Przetasowania na globalnej i europejskiej scenie
O ile zatem wykluczam możliwość większego konfliktu militarnego, którym skądinąd ostatnio straszył w radiu pewien polityk PO (straszenie Polaków mają w naturze: wcześniej straszyli PiS-em…), o tyle oczywiście uważam za więcej niż prawdopodobne istotne przetasowania na być może światowej scenie politycznej, a na pewno na scenie europejskiej.Po wyborach prezydenckich w USA Stany Zjednoczone Ameryki Północnej pozostaną istotnym playmakerem w skali globalnej. Na zmniejszenie roli Waszyngtonu w świecie, może nawet wbrew poglądom takiego czy innego lokatora Białego Domu, nie pozwoli amerykańska administracja oraz choćby lobby zbrojeniowe czy biznesowe. To pewnik. Systematyczne będzie rosła rola Chin, ale też, w mniej spektakularny sposób – Indii. Stracą mocarstwa regionalne, które chciały być ponadregionalne, jak lider Ameryki Łacińskiej – Brazylia, pogrążona w kryzysie gospodarczym oraz nieustających aferach korupcyjnych. Nie zmaleje aktywność międzynarodowa – w wymiarze ekonomicznym i politycznym ‒ Chin: zapowiadanie schłodzenie gospodarki ChRL na razie nie ma większego wpływu na pozycję międzynarodową Pekinu i relatywnie ogromną, w porównaniu z innymi dużymi państwami, Jego aktywność zewnętrzną. Chiny dalej będą playmakerem, wzbudzając nie tylko zazdrość USA i pobudzając gniewne wypowiedzi Donalda Johna Trumpa, ale też niechęć Europy, co ostatnio przejawiło się w kolejnym zwiększeniu niektórych ceł.
A jednak wzrost roli Ankary
Zapewne wzrastać będzie rola Turcji. Jakby nie nazywać prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana, zapewnił on stabilizację wewnętrzną (nie wchodząc w szczegóły zapewne denerwujące obrońców praw człowieka), co w perspektywie najbliższych lat umożliwi jeszcze większą ekspansję Turcji, zarówno gospodarczą, jak i polityczną. Już w 2023 Turcja ma stać się jedną z dziesięciu czołowych gospodarek świata, już wcześniej prześcigając Rosję (taki przynajmniej ma cel, choć eksperci przewidują, że za 7 lat państwo tureckie będzie na 13-14 miejscu na świecie). Turcja bynajmniej nie zamierza za wszelką cenę wchodzić do Unii Europejskiej, a nawet ‒ choć Ankara nigdy głośno tego nie powie ‒ do UE, jak uważam, w ogóle wchodzić nie chce. Akces do struktury, która ingerowałaby, co już teraz wyraźnie widać, w wewnętrzne sprawy tego kluczowego państwa w regionie, jest dla Turków nie do przyjęcia. Ale pomijając względy stricte polityczne, decydować mogą aspekty czysto gospodarcze. Oto bowiem turecka gospodarka rozwijała się w pierwszym kwartale tego roku w tempie około 5% PKB, gdy tymczasem gospodarka strefy euro tylko 1,7% PKB, a gospodarka całej UE 1,8%. Skądinąd w pierwszych trzech miesiącach tego roku, identyczny wzrost PKB jak Unia, odnotowały USA. Te dane i wyraźny kontrast między euroatlantycką stagnacją a skokiem nad Bosforem, to argumenty zachęcające Ankarę do pozostania państwem li tylko stowarzyszonym (od 53 lat!) z UE.
Quo vadis, Angelo?
Jednak co, najciekawsze dzieje się w samej Unii Europejskiej, gdzie następuje wyraźne przegrupowanie sił w związku z „Brexitem”. Rzecz jest w toku i na pewno za wcześnie jest w tej chwili przesądzać jaki ostateczny kształt będzie miała nowa architektura polityczna UE. Na razie obserwujemy nerwowe ruchy, a nawet rozbieżności wokół koncepcji integracyjnej w poszczególnych krajach. Także tych uchodzących za motor integracji europejskiej, jak Niemcy. Tu, wydaje się, rywalizacja między chadekami z CDU i CSU a socjaldemokratami z SPD wchodzi w decydującą fazę. To już wyszło poza grę w dobrego i złego policjanta. Niemiecki lewicowy minister spraw zagranicznych Frank Walter Steinmeier – już od lutego 2017 pełnić będzie funkcję prezydenta Republiki Federalnej Niemiec - wyśmiewał szczyt NATO w Warszawie, w którym uczestniczyli także niemieccy żołnierze wysłani tam przez niemiecką centroprawicową minister obrony Ursulę von der Leyen (CDU). Gdy tenże szef MSZ RFN zgłaszał, skądinąd poronione i absurdalne, pomysły utworzenia jednego europaństwa, to natychmiast był kontrowany nie tyle przez samą Angelę Merkel, co szefa jej Urzędu Kanclerskiego Petera Altmaiera. Co więcej, niemiecki MSZ zwołał szczyt sześciu państw – założycieli Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali – ale po kilku tygodniach jego chadecka szefowa, Frau Merkel, na wyraźnej kontrze do tej inicjatywy, wzięła udział w zupełnie innej formule – trzech największych, po „Brexicie”, państw UE czyli RFN, Francji i Włoch. Różnica między jedną i drugą koncepcją polega na tym, że w tej drugiej w ogóle nie ma Beneluxu!
Merkel – polityk, którą trudno polubić – jest wszak bardziej pragmatyczna niż ideolodzy z SPD, chodzi po ziemi i wie, że bez porozumienia z „nową” Unią, której liderem jest Polska, może nastąpić fragmentaryzacja UE. Co gorsza, jeszcze bardziej niebezpieczne dla niemieckiego leadershipu w Unii będą tendencje odśrodkowe, będące reakcją na coraz bardziej niezdarne próby narzucenia przez Berlin swojej hegemonii. Wynik grudniowego referendum w Włoszech pokazuje, że jest to realna groźba, bo przecież beneficjentem porażki byłego już premiera Matteo Renziego jest Ruch Pięciu Gwiazd komika Beppe Grillo, którego głównym postulatem jest wyjście Republiki Włoskiej ze strefy euro, co w sposób znaczący osłabi niemieckie wpływy w Europie ‒ dziś wyraźnie zwiększył on szanse na zwycięstwo w przyszłorocznych (lub na początku 2018 roku) wyborach do Camera dei deputati.
Zapewne CDU-CSU bardziej niż SPD zdaje sobie sprawę, że time is over dla bezkrytycznej akceptacji wśród krajów członkowskich UE dla Berlina jako totalnego europejskiego playmakera. Dzisiaj jest prosta alternatywa: albo Niemcy podzielą się władzą w UE, albo Unia, zżerana tendencjami odśrodkowymi i negacją przywództwa największych państw stawać się będzie polityczną wydmuszką.
© Ryszard Czarnecki
19/21 grudnia 2016
źródło publikacji: blog Autora, za „Gazeta Polska Codziennie”
www.gpcodziennie.pl
19/21 grudnia 2016
źródło publikacji: blog Autora, za „Gazeta Polska Codziennie”
www.gpcodziennie.pl
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz