodzą za prawicę. Bo za „prawicę” i to w dodatku „skrajną”, uchodzi nie tylko we Francji, ale także w naszym nieszczęśliwym kraju, potencjalna faworyta przyszłorocznych wyborów prezydenckich, pani Maryna Le Pen, chociaż przewodzi ona Frontowi Narodowemu, który można najkrócej scharakteryzować jako ugrupowanie narodowo-socjalistyczne. To nie epitet, bo FN nikogo nie zamierza mordować, tylko najkrótsza charakterystyka. Front bowiem chce utrzymania socjalu i to szerokiego – ale zasadniczo tylko dla Francuzów. To się we Francji wielu ludziom podoba, a w dodatku Front Narodowy otrzymał niedawno prawdziwy dar Niebios z postaci „uchodźców”, którzy zwłaszcza w „dżungli w Calais” pokazali, co potrafią. Konfrontacja demokracji kierowanej z demokracją spontaniczną we Francji może zatem przynieść podobne zaskoczenie, jak w Ameryce, a nawet większe, bo Franciszek Fillon, chociaż „thatcherysta” i w ogóle – jednak nie rozważa, nawet w gorączce, wyprowadzenia Francji z Unii Europejskiej, podczas gdy Maryna Le Pen o tym otwarcie mówi. Oczywiście musimy pamiętać, że jak partia mówi – to mówi – ale z drugiej strony wiadomo też, że każda myśl rzucona w powietrze, prędzej czy później znajdzie swego amatora. Toteż i pan prezes Rzepliński ze swoją miłością do Prawa i proklamowaniem „stanu wyższej konieczności”, wpisuje się nie tylko w europejską, ale nawet euroatlantycką konfrontację demokracji kierowanej z demokracją spontaniczną, wyrastając stopniowo na „najukochańszą duszeńkę” guwernantek, zwłaszcza żydowskich i niemieckich, które wobec naszego, mniej wartościowego narodu tubylczego zawsze miały poczucie Misji.
Skoro jednak literatura wyprzedza tak zwane życie, to warto przypomnieć zakończenie opowiadania o niegrzecznym chłopczyku. Pod wpływem wychowawczych metod Anioła Stróża, chłopczyk przestał być niegrzeczny. Spoważniał, przytył i zaczął interesować się chemią. W rezultacie pewnej nocy całą okolicą wstrząsnął straszliwy huk. Okazało się, że niegrzeczny chłopczyk wysadził w powietrze cały dom i w blasku pożaru biegł wprost przed siebie, a za nim, utykając i wygrażając pięściami, gnał Anioł Stróż.
Złota Pani dała prikaz
Najwyraźniej Nasza Złota Pani w Berlinie doszła do wniosku, ze nie ma co czekać na wyklarowanie się amerykańskiej polityki, tylko niezwłocznie przystąpić do załatwiania „spraw rodzinnych” to znaczy – ostatecznego rozwiązania der polnischen Frage, co zapoczątkuje przywracanie pruskiej dyscypliny w rozbrykanej Unii Europejskiej. Toteż stare kiejkuty dostały rozkaz zmobilizowania agentury zorganizowanej w Komitecie Obrony Demokracji oraz w wydmuszkach w rodzaju Nowoczesnej – bo polityczna ekspozytura Stronnictwa Pruskiego pod przewodnictwem pana Grzegorza Schetyny, sama wie, co ma robić. Dodatkowym sygnałem, ze sprawy wchodzą w decydująca fazę, są „odejścia” generałów z naszej niezwyciężonej armii. Najwyraźniej jest to wstęp do buntu przeciwko rządowi, bo nasza niezwyciężona jest spenetrowana przez stare kiejkuty na wylot i trzy metry wgłąb ziemi , a za ich pośrednictwem – przez zagraniczne centrale wywiadowcze, którym stare kiejkuty się wysługują. Skoro tedy padł rozkaz: z niezwyciężonej armii odmaszerować! - to bitne generały jeden za drugim „odchodzą”, sygnalizując pozostałym wolną rękę w obronie demokracji. Możemy zatem już zarysować ramowy scenariusz zamachu stanu w Polsce: Komitet Obrony Demokracji, którego trzon i najtwardsze jądro stanowią konfidenci SB i Wojskowych Służb Informacyjnych, będzie urządzał coraz to gwałtowniejsze zadymy, prowokując rząd do użycia siły, a gdy to nastąpi, żydokomuna podniesie klangor aż pod niebo empirejskie, oskarżając rząd o „terroryzm państwowy” i współpracę z „nazistami”, którzy się „odradzają”. Wtedy przemówi „cała Europa”, a KOD przystąpi do najbrudniejszej, również – co tu ukrywać – mokrej roboty, zaś nasza niezwyciężona armia zapewni mu osłonę siłową. Chodzi bowiem o to – podobnie jak 13 grudnia 1981 roku – by stworzyć wrażenie „suwerennej decyzji suwerena”, na którego już wcześniej kreowali się ubecccy konfidenci z KOD, niosąc transparent z napisem „My, Naród”. Zamach stanu przybierze tedy charakter pełzający, a jego początek nieprzypadkowo przypadł właśnie na okres przedświąteczny, kiedy to cały kraj zacznie pogrążać się w świątecznej nirwanie i zanim ktoś się obejrzy, już będzie po wszystkim. Zwraca uwagę również fakt, że akurat teraz do Wrocławia (Breslau) zjechał Donald Tusk, który postanowił dostosować tekst swego pierwotnego przemówienia w sprawie kultury, do nowej sytuacji. Już tam Nasza Złota Pani na pewno pozostaje z nim w telefonicznej łączności i instruuje go, co i jak ma robić, żeby po zakończeniu pełzającego zamachu wystąpić w roli odnowiciela demokracji i praworządności w Polsce, co otworzy mu drogę do prezydentury naszego nieszczęśliwego kraju. Stare kiejkuty go wystawią, a obywatele – obiorą, bo skoro kiedyś obrali Kukuńka, to dlaczego teraz mieliby zawahać się przed wyborem Donalda Tuska?
Na tym tle zwraca uwagę zachowanie prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który najwyraźniej podgrzewa atmosferę, jakby pragnął również ze swej strony przyspieszyć bieg wydarzeń, a tym samym – doprowadzić do swego upadku. I tak właśnie chyba jest i chyba o to właśnie chodzi, z tym, że prezes Kaczyński, jako wirtuoz intrygi, starannie swój upadek reżyseruje, żeby dokonał się w dramatycznych okolicznościach i z odpowiednim przytupem, bo wtedy „długie nocne rodaków rozmowy” będą miały odpowiednią temperaturę emocjonalną, w której nawet „krótki płacz kobiecy” nie będzie dla nikogo zaskakujący. Tak też bowiem przechodzi się do Historii, zwłaszcza w naszym nieszczęśliwym kraju, gdzie na cmentarzach umieszcza się napisy „Gloria Victis”.
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz